Służące przeczytałam jednym tchem. Tak jak za dawnych czasów podczytywałam w każdej wolnej chwili, przerywałam wszystkie zajęcia, żeby tylko czytać i czytać:)
Stockett przeniosła mnie w lata sześćdziesiąte ubiegłego wieku, do stanu Missisipi. Podczas gdy w Kalifornii czy Nowym Jorku hipisi słuchają Boba Dylana, a Martin Luther King opowiada o swoim śnie, w Jackson w Missisipi niewiele się zmienia. Białe panie prowadzą swoje nieskazitelne domy, podczas gdy ich mężowie znikają na całe dnie w pracy. Rzekome prowadzenie domu jednak redukuje się do wysługiwania się czarną służącą i do organizowania spotkań brydżowych, zbiórek na biedne afrykańskie dzieci, zakupów, plotek, tenisa i leżenia przy basenie. Służąca nie tylko sprząta, gotuje, ale także wychowuje białe dzieci. I chociaż to ona spędza z nimi najwięcej czasu, tuli je, przewija, nosi, nie może korzystać z tej samej toalety, co państwo czy nie może siadać przy tym samym stole. Przecież jest źródłem strasznych, zaraźliwych chorób, a do tego permanentnym brudasem. Hipokryzja wydziera z każdej karty książki, trudno nie raz zachować spokój i zrozumieć, że zaledwie pięćdziesiąt lat temu osoby czarne były traktowane w ten sposób. Dzięki tej książce lepiej zrozumiałam wiele z rozmów, które prowadziliśmy ze znanymi nam Amerykanami z Georgii.
Powieść Stockett zaskakuje narratorem - autorka przedstawia bowiem ówczesne życie z punktu widzenia służących. To one opowiadają o swoim życiu, o pracy, o codziennych troskach. Ich jedynym sojusznikiem jest Skeeter - jedna z młodych i bogatych białych dziewczyn. Jej poglądy jednak odbiegają od oficjalnej postawy białych, a jej pisarskie ciągoty połączą ją ze służącą najbliższej przyjaciółki. Między kobietami nawiąże się najpierw nić zrozumienia, a w końcu głęboka przyjaźń.
Jak wspominałam, powieść przeczytałam bardzo szybko. Nie tylko wartka akcja ale także tematyka powieści mnie wciągnęły. Dotąd nie miałam okazji czytać książki o podobnej tematyce przedstawionej z punktu widzenia służących właśnie.
Mam tylko jedno zastrzeżenie. Doceniam pracę tłumaczki, zwłaszcza w kwestii przekładu sposobu wypowiadania się służących - prostych osób, nie władających idealnym językiem. Nie mogłam jednak przyzwyczaić się do błędów językowych i zwrotów jakich używały. Rozumiem, że tłumaczka wybrała najlepszą drogę, stosując popularne błędy językowe stosowane przez Polaków i nie jestem w stanie poprzeć moich odczuć żadnymi argumentami.
Moja ocena: 5,5/6
Kathryn Stockett, Służące, tł. Małgorzata Hesko-Kołodzińska, 581 str., Media Rodzina 2010.
Miałam chęć na te "Służące", ale zniechęciły mnie setki entuzjastycznych opinii o tej książce (paradoksalnie, nie?). Jakoś się obawiałam, że to może być miałka i powierzchowna historyjka wpisująca się w stereotypowe powieści o amerykańskim południu.
OdpowiedzUsuńZainteresowało mnie to, co napisałaś o przekładzie. Musiałabym zerknąć, jak tłumaczka poradziła sobie z tą problematyką, ale już teraz mogę powiedzieć, że jej nie zazdroszczę. Podobne trudności spotkałam już w pracy nad tekstami, w których pojawiają się niemieckie dialekty - to temat rzeka, zasługujący na pięć wątków co najmniej... To kwestia trudnych wyborów i kompromisów ("obciąć" odchylenia od poprawności to zubożenie tekstu, zostawić - to pytanie, w jaki sposób), a efekt jest taki, że zawsze ktoś będzie niezadowolony:-)...
Widzę, że czytasz "Das Alphabethaus":-) Ciekawe jak Ci się spodoba... (Dla mnie rozczarowanie roku...).
Agnieszko ja zbyt wielu opinii na szczęście nie czytałam;) Choć literatury amerykańskiej z zasady unikam!
