Tomasz Cichocki wymyślił sobie plan – opłynąć samotnie świat, mijając trzy najważniejsze przylądki (Dobrej Nadziei, Horn i Leeuwin) i nie zawijając do portów. Plan, powiedzmy, dość karkołomny, ale i ciekawy. Cichocki zabiera nas więc w ten rejs, dzieląc się wpisami z dziennika pokładowego, ale nie jest to tylko relacja na jego podstawie.
Cichocki pokusił się o barwną narrację okraszoną wspomnieniami i przemyśleniami, która pozwala nam poznać go jako człowieka, a nie tylko towarzyszyć mu podczas wyprawy. Autor jawi się więc jako postać nietuzinkowa, która lubi iść pod prąd, nie stroni od przygód i która zaliczyła już wiele przygód. To jednak także człowiek z dystansem do siebie, pełen humoru, człowiek, który da się lubić. O swoim rejsie pisze bez zadęcia i maniery, potrafi wypunktować swoje słabości, śmiać się z siebie i popatrzeć na siebie z szerszej perspektywy.
Oczywiście ta książka aż skrzy się od przygód, których Cichocki podczas rejsu miał wiele i to dość niebezpiecznych. Opisuje także problemy, na jakie się natknął – brak snu, brak jedzenia, sztormy, demolka wewnątrz łodzi, liczne awarie, samotność, zimno i wiele innych. Nie ma tu koloryzowania ani romantyzowania tej wyprawy, jest za to pot, krew i pewnie też łzy.
Nie ukrywam, że chętnie sięgam po książki podróżników ekstremalnych i z całą pewnością mogą powiedzieć, że ta zalicza się do tych, które nie tylko są wciągające, ale które też warto przeczytać.
Moja ocena: 5/6
Tomasz Cichocki, Marcin Mastalerz, Zew oceanu. 312 dni samotnego rejsu, 256 str., Carta Blanca 2013.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz