Strony

sobota, 30 maja 2015

"Muismy porozmawiać o Kevinie" Lionel Shriver


Skuszona bardzo pozytywnymi recenzjami tej książki, już bardzo dawno temu postawiłam ją na półce. Potem jednak ochota na lekturę mi przeszła, zwłaszcza, że powieść bardzo mocno umieszczona jest w realiach amerykańskich, a ja jestem coraz bardziej w stosunku do nich krytyczna. 
Właściwie od początku wiadomo o co chodzi - Kevin tuż przed swoimi szesnastymi urodzinami zamordował w szkole dziewięciu uczniów, nauczycielkę oraz pracownika kawiarni. Eva - jego matka - żyje z tym brzemieniem. Każdy dzień od pamiętnego czwartku naznaczony jest tym, co zrobił jej syn. Nic nie jest takie samo. Ta powieść to rozrachunek Evy, to próba odnalezienia odpowiedzi na pierwsze nasuwające się pytanie "dlaczego", to szukanie w sobie odpowiedzialności za czyny dziecka. Na płaszczyźnie globalnej to oczywiście odpowiedź na liczne w Stanach Zjednoczonych maskary w szkołach. 

Shriver stworzyła klasyczną powieść epistoralną - Eva pisze listy do męża, w których opisuje historię ich miłości, aż do owego czwartku. To bardzo długie listy, w których szczegółowo przedstawione jest ich życie przed dziećmi, zainteresowania, praca, miłość. Decyzja o dziecku była w przypadku Evy spontaniczna, kierowana raczej chęcią dania mężowi potomka. Eva już w ciąży waha się, żałuje decyzji, a po porodzie nie potrafi pokochać syna. Chłopiec jest bardzo trudnym niemowlęciem - dużo płacze, nie uśmiecha się, wydaje się być nieszczęśliwym, że został powołany na świat. Gdy Kevin ma 6 lat, Eva rodzi drugie dziecko - wyczekaną córkę. Wspomnienia przeplatane są opisami aktualnego życia Evy oraz jej  odwiedzin w zakładzie karnym. 
Mąż Evy - Franklin to Amerykanin z krwi i kości, przekonany o wyjątkowości swego kraju, niezwykle zaangażowany w wychowanie syna. W przeciwieństwie do niego Eva jest bardzo krytyczna wobec polityki i zachowania Amerykanów, to córka armeńskich emigrantów, stojąca zawsze na uboczu. 

Mój sceptyzm wobec tej książki się potwierdził - niestety zupełnie mnie nie zachwyciła. Jeśli interpretowałabym ją jako alegorię wszystkich szkolnych masakr, przejaskrawiony ich obraz, byłabym w stanie zaakceptować zamysł Shriver. Jeśli to jednak ma być rekonstrukcja typowej, dobrze sytuowanej amerykańskiej rodziny oraz próba odpowiedzenia na pytanie dlaczego dziecko robi coś tak strasznego, to niestety, zupełnie autorce nie wyszła. Obraz Kevina predstawiony w listach jest subiektywny i tak negatywny, że aż śmieszny. Wyjaśnię, nie mam nic przeciwko subiektywizmowi matki, to jej święte prawo, a także konwencja powieści. Eva nawet stara się uobjektywnić swoje wrażenia i obserwacje, przytaczając obserwacje opiekunek i nauczycieli, sąsiadów i kolegów. W opozycji do niej stoi tylko wizja Franklina.
Kevin jest zły, złośliwy, krnąbrny i mściwy. Chłopiec nigdy się nie uśmiecha, nic go nie cieszy, nic go nie interesuje. I jeśli nawet pogrążona w poporodowej depresji matka może przejaskrawiać płacz dziecka i nadinterpretować jego zachowanie, to niestety nie wierzę, że istnieją rodzice, którzy nie poszliby do lekarza z dzieckiem, które do szóstego roku robi w pieluchy, nie zajmuje się kompletnie niczym i spędza godziny na patrzeniu w podłogę. 
Równie dziwne są opisy siostry Kevina - Celii - dziewczynka jest uległa, bojaźliwa do tego stopnia, że boi się wejść sama do łazienki. 
Jeśli Shriver chciała opisać normalną rodzinę, w której rodzice oczywiście popełniają błędy wychowawcze, tak jak setki innych, to się jej to nie udało. Opisuje skrajne przypadki, rodziców, którzy nie interesują się dziećmi naprawdę - bo co to za ojciec, który co tydzień zabiera dzieci do muzeów i na inne atrakcje ale nie zasięgnie rady psychologa w tak elementarnych kwestiach jak powyżej opisane? Odnosiłam wrażenie, że Shriver zrobiła wszystko, by naszkicować postaci skrajne, potworne wręcz i myślę, że nie taki był jej zamiar. Wydaje mi się, że chciała raczej udowodnić, że taka tragedia może wydarzyć się w całkiem normalnej rodzinie z klasy średniej, z zatroskanymi rodzicami, którzy borykają się ze zwyczajnymi problemami wychowawczymi.

Bardzo dobrze rozumiem problemy Evy, depresję, trudności w zaakceptowaniu macierzyństwa, rozumiem także opisane błędy wychowawcze, z których żaden nie jest tak poważny, by wychować degenerata. Nie rozumiem za to Franklina - ślepego na sygnały żony, na zachowanie dzieci. Nie pojmuje dlaczego bez zastanowienia akceptuje fakt, że to dobrze zarabiająca, robiąca karierę żona, całkowicie poświęca się wychowaniu syna. Według niego Kevin nie jest problematyczny, w jego ramionach zachowuje się jak normalny niemowlak ale nigdy nie zaproponuje, że to on z nim zostanie. Bardzo dziwne.
O ile Evę mogę sobie wyobrazić, to pozostali bohaterowie są wydumani i nierealni. Do około dwusetnej strony poważnie zastanawiałam się nad porzuceniem lektury, ale dopiero wtedy Eva w swoich listach zaczęła opisywać ciążę i wychowywanie syna, co nadało powieści więcej dynamiki.

Moja ocena: 3/6

Lionel Shriver, Wir müssen über Kevin reden, tł. Christine Frick-Gerke i Gesine Strempel, 560 str., List Taschenbuch 2007.

piątek, 29 maja 2015

"Martwe dusze" Nikołaj Gogol


Gogol jest jednym z rosyjskich autorów, z którymi chyba nie miałam styczności. Piszę chyba, bo nie jestem pewna czy nie czytałam Płaszcza. Martwe dusze to chyba najbardziej znana jego powieść, zakrojona jako pierwsza część szerszego cyklu, niestety niedokończonego. Autor przedstawiając losy tajemniczego Cziczikowa charakteryzuje w niej rosyjskie społeczeństwo. Ów Cziczikow przybywa do prowincjonalnego miasta, gdzie bardzo szybko, dzięki swojemu ujmującemu sposobowi bycia, zdobywa poważanie i przyjaciół, oczywiście w odpowiednich sferach towarzyskich. Po ustaleniu swojej szanowanej pozycji Cziczikow odwiedza poznanych mężczyzn w ich dworkach. Każda wyprawa to okazja dla autora, by opisać krajobraz, wygląd rosyjskiej wsi, a wreszcie charaktery odwiedzanych. Gogol nie stroni od ironii, opisuje rodaków z dystansem, wytykając ich przywary, ułomności, a często brak inteligencji. Autor wręcz mistrzowsko opisuje poszczególnych gospodarzy Cziczikowa - żaden z nich nie para się samodzielnie zarządzaniem dworu i pól, za to mają mnóstwo czasu na pielęgnację własnych przywar, dziwactw i neuroz. Opisy ziemian to najlepsza część powieści. O co jednak chodzi z tytułowymi martwymi duszami? Otóż Cziczikow wie, że należący do gospodarzy chłopi umierają masowo - zanim jednak dokonany zostanie kolejny spis, zmarli liczą się jak żywi i właściciel uiszcza podatki liczone od głowy. Właśnie takich zmarłych, ale oficjalnie nadal żywych chłopców skupuje Cziczikow. Po co? Nikt nie wie.

Dopiero na samym końcu powieści Gogol zdradza czytelnikowi więcej informacji na temat Cziczikowa. Do tego czasu jest on postacią niemal przeźroczystą, nawet jego wygląd jest niepozorny, tak neutralny, że trudno go zapamiętać. To swoisty jederman, który beznamiętnie ukazuje wady rosyjskiego społeczeństwa. Ta kreacja jednak także jest pozorem, a Cziczikow takim samym pozerem jak odwiedzani przez niego ziemianie.

Podczas lektury stale wyczuwalna jest obecność autora - Gogol zwraca się bezpośrednio do czytelnika, a czasem tylko delikatnie mruga do niego okiem. Bardzo podoba mi się taka konwencja, w moich oczach podkreślająca alegorię utworu, dająca czytelnikowi poczucie komitywy z autorem.

Nie jestem przekonana czy wytrwałabym do końca książki, gdybym ją czytała. Bardzo dużo tu opisów, rozważań i dygresji. Ciesze się, że zdecydowałam się na audiobook, świetnie przeczytany. Po raz kolejny przekonuje się, że ta forma jest najlepsza do poznawania klasyki.

Moja ocena: 4/6

Nikołaj Gogol, Die toten Seelen, czyt. Gottfried John, 368 str., Kreuz Verlag 2006.

poniedziałek, 25 maja 2015

Stosikowe losowanie 6/15

Zapraszam do zgłaszania się do rundy czerwcowej! Pary rozlosuję 1 czerwca, czas na przeczytanie książek mamy każdorazowo do końca miesiąca.

Dla przypomnienia zasady:

1. Celem zabawy jest zmniejszenie liczby książek w stosie.

2. Uczestnicy dobierani są losowo w pary i wybierają numer książki dla partnera.

3. Wylosowaną książkę należy przeczytać do końca miesiąca.

4. Mile widziana jest recenzja, do której link należy zamieścić na moim blogu.

5. Podsumowanie losowania wraz z linkami znajduje się w zakładkach z boku strony.

6. Jeśli wylosowana książka jest kolejną z cyklu, można przeczytać pierwszy tom.

Serdecznie zapraszam do zabawy i czekam na zgłoszenia wraz z podaniem liczby książek w stosie.

sobota, 16 maja 2015

"W północ się odzieję" Terry Pratchett



Na półce zostały mi już tylko trzy ostatnie tomy z cyklu o Świecie Dysku - najwyższy czas je przeczytać! W północ się odzieję to książka z serii o czarownicach, a konkretnie o Tiffany Obolałej. Dziewczyna jest w tarapatach, ponieważ coś ją śledzi. Okazuje się, że obudzony został prastary potwór, który dąży do zagłady czarownic. To w skutek jego działań ludzie stają się wobec nich podejrzliwi. Nagle okazuje się, że czarownice są źródłem wszelkiego zła, można je szykanować, a sklep z akcesoriami obrzucać kamieniami. W Ankh-Morpork dochodzi do tego, że czarownice niechętnie zakładają kapelusze bądź udają, że są one strojem przebierańca. 

Tiffany jest zaskoczona tym obrotem spraw. Ma przecież pełne ręce obroty - ludzie w Kredzie potrzebują jej pomocy i wsparcia, nie tylko medycznego ale i psychicznego. Równocześnie stary baron pomału żegna się z życiem, a syn planuje huczne wesele z Letitią. Sytuacja staje się niezręczna, bo wszyscy wszak sądzili, że to właśnie Tiffany i on mają się ku sobie. Czarownica nie ma jednak czasu na myślenie - musi odbierać ból cierpiących, ratować skatowaną przez ojca Amber i trzymać w ryzach Nac Mac Feeglów, którzy ciągle są chętni do nie zawsze trafionej pomocy.

Oczywistym jest, że tym razem Pratchett przyjrzał się bliżej przemocy domowej, edukacji młodzieży i w końcu nagonkom na czarownice. Przyjrzał się bardzo mrocznie, bo bardzo dużo tu śmierci, poczucia zagrożenia, a nawet podróży w czasie. Tiffany musi stawić czoła potworowi, sama. Pozostałe czarownice przybyły, by obserwować jej poczynania. Od tego jak Tiffany da sobie radę zależy jej życie i przyszłość całego świata czarownic.

Przeczytałam ten tom z niemałą przyjemnością. Pratchett jak zwykle zaskakuje odniesieniami do świata współczesnego, świetnymi pointami i obrotem akcji. 

Mój ulubiony cytat z tej książki to ten:

"...komendant zbliżył się do nich stanowczym krokiem, z wyrazem twarzy człowieka, który ma wiele spraw, a wszystkie ważniejsze od tego, co musi robić teraz."
Ilu takich komendantów zdarzyło się wam już spotkać?

Moja ocena: 4,5/6

Terry Pratchett, W północ się odzieję, tł. Piotr W. Cholewa, 302 str., Prószyński i S-ka Warszawa 2011.

piątek, 8 maja 2015

"Czarne gwiazdy" Ryszard Kapuściński



Wstyd przyznać ale jedyna książka Kapuścińskiego, którą czytałam to jego autobiografia. I zarówno wtedy, jak i teraz do przeczytania tych książek skłoniło mnie stosikowe losowanie. Kapuściński to jeden z wyrzutów sumienia z mojego stosu - jego książki należą do tych, które chciałam koniecznie przeczytać, a które latami czekają na swoją kolej. 

Czarne gwiazdy to 17 reportaży, a właściwie pisanych na gorąco relacji podczas tworzenia się w latach 1960-1962 ruchów niepodległościowych w Ghanie i Kongu. Ówcześnie relacje reportera publikowane były na łamach Polityki. Wyobrażam sobie, że Kapuściński pisał te teksty każdego dnia, na kolanie niemal, jak wyżej wspomniałam na gorąco, co nie znaczy bezrefleksyjnie. Reportaże kipią od emocji, autor obcował z przywódcami ruchów niepodległościowych, był w samym centrum wydarzeń, przeżywał wraz z mieszkańcami tych krajów najważniejsze dla nich wydarzenia historyczne XX wieku. Można by sądzić, że te teksty są przestarzałe, są przecież ujęciem jednej chwili, ale nie straciły na aktualności. To wybitne świadectwo dekolonizacji, nastrojów i zagmatwanych stosunkóww tych krajach, a także wyśmienite portrety najważniejszych wtedy polityków - Kwame Nkrumahu oraz Patrice'a Lumumby. Każdy z nich stanął przed innym zadaniem - Ghana i Kongo nie mogły mieć bardziej różnej sytuacji zarówno kolonialnej jak i geograficznej - ale obojgu czarnym gwiazdom przyświecał ten sam cel - wolność.

Teksty zawarte w tym zbiorze są różne, nierówne można by powiedzieć - jedne krótsze, inne dłuższe, niektóre powiązane ze sobą, inne znowu pisane z odmiennej perspektywy. Widać, że teksty powstały dla Polityki, a książka jest poniekąd produktem ubocznym.

Wśród tekstów stricte politycznych największe wrażenie zrobił na mnie niezwykle ironiczny reportaż opisujące białych kolonistów - ich stosunek do życia w Kongu, do rdzennych mieszkańców oraz podejście do życia w ogóle. Bardzo gorzki, prawdziwy tekst. Zresztą we wszystkich tekstach widać subiektywny stosunek Kapuścińskiego do obserwowanych wydarzeń, nie stroi on od manifestowania swojego zdania oraz od pisania soczyście, sarkastycznie, bardzo osobiście. 

To książka o ogromnym ładunku poznawczym, skłoniła mnie do przypomnienia sobie historii Konga oraz skonsultowania mapy, by przypomnieć sobie obszar i granice obu państw, które powstały z Konga Belgijskiego.

Moja ocena: 4,5/6

Ryszard Kapuściński, Czarne gwiazdy, 208 str., Wydawnictwo Agora 2013.

"Zbyt krótkie szczęście" Paweł Pollak



Całkiem niedawno przeczytałam Gdzie mól i rdza Pawła Pollaka, a że bardzo lubię cykle kryminalne, z przyjemnością sięgnęłam po kolejny tom, mając nadzieję na poznanie dalszych losów głównych bohaterów. Autor nie sprawił mi zawodu. Jak na rasowego autora kryminałów przystało świetnie pociągnął prywatne wątki kluczowych postaci czyli dziennikarza Kuriaty, komisarza Przygodnego, ponownie pojawia się także aspirant Gajda, sarkastyczny lekarz sądowy oraz duet Wójcik i Wojtkiewicz. 

Na wrocławskim Biskupinie popełnione zostaje we Wszystkich Świętych morderstwo - ofiarą pada para nastolatków. Chłopak i dziewczyna właśnie się całowali gdy do nich strzelono. 1 listopada nie jest dniem sprzyjającym śledztwu, wszyscy potencjalni świadkowie byli na cmentarzu i podobnie wszyscy potencjalni zabójcy mają alibi w postaci przebywania na cmentarzu. Przygodny rozpoczyna więc rutynowe śledztwo - rozmowy z rodzicami dziewczyny i babcią chłopca, z wychowawczynią, nauczycielami, kolegami. Krok po kroku pojawią się nowe poszlaki ale żadna z nich nie prowadzi do mordercy. Okazuje się, że zamordowany Patryk dysponował ostatnio wielkimi kwotami pieniędzy, zbyt dużymi, by mogły pochodzić od mieszkających w Anglii rodziców. Żaneta natomiast spotykała się podobno z dużo starszym mężczyzną. Gdy Przygodny odkrywa, że na niedawnej szkolnej wycieczce w niewyjaśniony sposób zginął inny uczeń klasy, zaczyna podejrzewać, że miłosne rozczarowania mogły być motywem zbrodni. Miłość zresztą odgrywa dominującą rolę w tym kryminale. Nie tylko moment, w którym zostali zamordowani Żaneta i Patryk ale także prywatne życie Przygodnego kręci się wokół tego uczucia. Komisarz po rozstaniu z żoną mieszka w wynajmowanym pokoju, jest niemiłosiernie samotny i ciągle zadaje sobie pytanie, czy dobrze uczynił rozstając się z żoną, tylko dlatego, że nie czuł do niej już tego, co kilka lat wcześniej. Kuriata nadal psioczy na kobiety, nadal pije, nadal walczy z wszelkimi objawami feminizmu i nadal jest samotny. I wreszcie przesiadujący obok liceum nastolatków kloszard. Mężczyzna porzucił dotychczasowe życie, które w jego oczach nie miało sensu bez miłości. Nie mogąc zapomnieć o niespełnionym uczuciu do pewnej Żanety, przesiaduje pod szkołą i drażni swoją obecnością młodzież. Przygodny darzy kloszarda sympatią i prowadzi z nim rozmowy o wadze i istocie miłości.

W kryminale Pollaka nie brak nagłych zwrotów akcji, wpadki Przygodnego w iście amerykańskim stylu oraz bardzo wyrazistych charakterów. Pollak to także bystry obserwator polskiej rzeczywistości, którą nader chętnie krytykuje. Nie jest to jednak styl pieniacza lecz podszyte sarkazmem opisy. Już pierwsza scena jest świetna - pani Stanisława i jej rozważania o życiu oraz jej piesek, robiący kupę na chodnik świetnie wpisują się we wrocławską i polską rzeczywistość. Podobnie jak w pierwszej części mierziły mnie nieco przydługie rozważania i analizy na tematy różnorakie - od działania polskiego sądownictwa po praktyki wydawnictw. Nie twierdzę, że nie są one ciekawe, w niektórych doszukałam się zresztą elementów autobiograficznych, ale nie służą one dynamice kryminału. Na pewno nie usunęłabym wszystkich, tak jak pisałam, Pollak bardzo celnie opisuje polskie realia i bawi swoimi spostrzeżeniami. To raczej pseudofilozoficzne rozważania bohaterów mają tendencje do zamieniania się w dłużyzny.

Kilka słów muszę napisać jeszcze o okładce, która niestety zupełnie nie przypadła mi do gustu oraz moim zdaniem nie koresponduje z okładką pierwszej książki o Przygodnym. Tamta dużo bardziej mi się podobała - nieprzeładowana, intrygująca. Ta natomiast wydaje mi się zupełnie nie pasować do treści książki poza tym po prostu lubię gdy jeden cykl utrzymany jest w tej samej konwencji.

Mam nadzieję, że pan Paweł planuje kontynuację cyklu o Przygodnym, bo nie ukrywam, że jestem ciekawa jak rozwinie się jego życie prywatne.

Moja ocena: 4,5/6

Paweł Pollak, Zbyt krótkie szczęście, 448 str., Wydawnictwo Oficynka 2014. 

czwartek, 7 maja 2015

"Nowy" i "Grubsza sprawa" Meyer, Lehmann, Schulze


Słyszeliście już o potwornych maluchach? To nie są grzeczne i ułożone przedszkolaki z pedagogicznie poprawnych książek dla dzieci. To banda rozwydrzonych dzieciaków, które mogą przyprawić najbardziej spokojne przedszkolanki o palpitacje serca. Pani Kasia i pani Agnieszka wydają się być absolwentkami co najmniej kilku kursów medytacji i zen, bo z niesfornymi maluchami radzą sobie całkiem dobrze. Nie wzruszają ich najdziksze zabawy ani konflikty, latające kawałki bułki ani zapchana toaleta. No dobra, ta ostatnia może trochę. Nawet wymsknęły się im niecenzuralne słowa, co nie pozostało niezauważone przez przedszkolaki. Ale katastrofa w łazience zawsze może być przyczynkiem do przeprowadzenia pogadanki o prawidłowym używaniu papieru toaletowego, prawda?


I o ile moje dzieci lubią pedagogicznie poprawną Basię (ich ulubiony tom to ten, gdzie mama przeklina podczas podróży w góry, co mnie akurat wcale nie dziwi), to potworne maluchy są im o wiele bliższe. Wstyd niemal przyznać ale Młodszy, po raz kolejny w głębokiej fazie zachwytu na słowami związanymi z fekaliami, najbardziej polubił Martę na toalecie, rozmowy na toalecie, gołą pupę Marty itd.


O czym więc są książki Moniki Osberghaus i Thomasa Engelhardta, którzy ukrywają się pod pseudonimem Meyer, Lehmann, Schulze? Autorzy korzystają z opowieści przedszkolanek, rodziców i dzieci, żeby opisać prawdziwy dzień w przedszkolu. W Nowym do grupy przedszkolnej dołącza chłopiec o niespotykanym imieniu. Maluchy z ciekawością witają nowego kolegę ale okazuje się, że to wcale nie jest nieśmiały nowicjusz i że właśnie on zmieni utarty podział ról i utrze nosa największemu urwisowi w grupie.

Autorzy bardzo dowcipnie opisują dzień przedszkolaków - szaloną zabawę ale także wspólne sprzątanie. Potem wspólny posiłek, na który każde dziecko przynosi z domu coś innego i każde chętnie się dzieli swoimi smakołykami - od ekologicznych i zdrowych po słodkie i nieszczególnie pożywne.





Najmocniejszą stroną książek jest ich perspektywa - świat przedszkolny obserwujemy z punktu widzenia dziecka. Bo tylko maluch wpadnie na to, by podzielić się z kolegami nadgryzioną bułką, albo niedojedzonym jogurtem. Tylko maluch będzie zaśmiewał się z kawałka bułki przyklejonego do bluzki kolegi, jak to ma miejsce w Grubszej sprawie. I naturalnie tylko dziecko dosłownie zrozumie nauki mamy i skutecznie zapcha toaletę, a potem samo będzie próbowało ją naprawić.


Urwisy przedrzeźniają się, naśmiewają i straszą nawzajem na przykład okropnym kupozaurusem, który mieszka w łazience. Czytając te książki przypominam sobie własne lata przedszkolne, bo dokładnie tak było, jak opisują autorzy.

Bardzo fajne są podsumowania wydarzeń na końcu książki. Antek codziennie wieczorem opowiada mamie, co ciekawego wydarzyło się w przedszkolu. A robi to naturalnie siedząc na toalecie:)



Meyer, Lehmann, Schulze, Nowy, tł. Anna Bittner i Magdalena Cicha-Kłak, Wydawnictwo Dwie Siostry 2014.
Meyer, Lehmann, Schulze, Grubsza sprawa, tł. Anna Bittner, Wydawnictwo Dwie Siostry 2014.

wtorek, 5 maja 2015

"Cicha jak ostatnie tchnienie" Joe Alex


To już ostatnia książka z tej serii, niestety. I chyba najlepsza. 
Wydawca Melvin Quarendon postanawia zorganizować imprezę promocyjną, którą chce uhonorować wydanie pięciomilionowego egzemplarza powieści najbardziej poczytnej autorki kryminałów Amandy Judd. W tym celu kupuje niedostępny zamek, mieszczący się na końcu długiej mierzei zalewanej przez morskie wody podczas przypływu. Skały otaczające zamek są bardzo urwiste, sama budowla niewielka ale bardzo tajemnicza. Wiele lat wcześniej zginęła tutaj niewierna żona - Ewa de Vere, której ciała do dziś nie znaleziono. Jak nie trudno się domyślić teraz regularnie odwiedza zamczysko jako Biała Dama.

Wydawca wraz z Amandą i jej mężem planuje dla gości zabawę polegającą na zainscenizowaniu morderstwa i przetestowaniu umiejętności śledczych zebranych oraz wspólne poszukiwanie miejsca pogrzebania Ewy de Vere. 
Zaproszeni to ciekawe towarzystwo - jest oczywiście Joe i Benjamin Parker; jest sam pan Quarendon; podstarzały autor kryminałów, którego popularność minęła; recenzentka o ciętym piórze; starsza pani - specjalistka od duchów; podsekretarz stanu jednego z ministerstw; lekarz wydawcy oraz asystentka Amandy. 
Jak nie trudno się domyślić podczas inscenizacji ginie jedna z osób. Ponieważ zamek odcięty jest od świata przez wysoki przypływ, można by sądzić, że łatwo będzie odnaleźć mordercę. Jednak nic z tego - Joe na próżno łamie sobie głowę. Dopiero druga śmierć pozwala mu wpaść na przemyślny plan zabójcy.

Śledztwu Alexa i Parkera towarzyszy zatrważająca sceneria - nad zamkiem rozpętuje się silna burza, porywy wiatru i rzęsisty deszcz oraz bardzo sugestywna szata muzyczna, która służyła inscenizacji, mrożą krew w żyłach. Autor opisuje morderstwo doskonałe - bardzo trudno odnaleźć mordercę, poszlaki się mnożą, w pewnym momencie każdy wydaje się mieć motyw, a wątki poboczne takie jak szkielet w łóżku dziennikarki dodają kryminałowi smaczku. Do końca nie domyśliłam się kto faktycznie dokonał zabójstwa.

Moja ocena: 5/6

Joe Alex, Cicha jak ostatnie tchnienie, czyt. Tomasz Bielawiec, 200 str., Wydawnictwo Storybox.

"Malowany welon" W. Somerset Maugham


Z wielkim ociąganiem sięgałam po tę książkę. Już dawno temu ją kupiłam, zachęcona recenzjami w blogosferze, lecz nie mogłam się wyzbyć przeświadczenia, że będzie to mdłe romansidło. Tymczasem powieść Maughama bardzo mi się podobała! 

Umieszczona w latach 20. ubiegłego wieku akcja zabierze nas do kolonialnych Chin. Piękna, zepsuta i głupiutka Kitty zbyt mocno przebiera wśród kandydatów na męża. Gdy jej młodsza i brzydsza siostra niemal ubiega ją w tej kwestii, dwudziestopięcioletnia Kitty przyjmuje oświadczony zakochanego w niej po uszy lekarza Waltera Fane'a, który pracuje w Chinach. Już podczas podróży do Chin Kitty wie, że popełniła błąd. Waltera nie kocha a poważny naukowiec przede wszystkim ją nudzi. Walter jest ujmujący, odczytuje jej wszystkie życzenia, traktuje ją jak księżniczkę ale to wszystko nie potrafi wzbudzić w niej miłości. Kitty chce żyć, chodzić na przyjęcia, plotkować z paniami o odpowiednim statusie materialnym i prowadzić beztroskie życie. Tymczasem pracujący jako bakteriolog Walter to człowiek mądry, poważny, niezwykle nieśmiały i skryty.  Rozczarowana małżeństwem Kitty z miejsca zakochuje się w ujmującym i przystojnym Karolu Townsendzie. Przyciąga on ją nie tylko swoim wyglądem, dowcipem, ale także pozycją społeczną i finansową. Walter po jakimś czasie odkrywa romans, przewiduje zachowanie Kitty i jej kochanka i podejmuje dramatyczną decyzję o wyjeździe obojga w region, gdzie panuje cholera. Kitty jest w potrzasku, pozostawiona na lodzie przez kochanka musi towarzyszyć mężowi. Kobieta śmiertelnie boi się zarazy, nie radzi sobie z lodowato uprzejmym mężem i cierpi psychicznie. Na chińskiej prowincji nie przechodzi zmiany natychmiastowej, to nie jest bowiem nieskomplikowana  powieść z morałem. Kobieta stopniowo dojrzewa, analizuje, dorasta poprzez rozmowy z tamtejszym zarządcą oraz siostrami zakonnymi. 

U Maughama nie dzieją się rzeczy nierzeczywiste  - tam, gdzie miłość nie jest możliwa, nigdy się nie narodzi. Autor przede wszystkim stara się opisać rozwój człowieka,  jego dorastanie, proces stopniowego dojrzewania i zmiany postrzegania świata. Dzięki dogłębnie nakreślonym psychologicznym portretom bohaterów Maugham tworzy książkę wyważoną, wnikliwą, daleką od banału i płytkości.

Moja ocena: 5/6

W. Somerset Maugham, Malowany welon, tł. Franciszka Arnsztajnowa, 287 str., Wydawnictwo Świat Książki 2007.

poniedziałek, 4 maja 2015

"Slumdog, milioner z ulicy" Vikas Swarup



Nie, nie widziałam filmu. Serio. Jakoś się nie złożyło. Lektury też nie planowałam, ale po prostu ktoś tę książkę u mnie zostawił i postanowiłam wrócić do czytania po angielsku. Nie mogłam wybrać lepszej książki! Powieść Swarupa jest tak fascynująca, że nie mogłam jej odłożyć i mimo trudnego okresu, zmęczenia i braku czasu, czytałam ją po nocach. 

Przede wszystkim podobała mi się konstrukcja książki. Ram Mohammed Thomas jest aresztowany po tym gdy jako pierwszy człowiek wygrał miliard rupii w teleturnieju przypominającym Milionerów. Thomas jest sierotą, wychował się na ulicy, jego edukacja szkolna jest niemal zerowa, chłopak nie czyta, nie wie nic o świecie, a jego głównym zainteresowaniem jest walka o przeżycie. Podczas gdy skorumpowany policjant go torturuje, próbując zmusić do podpisania protokołu, w którym przyznaje się do oszustwa w show, na posterunek wpada młoda prawniczka, która podejmuje się obrony chłopaka. Oboje rozpoczynają oglądanie nagrania z teleturnieju, a przed każdym pytaniem Ram opowiada fragment swojego życia. Losy chłopaka nie są więc ułożone chronologicznie, lecz tak by ukazać wiedzę, która pozwoliła Ramowi odpowiedzieć na każde z pytań. Świetny zabieg, który wciąga i przykuwa uwagę czytelnika. 

Angielski nie jest mi tak bliski jak polski czy niemiecki, więc nie czuję się na siłach oceniać styl autora, niemniej książka nie była trudna w odbiorze, jej akcja bardzo wartka i wydaje się, że powieść jest sprawnie napisana. Dzieje Rama są nadzwyczaj ciekawe i tak skonstruowane, by ukazać różnorakie oblicza życia w Indiach. Swarup obejmuje szerokie spektrum społeczne - od cudzoziemskich dyplomatów, przez gwiazdy filmowe, zubożałą inteligencje, oszustów i dorobkiewiczów po najbiedniejszych. 

Swarup udawadnia, że trudno w życiu cokolwiek zaplanować, że nawet inteligencja nie jest gwarantem sukcesu, to przypadek decyduje o życiu Thomasa i to przypadek pozwala mu wygrać w teletrunieju. Los nie przestaje chichotać i grać życiem bohaterów. To gorzki i odzierający ze złudzeń morał. 

Moja ocena: 6/6

Vikas Swarup, Slumdog millionaire, 303 str., Harper Perennial 2008.

piątek, 1 maja 2015

Stosikowe losowanie 5/15 - pary

Maniaczytania wybiera numer książki dla ZwL (w stosie 867 książek) - 7
ZwL wybiera numer książki dla Karto_flanej  (w stosie 121 książek) - 66
Karto_flana wybiera numer książki dla Gucimal (w stosie 97 książek) - 17
Guciamal wybiera numer książki dla Marianny (w stosie 124 książki) - 101
Marianna wybiera numer książki dla Anny (w stosie 147 książek) - 95
Anna wybiera numer książki dla Maniiczytania (w stosie 130 książek) - 11