UsuńJako że mam duże ciągoty translatorskie, bardzo zwracam uwagę na przekład, zwłaszcza takich trudnych kwestii jak dialekt, slang itp.
Tak zaczęłam czytać, na razie jeszcze nie mam zdania:)
Mam 'Służące' na półce, kupiłam jeszcze zanim stały się głośne za sprawą filmu, czekają na przeczytanie ;) Rzeczywiście to coś nowego, historia przedstawiona z perspektywy służących właśnie. Chyba nie spotkałam się z negatywną recenzją tej powieści, a to chyba dobrze o niej świadczy :)
OdpowiedzUsuńEvito zdecydowanie dobrze!
UsuńSuper książka, mam w formie audiobooka, znakomite wykonanie.
OdpowiedzUsuńTo samo słyszałam od Engi:)
UsuńBardzo chcę przeczytać tą książkę, mimo, że jakiś czas temu oglądałam film. Film był świetny!
OdpowiedzUsuńZachęcam:)
OdpowiedzUsuńmomarta
OdpowiedzUsuńTak, Służące to zdecydowanie książka do czytania jednym tchem... Szkoda że nie wiedziałam tego przed, nie zaczynałabym lektury w dzień powszedni, a tak skończyłam czytać o 3.30 i nie powiem, żebym następnego dnia w pracy była wyspana.
Podzielam Twoje uwagi odnośnie tłumaczenia, choć mnie denerwowało ono tylko na początku, potem przywykłam.
Mi ta książka podobała się też dlatego, że tylko pozornie wydaje się dotyczyć tylko amerykańskich realiów, a tak naprawdę pokazuje mechanizmy, które działają we wszystkich społecznościach. Raz chodzi o kolor skóry, a innym razem o coś innego. Zawsze jednak w cenie jest uczciwość wobec siebie i innych i odwaga - towar jakże deficytowy!
I nie była dydaktycznie nachalna. I zakończenie nie ociekało lukrem. To też coś :)
Czytając ją, cały czas mówiłam sobie: "Muszę przeczytać "Zabić drozda", muszę przeczytać "Zabić drozda". Mówienie sobie jednak to jedno, a czyny to drugie. Przeczytałam "Służące" w styczniu, a po "Zabić drozda" sięgnęłam dopiero teraz, "przymuszona" stosikowym losowaniem - o dzięki Ci, twórczyni idei :)
Momarto o to, to! Nie było lukru i nachalności!! Zdecdowanie na WIELKI plus! "Zabić drozda" czytałam wieki temu i nic nie pamiętam, pewnie powinnam sobie teraz przypomnieć tę książkę...
OdpowiedzUsuńZwykle wolę przeczytać książkę, zanim obejrzę film. Ale tym razem, po Twojej recenzji, chyba będę musiała odstąpić od swojej zasady.
OdpowiedzUsuńZaintrygowała mnie Twoja uwaga o unikaniu literatury amerykańskiej. Czy mogłabyś zdradzić dlaczego?
I ja najpierw staram się zawsze przeczytać książkę:)
UsuńUnikam literatury amerykańskiej przynajmniej z dwóch powodów - przede wszystkim dlatego, że chcę poznawać inne obszary literackie i uniknąć dominacji literatury w języku angielskim. A po drugie lit. am. jest w moich odczuciu często zbyt hollywoodzka, nastawiona na efekt, zbyt melodramatyczna, nie trawię tego:( Czyta się często jak scenariusz, a nie dobra powieść.
Pozdrawiam!
Książka dużo lepsza od filmu. Cieszę się, że najpierw przeczytałem, potem obejrzałem :)
OdpowiedzUsuńFilm był genialny ale boje się, że teraz może mi to popsuć lekturę...
OdpowiedzUsuńKsiążka rewelacyjna i co się rzadko zdarza film bardzo dobrze zrobiony. Nie wiele ustępuje książce.
OdpowiedzUsuń:) Dziękuję za komentarz.
UsuńByć może w oryginale był właśnie taki slang z uproszczonym angielskim? W takim razie zabieg z użyciem bardzo potocznego języka rzeczywiście uzasadniony. Choć też pewnie mi to będzie trochę zgrzytać, jak wezmę tę książkę na wakacje. Mimo to, myślę, że całość też mi się bardzo spodoba :).
OdpowiedzUsuńhttp://stronapostronie2017.blogspot.com/2017/07/wakacyjny-tbr.html
Tak czy siak, moim zdaniem warto przeczytać i na pewno ci się spodoba!
Usuń