Ta książka bardzo długo czekała na swoją kolej i również długo ją czytałam. Powodem tego jest jej drobiazgowość, mnogość faktów, nazwisk, powiązań, nazw. Nie narzekam na to, o nie! Od reportażu takiej bogatej bazy i dogłębnych badań przecież oczekuję, ale problemem był tu raczej fakt, że historia Zanzibaru jednak mnie na tyle nie zainteresowała. Po przeczytaniu tej książki nie nabrałam także chęci odwiedzenia tej wyspy.
Szejnert nie stworzyła idealnego obrazu rajskiej wyspy, postawiła na fakty, a ich nijak do tej wizji nie da się nagiąć. To piękne miejsce było bowiem scenerią wielu potyczek, brutalności, zawirowań politycznych, niewolnictwa, a teraz podlega rabunkowej eksploatacji przez międzynarodowe koncerny z branży turystycznej. To wszystko nie brzmi dość pozytywnie, ale stanowi materiał na reportaż sporej objętości. Szejnert opisuje więc dokładnie poszczególnych sułtanów wyspy, rewolucję, uzyskanie niepodległości, ale i życie pierwszych białych, angielskich gubernatorów i misjonarzy. Nie zabraknie tu historii słynnego Davida Livingstone'a i Henry'ego Stanleya, Zanzibar stanowił bowiem bazę wyjściową dla eksploratorów afrykańskiego lądu.
Autorka bazuje na licznych tekstach źródłowych, listach, zdjęciach, ale oczywiście te źródła są bogatsze, jeśli relacjonuje wydarzenia dotyczące białych. Strona arabska to już nieco mniej informacji, ale jeśli przejdziemy do historii czarnych mieszkańców wyspy można bazować tylko na opowieściach. Zresztą historie tych trzech grup przeplatają się, a dołączają do nich liczni Hindusi, którzy przybywali z półwyspu, a przede wszystkim z regionu Goa oraz Komoryjczycy.
Najbardziej przystępna jest historia współczesna, bo i nazwisk mniej, a i opowieści najpełniejsze. Reporterka może ich wysłuchać, a nie mozolnie sklecać na podstawie artefaktów przeszłości.
Szejnert zadbała o zdjęcia i liczne przypisy, które świetnie dopełniają lekturę. Nie zapomniała też o świecie roślin i zwierząt, który stale przeplata się z tym ludzkim. To właśnie z jego powodu Dom żółwia jest smutnym, nie dającym wielkiej nadziei reportażem, choć nie tylko. Obraz Zanzibaru współczesnego i tego minionego nie jest pozytywny, budynki świadczące o dawnych czasach to zaniedbane ruiny, a architektura stolicy nie podlega żadnej regulacji, podobnie jak zabudowa nabrzeża w innych częściach wyspy. Nie żałuję tej lektury, choć zajęła mi naprawdę sporo czasu i wymagała dużego skupienia - mam poczucie, że dowiedziałam się wiele nowego i bliżej poznałam historię i rozwój wyspy.
Moja ocena: 4/6
Małgorzata Szejnert, Dom żółwia. Zanzibar, 400 str., Wydawnictwo Znak 2011.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz