Tematyka śląska zawsze jest dla mnie magnesem i książkę Anny Dziewit-Meller od dawna planowałam przeczytać. Nie po raz pierwszy niepotrzebnie z lekturą zwlekałam, bo opowieść o rodzinie Solików wciągnęła mnie bez reszty, mimo że spodziewałam się bardziej reportażu fabularnego niż sagi rodzinnej.
Od jednego Lucypera to przede wszystkim powieść o kobietach, śląskich babach, które nie mają czasu na sentymenty, głupią godkę o uczuciach, bo je przeca tyle roboty, i trza łobiod narychotwać i pranie zrobić i chopu szłapy umyć i chałpa wypucować. Kaj by tam był czas na głupoty. W takiej właśnie zdominowanej przez kobiety rodzinie dorastała Kasia. Dodać należy, że to rodzina pełna tajemnic, bo niby czemu wszyscy mężczyźni z niej tak szybko znikają, czemu mama Kasi tak młodo umarła i kim jest tajemnicza postać na zdjęciu babci z komunii?
Dziewit-Meller prowadzi swoją narrację dwutorowo. Jest więc Katarzyna, naukowczyni, która mieszka w Niderlandach, pracuje na uniwersytecie, pisze doktorat i próbuje zapomnieć o swojej rodzinie, z której ostała się już tylko babcia. Kasia odniosła sukces, zarabia przecież w euro, ma nawet panią do sprzątania. Nie ma jednak w sobie spokoju. Mimo że próbuje odciąć się od rodzinnych tajemnic i powiązań, to ta więź wciąż w niej tkwi i nie pozwala jeść. Nie pomoże na to żaden holenderski psycholog ani psychiatra.
W latach 40. XX wieku tuż po wojnie cała Polska ruszyła do roboty, by odbudować nową ojczyznę. Kraj, w którym nie było miejsca na śląskość i obcość, za to wreszcie znalazło się w hutach i kopalniach miejsce dla kobiet. Do chorzowskiej huty ruszyła więc Maryjka Solik, starsza siostra Kasinej babci, która obiecywała sobie po tej pracy wyrwanie się z biedy i samodzielność. Dziewit-Meller opiera się tu na licznych tekstach archiwalnych, cytując ich fragmenty. Pozorne równouprawnienie kobiet oczywiście nie dawało im żadnej wolności, a jedynie dokładało pracy i zmartwień. Tak też było w przypadku Maryjki, która na własnej skórze doświadczyła niesprawiedliwości i chichotu historii.
Od jednego Lucypera to powieść częściowo o śląskiej historii, o istocie śląskości kobiet i o rodzinnej toksyczności. To powieść z zacięciem feministycznym, ale głęboko osadzona w hajmacie, którego nie sposób się wyzbyć nawet na obczyźnie. To wreszcie powieść, która uwodzi językiem - opisywanym jako kwiecisty, ja go jednak odebrałam jako dosadny, nadający rzeczy słowo, różnorodny i cudownie śląski.
Dobra rzecz, ciekawa historia i świetnie opisany anturaż.
Moja ocena: 5/6
Anna Dziewit-Meller, Od jednego Lucypera, 304 str., Wydawnictwo Literackie 2020.
Czytałem i odniosłem bardzo podobne wrażenia. To bardzo dobra lektura, która wywiera bardzo pozytywne wrażenie zarówno z uwagi na ciekawie nakreślone wyimki z historii Śląska, jak i wątki feministyczne. Spodobało mi się też, jak umiejętnie zasygnalizowano do czego prowadzą rodzinne przemilczenia i niedomówienia.
OdpowiedzUsuńTak, zgadzam się, fajnie pociągnięty jest wątek rodzinnych traum.
Usuń