Strony

sobota, 5 grudnia 2015

"Kobieta w 1000° C" Hallgrímur Helgason


Rozpoczynając lekturę tej książki nastawiałam się na przyjemną rozrywkę, ironiczny język i wartką akcję. Hallgrímur przekonał mnie do siebie już raz, więc dałam się skusić promocji Znaku. Oh, jak srogo się rozczarowałam. Ostatecznie czytałam tę książkę miesiąc i to w dwóch językach. 

Samo założenie historii jest świetne - autor opowiada o życiu blisko osiemdziesięciolatki, która wegetuje w garażu, czekając na śmierć i podszywając się pod różne, dużo młodsze, osoby w Internecie. Herra czyli Herbjörg María jest bezczelna, złośliwa, ma cięty język i niczego się nie wstydzi. Tak samo opowiada o swoim życiu. Zza ironii i sarkazmu wyzierają jednak potwornie traumatyczne przeżycia, smutek i samotność. W pierwszym odruchu czytelnik chce się śmiać, ale to będzie tylko śmiech przez łzy. Herra niewątpliwie nie była dobrą matką, ale na samotne leżenie w garażu raczej nikt nie zasłużył. Hallgrímur przedstawiając życie Herry, prowadzi przez meandry dwudziestowiecznej historii Europy, zdominowanej przez II wojnę światową. Herra tuła się po Niemczech i Polsce, ciągle w rozterce między ojcem-nazistą i matką. Równocześnie Helgason przedstawia rodzącą się niepodległość Islandii - dziadek Herry będzie pierwszym prezydentem. Etapy islandzkie to przyczynek do wyśmiania przywar Islandczyków. Helgason bez pardonu punktuje negatywne cechy rodaków i swojej ojczyzny, co mnie akurat bardzo się podobało. Lubię jego zmysł obserwacji oraz cięty język.

Dlaczego więc napisałam, że lektura mnie rozczarowała. Przyzwyczajona do rzutkiego języka Helgasona, przecierałam oczy ze zdumienia podczas czytania. Drętwe, czasem niezrozumiałe zdania, okropne dialogi, nudna proza - to nie był Helgason, jakiego znam. Przy czym od początku wiedziałam, że książka jest tłumaczona, o zgrozo, z niemieckiego. Wolałabym jednak nie mieć tej świadomości, bo czytając, widziałam przed oczami niemieckie zdania. Moja rozpacz osiągnęła dno, gdy trafiłam na fragment (już na 33 stronie), gdzie Herra mówi o swoich trzech mężach, którzy wszyscy mieli na imię Jón:

"Dla wygody nazwałam ich Vorjón, Mittjón i Nachjón, czyli kolejno Jón Pierwszy, Jón Środkowy i Jón Ostatni."

Domyślacie się już? Vorjón, Mittjón i Nachjón to niemieckie tłumaczenie islandzkiego: Forjón, Midjón i Síðjón. Czyli tłumaczka pozostawiła w swoim przekładzie cytat z przekładu niemieckiego. Nie wiem jak wy to widzicie, ale dla mnie to skandal! Nie wierzę, że nie zrobiła tego świadomie, przecież musiała wiedzieć, że po islandzku to zdanie brzmiało inaczej! 
Kolejnym skandalem jest, że ta Kobieta w 1000 C, którą możecie przeczytać jest niepełna. Autorka tego bloga przeprowadziła na ten temat śledztwo. Ja śledztwa prowadzić nie musiałam, bo pośrednio znam niemieckiego tłumacza i krótki mail wystarczył, by wyjaśnić, że prawdziwa jest wersja druga. Helgason pisał tę powieść w pośpiechu i we współpracy z niemieckim lektorem i tłumaczem stworzył skróconą wersją, by mogła ukazać się przed Targami Książki we Frankfurcie, na których w 2011 roku Islandia była honorowym gościem. 
Wydawnictwo Znak dotąd ceniłam i zastanawiam się co poszło nie tak przy pracy nad tą książką.

Byłam tak zdegustowana lekturą, że po 1/3 książki, zaopatrzyłam się w niemiecką wersję i tylko dlatego ukończyłam czytanie. Niestety straciłam zapał i serce do Kobiety i na dobrą sprawę, wymęczyłam ją do końca tylko dlatego, by móc napisać tę notkę.

Moja ocena: 3/6 

Hallgrímur Helgason, Kobieta w 1000° C, tł. Alicja Rosenau, 421 str., Wydawnictwo Znak 2013.
Hallgrímur Helgason, Eine Frau bei 1000°, tł. Karl-Ludwig Wetzig, 400 str., Klett-Cotta Verlag 2012.

8 komentarzy:

  1. Jak tak się nad tym zastanowić, to dziwne jest to wszystko. Niby autor wiedział i się zgodził, ale... jakiś niesmak jest. No bo efekt jest taki, że niby jest książka, ale tak naprawdę dwie różne książki. 30 rozdziałów to nie jest drobiazg, i w tym wypadku taka różnica na pewno jest decydująca o odbiorze całości. Jak tu dyskutować o dziele na forum międzynarodowym?... Hm.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawa jestem czy autor świadomie zgodził się na to, w sumie mogłabym napisać do niego maila i spytać.... ale nie wiem, jakos się krępuję poruszyć ten temat. Tłumacz pewnie i tak mu o naszej korespondencji powiedział. Mnie interesują bardzo pobudki takich działań Znaku.

      Usuń
    2. Pobudki? Wygodnictwo, tylko i wyłącznie. Pewnie łatwiej i taniej było zlecić ten przekład z niemieckiego. A że konsekwencje w tym wypadku były katastrofalne?... Może liczyli, że nikt się nie zorientuje. Akurat po tym wydawnictwie spodziewałabym się bardziej profesjonalnego podejścia do sprawy.

      Usuń
  2. Wiesz, nadal się takiego wygodnictwa po Znaku nie spodziewałam. Dlatego ciągle myślę, że musiało zajść jakieś nieporozumienie, pomyłka...

    OdpowiedzUsuń
  3. Odłożylam w połowie nie byłam w stanie przebrnać przez tą drętwotę ;/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda :( Bo to naprawdę bardzo lekka i błyskotliwie napisana książka...

      Usuń
  4. Szkoda, że powstała taka skrócona wersja, która powoduje mętlik w głowie czytelników i fanów autora... Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń