Jadąc do Babadag okazała się być kolejną w tym miesiącu książką, której forma zupełnie nie jest kompatybilna z moją percepcją. W zasadzie miała wszystkie cechy lektury idealnej - podróże, wyprawy, przemyślenia im towarzyszące, stare fotografie. Tym bardziej cieszyłam się, że wreszcie ją przeczytam. Tymczasem jednak zupełnie nie nadaję na tych samych falach co Stasiuk.
Autor przemierza kraje, powiedzmy Europy Wschodniej. Porusza się, dość losowo po Słowacji, Węgrzech, Rumunii, Mołdawii, Bałkanach. Wsiada w przypadkowe pociągi i obserwuje. Absorbuje wszystkimi zmysłami, rozmawia, doświadcza. Niestety towarzyszące temu rozważania mnie nużyły. Stasiuk doświadcza odwiedzane kraje jako szare, zatrzymane w czasie, pełne marazmu, bezruchu. I taka jest jego proza. Stagnacja, rezygnacja, nuda. Przyznam, że ostatnie 50-60 stron już tylko przekartkowałam, bo nie byłam w stanie zmusić się do dalszej lektury.
Moja ocena: 2/6
Andrzej Stasiuk, Jadąc do Babadag, 321 str., Wydawnictwo Czarne 2004.
Mam dokładnie tak samo ze Stasiukiem. "Jadąc do Babadag" ledwo zmęczyłam, a "Taksim" to jedna z nielicznych w moim życiu książek porzuconych. Nie dałam rady, ale trudno. Jakoś nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia, grono wielbicieli Stasiuka jest wystarczająco liczne w Polsce, żeby autor mógł przetrwać beze mnie. ;)
OdpowiedzUsuńNo to się cieszę, że nie jestem sama. I odczucia mam podobne, niech inni lubią Stasiuka, ja nie muszę ;)
Usuń