Cudownie melancholijna książka. Odłożyłam ją z ogromnym żalem, bo przytaczane przez Óskara Árniego historie mogłabym czytać bez końca.
Autor wyrusza na wschód Islandii, skąd pochodzi jego rodzina. Właśnie wykaraskał się z ciężkiej choroby i traktuje swoją podróż jako rekonwalescencję. Ale nie myślcie, że to chronologiczna relacja z wyprawy. Ta niewielka książka to zbiór luźnych wspomnień. Autor koncentruje się głównie na swojej babce i jej bracie - pisarzu. Spisane wspomnienia to wręcz ułamki, scenki, skrupulatnie zebrane okruchy. Ich czytanie przypomina przeglądanie wyblakłych fotografii. Zresztą wiele z opisanych epizodów zilustrowanych jest czarno-białymi zdjęciami.
Życie Islandczyków na początku dwudziestego wieku było niewyobrażalnie ciężkie - niewielkie wioski przyklejone do gór, położone na skraju fjordu odcięte były od świata. Przeżycie zimy zależne było tylko od szczęścia i zaradności rodziców. Kobiety najczęściej same dbały o gromadkę dzieci. Dla wielu klepiących biedę i cierpiących w odosobnieniu Islandczyków jedynym wyjściem była emigracja do Kanady. Mimo to widać wśród przodków autora radość życia, a zarazem pokorę wobec natury oraz niezwykłą twardość wobec przeciwności losu.
Brat babki pisarza to postać wyjątkowo - poeta, który publikował pod pseudonimem, podczas gdy pod swoim prawdziwym nazwiskiem prowadził całkiem zwyczajne życie. Fascynujące jest ilu innych pisarzy spotkał w czasie swojego życia. Wydaje się, że w każdym islandzkim fjordzie mieszka przynajmniej jednej pisarz.
Ókar Árni opisuje także kilka własnych spostrzeżeń z jednego z najodleglejszych zakątków Isladii - błyskotliwych i dobitnych.
Jego język jest niepowtarzalny w swojej prostocie - bez zbędnych ozdobników, w prostych, celnych słowach Óskar Árni przedstawia swoje spostrzeżenia. Przekonał mnie, że do zachowania przeszłości nie trzeba opasłego tomu, chronologii i długich wstępów. Uroku książce dodaje mapa Islandii z 1900 roku, wyżej wspomniane fotografie oraz świetne zdjęcie na obwolucie.
Już nie raz pisałam, że niezmiernie lubię czytać rodzinne historie - fascynuje mnie wracanie do przeszłości, próba jej uchwycenia i zachowania. Forma jaką wybrał do tego celu Óskarsson mnie zachwyciła. Czuję się zmotywowana do uporządkowania moich notatek i nagrań, póki nie będzie za późno.
Moja ocena: 6/6
Óskar Árni Óskarsson, Das Glitzern der Heringsschuppe in der Strinlocke, tł. Betty Wahl, 115 str., Transit Verlag.
Brzmi świetnie - okładka mnie trochę rozczula, bo mam sentyment do starych zdjęć. Swoje próbuję porządkować, ale zwykle niewiele z tego wychodzi ;)
OdpowiedzUsuńNigdy nie słyszałem o tej książce, ale kiedy nadarzy się okazja ku temu to z pewnością przeczytam :-)
OdpowiedzUsuńKsiążka wydaje się bardzo interesująca, tylko problem w tym, że chyba nie ma jej na polskim rynku wydawniczym... Czy może jest???:)
OdpowiedzUsuńNiedopisanie ja staram się na bieżąco ale też nie zawsze mi wychodzi.
OdpowiedzUsuńPisany, Paulo niestety nie ma jej po polsku, dlatego nie zamieściłam polskiego tytułu.