Strony

piątek, 31 maja 2024

Stosikowe losowanie – czerwiec 2024

 


ZwL wybiera numer książki dla Anny (w stosie 242 książki) - 192
Anna wybiera numer książki dla Guci (w stosie 34 książki) - 3
Gucia wybiera numer książki dla Agnes (w stosie 11 książek) - 4
Agnes wybiera numer książki dla Maniiczytania (w stosie 14 książek) - 8
Mania wybiera numer książki dla Katarzyny (w stosie 16 książek) - 7
Katarzyna wybiera numer książki dla McDulki (w stosie 250 książek) - 123
McDulka wybiera numer książki dla ZwL (w stosie 1250 książek) - 1111

"Miałam tak wiele" Trude Marstein


Miałam tak wiele to szeroko zakrojona opowieść o życiu Moniki – Norweżki urodzonej w latach 60., którą spotykamy co kilka lat na różnych etapach życia, poczynając od momentu, gdy miała około 13 lat.
Te etapy wyznaczają kolejni partnerzy kobiety i jej mniej lub bardziej udane związki. Monika wciąż poszukuje, pragnie znaleźć miłość idealną, związek bez skaz, a przynajmniej satysfakcjonujący ją na tyle, że zechciałaby w nim pozostać. Towarzysząc Monice, poznajemy życie jej dwóch sióstr, rodziców, cioci. 

Marstein bardzo drobiazgowo opisuje życie Moniki w tych wybranych momentach, jej postrzeganie świata, relacje z innymi, a przede wszystkim to, co się dzieje w jej głowie. Kobieta ma temat swojego postępowania wiele refleksji, niestety nie potrafi ich wprowadzić w życie. Ciągłe zmiany partnerów, podążanie za lepszą relacją niekoniecznie wychodzą jej na dobre, świadczą jednak o tym, że Monika potrzebuje drugiej osoby, by czuć się zrealizowaną, potrzebną, docenioną. 

Monika jest bohaterką, którą trudno polubić, jej decyzje są impulsywne, rzadko przemyślane, a zarazem życiowe, bo czyś nasze wybory zawsze są rozsądne? We mnie nie wzbudzała negatywnych odczuć, ale też nie kibicowałam jej, tkwiąc w przekonaniu, że nie uda się jej wyrwać z kręgu poszukiwań. Marstein stworzyła dogłębny portret psychologiczny tej kobiety, dobrze opisując jej myśli, rozterki, samodiagnozy, zwątpienia. Zarazem poznajemy rodzinę głównej bohaterki, która także na przestrzeni lat boryka się z różnymi problemami, takimi jak zdrada, śmierć, samobójstwo. Te portrety pozostałych osób także są niejednoznaczne – tu nie ma postaci całkowicie przewidywalnych (nawet siostry Moniki, które ułożyły sobie życie mają swoje momenty zwątpienia), a autorka nie daje gotowych odpowiedzi.

To bardzo opasła powieść i moim zdaniem można ją z łatwością odchudzić, bo dużo tu nic nie wnoszących opisów-wypełniaczy. To drobiazgowe informacje na temat koloru podłogi czy szklanki, jedzenia, ogrodu, jakichś roślin itd. Rozumiem poniekąd cel takiej narracji, ale po kilkuset stronach jednak mnie irytował.
Miałam tak wiele nie będzie powieścią dla każdej czytelniczki, mnie jednak opowieść o Monice wciągnęła, ciekawa byłam, jak potoczą się jej losy, ale i jej rodziny. Polecam audiobook, który jest bardzo przyjemnie przeczytany przez Monikę Chrzanowską.

Moja ocena: 4/6

Trude Marstein, Miałam tak wiele, tł. Karolina Drozdowska, 608 str., Wydawnictwo Pauza 2024.

niedziela, 26 maja 2024

"O retorno" Dulce Maria Cardoso


 

Jednym z najważniejszych, a często zapominanym, skutkiem Rewolucji goździków w 1974 było uzyskanie niepodległości przez portugalskie, liczne wtedy, kolonie. Mieszkańcy tych krajów na gwałt musieli opuścić swoje domy i wracać do metropolii, czyli do Portugalii. Dla większości z nich było to bardzo traumatyczne wydarzenie, abstrahując oczywiście od tego, jak traktowali mieszkańców danych krajów i czym się zajmowali. Ta powieść pokazuje perspektywę nastolatka, który traci dom, swoje otoczenie, kolegów, całe życie i z jedną walizką musi wyruszyć wraz z rodziną w nieznane. Zanim to się jednak stanie, Angolczycy porwą jego ojca, a rodzina na łeb na szyję zostawi dom, by potem koczować na lotnisku, czekając na samolot repatriacyjny.

