Berlin przyciąga różne osoby, na przykład Brytyjki – samotne matki, które z różnych powodów zamieszkały w tym kultowym mieście. Tamara na przykład wynajęła swoje londyńskie mieszkanie i uciekła z trójką dzieci przed przemocowym partnerem. Wraz z Kaylą i Naną oraz Antje tworzą grupę, która regularnie spotyka się i tworzy tytułowy klub. Klub jednak rozrasta się i dołączają do niego inne, poznane na placu zbaw mamy – zupełnie rożne od tej czwórki i z innym tłem. Towarzyszymy im w spotkaniach, słuchamy plotek, patrzymy przez ramię, gdy biorą kokainę w łazience, podglądamy styl życia i oceniamy przekonania. A jest tu tematów całe multum. W pierwszej linii są kwestie wychowawcze – karmić piersią czy nie, co gotować, jak spędzać czas, jakie terapie, jakie zajęcia. Mamy tu dzieci specyficzne i całkiem zwykłe, takie, których ojcowie płacą alimenty i się interesują i wręcz przeciwnie, co daje pole do dyskusji i porównań. Kolejnym tematem jest kwestia bycia matką – co robię dobrze, co źle i czy wystarczająco, co można określić jako maltretowanie, a co jeszcze nie, kiedy wkroczyć i pomóc, a kiedy będzie to wtrącaniem się? Wiele z matek ma kontakt z urzędami i tu dochodzi kolejna warstwa – co według niemieckich urzędów i nauczycieli jest dobre, co złe, jak należy wychowywać dziecko, gdzie szukać przyczyn takiego a nie innego zachowania. Tutaj różnice kulturowe są ogromne, a stają się jeszcze większe, gdy dorzucimy różnicę między Niemcami zachodnimi, a wschodnimi. Te ostatnie sa reprezentowane przez Antje, jedyną Niemkę w tej grupie, do tego nazywaną okropną Antje. Jest ona niemieckim sumieniem, hiperpoprawną wyrocznią oraz drogowskazem bo zawiłościach niemieckiej biurokracji i mentalności.
To arcyciekawy konglomerat tematów, sam pomysł na książkę też jest zaskakujący. Świat brytyjskich samotnych matek jest mi nieznany, co więcej, nawet nie miałam o nim pojęcia! Nandi poruszyła wiele trudnych tematów, kreując bohaterki różnorodne, choć nie każda z postaci otrzymuje tyle samo uwagi, co było dla mnie jednak wadą. Sama forma książki, bazująca na krótkich dialogach, była dla mnie też dość trudna i męcząca, a bohaterki tak odmienne od tego, co znam, że trudno było mi się wczuć w ich dylematy i poglądy.
Mimo że Nandi zasadza się na tylu trudnych tematach, to wybrana przez nią forma nadaje tej książce lekkości i ma się wrażenie, że to literatura czysto rozrywkowa. I to w zasadzie mój największy zarzut do tej powieści. Ciekawa, dość lekka, ale jednak zabrakło mi tu głębokich emocji z mojej strony.
Moja ocena: 3/6
Jacinta Nandi, Single Mom Supper Club, 312 str., Rowohlt 2025.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz