Strony

czwartek, 18 czerwca 2020

"Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie?" Justyna Kopińska



Historia domu dziecka prowadzonego przez siostry boromeuszki w Zabrzu znana jest chyba wszystkim. Systemowa przemoc ze strony sióstr o przymykanie oczu na przemoc szerzącą się wśród wychowanków są tak przerażające i porażające, że brak słów, by opisać ten proceder i nie na tym chcę się skupić w tym tekście. Bardziej porusza mnie kilka innych aspektów.

Po pierwsze specyfika życia zakonnego. Siostry przyzwyczajane są do przemocy od pierwszych dni w zakonie. Młode dziewczyny przyuczane są do bezwzględnego posłuszeństwa, bezmyślnego wykonywania rozkazów, do łamania ich woli, do tracenia marzeń, myśli, do przystosowywania się. Ten chory układ znają często od późnych lat nastoletnich, czyli od okresu, gdy ostatecznie kształtuje się charakter człowieka. Takie osoby nie mogą być dobrymi wychowawcami dla nikogo, a już na pewno nie dla dzieci z rodzin patologicznych, poranionych psychicznie, skrzywdzonych fizycznie, dzieci upośledzonych lub zaniedbanych. Te dzieci wymagały profesjonalnej psychologicznej pomocy, nie pomocy doraźnej, ale pomocy rozłożonej na lata, takiej, która pomogłaby im poznać swoją wartość i która przygotowałaby je na dorosłe życie. Coś czego dzieci z domów tzw. patologicznych w Polsce nie mogą zaznać, bo takich szeroko zakrojonych programów brak. Na Śląsku te dzieci były problemem, który spychano do sióstr, bo one, kierowane fałszywie pojętym miłosierdziem, przyjmowały wszystkie dzieci. Przekonana jestem, że większość z maltretujących dzieci sióstr sama wymagała głębokiej pomocy psychologicznej. Z książki nie dowiadujemy się wiele o ich przeszłości, jedynie w przypadku siostry Bernadety autorka zamieściła krótki opis jej życia, ale nie można się w nim doszukać żadnych przyczyn jej charakteru i postępowania. Wracając jednak do klasztoru - to zamknięta społeczność kierująca się własnymi prawami, w której siłą rzeczy nikt nic nie zauważył, a jeśli nawet, to nie miał odwagi podjąć kroków albo były one od razu tłumione. Tu jednak przechodzimy do kolejnej kwestii. Przez lata, wiele lat nikt nie zainteresował się na tyle losem wychowanków boromeuszek, by coś w tej kwestii uczynić. Sygnały, że w domu dziecka dzieje się źle docierały do nauczycielek, lekarzy, kuratorów, urzędów. Głęboko zakorzeniony respekt przed kościołem nie pozwalał większości z tych osób podjąć żadnych kroków. A jeśli nawet takiego respektu nie miały, to bały się ruszać instytucję cieszącą się w Polsce wyjątkową estymą. I to mnie najbardziej przeraża - fakt, że tyle osób było w stanie poświęcić dobro dziecka z lęku przed oskarżeniem zakonnic, w domyśle osób świętych. 

Ta opowieść to jak najbardziej namacalny dowód tego, że zło rodzi zło. Opisuje to Kopińska i pisze o tym Winnicka w książce Był sobie chłopczyk - śląscy policjanci szczególnie mają na oku wychowanków sióstr, bo niestety niezwykle często kończą oni jako przestępcy. Zresztą "dzięki" morderstwu popełnionemu przez wychowanków sióstr odkryto to, co się w domu dziecka działo. Także tego przestępstwa można było uniknąć, gdyby ludzie mieli nieco bardziej otwarte oczy, bo młodzi mężczyźni kręcili się wokół ofiary od dawna. Rodzice jednak nie słuchają dzieci, a postronni dorośli wolą nie mieszać się w nie swoje sprawy. Odwracanie wzroku jest takie proste, prawda?

Opowieść o tym domu dziecka przypomin mi bardzo to, co działo się w kanadyjskich podobnych instytucjach, a co opisała w książce 27 śmierci Toby'ego Obeda Joanna Gierak-Onoszko. Z tą różnicą, że wydarzenia te dzieli pół wieku. Siostry boromeuszki zatrzymały się lata świetlne temu i nikt tego nie zauważył, a one same były przekonane o słuszności swoich poczynań. Ten fakt jest tak przerażający, tak bardzo nie pasuje do mojego światopoglądu, że trudno mi ubrać w słowa moje wzburzenie. 

To książka warta lektury, oczywiście jest to lektura trudna i bolesna i zapewne nie każdy będzie w stanie się jej podjąć. Nie chciałam się skupiać na samej treści, ale napiszę jeszcze słówko o stylu autorki i konstrukcji książki - bowiem pióro Kopińskiej mi nie leży. Nie podobał mi się jej styl, wydał mi się monotonny, nieadekwatny, miałam wrażenie, że autorka powtarza wiele razy to samo. To moje pierwsze spotkanie z Kopińską, więc nie wiem, czy tak pisze zawsze, będę musiała się niebawem przekonać.

Moja ocena: 4/6

Justyna Kopińska, Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadecie, 232 str., Świat Książki 2014.

2 komentarze:

  1. Wstrząsająca to historia. Przymierzam się do tego reportażu już od kilku lat i jakoś wciąż się nie składa. W sumie chyba trochę go unikam. Może to dlatego, że swego czasu miałam dość bliski kontakt z siostrami boromeuszkami (co prawda nie z tymi z Zabrza), bo miałam okazję 2 miesiące mieszkać w ich klasztorze i jakoś podwójnie ciężko byłoby mi to czytać...

    Siostry, które ja akurat poznałam, to były złote kobiety. Ale prawda jest taka, że zakon jako zakon w ogóle, to specyficzne miejsce... I tam nikt nie ukrywa tego, że posłuszeństwo przede wszystkim. Tylko, ze dorosłe kobiety, które decydują się wstąpić do zakonu, nawet jeśli nie mają tej świadomości, to co innego niż dzieci. Uważam, że prowadzenie domów dziecka przez zakony to ogólnie (bez względu na wszystko) słaby pomysł. Zakon jednak kształtuje umysł, wpaja konkretną hierarchię wartości i zakonnice (nawet pełne dobrej woli, cierpliwości i o złotym sercu) nie wydają mi się być dobrymi wychowawcami dla takich dzieci. Może wsparciem, przyjacielem, czasem tak. Ale nie pełnoetatowymi wychowawcami...

    Inna sprawa jest taka, że (mówię to z perspektywy osoby głęboko wierzącej) , zauważyłam, że w rodzinach chrześcijańskich kary fizyczne (może nie jakaś drastyczna i wymyślna przemoc jak ta stosowana przez siostry z Zabrza), ale ogólnie choćby klapsy, występują o wiele częściej niż w innych środowiskach. Jest na nie większe przyzwolenie, większa tolerancja dla nich. Co dla wielu może się wydawać dziwne...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że to napisałaś, zwłaszcza jako osoba wierząca. Jestem twojego zdania, dla mnie to też bardzo dziwne. Co do boromeuszek, też miałam bliskie kontakty, bo w moim mieście prowadziły one lekcje religii i do klasztoru chodziliśmy.

      Usuń