Od czasów liceum nie pisałam o poezji, od czasów liceum po poezję zresztą sięgam bardzo rzadko. Nie ukrywam, że poezja mnie nudzi, że odpływają mi myśli, że nie potrafię czytać powoli, z zadumą. Jestem czytelniczką zachłanną, która pochłania książki i nawet z prozą poetycką mam problem. Dlatego ogromnym zaskoczeniem była dla mnie lektura Piosenki o zależnościach i uzależnieniach. Ten tom nie jest bowiem zbiorem wierszy, lecz każdy kolejny utwór łączy się z poprzednim. Można się w nich doszukać wątku, myśli przewodniej, czegoś na kształt narracji, choć oczywiście w przypadku poezji o narracji mówić nie sposób.
Wiersze Tkaczyszyna-Dyckiego przepełnione są bólem i smutkiem. Autor zawarł w nich wszystkie boleści swojego świata - matkę-alkoholiczkę, która samotnie umiera, nekrologi będą jedynymi świadkami minionego życia, własne zmagania z natchnieniem. Dycki powtarza jak mantrę te same frazy, nie stroni od dosadności, fizjologii, przyziemności i zapewne właśnie dzięki tym cechom przeczytałam ten tom bez znudzenia. Odnalazłam tu naturalizm, konkret, które od zawsze mnie pociągają w literaturze. Co ciekawe, pobieżne przejrzenie internetu wykazało, że właśnie te cechy zostały najbardziej potępione w poezji laureata Nike. Ja doceniam nonkonformizm i odrzucenie konwencji, kolokwializmy i pointę. Szczególnie tę ostatnią! Zobaczcie sami:
"to polecam sok pomarańczowy naturalniemętny wszystko zrobię dla jej kupekbyle tylko mogła się wysiusiać wypróżnićbo w innym razie ustanie pracanas sobą w którą tak bardzo wierzę"
Cieszę się, że zdecydowałam się na tę lekturę, co więcej, jestem pewna, że będę do niej wracać.
Moja ocena: 5/6
Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, Piosenka o zależnościach i uzależnieniach, 54 str., Biuro Literackie 2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz