Strony

środa, 10 października 2012

"Marchewka z groszkiem" Aleksandra Woldańska-Płocińska

 

Pewnie nie jest łatwo mieć matkę z (niewielkim) fiołem na punkcie zdrowej żywności. Bo jeśli matka kupuje warzywa czy owoce to tylko z regionu i najlepiej ekologiczne. Taka matka nie lubi  kolorowych pyszności z półek ze słodyczami, a jeszcze bardziej drażnią ją produkty "specjalnie dla dzieci". Ciężki jest los prawie Siedmiolatki i prawie Trzylatka - czasem coś uda się w sklepie wynegocjować, ale przeważnie szukamy jedzenia od szczęśliwych zwierząt oraz z najbliższej okolicy, a dzieci bezbłędnie rozpoznają szczęśliwe krowy:) Wytrenowane dziecko starsze polubiło więc Marchewkę z groszkiem. Nie potrawę, bo tę już od dawna lubi lecz książkę Aleksandry Woldańskiej-Płocińskiej.

To książka, która wpierw ucieszyła oko matki, bo przekazuje w sposób przystępny i zabawny to, o czym matka truje od lat. 
Najpierw mamy słowniczek - bardzo fajny. Okazało się, że moje dzieci nie rozpoznają wszystkich warzyw - no ale brukiew czy rzepa nie często goszczą na naszym stole, żeby nie powiedzieć - wcale. 
Ale to nie wszystko, na kolejnych stronach poznajemy warzywa z zamorskich plantacji, takie jak Elpomidor, Kim Czos Neck czy Ogórras.



Te określenia na stałe weszły już do naszego słowniczka. A w wakacje zauwa żyłam, że nie tylko do naszego, bo u mojej bratanicy też:)

Autorka opisuje nagłe spotkanie warzyw miejscowych z zamorskimi. Okazało się, że ciężarówka transportująca warzywa ma wypadek i zamorscy przybysze wypadją w pobliżu zagonu, zamieszkałego przez lokalne ogórki i ziemniaki. Różnic między warzywami jest wiele, a porozumienie trudne. Lokalna marchewka dziwi się zwyczajom przybyszów, nie rozumie ich odrazy do świeżego powietrza i zamiłowania do pestycydów.



Nawet zając nie skusił się na schrupanie zamorskiego Mr Chevki! Po pełnej wrażeń nocy warzywa wracają do swojej ciężarówki.


Aleksandra Woldańska-Płocińska bardzo przystępnie i dowcipnie opisuje zalety i wady warzyw - jej książka może być przyczynkiem do rozmów z dzieckiem na temat sposobu uprawy, używanie nawozów, wegetarianizmu, transportu i sprzedaży nie tylko warzyw. Bardzo lubię książki, które są źródłem i motywacją do długich dyskusji. Okazuje się bowiem, że opowieść i ilustracje dużo bardziej przemawiają do dziecięcej wyobraźni niż moje tłumaczenia - niby oczywiste, ale za każdym razem ten fakt odkrywam na nowo. Pisząc o ilustracjach, pragnę na nie zwrócić uwagę: dowcipne i nietuzinkowe czyli takie, jakie lubimy.
Polecamy:)

Aleksandra Woldańska-Płocińska, Marchewka z groszkiem, Wydawnictwo Czerwony Konik 2011.

20 komentarzy:

  1. O rany, wygląda świetnie! I pomysł, i nazwy, i ilustracje, i wydanie - wszystko warte uwagi. Polecę kilku osobom, które mają utrapienie z niejadkami :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawe czy niejadki zamienią się w jadki?

      Usuń
  2. Zdaje się, że moje dzieci wzbogacą się o kolejną książeczkę:) Mają identyczną matkę, jak Twoje, tyle że u nas nieco trudniej z aprowizacją - bardzo Ci pod tym względem zazdroszczę mieszkania w Berlinie. W sklepach, w których stale się zaopatruję zresztą bardzo często towary są dowożone właśnie z Berlina, bo jakoś Polakom się nie opłaca pewnych rzeczy produkować, hodować, czy cokolwiek innego z nimi robić.
    Inna sprawa, że jeśli mam cokolwiek z niemieckim certyfikatem ekologiczności, to jestem ich ekologiczności pewna; u nas - niekoniecznie:(
    Wracając jednak do książeczki: Kim Czos Neck wcale nie robi wrażenia ekologicznego, gdy zważyć że w supermarketach (przynajmniej polskich) dominują główki czosnku prosto z Chin!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kim Czos Neck nie jest ekologiczny, tylko jest zamorskim przybyszem wychowanym na pestycydach, który do tego świeci w ciemnościach:)

      A z tymi certyfikatami i tutaj różnie bywa. Na 100% im nie wierzę ale wychodzę z założenia, że nawet jeśli to jedzenie jest tylko 10% lepsze od zwykłego, to niech będą te 10%. Aczkolwiek stricte w sklepie bio się nie zaopatruje, bo finansowo bym poległa niestety. Najgorszy problem mam z mięsem:(

      Usuń
    2. A, jak świeci w ciemnościach to wszystko jasne:)

      Z mięsem to tragedia; myślałam że w Niemczech mniejsza. Ekologiczne kurczaki po 35 zł za sztukę to wszystko, co można kupić; czasem zdarza się też indyk. Wniosek: trzeba zostać jaroszem, co też w zasadzie stosujemy latem, ale niestety jesień i zima domagają się mięsa wielkimi głosami!
      Ja mam różne etapy ekologiczności - czasem wszystko jest bio, czasem tylko część. Finansowo rzeczywiście masakra, ale ja różnicę w smaku i jakości widzę, choć też nie zawsze. Taki np. łuskany ekologiczny chiński słonecznik mnie nie przekonuje...

      Usuń
    3. Tu można kupić wszystko ale ceny z kosmosu!! Ok 20-30 euro za kilogram w zależności jakie mięso. Wymiękam:(
      Chińskiego słonecznika bym nie kupiła, wolę sama wyhodować:)

      Usuń
  3. O, temat rzeka... Bardzo aktualny zresztą dla nas, bo chociaż wiekowo książeczka się nam nie wstrzeliwuje, to temat żywienia wypłynął ostatnio na skutek pewnej diagnozy i twardego postanowienia (i konieczności) rewolucyjnych zmian na stole. Z mięsem ekologicznym akurat nie mam problemu, bo mam dostawcę, który dowozi do domu wszelką gadzinę, co żyła szczęśliwie i żarła szczęśliwe rośliny, gorzej jest z przyzwyczajeniami (da się) i mitami (trzeba się kształcić) żywieniowymi. A zaczynać trzeba od kołyski. Na szczęście większy ze smoków, który się MUSI przestawić, wykazuje dość sporą tolerancję na kulinarne wybryki i eksperymenty starej smoczycy:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agnieszko jak pisałam momarcie tu mięsa też dostatek jest, ale ceny mnie zabijają:( Ja zmieniać wiele nie musze, bo świra pro-eko mam już od pierwszej ciązy niemal ale czasem trudno jest.

      Usuń
    2. Ja może świra nie mam, ale sympatyzuję od dawna; i masz rację - chcesz się sensownie odżywiać, a nie kupować trujące jedzenie z fabryk, to odpowiednio płacisz. Uwielbiam robić zakupy w naszym Denn'sie, mój portfel trochę mniej... (a i rzeźnik, który dostarcza padlinę do domu, tani nie jest). Ale szczerze mówiąc, pędzony hormonami kurczak za 4 euro już mnie od dawna nie interesuje...

      Usuń
    3. U nas bardzo długo była tylko BioCompany, fajna ale żeby tam robić wszystkie zakupy za drogo. Teraz otwarli denn's, ale ceny wcale nie są niższe, więc też nie chodzę. Mięsa z supermarketu też za nic od dawna nie kupię, wolę wcale nie jeść. Sęk w tym, że syn się domaga więc dla niego mięso kupuję.

      Usuń
    4. Znam to. Mój syn też ślini się na widok "Schweinebraten"... Od czasu do czasu jestem gotowa iść na ustępstwa, ale mięso powinno stanowić marginalną część jego diety. Denn's nie jest tani, ale niektórych rzeczy nigdzie indziej w takiej rozmaitości nie znajdę (np. różnych wegetariańskich past na kanapki).

      Usuń
    5. Zgadza się, ja zawsze z BioCompany wychodze zachwycona różnorodnością:) Ja generalnie przeciwko daniom mięsnym nic nie mam ale pod warunkiem, że to jest mięso spełniające moje warunki. Sama jednak mogłabym z mięsa kompletnie zrezygnować.

      Usuń
  4. bardzo mnie ta książeczka zainteresowała, rozglądnę się za nią, może być mi pomocna- chociażby na zajęcia z dzieciakami, na zajęcia, na których zachęcam dzieci do zdrowego odżywiania się. Lubię popierać to co do nich mówię książkami:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, najlepiej poprzeć się książką, ja też tak robię. Cieszę się, że mogłam zainspirować, powodzenia!

      Usuń
  5. jakie piękne wydanie! Aż zakupię dla siebie lub jak mój mąż mówi "dla przyszłych pokoleń na zapas":)

    OdpowiedzUsuń
  6. Obrazki naprawdę rewelacyjne! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, zdecydowanie. Uwielbiam takie ilustracje.

      Usuń
  7. ja już dawno postanowiłem porobić kilka zmian na stole, ale jak na razie coś średnio to wychodzi. co do książki - rewelacja ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto moim zdaniem:) Dziekuje za komentarz!

      Usuń