Po przybyciu do Lizbony, retornados zostają zakwaterowani w hotelach, dostają zapomogę i najczęściej wegetują w oczekiwaniu na pomoc, pracę, perspektywę, tęsknią, czują się porzuceni i cierpią z powodu komentarzy miejscowej ludności. Rui, główny bohater, opisuje te wszystkie rodzinne zmagania, lęk o ojca, lęk przed nieznanym, stopniowe poznawanie nowego kraju, pierwsze zakochania, represje ze strony nauczycieli, różne zachowania i nastawienie innych mieszkańców hotelu do nowego życia.

Cardoso zaskakuje językiem, korzystając z różnych stylów i sposobów pisania. Dialogi nie są wyróżnione, wiele tu powtórzeń, urwanych myśli – to sposób rozumowania i myślenia nastolatka. W pewnym sensie to monolog wewnętrzny, który jednak nie jest męczący, Portugalka bardzo umiejętnie odtwarza mikrokosmos Ruiego, jego zmartwienia, pragnienia, plany. To nie jest linearny tok myślenia i tak Cardoso pisze. Zarazem czyta się to lekko, potoczyście, opowieść chłopca wciąga. Pewnie dlatego, że Cardoso sama była retornada, w podobnym wieku jak bohater jej powieści musiała opuścić Angolę.

Bardzo ciekawym aspektem tej powieści jest wszechobecny rasizm. Przede wszystkim ten Portugalczyków w Angoli – nawet, gdy sami twierdzą, jak dobrze traktowali osoby czarnoskóre, to przejawia się on w każdym zdaniu i wypowiedzi. Innym aspektem jest jednak niechęć Portugalczyków do retornados, którzy według nich byli rasistami. To odsuwanie odpowiedzialności jest bardzo interesującą kwestią, podobnie jak tło polityczne w rodzącej się nowej państwowości portugalskiej po obaleniu reżimu. 

Bardzo ciekawa powieść, polski przekład bardzo by się przydał!

Moja ocena: 5/6

Dulce Maria Cardoso, O retorno, 267 str., Tinta-da-China 2013.

piątek, 24 maja 2024

"Pestki" Anna Ciarkowska

 


Nasze wychowanie i dorastanie opiera się na zdaniach wypowiadanych do nas w dobrej woli, mimochodem, bez zastanowienia, z przyzwyczajenia. Zdaniach, które niemal wszystkie słyszałyśmy dziesiątki, setki razy, zdaniach, które wpadają jednym uchem i wypadają drugim, ale też pozostają i drążą. W tej swojej kreciej robicie mogą nas naznaczyć, mogą ukierunkować nasze myślenie, a mogą nas stracić. 

Ciarkowska w swojej opowieści o dorastaniu skupiła się na tych zdaniach. Co z ciebie wyrośnie? Ale wstyd? Ludzie patrzą. Nie wypada. Ja w twoim wieku. Chłopcy już tacy są. Nie przesadzaj. Inni mają gorzej. Jesteś dziwna. I wiele, wiele więcej. Wszystkie je słyszałam. A przesłanie jest jedno: dziewczynkom nie wypada, dziewczynka to ma ładnie pisać, kto to widział, żeby była taka żywa, co to za dziwadło. Dziewczynka ma ładnie mówić dzień dobry i grzecznie odpowiadać, być cicha i ułożona, bo nikt jej nie będzie chciał. I nie, nie mówię tu, a Ciarkowska nie pisze o wychowaniu sprzed stu lat. Co więcej, Ciarkowska jest zapewne ode mnie młodsza. I być może matki, babcie wcale tak nie myślą, ale chcą niesforne córki dostosować, wtłoczyć w ramy, ułatwić im życie w społeczeństwie. Z dobrej woli krzywdzą i tłamszą. 

Ta powieść to krótkie impresje z dorastania głównej bohaterki, każda z nich pod znakiem jednego krzywdzącego i tłamszącego zdania. To także opowieść o tym, jak rodzi się depresja, możliwość wejścia w głowę osoby chorej, zrozumienia jej cierpienia i niemocy. 

Pestki trafią do wielu czytelniczek ze względu na wspólnotę doświadczeń i podobne wychowanie. trzeba jednak pamiętać, że to książka przewrotna – zaczyna się niewinnie, czasem można się nawet uśmiechnąć, wspominając własne dzieciństwo, ale kończy bardzo przygnębiająco. Ciarkowska potrafi dotknąć emocjonalnie, jej krótkie rozdziały, krótkie zdania poruszają swoją dobitnością i poetyckością zarazem. Przewrotność Pestek polega też na tym, że czyta się je błyskawicznie, a pozostają w głowie na długo.

Moja ocena: 5/6

Anna Ciarkowska, Pestki, 232 str., Wydawnictwo Otwarte 2019.

czwartek, 23 maja 2024

"Krzywym pługiem" Itamar Vieira Junior

 


W brazylijskiej prowincji Bahia, gdzieś na odludziu, na plantacji, której właściciele niewiele się nią interesują, żyją potomkowie niewolników. W zamian za pracę na polach właścicieli hacjendy, mogą postawić na jej ziemiach dom (ale nie murowany) i uprawiać własne pole (ale po godzinach pracy na pańskich ziemiach). Tak wyglądają realia postkolonializmu – pozorna wolność i swoboda, a w zasadzie wyzysk, ciężkie życie bez perspektyw na zmianę. Na los robotników ma także wpływ pogoda – susze i gwałtowne deszcze. 

Na jednej z takich hacjend dorastają dwie dziewczynki – Bibiana i Belonizja, które ulegają wypadkowi. Po nim, młodsza Belonizja traci zdolność mówienia. Ich ojciec natomiast jest lokalnym uzdrowicielem – wobec kalectwa córki jest jednak bezbronny. W domu rodziny odbywają się jednak regularne spotkania, obcuje się z duchami i magią. Vieira Junior opisuje losy dziewczyn aż do dorosłości, ich tłem są zmiany społeczne i klimatyczne, które dotykają całą wspólnotę. Autor oddaje także głos duchom, które wstępują w ciała ludzi, wpływając na ich losy.

Itamar Vieira Junior jest doktorem etnografii i to widać w tej powieści, pełnej odwołań do tradycji, zwyczajów i religijności quilombolas (potomków niewolników). Autor kładzie jednak nacisk na perspektywę kobiecą – mimo że ojciec dziewczyn, a potem mąż Bibiany próbują w jakiś sposób wpłynąć na los społeczności poprzez wspieranie edukacji i uświadamianie ludzi, że de facto wciąż są niewolnikami, to jednak kobiety są motorem działań. Ich odwaga, siła, pracowitość i chęć edukacji pozwalają mieć nadzieję na lepszą przyszłość. Brazylijczyk opisuje te postaci z ciepłem, zrozumieniem i nadzieją. Bardzo ciekawił mnie aspekt społeczny, postkolonialny tej powieść, mniej poruszył realizm magiczny i metafizyka, bo to niekoniecznie moja estetyka. 
Czytam tę powieść także jako tekst feministyczny, zrywający z patriarchatem. Jako powieść o zmianie – społecznej, mentalnej, edukacyjnej i klimatycznej. Rodzina głównych bohaterek stoi u progu tych wielkich zmian, na przełomie między uwolnieniem się od kolonializmu, wyjściem z lepianki, a samostanowieniem. 

Ta powieść mogłaby mnie zachwycić, ale niestety nie przepadam za takim metafizycznym i magicznym aspektem, choć rozumiem, że jest on tu ważny. Pokazuje jak quilombolas tłumaczyli sobie świat, ale i jak wiara chrześcijańska współgrała z wierzeniami. Ciekawa, zdecydowanie egzotyczna dla polskiej czytelniczki, rzecz.

Moja ocena: 4/6

Itamar Vieira Junior, Krzywym pługiem, tł. Eliasz Chmiel, 280 str., Wydawnictwo GlowBook 2023.

środa, 22 maja 2024

"Shuggie Bain" Douglas Stuart


Glasgow lat 80. – upadłe kopalnie, osiedla pełne wielodzietnych rodzin utrzymujących się z socjalu, alkohol na każdym kroku, dzieci, które się same wychowują. Agnes Bain mieszka u rodziców z trójką dzieci i drugim mężem. Starsza dwójka pochodzi z pierwszego związku, najmłodszy Shuggie to syn Shugga seniora, taksówkarza, brutala i babiarza. To on postanawia wyprowadzić Agnes z dziećmi w nowe, własne miejsce. Gdzieś na peryferiach, obok zamkniętej kopalni, hałd i bez perspektyw. Agnes tam nie pasuje, nie widzi wspólnych punktów z innymi kobietami, bo przecież jest damą. Dba o czystość domu i dzieci, zawsze się elegancko ubiera, przywiązuje wagę do makijażu, fryzury, prezentacji. Tylko pije. A jej opiekunkami są dzieci, ale najstarsza córka ucieka, wyprowadza się do RPA, średni syn coraz bardziej się od niej izoluje, a rolę opiekuna i powiernika przyjmuje Shuggie. Shuggie dziwak i odmieniec, z którego wszyscy się śmieją. Shuggie, który dziwnie mówi i dziwnie chodzi, który lubi czesać i bawić się kucykami. Właśnie ten mało męski Shuggie przejmie matczyną rolę wobec swojej matki – będzie czesał, pomagał w wyborze ubrań i kolczyków, wysłuchiwał narzekań i złorzeczeń, będzie też rozbierał, zmywał wymiociny, żonglował kasą z socjalu, by starczyło na jedzenie, dbał, by matka nie wyszła z domu i nie pozwoliła się upić i zgwałcić kolejnemu facetowi. 

Ten mały człowiek będzie dźwigał cały świat matki i swój na chudych, niedożywionych ramionach. I o tym jest ta książka. A także o Glasgow lat 80., źle działającej opiece społecznej, stereotypach, powszechnym alkoholizmie, braku perspektyw i szans na pomoc z zewnątrz. 

To książka, która boli, którą czyta się z trudem i z ciężkim sercem. Tu nie ma wygranych, wszyscy już na starcie są przegrani i bez szans na wyrwanie się z marazmu i swojej sytuacji. Brzydota ich otoczenia przenosi się na życie i nawet usilna walka Agnes o czystość i piękno jest tylko pozorna i bez szans na powodzenie. Alkohol uśmierza ból istnienia i równocześnie niszczy wszystko dookoła. 

Język Stuarta jest bezpośredni, szczery, zabarwiony dialektem z Glasgow – tu nie ma miejsca na kreację, wyrafinowane triki i metafory. Narracja z perspektywy dziecka oczywiście porusza do głębi i pokazuje całą głębię uwikłania chłopca w bezwarunkową miłość do matki i jej destrukcyjne działania. 
Nie jestem natomiast przekonana do tego, co tłumacz zrobił z dialektem po polsku – mieszanka gwar i niechlujnego języka nie wydaje mi się być odpowiednia, by oddać szkocki dialekt. A już śląskie wstawki wręcz raziły (może dlatego, że znam ten język i takie wybieranie pojedynczych wyrazów mnie razi?) Polska wersja brzmi jakby wszyscy ludzie mówiący w książce po szkocku byli niewykształceni i prymitywni, a chyba nie o to chodziło? Rozumiem, że szkockim mówią tu ludzie z różnych warstw społecznych, ale ja tej różnicy nie widzę. Nie jestem przekonana, że ten szkocki trzeba oddać językiem prostym, z błędami? Zdaję sobie oczywiście sprawę, że to karkołomne zadanie, zwłaszcza, że język polski nie posiada tylu dialektów jak angielski.

Poruszająca, przeraźliwie smutna książka, podczas lektury traciłam wiarę w ludzi i świat.

Moja ocena: 5/6

Douglas Stuart, Shuggie Bain, tł. Krzysztof Cieślik, 524 str., Wydawnictwo Poznańskie 2021.

piątek, 17 maja 2024

"Drżę o ciebie matadorze" Pedro Lembel

 


W 1986 w stolicy Chile działo się wiele dobrego i złego. Zmęczeni i rozwścieczeni dyktaturą Pinocheta członkowie Frontu Patriotycznego Manuela Rodrígueza planują zasadzkę i konkretne działania, by pokazać swoje niezadowolenie. W Santiago aż wrze od napięcia, mnożą się protesty, policja brutalnie tłumi wszelkie przejawy buntu. 

W tym samym Santiago mieszka podstarzały gej, transwestyta właściwie, ciotka z sąsiedztwa, który namiętnie kocha pięknego i młodego Carlosa. Carlos natomiast kocha swój Front i jego działalność. Domek homoseksualisty świetnie nadaje się do przechowywania skrzyń pełnych broni czy odbywania tajnych spotkań. Ten na wszystko się zgodzi, by zobaczyć młodzieńca. Początkowo wydaje się nawet, że nie zdaje sobie sprawy z podziemnej działalności Carlosa, ale to tylko pozory.

Równocześnie generał i jego żona spędzają weekendy w domu w górach, przygotowują urodziny i spędzają razem czas. Dla generała czas męczący, bo jego żona zasypuje go monologami, niekończącymi się monologami o strojach, wyjazdach, wróżbach, innych osobach. 

Lembel prowadzi akcję dwutorowo, kontrastując życie głównego bohatera z życiem generała. Generał i jego żona żyją w przepychu, otoczeni służbą, ale w ich otoczeniu nie widać ani miłości, ani namiętności, ani szczęścia. Główny bohater natomiast żyje skromnie, świadomy terroru w państwie, swojego starzenia się, braku perspektyw, ale kreuje dokoła świat pełen fantazji i piękna w przenośni i dosłownie, haftując przepiękne obrusy dla bogatych dam. 

Ta powieść uwodzi przede wszystkim wyjątkowym językiem. Lembel to matador języka, mistrz nad mistrze, który zaskakuje każdym zdaniem – czy to będzie monolog generałowej czy opisy fantazji seksualnych bohatera. Chilijczyk żongluje epitetami, metaforami, neologizmami, wplata w narrację wiersze i piosenki – to dosłownie językowy karnawał i absolutnie sobie nie wyobrażam, jak ciężka musiała być praca tłumacza. Niemiecki spisał się fantastycznie. 

Mimo tych wszystkich zalet ta powieść mnie nie porwała. Doceniam ją i za treść, i za język, i za niespotykanego bohatera, ale, czego bardzo żałuję, u mnie nie kliknęło. Być może ten koronkowy język był dla mnie zbyt przytłaczający? Trudno mi powiedzieć. Mimo to, warto zwrócić uwagę na tę książkę, wydaną w Polsce przez Claroscuro. 

Moja ocena: 4/6

Pedro Lembel, Torero, ich hab Angst, tł. Matthias Strobel, 215 str., Suhrkamp 2023.

środa, 15 maja 2024

"Spod zmarzniętych powiek" Adam Bielecki, Dominik Szczepański


 

Książki o himalaistach czytam tak samo chętnie jak te o lekarzach. To dwa światy dla mnie niedostępne, ale równie fascynujące. Pochodzący z Tychów Bielecki jest znany chyba każdej osobie, która choć trochę interesuje się górami. Po wejściu na Broad Peak podczas którego zginął Tomek Kowalski i Maciej Berbeka, o Bieleckim było głośno. I himalaista porusza ten temat, pokazując swoją wersję wydarzeń, wersję osoby, która była na miejscu, weszła na górę i przeżyła te ekstremalne sytuacje.

Zanim jednak Bielecki do tego dojdzie, opowie o swoich początkach, o tym, jak rozwinęła się jego pasja, jak wiele razy odbijał się od profesjonalnych wspinaczy, zanim wszedł w środowisko. Bielecki pisze także o swoich studiach psychologicznych i o tym, jak mu pomagały w ekstremalnych sytuacjach, o tym, czy jest dla niego pasja, jak zachowuje się organizm na wysokości. To dokładny opis działań i przygotowań do ataków szczytowych – autor nie stroni przed opisem fizjologii, stanów fizycznych, przygotowań, wysiłku, warunków atmosferycznych i ich wpływu na człowieka. W zasadzie to wszystko już przewija się w innych książkach, ale w opowieści Bieleckiego jest tyle pasji, determinacji, energii, że świetnie się to czyta. 

Z kart tej książki wyłania się bardzo sympatyczna, ludzka postać, która widzi swoje słabe i mocne strony, która jest zdolna do refleksji nad własnym zachowaniem i sensem działań. Bielecki nie snuje wspaniałych wizji o wyjątkowości himalaizmu, jest do bólu racjonalny i nie określa swojej pasji mianem wyjątkowej. Bardzo fajnie czyta się o takim podejściu, które mimo wszystko pokazuje człowieka zaangażowanego, z wielką zajawką i miłością do gór.

Moja ocena: 5/6

Adam Bielecki, Dominik Szczepański, Spod zmarzniętych powiek, 414 str., Wydawnictwo Agora 2017.

wtorek, 14 maja 2024

"Proste równoległe" Agata Romaniuk


Nie było łatwo być wybitną skrzypaczką w PRL. A taką była Wanda Krajewska – nieprzystępna, kostyczna, zamknięta i genialna. To czas, gdy o być albo nie być decydowały znajomości, kontakty i duża doza szczęścia. Wanda lawirowała między zasadami i pomocnymi (nie bez wymagań) mężczyznami. Wyjazd do Rosji jest dla niej szansą na rozwój, na grę pod okiem najlepszych, na koncerty.

Marta Rychter poznaję Wandę w późnym PRL, na wczasach, na które oczywiście wzięła skrzypce. Wanda rozpoznaje w dziewczynce talent i mimo że od lat nie koncertuje i nie ma uczniów, bierze ją pod swoje skrzydła. Rodzi się specyficzna relacja: mistrzyni i uczennicy, która nie przebiega bez napięć i konfliktów. Wanda widzi w Marcie następczynię, a ta ma inny plan na życie i karierę. 

To kobiety rozerwane między peerelowską rzeczywistością, patriarchatem, oczekiwaniami wobec nich, rolą matki i chęcią założenia rodziny, a także ograniczeniami finansowymi. Obie lawirują, by móc grać i żyć, by mieć wymarzone skrzypce i wyjeżdżać na koncerty. Obie łączy podobna pasja, ale dzieli wszystko inne.

Romaniuk fantastycznie opisuje rozterki kobiet, cudownie odmalowuje ich grę na instrumencie, szczegóły wykonania i interpretację poszczególnych utworów – czyni to bez melodramatyzmu i zbędnych technikaliów, tak że laiczka potrafi zrozumieć muzyczny język i zachwycić się detalami skrzypcowych tajników.
Historia obu kobiet porwała mnie bez reszty, zwłaszcza to, jak autorka opisała ich dylematy, ich różne drogi, ich oddalanie się i powracanie do siebie. To piękna proza, która pozwala wejść w buty bohaterek, ale i zachwycić się muzyką, czyli światem, którego nie znam i kryje dla mnie wiele tajemnic.

Moja ocena: 5/6

Agata Romaniuk, Proste równoległe, 352 str., Wydawnictwo Agora 2022.

niedziela, 12 maja 2024

"Widnokrąg" Wiesław Myśliwski


 

Opowieść o dzieciństwie i dorastaniu w cieniu wojny – na podsandomierskiej wsi, a potem w samym Sandomierzu. Piotruś jako wysiedleniec trafia do domu dziadków, rodziców matki, na wieś. Ojciec jest oficerem i dotychczas rodzina zaznała życia w mieście. Na wsi wszystko chłopca fascynuje – pasienie krów, przebywanie z wiejskimi chłopakami, posiłki, rozmowy, obyczaje. Gdy rodzina przenosi się do Sandomierza jej życie diametralnie się zmienia – ojciec jest ciężko chory, mama z trudem wiąże koniec z końcem, a Piotr zaczyna chodzić do szkoły. Tu na chłopca czekają nowe wrażenia – stary nauczyciel, który ma nauczyć go ogłady, kuriozalne sąsiadki, które rozpieszczają go kakao, woźnica, który pomaga rodzinie oraz architektura samego miasta.

Widnokrąg ogranicza świat Piotrka, ale ten sam widnokrąg raz po raz się przesuwa, odsłaniając nowe horyzonty, wracając do tych uprzednich i rozmywając ich granice. Najsilniejszą stroną tej powieści jest jej wyjątkowy język. Myśliwski zmienia perspektywę narracyjną. Przede wszystkim jest to świat widziany oczyma chłopca, świat, który nie zawsze jest dla niego zrozumiały i który opisuje ze swojej perspektywy. To są jednak także liczne monologi innych postaci, choćby matki, która gdy wpadnie w trans opowieści, to nie skończy na pierwszej dygresji. Podobnie jest z sąsiadkami czy wujkiem Władysławem. Myśliwski fantastycznie oddaje różne sposoby myślenia i mówienia, zabierając czytelniczkę w świat wielopiętrowych dygresji. Ten sposób powadzenia narracji nie jest łatwy – możemy zacząć w momencie balu szkolnego, a po drodze zahaczyć od wczesne dzieciństwo czy o pierwsze spotkanie z przyszłą żoną. Te historie przeplatają się, wracają, na nich zasadzają się kolejne i kolejne. Czasem w jednym zdaniu zmienia się miejsce i czas – pozostaje tylko ten sam obraz zakreślony tym samym widnokręgiem.

Po Traktacie o łuskaniu fasoli byłam sceptyczna, choć książkę doceniam, Widnokrąg porwał mnie jednak dalece bardziej. Zapewne sporą rolę odgrywa tu treść i okolica, w której główny bohater dorasta, ale także motyw widnokręgu i postrzegania świata. Myśliwski porwał mnie zmianą miejsca i czasu, tym, że moja uwaga nie może uciec, mimo że czytam na pozór zwykły opis, zatopiłam się w jego stylu i świecie, poczułam powojenny klimat, ale przede wszystkim poczułam postaci – dziadka, wujków, wujenki, matkę, panny Ponckie, nauczyciela. 

Piękna proza.

Moja ocena: 5/6

Wiesław Myśliwski, Widnokrąg, 605 str., Wydawnictwo Znak 2008.

piątek, 10 maja 2024

"Ukraina. Soroczka i kiszone arbuzy" Katarzyna Łoza

 


Katarzyna Łoza mieszka w Ukraine od lat, ma męża Ukraińca, otoczona jest jego rodzinę, wychowuje we Lwowie dzieci i jest antropolożką, a to wykształcenie wyposażyło ją w narzędzia, by widziany i doświadczany świat opisać mądrze i interesująco. Ponadto Łoza czyni to ciepło, przyjemnie, ze swadą i potoczystością urodzonej gawędziarki. 

Ta książka to nie jest stricte reportaż, to bardziej opowieść o kraju, który autorka pokochała, poznała i który chce czytelniczce przybliżyć. Co ważne, mimo całej miłości do Ukrainy, Łoza potrafi wskazać jej słabe punkty, opisać miejsca obiektywnie, zahaczyć o tematy trudne (korupcja choćby) i pewnie wstydliwe. Autorka w poszczególnych rozdziałach opisuje różne aspekty życia w Ukraine, często powołując się na własne rodzinne doświadczenia – wyjazdy na wieś, podejście teściów czy dziadków męża do życia, religii, tradycji, uczestnictwo dzieci w systemie edukacyjnym itd. Ten osobisty wymiar nadaje książce wiele ciepła, ale i pozwala na zrozumienie, jak opisywane zwyczaje działają i jakie mają przełożenie na życie.

Ważnym aspektem tej książki jest historia, zarówno ta najnowsza jak i ta zamierzchła. Łoza opiera swoje opisy na szerokim tle historycznym, nakreślając niełatwe dzieje Ukrainy. Dzięki jej wywodom lepiej zrozumiałam historyczny kontekst kształtowania się państwowości, ale także całkiem przecież jeszcze niedawne wydarzenia na Majdanie. Autorka skończyła pisać tę książkę tuż przed wybuchem wojny, co nadaje jej bardzo fatalistycznego i melancholijnego rysu.

Spora część książki to opis najważniejszych regionów Ukrainy, który pozwala zrozumieć, jak różnorodny to kraj i jak ciekawy krajoznawczo. To nie są jednak typowo przewodnikowe rozdziały – ponownie Łoza dba o osobisty wymiar, opisując swoje wizyty w danych miejscach, a także o kontekst historyczny.

Z przyjemnością wysłuchałam tej książki i na pewno będzie moim przewodnikiem, jeżeli wyprawa do Ukrainy stanie się kiedyś możliwa. 

Moja ocena: 5/6

Katarzyna Łoza, Ukraina. Soroczka i kiszone arbuzy, 340 str., Wydawnictwo Poznańskie 2022.

środa, 8 maja 2024

"Wojenka. O dzieciach, które dorosły bez ostrzeżenia" Magdalena Grzebałkowska

 


Zaskakujący reportaż o dzieciach, których okres dorastania przypadł na czas II wojny światowej. Grzebałkowska wybrała historię nietypowe, osadzone w przeróżnych okolicznościach – zupełnie nie takich treści się spodziewałam, sięgając po tę książkę. 

Autorka opisuje jednostkowe historie dzieci z różnych zakątków świata, pokazując, w jak różny sposób wojna je doświadczyła, jak wpłynęła na ich losy, ale także w jak różny sposób zapamiętały wydarzenia z tego okresu. Pamięć może być zgubna, wpływa na nią wiele czynników (opowieści innych, zdjęcia, zasłyszane informacje), wiele z rozmówców nie jest pewnych, co przeżyli naprawdę i na ile mogą zaufać swoim wspomnieniom. 

Grzebałkowska spotkała się z przeróżnymi osobami i pokusiła się o wyciągnięcie z nich wspomnień. Jest syn Hansa Franka jako rozmówca najbardziej znany, baskijskie dzieci, które zostały wysłane na okres wojny do Rosji, japońskie dzieci, które po ataku Japonii na Stany Zjednoczone musiały wraz z rodzicami zamieszkać w obozach, dzieci żydowskie i polskie, rosyjskie i takie, które swojej przeszłości nie znają, dzieci mieszane pół żydowskie, pół niemieckie. Cały przekrój losów, pochodzenia, przeżyć. Są łagry, obozy, partyzantka, wojsko, ciężka praca, ukrywanie się, ucieczka, głód i jeszcze raz głód. 

Wszystkie te historie są arcyciekawe, ale nie jest moim celem ocenianie ich wartości, wszak to jednostkowe losy, które ocenie nie podlegają. Mogę jednak pisać o tym, co zrobiła z tymi opowieściami Grzebałkowska. A zrobiła wiele dobrego. Konstrukcja jej tekstów pozwala spojrzeć na te dzieje z innej perspektywy, przesunąć punkt ciężkości na świat dziecka czy nastolatka, zapomnieć o polityce. Autorka pisze zwięźle, w krótkich akapitach, nie dopowiada wszystkiego, pozostawia przestrzeń na domysł, oddech, zadumę. Książkę podsumowuje historią osobistą – jej babci. Ta opowieść tworzy swoistą klamrę, łączy wszystkie wojenne dzieci z wnuczką autorki, która spogląda matce przez ramię.

Polecam.

Moja ocena: 5/6

Magdalena Grzebałkowska, Wojenka, O dzieciach, które dorosły bez ostrzeżenia, 480 str., Wydawnictwo Agora 2021.

poniedziałek, 6 maja 2024

"Bukareszt. Kurz i krew" Małgorzata Rejmer

 


Wszyscy przeczytali Bukareszt, przeczytałam wreszcie i ja. Pierwsze spostrzeżenie – spodziewałam się zupełnie czegoś innego, czyli spójnego reportażu. A to zbiór esejów, reportaży, wrażeń, opowieści, które ze sobą łączy tylko miejsce, czyli Rumunia, bo Bukareszt jednak nie. Rejmer jest reporterką obecną, pisze o to, co się jej wydarzyło, o czym rozmawiała, co dostrzegła i jak to widziała. Jeśli to zaakceptujemy, to te teksty czyta się bardzo dobrze. Autorka czaruje bowiem językiem – tam, gdzie trzeba, potoczystym, gdzie indziej znów poetyckim, zawsze celnym. 

Rozdziały tej książki można podzielić na historyczne i współczesne. Te historyczne podobały mi się dużo bardziej, bo były dla mnie pouczające, nowe, interesujące. Rejmer pokazała mi krótki zarys historii tego państwa, uściśliła to, co już wiedziała, wzbogaciła te fragmenty, które mi się obiły o uszy. Reportaże bukareszteńskie zasadzają się na osobistych doświadczeniach autorki – rozmowach z taksówkarzami, współpasażerami, przechodniami, znajomymi, przyjaciółkami. Autorka wybiera historie kuriozalne, zaskakujące, niespotykane, ale także te, które według niej ukazują rumuńską duszę. Stara się więc przybliżyć mentalność tego narodu, sposób myślenia, pojmowania świata, stosunek do historii, polityki. 
Z drugiej strony Rejmer próbuje także opisać Bukareszt – nie tyle historię, co istotę, duszę miasta. Nie ukrywa, że to miasto wielu wad, tytułowego kurzu i wybudowane bez planu i składu, równocześnie docenia jego mieszkańców oraz magnetyzm stolicy. Tak, Rejmer nie boi się pisać o negatywnych stronach Rumunii, ale nie miałam odczucia, by czyniła to z pozycji wyższościowej. To jej odczucia, poparte konkretnymi wydarzeniami, które jednak oddają chwilowy obraz miasta, obraz z 2013 roku. Pewna jestem, że teraz powstałyby inne teksty i autorka miałaby inne spostrzeżenia.
Niemniej, warto sięgnąć, warto przeczytać, warto dowiedzieć się czegoś więcej. 

Moja ocena: 5/6

Małgorzata Rejmer, Bukareszt. Kurz i krew, 272 str., Wydawnictwo Czarne 2013.

piątek, 3 maja 2024

"Mireczek. Patoopowieść o moim ojcu" Aleksandra Zbroja

 


Spotkałam w życiu wielu Mireczków, choć miałam szczęście nie poznawać ich nader blisko. Aleksandra Zbroja wylosowała na loterii przeznaczenia gorzej – Mireczek był jej ojcem. Był, bo gdy go poznajemy właśnie umarł, zapił się na śmierć, został zaciukany, coś mu wysiadło. Nie wiemy. Czekamy na wynik sekcji zwłok wraz z autorką, która ten czas wykorzystuje na wspomnienia. Cofa się, opisując życie Mireczka, a przy okazji swoje. Nie jest to łatwe, bo Mireczka właściwie nie znała. Był jej w życiu obecny na tyle, by uczynić z niego piekło, ale nie na tyle, by córka go poznała jako człowieka. Idziemy więc dwa, trzy, dwadzieścia, trzydzieści i więcej lat wstecz i szukamy wraz z Aleksandrą Zbroją faktów z życia ojca, które zrobiłyby z niego człowieka namacalnego, postać, ale i które wytłumaczyłyby dlaczego i kiedy.

To bolesna droga, która bazuje na wspomnieniach, niestety nikłych, rozmowach z babciami, znajomymi, przypadkowymi osobami, które znały lub mogły znać Mireczka, na statystykach, faktach, informacjach naukowych. Zbroja przeplata wszystkie te sposoby narracji, tworząc przekrój, jak najpełniejszy obraz alkoholizmu i życia z osobą pijącą. 

Niewątpliwie można nazwać podejście Zbroi nowatorskim. Sama konstrukcja powieści, ale i otwartość autorki w podejściu do tematu czynią z tej książki coś wyjątkowego. To na pewno powieść autoterapeutyczna, ale może nieść taką funkcję również dla czytelniczki. Podziwiam autorkę za tak spokojne, rzeczowe i dogłębne podejście do tematu. Nie jest to jednak książka, która zostanie ze mną na zawsze, owszem doceniam ją, ale były w niej fragmenty, które zbyt bardzo odbiegały od meritum, choć rozumiem, że służyły rekonstrukcji przeszłości ojca. Natomiast wstawki reporterskie, cenne, ale wybijały mnie z czytelniczego rytmu. Mimo to, polecam.

Moja ocena: 4/6

Aleksandra Zbroja, Mireczek. Patoopowieść o moim ojcu, 264 str., Wydawnictwo Agora 2021.

środa, 1 maja 2024

Statystyka kwiecień 2024

 


Przeczytane książki: 22

Liczba stron: 6152

Przeczytane tytuły

– "Przyszło nam tu żyć" Jelena Kostiuczenko
– "Nakarmić kamień" Bronka Nowicka
– "Agnes Grey" Anne Brontë
– "Londyńczycy" Ewa Winnicka
– "Ucieczka z Chinatown" Charles Yu
– "Broniewski" Mariusz Urbanek
– "Jak się starzeć bez godności" Ewa Winnicka, Magdalena Grzebałkowska
– "Języczni" Jagoda Ratajczak
– "Jezus umarł w Polsce" Mikołaj Grynberg
– "Żeńska końcówka języka" Martyna F. Zachorska
– "Brzuch Paryża" Emil Zola
– "O czasie i o wodzie" Andri Snær Magnason
– "Pogo" Jakub Sieczko
– "Mała matura" Janusz Majewski
– "Miasto ślepców" José Saramago
– "Porzucenie" Elisabeth Åsbrink
– "Badania terenowe nad ukraińskim seksem" Oksana Zabużko
– "Zrost" Robert Małecki
– "Eileen" Ottessa Moshfegh
– "Kolonia" Audrey Magee
– "Białe płatki, złoty środek" Paweł Piotr Reszka
– "Busz po polsku" Ryszard Kapuściński

Najlepsza książka: "Przyszło nam tu żyć", "Jezus umarł w Polsce", "Żeńska końcówka języka", "Kolonia", "Miasto ślepców"