Czasem tak bywa, że sięgam po książkę, bo wiem, że będzie mi się podobać bardzo, że mnie zachwyci i oczaruje. Najczęściej jednak zbyt wiele o mojej przyszłej lekturze nie wiem - nie lubię czytać blurbów i recenzji przed moją własną lekturą. Mam wrażenie, że coś mi zabierają, że wyprzedzają i uprzedzają. W przypadku powieści Grynberga nie wiedziałam więc, na co się piszę, ale czułam, że to będzie bomba, cacko, cudo.
Językowo faktycznie mogę tych słów użyć - misterne zdania, celne spostrzeżenia, delikatny humor. Każdy rozdział to impresja, wspaniale dopracowana językowo, ale i narracyjnie. Grynberg szkicuje sceny zwykłego życia - obiad, spotkanie, wyjazd, śmierć. Zwykłe obrazy, a między wierszami ukryta jest przeszłość, doświadczenie zagłady, życiowa trauma. Autor niczego tu jednak nie podaje na talerzu, lecz utyka w niewypowiedzianym, w niedopowiedzianym, przemilczanym. Nie ma tu miejscowości, nazw, imion, nazwisk - są babcie, dziadkowie, ojcowie, synowie. Kolejne rozdziały nie wynikają z siebie, to raczej oddzielne opowiadania. I to sprawiło mi największą trudność w odbiorze.
Najpewniej złym wyborem był audiobook - nie potrafiłam zorientować się kto, co, kiedy. Gdy wreszcie dostrzegłam, że nie o to w tej powieści chodzi, przesłuchałam już pół książki i straciłam do niej serce. Tym sposobem to, co tu piszę jest krótkie i być może niesłuszne, bo nie wykluczam, że gdybym tę książkę czytała, mój odbiór byłby zupełnie inny. Szkoda.
Moja ocena: 3/6
Mikołaj Grynberg, Poufne, czyt. Andrzej Hausner, 160 str., Wydawnictwo Czarne 2020.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz