Tak się złożyło, że Rany kamieni to pierwsza książka Becketta, którą przeczytałam, a raczej wysłuchałam. Mimo że pociąga mnie tematyka kryminalno-prosektoryjna, jakimś sposobem nigdy nie wpadły mi w ręce książki tego autora. Rany kamieni przywędrowały do mnie same, w postaci audiobooka, który przydał się na długie dojazdy do szkoły. Ale nie myślcie, że słuchałam tej książki z dziećmi:)
Akcja powieści rozpoczyna się od środka. Młody Anglik porzuca zabrudzone krwią auto i rusza na piechotę przez francuską prowincję. Jako że wydaje się przed czymś uciekać, korzysta z bocznych dróg i spragniony trafia do odległego gospodarstwa. Wypija szklankę wody i rusza dalej. Daleko jednak nie zajdzie, wpada bowiem w nielegalnie zastawione sidła. Pułapka kiereszuje mu nogę do tego stopnia, że traci przytomność, nie zdoławszy uwolnić się z metalowych szczęk. Mężczyzna budzi się na poddaszu szopy, a jego wybawicielką okazuje się być kobieta, która wcześniej poratowała go szklanką wody. Mathilde nie mieszka jednak sama. W tym nietypowym gospodarstwie rządzi apodyktyczny ojciec - Arnauld, a kobiecie towarzyszy dużo młodsza siostra - osiemnastoletnia Gretchen - oraz niemowlę. Krok po kroku Sean odkrywa prawdę o tym dziwnym miejscu. W pewnym stopniu zauroczony tajemniczą Mathilde postanawia zostać w gospodarstwie do całkowitego wyleczenia nogi oraz pomóc rodzinie w remoncie zrujnowanego domu. Nie jest to łatwa decyzja, bo Arnauld jest osobą nieobliczalną, łatwo wpadającą w gniew, nie znoszącą sprzeciwu i niemiłą w obyciu. Sean nie widzi jednak alternatywy, nie ma planów na przyszłość i pozostanie we Francji wydaje mu się być najlepszą opcją. Beckett stopniowo przemyca wcześniejsze losy Seana - akcja przeplatana jest rozdziałami, w których wyjaśnia się dlaczego mężczyzna ucieka.
Rany kamieni nie są thrillerem, który wciąga od pierwszej strony. Co więcej początek nudził mnie do tego stopnia, że nie jestem pewna czy nie przerwałabym lektury. Stopniowo jednak atmosfera się zagęszcza; demoniczna Gretchen - uwodzicielka o destrukcyjnych zapędach, która ma bardzo wybiórczą pamięć oraz na pozór pokorna i cicha Mathilde stanowią najciekawszą wątek powieści. Nic nie mogę zarzucić językowi Becketta i właśnie dzięki niemu oraz dzięki świetnej interpretacji lektora wysłuchałam tę książkę do końca. Samo zakończenie nie było dla mnie wielkim zaskoczeniem i tak naprawdę dość dobrze wpisało się w spokojny rytm powieści.
Moja ocena: 3/6
Moja ocena: 3/6
Simon Beckett, Der Hof, tł. Juliane Pahnke, 464 str, czytał Johannes Steck, Argon Verlag 2014.
Ja przeczytałam dwie książki z serii o Davidzie i mam w planach resztę, bo mi się seria spodobała :)
OdpowiedzUsuńI ja nie wykluczam, że sięgnę po tę serię.
UsuńChyba podobało mi się nieco bardziej, niż Tobie - udało się autorowi tworzenie ciężkiej, przygniatającej, klaustrofobicznej atmosfery. Ich choć różnie to z nami bywało - Beckettem i mną - to akurat to spotkanie zaliczyłam do udanych.
OdpowiedzUsuńMasz rację atmosfera jest faktycznie duszna, ale ja chyba ostatnio jestem bardzo krytyczna wobec książek:(
UsuńMam to samo. Właśnie czytam nowego Fitzka i się zastanawiam, czy nie rzucić w diabły. Nie wiem, czy ta książka rzeczywiście jest tak słaba, czy tylko ja wyjątkowo jestem przewrażliwiona na punkcie płycizn.
UsuńNie mów, że Fitzek taki słaby. Planowałam lekturę, bo nie ukrywam, że lubię jego pokręcony świat ale teraz nie będę się pewnie z nią spieszyć:(
UsuńTrochę się zaczyna rozkręcać (to znaczy czyta się szybciej i nie zwraca uwagi na te sztampowe zdania, papierowe portrety i bezsensy fabuły), ale to nadal dno bagienne w porównaniu z Noah czy Abgeschnitten :-(
UsuńNo weź, mnie się "Noah" już nie bardzo podobał:( Abgeschnitten pisany z Michaelem więc wiadomo:) Ja Fitzka z zasady słucha, David Nathan świetnie czyta ale teraz to nie wiem czy się zdecyduję...
Usuń