Najnowszy kryminał Indriðasona zabiera czytelnika ponownie w przeszłość. Erlendur pracuje już w policji kryminalnej, a jego współpraca z Marianem Briemem układa się bardzo dobrze, za to życie prywatne mniej. Erlendur żyje sam, pięcioletnią córkę obserwuje jedynie z daleka, nie próbując nawiązać z nią kontaktu. Zawodowo natomiast zaczyna się intensywnie interesować przypadkami niewyjaśnionych zaginięć.
W tej powieści mamy dwa niezależne śledztwa - Erlendur na własną rękę próbuje wyjaśnić zagadkowe zaginięcie młodej dziewczyny, która zniknęła na początku lat pięćdziesiątych w drodze do szkoły. Wiadomo, że miała kontakty z pracującymi w bazie wojskowej Amerykanami, którzy poprzez współpracujących z nimi Islandczyków byli źródłem zakupu wszelkich brakujących na wyspie dóbr takich jak alkohol, narkotyki, papierosy, a także płyty gramofonowe. Ściśle powiązane z bazą jest także aktualne śledztwo policji z Reykaviku. Marian i Erlendur próbują odnaleźć zabójcę brutalnie zamordowanego mężczyzny. Gdyby nie pewna kobieta, lecząca łuszczycę w wypełnionych mleczną, gorącą wodą nieckach pewnie długo nie znaleziono by zmasakrowanego ciała. Wszystko wskazuje na to, że mężczyzna spadł z bardzo dużej wysokości. Okazuje się, że zamordowanym jest mechanik, który naprawiał samoloty w amerykańskiej bazie. Wszystko wskazuje na to, że przyczyną morderstwa był udział w handlu towarami, pochodzącymi z rąk amerykańskich żołnierzy.
Jak to w kryminałach zazwyczaj bywa, nic nie jest jednak takie, jakim wydawało się być na początku. Erlendur i Marian mają utrudniony dostęp na bazę, Amerykanie nie chcą zezwolić islandzkim policjantom na swobodne prowadzenie śledztwa na ich terenie. Na szczęście Caroline z amerykańskiej żandarmerii wojskowej decyduje się na dyskretną pomoc, a zwłaszcza na umożliwienie policjantom wejścia do hangaru 885, gdzie prawdopodobnie doszło do morderstwa. Caroline zaczyna się interesować sprawą coraz bardziej, przede wszystkim gdy odkrywa powiązania z tajnymi służbami i transportem broni.
Indridason przedstawia w tym tomie spory kawałek islandzkiej historii powojennej, a zwłaszcza współistnienie z kontrowersyjną bazą amerykańską. Znawcy Reykjaviku pewnie z sentymentem przeczytają opisy miejsc i życia w islandzkiej stolicy w latach 70. Mnie bardziej zaciekawiło drugie śledztwo oraz okoliczności zaginięcia dziewczyny. Niestety jego rozwiązanie jest dość przewidywalne i rozczarowujące. Podobnie jak styl autora - proste, banalne zdania i liczne powtórzenia bardzo mnie raziły, zwłaszcza, że słuchałam tego kryminału tuż po dużo bardziej wyrafinowanej prozie Adler-Olsena. Po dość monumentalnej książce tego ostatniego, Kamp Knox brzmiał jak próbka literacka licealisty. Nie pierwszy raz stwierdzam, że każdy kolejny kryminał Indriðasona jest słabszy, mimo to jestem mu wierna, chyba już tylko z sentymentu oraz ciekawości.
Moja ocena: 3,5/6
Arnaldur Indriðason, Tage der Schuld, tł. Coletta Bürling, czyt. Walter Kreye, 446 str., Lübbe Audio 2017.
Jak to w kryminałach zazwyczaj bywa, nic nie jest jednak takie, jakim wydawało się być na początku. Erlendur i Marian mają utrudniony dostęp na bazę, Amerykanie nie chcą zezwolić islandzkim policjantom na swobodne prowadzenie śledztwa na ich terenie. Na szczęście Caroline z amerykańskiej żandarmerii wojskowej decyduje się na dyskretną pomoc, a zwłaszcza na umożliwienie policjantom wejścia do hangaru 885, gdzie prawdopodobnie doszło do morderstwa. Caroline zaczyna się interesować sprawą coraz bardziej, przede wszystkim gdy odkrywa powiązania z tajnymi służbami i transportem broni.
Indridason przedstawia w tym tomie spory kawałek islandzkiej historii powojennej, a zwłaszcza współistnienie z kontrowersyjną bazą amerykańską. Znawcy Reykjaviku pewnie z sentymentem przeczytają opisy miejsc i życia w islandzkiej stolicy w latach 70. Mnie bardziej zaciekawiło drugie śledztwo oraz okoliczności zaginięcia dziewczyny. Niestety jego rozwiązanie jest dość przewidywalne i rozczarowujące. Podobnie jak styl autora - proste, banalne zdania i liczne powtórzenia bardzo mnie raziły, zwłaszcza, że słuchałam tego kryminału tuż po dużo bardziej wyrafinowanej prozie Adler-Olsena. Po dość monumentalnej książce tego ostatniego, Kamp Knox brzmiał jak próbka literacka licealisty. Nie pierwszy raz stwierdzam, że każdy kolejny kryminał Indriðasona jest słabszy, mimo to jestem mu wierna, chyba już tylko z sentymentu oraz ciekawości.
Moja ocena: 3,5/6
Arnaldur Indriðason, Tage der Schuld, tł. Coletta Bürling, czyt. Walter Kreye, 446 str., Lübbe Audio 2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz