Strony

środa, 27 lutego 2013

"Washington Dekretet" Jussi Adler-Olsen



Jussi Adler-Olsen to jeden z tych pisarzy, po których sięgam w ciemno. Nie zmieniła tej opinii nawet jego książka Alfabethuset, nie należąca do cyklu o Departamencie Q. Niestety Washington Dekretet to klapa. Wynudziłam się podczas słuchania tej książki jak mops.

Bruce Jensen chce zostać prezydentem USA, ma ogromne szane, jego sztab wyborczy pewny jest wygranej. Podczas wieczoru wyborczego w zamachu ginie jego ciężarna żona. Mimo tej tragedii Jensen , po ogłoszeniu jego wygranej, przyjmuje urząd prezydenta i zmienia w kraju wszystko. Nowy dekret wprowadza Amerykę w stan wyjątkowy - celem jego jest kraj bez broni, bez przestępczości, bezpieczny i przyjazny. Jak się można spodziewać Amerykanie protestują - demonstracje są na  porządku dziennym, w kraju zaczynają grasować bandy.
Doggie Rogers pracuje w sztabie wyborczym Jensena, a później w Białym Domu. Pechowy wieczór wyborczy odbywał się w hotelu jej ojca i właśnie on podejrzany jest o zorganizowanie zamachu.
Doggie i jej przyjaciele stopniowo odkrywają spisek, który stoi za decyzjami prezydenta, a także walczą o uchronienie ojca dziewczyny od kary śmierci, która teraz wykonywana jest masowo.

Czemu mi się nie podobało? USA nie są moim ulubionym tematem więc Adler-Olsen miał już z góry utrudnione zadanie. Zakładałam jednak, że Duńczyk jest w stanie zainteresować mnie każdą swoją książką. Niestety, ze stron Washington Dekretet wydziera nuda - długaśne dyskusje w Białym Domu mają wprawdzie służyć wyjaśnieniu działań prezydenta ale u mnie wywoływały tylko kompulsywne ziewanie i mimowolne przełączanie mózgu na inne tory myślowe. Jedyny wątek jaki był w stanie mnie zainteresować to prywatne problemy Doggy, niesłuszne skazanie jej ojca i jej walka o jego uwolnienie. Ale i to udało się Adlerowi-Olsenowi rozmienić na drobne i z ucieszki Doggy zrobił się maraton. Właściwie trudnom i powiedzieć w czym sęk - są zwroty akcji, jest ucieszka, jest pościg, nawet kilka morderstw jest. Nie mogę się przyczepić do języka ani do samego zamysłu książki. Zabrakło jednak w thrillerze czy może kryminale Duńczyka jednego - napięcia!
Mimo to z niecierpliwością czekam na kolejny kryminał o Departamencie Q, a o Washington Dekretet zapominam.

Moja ocena: 2/6

Jussi Adler-Olsen, Das Washington Dekret, tł. Hannes Thiess und Marieke Heimburger, 656 str., dtv 2013.

8 komentarzy:

  1. No kurczę, a tak się cieszyłam na tę książkę... Wprawdzie moja awersja fo amerykańskich klimatów ma jeden wyjątek - dobrze napisany thriller - ale trochę mi ciepnie skóra na myśl o tych długich dyskusjach... Cóż, kobyłka u płota - książkę mam od dnia jej wydania - więc pewnie przeczytam. Będzie się nad czym pastwić:-) A na nowego Moerka też już czekam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agnieszko ale może Tobie się spodoba? Ja tej książki słuchałam więc odbiór też jest trochę inny. Ciekawa jestem Twojej opinii!

      Usuń
  2. Lubię powieści kryminalne, szczególnie z polityką w tle. Jednak wolę je w postaci tradycyjnej. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Prezydent USA, wybory, ciężarna żona - nawet w duńskim wykonaniu nie mogłabym się przemóc! Uznaję niniejszym, że już nie muszę:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Fenomenalna okładka - to pierwsze rzuciło mi się w oczy. Tak jak Tobie przejadły mi się trochę historie rodem ze Stanów Zjednoczonych, teraz sięgam po coś innego, w planach jest "W ofierze molochowi" i powieści osadzone w realiach antycznego Rzymu, mam nadzieję, że będzie ciekawiej.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okładka faktycznie niezła:) Ja już od dawna po amerykańskich autorów sięgam niezwykle rzadko. Antyczny rzym brzmi ciekawie, udanej lektury!

      Usuń