Z ciekawością, a może nawet z pewną dozą sceptycyzmu, sięgnęłam po tę książkę. Moja córka czyta aktualnie tylko i wyłącznie książki przygodowe, ale to jednak mój syn stał się odbiorcą tej powieści. Przez ponad miesiąc niemal codziennie czytaliśmy wspólnie wieczorem po kilka rozdziałów tej niezwykle wciągającej opowieści.
Marek jest starszy do mojego syna, właśnie skończył piątą klasę i cieszy się na wspaniałą wyprawę do Meksyku. Ma być to wyjątkowy czas sam na sam z tatą. Niedawno w rodzinie Marka zaszły bowiem wielkie zmiany, urodziła się maleńka Zosia i rodzice zajęci są tylko i wyłącznie niemowlęciem. Marek z całego serca chce spędzić czas z tatą i odlicza dni do wyprawy. Wraz z nimi do Meksyku ma polecieć też kumpel taty - znany podróżnik i fotograf Orinoko. To ten ostatni ma szczegółowy plan zwiedzania. Dodatkowo zabierze do Meksyku pewien tajemniczy obiekt, który przechowywał znajomy profesor. Przedmiot należy do plemienia Lakandonów, a Orinoko zobowiązuje się go przekazać Indianom. Niestety cały plan się sypie. Najpierw się okazuje, że dorośli pomylili datę odlotu i nie ma już możliwości zawiadomienia, mających na nich czekać Lakandonów, potem choruje Zosia i tata nie może towarzyszyć Markowi i do tego pojawiają się tajemniczy dwaj mężczyźni w garniturach.
Marek nie przepada za Orinoko - jego sposobem bycia, podróżowania, a przede wszystkim nie może się wyzbyć uprzedzeń wobec niego. Chciałaby podróżować z tatą, a nie z gburowatym wujkiem. Podróż od początku układa się inaczej niż chłopiec ją sobie wyobrażał - nie wolno mu zabrać komputera, Orinoko nie zapowiada żadnych wygód, a cały dobytek trzeba dźwigać samodzielnie w ogromnym plecaku. Stopniowo okazuje się, że zwiedzanie nie jest takie straszne. Podróżnicy, nieświadomi śledzących ich mężczyzn, wpadają jednak co chwilę w różne tarapaty, aż w końcu muszą się ukrywać i uciekać. Wtedy jednak Marek nie pamięta już o początkowej niechęci do towarzysza wyprawy oraz braku komputera.
Powieść naszpikowana jest mnóstwem faktów o Meksyku, informacji o zabytkach, o cywilizacjach indiańskich, o kulturze i krajobrazie. Wiadomości te jednak wplecione są w tekst, przekazywane mimochodem, tak że czytelnik połyka je przy okazji. Mój syn naprawdę dużo dowiedział się o Meksyku i ciągle konsultował trasę Marka z mapą na okładce. Z tyłu książki umieszczono bowiem mapę świata, by ukazać odległość między Polską, a Ameryką Środkową, z przodu zaś mapkę Meksyku oraz wszystkie punkty, w których bohaterowie się zatrzymali. Dodatkowo tekst wzbogacony jest bardzo klimatycznymi czarno-białymi rycinami, które bardzo mi się podobają. Naprawdę duży plus dla wydawnictwa za szatę graficzną książki! I za mapy!
Właściwie nie mogę nic zarzucić tej powieści. Czyta się świetnie, napisana jest ze swadą, akcja jest wartka, a autorzy nie koncentrują się tylko na wydarzeniach współczesnych, lecz, jak wspominałam wyżej, naprawdę wyjątkowo dobrze przemycają mnóstwo dodatkowych informacji. Jeśli miałabym się przyczepić do czegokolwiek, to może do delikatnie nachalnego morału, ale wydaje mi się, że mój syn zupełnie go nie spostrzegł. Dla niego to powieść o rodzinnej miłości, przyjaźni i odwadze.
Bardzo ciekawa jestem czy duet autorów planuje kontynuację przygód Marka. Wyobrażam sobie, że ta powieść byłaby idealnym sposobem na przygotowanie dziecka do podróży do Meksyku i jeśli się tam wybierzemy, na pewno do tej książki wrócimy. Cieszyłabym się z podobnej książki o innych krajach, na przykład azjatyckich. A może Marek wybierze się w kolejną wyprawę?
Moja ocena: 5/6
Marek Kamińdki, Katarzyna Stachowicz-Gacek, Marek i czaszka jaguara, 352 str., Wydawnictwo Znak emotikon Kraków 2017.