Zastanawiacie się czasem jak wyglądały wieczory sto, czy dwieście lat temu? Mnie przed oczami staje izba, ogrzewana ogniem z pieca kaflowego. Widzę babcię, a wkoło niej grupę dzieci. Babcia opowiada baśnie i przypowieści, snuje wspomnienia z własnych dziecięcych lat. Dzieci to uwielbiają. Pamiętam jeszcze jak sama męczyłam babcię o tylko jeszcze jedno opowiadanie. Nie chcę ocierać się o banał więc nie będę pisać, jak takie wieczory wyglądają teraz. Ale ludzie się nie zmienili - nadal chętnie słuchają. Tylko hakawatich chyba mniej.
Hakawati to człowiek, który zawodowo opowiada. Gawędziarz jednym słowem. Mam wrażenie, że na Bliskim Wschodzie kultura opowiadania jest o wiele większa i przetrwała erę telewizji i komputerów. A może się mylę i piszę to pod wpływem powieści Rabiha Alameddine.
Posłuchajcie, opowiem wam, o czym jest ta książka:)
Osama al-Charrat wraca po latach spędzonych na emigracji do Libanu, by towarzyszyć ojcu w ostatnich dniach życia. Przy łóżku ojca spotyka całą rodzinę - ciotki, wujków, siostrę, kuzynów i kuzynki. Każda z postaci jest barwna, na swój sposób ciekawa. Osama wydaje się być najbardziej spokojny, stoi nieco w cieniu. Jest bowiem hakawatim, snuje opowieść o swojej rodzinie. Wszak nie on jest najważniejszy lecz historia, którą opowiada. Czytelnik poznaje więc lata dziecięce Osamy, losy członków jego rodziny oraz pochodzenie jego przodków, a zwłaszcza dziadka, który był hakawatim. Rodzinne dzieje przeplatają się z orientalnymi legendami: o Fatimie, która została kochanką dżina, o średniowiecznym bohaterze Bajbarsie, który został sułtanem świata arabskiego. Nie brak tu wielu krótkich przypowiastek i anegdot.
Mimo tak wielkiego nagromadzenia wątków, nie miałam problemu w podążaniu za każdą z historii. Alameddine, jak prawdziwy hakawati, potrafi opowiadać zajmująco. Zdaję sobie sprawę, że wszystkie historie w jakiś sposób się wiążą i uzupełniają. Odszukiwanie ich związków będzie jednak możliwe dopiero podczas ponownej lektury. Czytając pierwszy raz, trudno doszukiwać się aluzji, zbyt bardzo wciąga akcja, zbyt bardzo chce si ę poznać dalszy bieg wydarzeń. Alameddine naszpikował swoją powieść setkami odwołań, postaci historyczne przeplatają się z demonami i postaciami biblijnymi. To ogromne pole do poszukiwań i rozważań.
Alameddine stał się więc hakawatim - nie znam jednak jego głosu, nie przycupnęłam na krzesełku w starej herbaciarni, by wysłuchać jego gawęd. Sięgnęłam po opasłą ksią żkę, niezbyt wygodną w czytaniu, z czego się wprawdzie cieszę. Wolałabym jednak słuchać. Ba, kto by nie wolał???
Moja ocena: 5/6
Rabih Alameddine, Hakawati, tł. Anna Gralak, Maria Makuch, Mateusz Borowski, 662 str., Znak.
"Hakawati" czeka na mej półce. I nie mogę się już doczekać :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Spoglądam na to niebieskie tomiszcze z wielką chrapką. Zabiorę się, jak tylko dokończę, co zaczęte.
OdpowiedzUsuńSnucie opowieści to sztuka nad sztukami, a czytam u Ciebie, że i smaczki kulturowe są ważne.
W Książkach, dodatku do "Tygodnika Powszechnego" jest blok artykułów o opowieściach i wywiad z Alameddine.
http://tygodnik.onet.pl/43,kategoria.html
Pozdrawiam :)
Claudette i ja mia łam podobne odczucia, warto zacz ąć czytać.
OdpowiedzUsuńTamaryszku dziękuję za linka, zaraz zajrzę.
U mnie "Hakawati" też czeka na swoją kolej: zacznę go, gdy będę miała pewność, że nic mi lektury nie przerwie, gdyż naczytałam się wielu dobrych rzeczy o niej, a na własnym egzemplarz polowałam od grudnia :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Anno, dziękuję za recenzję. Na pewno zakupię książkę, żeby ją mieć na półce i po przeczytaniu nie musieć jej zwracać do biblioteki. Czarująca recenzja. :)
OdpowiedzUsuńSkarletko, mnie przerywanie nie przezkadzało. Ksiązka ma formę gawendy, więc przerywniki są jakby zaprogramowane.
OdpowiedzUsuńJolanto bardzo mi miło:)
"Hakawati" jest na mojej liście "koniecznie przeczytać". Może sięgnę po nią latem ;)
OdpowiedzUsuń