Strony

czwartek, 28 października 2021

"Tirza" Arnon Grunberg

 


Przeciętna niby rodzina. Okazały dom z ogrodem przy najlepszej ulicy w Amsterdamie, stateczny ojciec Jörgen Hofmeester, który niekoniecznie dobrowolnie kończy wieloletnią karierę redaktora w wydawnictwie, matka artystka i dwie córki. Starsza Ibi wyprowadziła się już z domu, prowadzi pensjonat we Francji wraz z niekoniecznie dobrze przyjętym przez ojca partnerem. Młodsza Tirza właśnie świetnie zdała maturę i urządza przyjęcie pożegnalne zanim z chłopakiem wyjedzie na rok do Afryki. A matka? Matka wróciła właśnie do domu po tym, jak na kilka lat zniknęła. Nikt nie wie, co robiła, nikt się tym też specjalnie nie interesuje.
No więc małżonka wchodzi do domu i rozpoczynają się kuriozalne rozmowy z ojcem, czyli Jörgenem. Rozmowy męczące w swojej bezcelowości i mówieniu bez trafiania do odbiorcy. Rozmowy, by mówić, a nie by się komunikować. Małżonka epatuje swoją rozwiązłością, bezkompromisowością, Jörgen epatuje swoim konformizmem. 

Mimo że Tirza jest tytułową bohaterką, to narracja prowadzona jest z punktu widzenia Jörgena, któremu życie się wydarza. Studiował język niemiecki i kryminologię, której nie skończył. Dostał pracę w wydawnictwie i tam został, choć wszyscy sądzili, że sam zostanie wydawcą. Ożenił się z małżonką, choć chyba jej nie kochał. Zgodził się na dzieci, bo małżonka wyraziła taką chęć. Absolutnie na serio wziął rolę ojca, bo tego oczekiwało od niego otoczenie. Ma dom przy najlepszej ulicy, porządne ubranie, zadbany ogród i odgrywa rolę najlepszego ojca świata, bo sądzi, że tego oczekują od niego inni. Małżonka natomiast nie robi niczego z tego. Ona ma swoje życie i żadnych skrupułów, by nim żyć. Jörgen skrupułów mieć nie musi, bo nie wie, jak żyć i jak podejmować swoje własne decyzje. Jörgen to taki człowiek, który chce zadowolić wszystkich, a własne pragnienia, czy bestię, jak sam mówi, uspokaja włoskim gewürztraminerem. W wielkich ilościach. Jego życie toczy się od pierwszego do pierwszego, gdy pobiera czynsz od najemcy mieszkania na piętrze. Rytm wyznaczają wyprawy do Luksemburga, gdzie przechowuje kasowane na czarno pieniądze. Filarami jego dni są cztery idealnie naostrzone ołówki i kolejne rękopisy do sprawdzenia. Są nimi wywiadówki, wożenie Tirzy na lekcje wiolonczeli i pianina, gotowanie obiadów, dbanie o dom i ogród. Taki Jörgen jest przedstawicielem całej klasy średniej, przeźroczystym reprezentantem, wtapiającym się w tło jedermanem

Tirza to jego ukochana córka, oczko w głowie, dziecko, jak wciąż powtarza, wyjątkowo utalentowane, słoneczna królewna. Starsza córka pojawia się we wspomnieniach Jörgena tylko raz i to w okolicznościach niezbyt dla niego przyjemnych. Jörgen krąży wokół młodszej córki jak satelita. To ona jest spełnieniem wszystkiego, czego nie zrobił ze swoim życiem. Przytłoczona i zagarnięta przez ojca, opuszczona przez matkę. Tirza nie ma szans, by sprostać oczekiwaniom ojca.

Grunberg na ponad pięciuset stronach wpakował w tę książkę ogromną ilość scen, myśli, wydarzeń. To nie są przyjemne sceny, w większości są obrzydliwe, podejrzane, obleśne, na pozór pozytywne i serdeczne kryją w sobie zawsze drugie dno. Tak jak rozmowy. Dziwaczne, pełne podtekstów i podszyte zwyrodniałym seksualizmem. Ta powieść to szkic psychologiczny przedstawiciela pewnej klasy i pokolenia, którego czas się już kończy, którego ramy życiowe zostały zachwiane w posadach. 

Ta powieść zawiera w sobie wiele wątków pobocznych, wiele aspektów - to ogromne pole do dyskusji i interpretacji. Świetny portret psychologiczny, rzecz, która na długo zostanie w pamięci.

Moja ocena: 5/6

Arnon Grunberg, Tirza, tł. Małgorzata Woźniak-Diederen, 560 str., Wydawnictwo Pauza 2018.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz