Strony

niedziela, 30 kwietnia 2023

"Drobiazgi takie jak te" Claire Keegan


 

Bill Furlong prowadzi godne życie. Nie może narzekać, choć nie jest łatwo. Dumny jest z żony i pięciu córek, cieszy się, że ciężką pracą jako handlarz drewnem i węglem jest w stanie zapewnić byt i wykształcenie córkom. Historia rozgrywa się zimą w połowie lat 80. - jest dość szaro, jest zimno, a nawet mroźnie. Bill ma pełne ręce roboty, zbliżają się święta, a każdy chce mieć ciepły dom, rozwozi więc opał od rana do nocy, a wieczory spędza w domu, omawiając z żoną prezenty dla córek i bieżące kwestie.

Powieść Keegan to miniatura, impresja, obraz mikrokosmosu Furlonga, który zostanie zachwiany. Irlandka przepięknie odmalowuje te obrazy - rodzinne sceny, krótkie rozmowy, krajobraz miejski, sceny, który składają się na zwykłe życie. Ta oszczędna opowieść od pierwszego zdania przenosi czytelniczkę w sam środek życia Furlonga. Keegan gdzieś tam mimochodem przemyca informacje o przeszłości Billa, która był nieślubnym dzieckiem. Na szczęście chlebodawczyni jego matki nie zwolniła jej, zaopiekowała się chłopcem i pomogła mu wyjść na przysłowiowych ludzi. To właśnie ta przeszłość wyczuli Billa, gdy pewnego ranka zawiezie węgiel do klasztoru i natknie się na zabiedzoną i wyziębioną dziewczynkę zamkniętą w szopie. Keegan nie mówi niczego wprost, nie opowiada historii dziewcząt, które wpadły w kłopoty i wylądowały w pralniach sióstr magdalenek, ale te oszczędne obrazy wystarczą, by zrozumieć. Zresztą ta książka nie jest opowieścią o klasztorze, a o ludziach dookoła i ich reakcji. O odwracaniu wzroku, o ignorowaniu, o empatii.

Piękna i zarazem dosadna rzecz. Warto.

Moja ocena: 6/6

Claire Keegan, Drobiazgi takie jak te, tł. Krzysztof Cieślik, czyt. Tomasz Ignaczak, 96 str., Czarne 2022.

sobota, 29 kwietnia 2023

"Dunkle Verbindungen" Gil Ribeiro

 

 
Zupełnie przegapiłam publikację szóstego tomu mojego ulubionego cyklu kryminalnego, który wspaniale łączy moje dwie ojczyzny z wyboru - Niemcy i Portugalię. Główny bohater - Leander Lost, niemiecki policjant, który do Faro na południu Portugalii przyjechał na wymianę, już w tym pięknym miejscu pozostał. Różnice kulturowe między północą Niemiec, a południem Portugalii są kolosalne, tymczasem Lost ma zespół Aspergera, więc są one wręcz nieopisywalne. Portugalska koleżanka i koledzy z policji kryminalnej polubili dziwnego Niemca, nauczyli się rozpoznawać zależne od autyzmu zachowania, a siostra komisarki Graciany nawet się w nim zakochała. Wrzesień w Fusecie i Faro zapowiadał się spokojnie, Leander i Soraia przygotowują się stopniowo do ślubu, gdy Zara i Toninho podczas jednej ze swoich dorywczych prac odkrywają ciało Niemki w jeziorze na polu golfowym.
Równocześnie niedaleko obywa się napad na transport pieniędzy i przedmiotów wartościowych. To drugie wydarzenie budzi automatycznie wspomnienia Graciany - jej ojciec został postrzelony podczas bardzo podobnego napadu. 

Śledztwo i zagadka kryminalna są w tym tomie naprawdę ciekawe i dobrze skonstruowane, szczególnie podobał mi się zarys postaci przestępców - nieco wprawdzie stereotypowy, ale jednak udany. Co jednak najbardziej uwodzi w tym cyklu to postaci portugalskich komisarzy, ich współpraca z Lostem oraz cały portugalski koloryt. Ribeiro udaje się w każdym tomie dodać wyżej wymienionej współpracy dynamiki. Podkomisarz Miguel jako Hiszpan wzbudza zawsze sporo emocji, a w tym tomie naprawdę zaskoczy i wprowadzi sporo komizmu. Napięcie między Gracianą i Carlosem wzrośnie, ale widzę tu jeszcze spore pole do popisu dla autora. Dzięki przestępstwom opisanym w tym tomie, poznamy dokładniej przeszłość Graciany, która dotychczas wprawdzie była wspominana, ale autor ma w zanadrzu nowe fakty. I wreszcie Ribeiro po raz kolejny przemyca mnóstwo portugalskiego klimatu - to są ciekawostki, krajobrazy, zachowania, potrawy, zwyczaje i mnóstwo miłości do tego kraju. Mimo tak wielu informacji nie są one natrętne, a świetnie wplecione w narrację i fajnie komplementują całość powieści.

Bardzo żałuję, że nie ma tej serii po polsku, co więcej proponowałam ją wielu wydawnictwom. W Niemczech jest hitem, pierwszy tom został nawet sfilmowany. Dla mnie ma ona wiele uroku, bo mieszkam w pobliżu opisywanych miejsc, ale myślę, że ten kulturowy koktajl i portugalskie tło byłyby atrakcyjne dla polskiej czytelniczki czy czytelnika.

Moja ocena: 5/6

Gil Ribeiro, Dunkle Verbindungen, 368 str., Kiepenheuer & Witsch 2023.

czwartek, 27 kwietnia 2023

"Darcie pierza" Anna Dziewit-Meller

 


To zbiór felietonów, które Anna Dziewit-Meller publikowała w Tygodniku Powszechnym i Polityce. Nie czytam już polskiej prasy, więc dla mnie wszystkie te teksty były nowe i mimo że publikowane w latach 2017-2021 zastraszająco aktualne. Piszę zastraszająco, bo Dziewit-Meller bierze na tapet tematy trudne, zapalne, polityczne, aktualne i, okazuje się, że właściwie wszystkie nadal są nierozwiązane, przyklepane, zapomniane, zaakceptowane jako nowa rzeczywistość.

O czym więc pisze autorka? O kryzysie na wschodniej granicy, o pedofilii w kościele, o polskiej szkole, o pandemii, o kobietach, szczególnie o kobietach!, o Śląsku, dużo o śląskości i języku, o inności, o przyzwoitości, o dzieciach. Teksty są krótkie, ale trafne, autorka często powołuje się na swoje aktualne lektury lub są one przyczynkiem do rozważań na bieżące tematy. Okazuje się, że chyba bez wyjątku zgadzam się z Anną Dziewit-Meller, mam podobne podejście do życia, poglądy, przekonania, a nawet śląsko-polską tożsamość. Dlatego zapewne tak dobrze czytało mi się te felietony. Wyobrażam sobie, że mogłabym usiąść z autorką nad kubkiem herbaty i rozmawiać bez końca. Rzadko podczas lektury esejów, felietonów czy książek autobiograficznych odczuwam takie pokrewieństwo dusz. 

Warto je sobie dawkować, nie czytać hurtem, jak ja to (oczywiście) zrobiłam, wtedy pewnie bardziej zapadną w pamięć, ale i skłonią do przemyśleń.

Moja ocena: 5/6

Anna Dziewit-Meller, Darcie pierza, czyt. Magda Karel, 176 str., Wydawnictwo Literackie 2022.

środa, 26 kwietnia 2023

"Andromeda" Therese Bohman

 


Praca w prestiżowym wydawnictwie to marzenie głównej bohaterki tej powieści, więc gdy dostaje się tam na staż, jest ciągle onieśmielona. Boi się odezwać na spotkaniach, obawiając się, że powie coś miałkiego, stale odczuwa swoją niższość i niedostatki. Gdy więc Gunnar, dyrektor literacki, ją zagaduje, a ona wyraża swoje zdanie, jest zarazem szczęśliwa i przerażona. Dzięki temu, że odważyła się na ocenienie najnowszej publikacji wydawnictwa zwraca na siebie uwagę i zostaje prawą ręką Gunnara. On jest już niemal legendą, pracuje w wydawnictwie o wielu lat, stworzył prestiżową serię Andromeda, potrafi świetnie współpracować z pisarzami, a młoda studentka ma szansę go przy tej pracy podpatrywać. Szybko okazuje się, że wcale nie jest taka zła i nieudaczna, że ma talent i że jej zdanie ma wartość. Tak rozwija się owocna współpraca, którą dopełniają coczwartkowe spotkania po pracy przy butelce wina, podczas których Gunnar i kobieta dyskutują na przeróżne tematy. Gunnar poniekąd spełnia rolę mentora, a ona czerpie z tej relacji pełnymi garściami. 

Bohman nie precyzuje natury związku między główną bohaterką (której imię pada bodajże raz i zwyczajnie je zapomniałam) i Gunnarem. To coś pomiędzy mentorstwem, zauroczeniem, a ojcostwem. To coś, co trudno określić i zdefiniować. Jedno jest pewne, ta relacja jest pozytywna dla obojga zainteresowanych, choć zapewne na różnych płaszczyznach. Bohman tematyzuje tu jeszcze jedną ważną kwestię - różnicy pokoleń nie tylko w związku, ale i w pracy. To starcie starej wizji, jak powinno funkcjonować wydawnictwo, z nową, która stawia na zysk finansowy. W tle przemyka się kwestia molestowania, zazdrości, ojcostwa. 

Narracja toczy się z perspektywy kobiety, więc poznajemy jej wizję, jej zmartwienia, troski i przemyślenia. W drugiej części Bohman jednak mnie zaskoczyła, bo oddała głos Gunnarowi, co bardzo mi się podobało, wszak często tej drugiej perspektywy brakuje. Opowieść Gunnara nie jest jednak odbiciem pierwszej części. Nie relacjonuje on bowiem tych samych wydarzeń, tylko opowiada swoją historię, począwszy od dzieciństwa. W ten sposób poznajemy jego perspektywę, ale także przyczyny takich, a nie innych, zachowań.

Bohman po raz kolejny zachwyciła mnie swoim spokojnym, delikatnym piórem, a także tym, jak umiejętnie wplata w narrację wiele przemyśleń o życiu, związkach i literaturze.

Moja ocena: 5/6

Therese Bohman, Andromeda, tł. Justyna Czechowska, czyt. Anna Szawiel, Marcin Popczyński, 176 str., Wydawnictwo Pauza 2023.

wtorek, 25 kwietnia 2023

"Czarne miasto" Marta Knopik

 


Poszukując książek ze Śląskiem w tle, trafiłam na tę publikację. Nie byłam zupełnie świadoma, że to książka mniej o Śląsku, a właściwie prawie wcale o Śląsku, za to utrzymana w konwencji realizmu magicznego, który niekoniecznie jest moim ulubionym gatunkiem. Czarne miasto to opowieść o Wandzie i jej córkach - Biance i Belindzie. Mieszkają one w Czarnym Mieście, które oblepia brudem, pyłem, maluje krajobraz na szaro i czarno. W tym mieście dzieją się rzeczy niespotykane, np. pękają ściany i sufity, by odkryć inny świat. Rodzina mieszka w domu pełnym bibelotów i sprzętów, który co krok odkrywa swoje tajemnice i wpuszcza w swoje ukryte zakamarki. 

Gdy umarł Zdzisiek, mąż Wandy, ta zapadła się w sobie. Zniknęła w swoim świecie. A córki opuściły dom, by zamieszkać w Białym Mieście. To miasto jest jasne, czyste i poukładane. Nie ma tu miejsca na fantazję i magię. Podczas gdy Bianka, a potem Belinda rozpoczynają tam nowe życie, Czarne Miasto nadal żyje, skrywając swoje tajemnice. 

To tam mieszka Genowefa, sąsiadka, kobieta szamanka, znachorka i psycholożka, która snuje opowieści i legendy. To ona przywita serdecznie dziewczyny, gdy wrócą do domu. 

W plątaninie opowieści i gawęd, sprzętów i bibelotów kryje się narracja o utracie i ucieczce, o śmierci i życiu. To powieść bardzo plastyczna, tajemnicza, zwodząca czytelniczkę na manowce, napisana niezwykle pięknym, zgrabnym językiem. To właśnie on jest największym atutem Czarnego Miasta, bo ja w tej stylistyce zupełnie nie potrafiłam się odnaleźć. 

Moja ocena: 4/6

Marta Knopik, Czarne Miasto, czyt. Lena Schimscheiner, 320 str., Wydawnictwo Lira 2020.

piątek, 21 kwietnia 2023

"Pokora" Szczepan Twardoch

 


Alois Pokora urodził się w górniczej, biednej rodzinie, na Śląsku, niedaleko Gliwic i pewnie podzieliłby los tatulka i bracików. Los, który obejmował pracę na kopalni, żonę, mnóstwo dzieci, biedę i picie wódki od czasu do czasu. Lojzikowi się jednak udało, bo zwrócił na niego uwagę proboszcz i sfinansował naukę w gimnazjum. Alois poszedł więc do Gliwic, do szkoły, potem do internatu, potem na studia do Breslau, a w końcu na wojnę. Na wojnie Alois zobaczył niewypowiadalne, został postrzelony, wylądował w szpitalu w Berlinie i pozostał bez środków do życia. Ogarnięte przez różne rewolucyjne siły miasto wciągnęło Aloisa w swoje trzewia, przemieliło, wypluło i wysłało z powrotem na Śląsk. 

Alois opowiada swoją historię życia zwracając się do Agnes - dziewczyny, którą poznał na stancji, gdzie zamieszkał w szkolnych czasach, jeszcze w Gleiwitz. Agnes zapanowała nad młodzieńczą wyobraźnią do tego stopnia, że chłopak nigdy o niej nie zapomniał i gotowy był spełnić każde życzenie kobiety. Ta demoniczna Agnes niszczy go, ale i ratuje, nadając sens życia. Bo Alois to człowiek pomiędzy. Pomiędzy rodziną, a warstwą społeczną, do której nie przynależy i nigdy należeć nie będzie. Pomiędzy niemieckością, śląskością i polskością. Pomiędzy Agnes, a życiem. Alois to człowiek bez właściwości, który płynie z nurtem, poddaje się mu i zwyczajnie próbuje przeżyć. To wreszcie człowiek bez korzeni, który nigdzie nie potrafi się odnaleźć i zadomowić. Wyrwany jako dziecko ze swojej rodziny nigdy nie został zaakceptowany przez wyższą klasę społeczną, a równocześnie odrzucony przez tę, do której przynależał. Zagubiony między przynależnością narodowościową, nigdy nie wybrał kierunku politycznego, który by popierał. Zamroczony młodzieńczą miłością zniszczył to, co mu było dane. Alois będzie podążał za kierunkiem, który się napatoczy, ale nigdy nie dowie się, czego właściwie od życia sam chce. 

Opisując losy Pokory, Twardoch z rozmachem pokazuje spory kawał historii - I wojnę światową, budzenie się państwowości polskiej, próby zagarnięcia Prus pod swój pazur przez przeróżne frakcje. Ta opowieść bije na głowę wszystkie podręczniki do historii. Jest pełna temperamentu, porywająca, frapująca, zagmatwana i nieoczywista. Tak jak narodowość Pokorów - bo jedni czują się Niemcami, a inni Polakami, a jeszcze inni sami nie wiedzą kim. Może Ślązakami? Ale tym pojęciem wcale się jeszcze nie operuje. Alois włada wieloma językami - swobodnie godo, mówi po polsku i niemiecku, poznał grekę i łacinę, angielski i francuski, ale to wcale nie pomaga mu w zidentyfikowaniu swojej przynależności państwowej. I pewnie nigdy by jej nie musiał identyfikować, gdyby nie rzeczywistość po pierwszej wojnie światowej i próby zagarnięcia Śląska przez Polskę i Niemcy. 

Twardoch fantastycznie opisuje tę płynną państwowość i narodowość, tę nadrzędną walkę o przeżycie, która nie daje przestrzeni na rozważania nad własną tożsamością. Kreacja Aloisa Pokory jest fantastyczna na wielu płaszczyznach - tej narodowościowej, ale także przynależności do konkretnej warstwy społecznej. Skok oczko wyżej nie może się udać, a Twardoch opisuje dlaczego. Oprócz Pokory mamy tu wiele innych ciekawych postaci - Agnes, Emmy, mamulki i tatulka, bracików i siostry Aloisa, proboszcza i kolegów Aloisa (tych, którzy go gnębili, ale i tych, którzy w jakiś sposób mu pomogli). Jest także wiele fantastycznych postaci drugoplanowych, jak szef Aloisa, który nazwisko dopasował do rzeczywistości (zresztą nie on jeden) czy wszystkie poznane w Berlinie osoby. Pojawiają się na chwilę, ale kształtują Aloisa i pozostawiają ślad. 

To jeden z nielicznych audiobooków, gdzie lektor nie zawiódł mnie na płaszczyźnie językowej. Książka naszpikowana jest niemieckim i śląskim i Michał Żurawski całkiem dobrze sobie radzi z tym wyzwaniem. Słychać, że nie zna niemieckiego, ale słychać też, że postarał się, by dobrze wymawiać nazwy, zdania, słowa, nazwiska. Na pewno nie było łatwo operować w trzech językach, ale Żurawskiemu się to udało.

Moja ocena: 5/6

Szczepan Twardoch, Pokora, czyt. Michał Żurawski, 518 str., Wydawnictwo Literackie 2020.

środa, 19 kwietnia 2023

"Wniebogłos" Aleksandra Tarnowska

 


Tuklęcz to mała wioska, gdzieś w Polsce, w której punktem orientacyjnym jest Wisła. Za Wisłą jest miasto i prawdziwe życie. W Tuklęczy rytm wyznaczają pogrzeby, święta i okoliczne śpiewy. Rysiek ma dwanaście lat i talent muzyczny. Na wsi jednak talenty nikogo nie obchodzą, a już najmniej ojca Ryśka, który pracuje jako grabarz. Mietek umie kopać piękne groby, więc wykopuje kilka na zapas, dla rodziny. Gdy jednak umiera kolejna osoba z Mietkowej rodziny, trzeba znaleźć kozła ofiarnego. Można sądzić, że winę ponosi sam Mietek, kopiąc groby dla żywych, ale można też posądzić Ryśka, który śpiewa pieśni pogrzebowe bez okazji. 

Rysiek jest zagubiony. Gdy umiera matka, traci sojuszniczkę w swoich pragnieniach, pocieszycielkę i oparcie. Ojciec oznacza lęk - przed niezrozumieniem, przed laniem, przed rozmową. Rysiek dusi swoje pragnienia w sobie, a wsparcie babci czy nauczycielki bardziej go uwiera, niż pomaga. 

Można powiedzieć, że Tarnowska stworzyła kolejną powieść wpisującą się w trend książek o dorastaniu w PRL-u, na wsi, gdzie pierwsze skrzypce grają alkohol i przemoc, i nie będzie to nieprawda. Wniebogłos jednak wyróżnia kilka kwestii. Po pierwsze muzyka - Rysiek to dwudziestowieczny Janko Muzykant, dla którego talent jest bardziej przekleństwem niż błogosławieństwem. Dziecko niezrozumiane, samotne i pozostawione zupełnie bez wsparcia, które w głębi duszy czuje, że muzyka jest jego przeznaczeniem. Pochwały za głos jak dzwon jednak nie są tą pomocą, której dziecko potrzebuje.

Po drugie powieść wyróżnia język, który nieco przypominał mi prozę Drzazgowskiej w Szaleju. Piękny, poetycki, wysublimowany, opisujący emocje i budzący emocje. Tarnowska wspaniale panuje nad słowami i świetnie potrafi wyrazić uczucia czy lęki chłopaka. Przyznam, że całkowicie oczarowała mnie swoim piórem. Natomiast kilkakrotne miałam problem z narracją, która nie zawsze jest chronologiczna i oczywista. 

Debiut Tarnowskiej to ciekawy głos w polskiej literaturze, zwłaszcza na płaszczyźnie językowej. Będę miała tę autorkę na uwadze.

Moja ocena: 4,5/6


Aleksandra Tarnowska, Wniebogłos, 220 str., Wydawnictwo ArtRage 2023.

niedziela, 16 kwietnia 2023

"Na południe od Brazos" Larry McMurtry

 


Ta książka i ten autor nigdy nie byli w obrębie moich zainteresowań. Myślę, że nawet nie zdawałam sobie do końca sprawy z jej istnienia. Nie pytajcie, nie wiem, jak to się stało. Mój klub książkowy wybrał ją jednak na lekturę kwietnia i trzeba było się zmierzyć z tym opasłym tomiszczem. Przyznam, że w ogóle nie miałam ochoty na tę lekturę. Westerny, Dziki Zachód, USA - to są tematy, które nie mogłyby leżeć dalej od moich zainteresowań. Moja fascynacja tym regionem skończyła się na doktor Quinn i Małym domku na prerii, a i tak pewnie była wynikiem ograniczonego wyboru w tamtym okresie. Jak się pewnie domyślacie, ten przydługi wstęp powstaje po to, żebym stwierdzić, że Na południe od Brazos to świetna książka. Mimo mojej niechęci pochłonęłam ją w niecałe dziewięć dni, a ostatnie strony doczytywałam w nocy. Początkowo, mimo świetnego stylu, wyznaczałam sobie cele, żeby w ogóle z lekturą ruszyć, ale później przeszłam do modusu: jeszcze tylko jeden rozdział. 

Na południe od Brazos nie jest tym, co sobie powszechnie wyobrażamy, słysząc słowo western. Owszem akcja rozgrywa się w Teksasie, na llano estacado i preriach, ale to tylko anturaż, by opowiedzieć o czymś zupełnie innym. Dwóch przyjaciół - Call i Gus - mieszka tuż przy granicy z Meksykiem. To byli Strażnicy Teksasu, uczestnicy wojen z rdzennymi Amerykanami oraz Meksykanami, podstarzali już cowboye. Gus to gaduła i obserwator, Call to milczący pracuś. Ten drugi wpada na pomysł spędu bydła na północ i założenia rancha w dziewiczej jeszcze Montanie. Gus nie jest zwolennikiem tego pomysłu, dobrze mu się żyje z handlu bydłem i koniami, na uboczu miasteczka Lonesome Dove. Ale czego się nie robi dla przyjaciela. Mężczyźni zbierają więc grupę ochotników i ogromne stado bydła i ruszają na północ. To będzie trudna wyprawa w nieznane. Na mężczyzn czekają liczne niebezpieczeństwa - rdzenni mieszkańcy, dzika zwierzyna, susza, rzeki, burze, upał i chłód, śmierć i nie zawsze pozytywne spotkania. W podróż wyrusza także July Johnson, szeryf małego miasteczka, który do wyprawy został niemal przymuszony przez swoją szwagierkę. Otóż brat July'a został postrzelony, przypadkowo wprawdzie, ale tę śmierć należy pomścić i odnaleźć sprawcę. Sprawca to członek grupy Calla i Gusa. Bo dlaczego nie, Teksas nie jest gęsto zaludniony, ludzie się znają ze słyszenia lub z wojen, losy się splatają. 

McMurtry opisuje przygody, ale przede wszystkim opisuje ludzi. Każda postać, nawet trzecioplanowa, ma swój świetnie zarysowany charakter. To ludzie z krwi i kości, którzy zmagają się ze swoimi demonami. Ci pozornie silni i odważni cowboye mają swoje słabości, zmartwienia i troski - płaczą, cierpią, leczą rany, są brudni i śmierdzący. Tu nie ma lukru ani pozłotki, szybkich starć, strzelanin i zwycięstw. Są za to sukcesy i wiele porażek, są radości i wiele, wiele smutków. Są obawy, by się odezwać, rozpocząć szczerą rozmowę, ale i takie zwykłe: przed wężami, niedźwiedziami, kolejną rzeką. 

Obawiałam się, że będzie to męska książka, ale autor wprowadza także postaci kobiece, z których najważniejsze są trzy: Lorena, Elmira i Klara. Każda z nich jest inna, każda niesie swój bagaż problemów. Najczęstszym losem kobiet na Dzikim Zachodzie była prostytucja, która była praktycznie wyrokiem na całe życie. McMurtry opisuje tu, jak kobiety wpadały w ten schemat, a także jak go (rzadko) opuszczały. Pokazuje kobiety silne, mądre, które dokonują wyboru, nie zawsze słusznego, ale jedynego dla nich w danym momencie możliwego. To bardzo niejednoznaczne, a dzięki temu ciekawe kreacje. Wreszcie kobieta jest tu także mitem - marzeniem młodych chłopaków, którzy wcześniej praktycznie z płcią przeciwną nie mieli styczności (najczęściej dorastają bez matek). 

Przez tę powieść płynie się dzięki językowi - McMurtry pisze potoczyście, ze swadą, z dowcipem. Bardzo często zmienia perspektywę narracji, pozwalając czytelniczce wejść w głowę poszczególnych bohaterów. Bardzo podobało mi się tłumaczenie Michała Kłobukowskiego - pełne inwencji, polotu i świetnych rozwiązań (szturchanie chyba już na stałe wejdzie do mojego języka). Jedyne zastrzeżenie mam do odmiany imienia July, która nie koresponduje z angielską wymową tego imienia. 

Na południe od Brazos to także powieść o świecie, który znika. To Ameryka po wojnach i starciach, gdzie spotkanie z rdzennymi Amerykanami budzi lęk, ale i jest bardzo rzadkie. Często jest ono zupełnie inne niż można oczekiwać - to przetrzebione grupki dzieci i starców, a nie dumne plemiona. To świat, który traci bizony, wytępione przez łowców. To prerie pełne kości tych zwierząt. To tereny, które przeżywają ostatnie chwile dziewiczości, tuż przed zamieszkaniem przez białego człowieka. Żyje i plącze się o nich cała paleta różnych ludzi: cowboye, złoczyńcy, złodzieje, prostytutki, lekarze, szaleńcy, starcy, którzy stracili wszystko, wymęczeni wojnami rdzenni mieszkańcy, oszuści i wiele innych postaci, które pojawiają się na chwilę, by na zawsze zniknąć.

Ta opasła powieść jest historią o zmianie, o przemijaniu, ale także o podejmowaniu decyzji. O tym, jak jedno słowo, jedna nawet najmniejsza decyzja ma wpływ na nas i na otaczających nas ludzi. To będzie na przykład mrzonka Calla, która popędzi grupę ludzi na północ, ale także chęć szukania nowego, przygody, ale i uciekanie od odpowiedzialności i poważnej rozmowy. W przypadku Gusa to będzie wieczna paplanina, która może denerwować, ale która porusza najwrażliwsze struny. 

Początkowo odbierałam tę powieść jako parodię westernu - bo nie brak tu humoru, dowcipnych kreacji, śmiesznych wydarzeń, ale z czasem zaczęłam rozumieć, że to opowieść szczera, bez ozdobników, pokazująca życie na dzikim Zachodzie takim, jakie było. To Zacofany w Lekturze podsunął mi określenie: anty-western, słuszne i idealnie opisujące tę książkę. 

Niech was nie zniechęca długość tej powieści. Nie ma tu dłużyzn ani zbędnych opisów, tu każde zdanie jest ważne, każda postać odgrywa swoją rolę, każdy rozdział pokazuje inny aspekt. Warto.

Moja ocena: 6/6

Larry McMurtry, Na południe od Brazos, tł. Michał Kłobukowski, 840 str., Wydawnictwo Vesper 2017.

środa, 12 kwietnia 2023

"Śleboda" Małgorzata i Michał Kuźmińscy


 

Anna Serafin, krakowska antropolożka, wybiera się na urlop w Tatry. W dzieciństwie wakacje spędzała u rodziny w Murzasichlu i postanawia odnowić kontakt z kuzynką Kaśką i wrócić do krainy sielskich wakacji sprzed lat. Już w pierwszy dzień urlopu, podczas spaceru w górach, natyka się na rozczłonkowane ciało starego górala. Wstrząśnięta Anka wplątuje się w skomplikowane śledztwo, góralskie zatargi i przywołuje nierozwiązane sprawy z przeszłości. Najpierw okazuje się, że prowadzący dochodzenie policjant to jej kolega z dzieciństwa, który się do tego w niej podkochiwał i nadal ewidentnie między nimi iskrzy. Potem w śledztwo wplątuje się przelotny znajomy Ani z Krakowa - dziennikarz Sebastian, który nie dość, że pisze dla pośledniego tabloidu, to ma szemraną reputację i w każdą dziurę wlezie. 

Śmierć Jana Ślebody długo pozostanie zagadkowa, a wszystkie osoby zaangażowane w śledztwo podążą w zupełnie błędnym kierunku. Pierwszą i bardzo prawdopodobną hipotezę będą zatargi z przeszłości powiązane z Goralenvolk i mało chlubną działalnością denata podczas II wojny światowej i po niej. Oczywistym jednak jest, że ten trop nie jest do końca słuszny i w tę historię wmieszane muszą być inne, bardziej współczesne kwestie. Kuźmińscy przedstawiają obraz aktualnego Podhala - jest więc cepelioza i zalew turystów, jest korzystanie z owych turystów pełnymi garściami, są góralscy emigranci z Ameryki, jest tradycja i historia, które tracą się we współczesnym świecie. No i oczywiście góralska gwara. Widać, że autorzy bardzo przyłożyli się, by oddać podhalański klimat, zadbali o ukazanie kontrastów, problemów i różnych postaw - to bardzo mi się podobało. Mniej zachwyciła mnie sama zagadka kryminalna, która wydała mi się być dość oczywista. Od początku było dla mnie wiadomym, że nie chodzi o zatargi z przeszłości tylko o pieniądze, zresztą autorzy gęsto sieją tropy. Mnie akurat to nie przeszkadza, bo w kryminałach wolę śledzić sposób prowadzenia narracji, tło i jak został wykreowany główny śledczy lub śledcza. 

Śleboda to moje pierwsze spotkanie z prozą Kuźmińskich i myślę, że pociągnę ten cykl. Ciekawa zresztą jestem, jak potoczą się losy Ani i Sebastiana.

Jako że słuchałam audiobooka, to już tradycyjnie słowo o lektorze. W całej książce były dosłownie dwa niemieckie słowa i ani jedno nie zostało przeczytane poprawnie, a nie chodzi w tym przypadku o żadne skomplikowane wyrażenia, tylko o Zimmer (czytany przez z) i Volk (czytany przez w). 

Moja ocena: 4/6

Małgorzata i Michał Kuźmińscy, Śleboda, czyt. Janusz Zadura, 336 str., Wydawnictwo Dolnośląskie 2015.

poniedziałek, 10 kwietnia 2023

"Wyspa kobiet morza" Lisa See


 

Wyspa kobiet morza to wspaniała powieść z ogromnym kontekstem historycznym, która budzi wiele emocji, porusza i wciąga bez reszty. Lisa See umieściła jej akcję na koreańskiej wyspie Jeju, która słynie z haenyeo - kobiet, których praca polega na nurkowaniu w poszukiwaniu morskich stworzeń. See rozpoczyna opowieść w latach 40. XX wieku, opisując przyjaźń dwóch dziewczynek. Young-sook i Mi-jię różni niemal wszystko, ale ich przypadkowe spotkanie zakończy się głęboką przyjaźnią. Dziewczynki razem zostaną nurkowymi dziećmi i wraz z matką tej pierwszej będą zgłębiać tajniki tego nietypowego zajęcia. Lisa See prowadzi narrację dwutorowo - opisuje przyjaźń i życie przyjaciółek w połowie XX wieku oraz aktualne losy osiemdziesięciopięcioletniej Young-sook. Stopniowo dowiadujemy się, co zaszło między kobietami i doprowadziło do zgorzknienia staruszki. Ta historia jest fascynująca, porywająca i poruszająca, ale prawdziwej głębi i wartości dodaje jej dopiero kontekst historyczny i kulturowy.

Lisa See stworzyła fascynujący obraz koreańskiej społeczności na wyspie Jeju - matriarchalna kultura, w której narodziny dziewczynki to święto, była wyjątkowa na tle całej Korei. Poznajemy codzienne życie, przekonania, sposób prowadzenia gospodarstwa domowego, potrawy oraz oczywiście pracę kobiet na morzu. Te opisy są fascynujące i bardzo autentyczne, pojawiają się mimochodem, ilustrując życie rodzin. See umieściła historię przyjaciółek w kontekście historycznym, wprowadzając sytuację wyspy podczas II wojny światowej i po niej. To tragicznie dzieje, związane z represjami, prześladowaniami, masowymi egzekucjami - trudno mi było o tym czytać, ale cieszę się, że mogłam bliżej poznać te wydarzenia. W tej kwestii ta książka przypominała mi nieco Pachinko. I tutaj historia dotknie bohaterki i zmieni ich życie. Będą musiały żyć z traumą i nigdy nie wymażą z pamięci tragicznych wydarzeń.

Mimo że nie brak tu bardzo smutnych sytuacji oraz zwrotów historii, które głęboko dotykają bohaterki, to nie miałam poczucia, że losy kobiet są konstruktem wyobraźni autorki, stworzonym po to, by trzymać w napięciu czytelniczkę. Życie Young-sook i Mi-jii wydało mi się być autentyczne, prawdziwe, z jednej strony zwykłe, a z drugiej gorzkie i naznaczone chichotem historii. 

Wyspa kobiet morza to również opowieść o kobietach, o ich głębokiej więzi, o ich spojrzeniu na świat i o tym, jak własne pragnienia i marzenia umiejscawiają w ramach kultury, w której przyszło im życia. To także powieść o siostrzeństwie - wsparciu, rozmowach, bliskości, jaką dawało im wspólne przebywanie w pracy. To także powieść o przemijaniu - życia, kultury, zwyczajów. Powieść o zmianie, którą trzeba przyjąć z pokorą i zrozumieniem. Bardzo piękna powieść.

Moja ocena: 6/6

Lisa See, Wyspa kobiet morza, tł. Joanna Hryniewska, czyt. Aneta Todoruczk, 420 str., Świat Książki 2020.

niedziela, 9 kwietnia 2023

"Oddech, oczy, pamięć" Edwidge Danticat


Sophia ma dwanaście lat i mieszka w małej miejscowości na Haiti. Mieszka z ciotką, ponieważ jej matka wyemigrowała do Nowego Jorku, gdy dziewczynka była jeszcze niemowlęciem. Matka jest dla niej postacią z fotografii i głosem z kaset. Jest też żywicielką całej rodziny. Sophia jej nie zna, nie wie, dlaczego wyjechała, nie wie, jak wygląda jej życie. Teraz ma do matki dołączyć. Zostawić ciotkę, którą traktuje jak mamę oraz babcię, która mieszka w oddalonej od miasta wsi. Zostawić życie, jakie zna. Język, zwyczaje, kulturę. Ta sytuacja jest trudna dla całej rodziny, ale Sophia wyjeżdża, dołącza do matki i stopniowo aklimatyzuje się w Stanach. 

To tam po wielu latach zaczyna rozumieć, dlaczego matka ją zostawiła, dlaczego haitańskie dziewczęta wychowywane są w taki, a nie inny sposób. Sophia będzie musiała zmierzyć się rodzinnymi demonami, które, oprócz z pewnością niełatwej emigracji, zapanują nad jej życiem.

Danticat poruszyła w tej powieści wiele tematów. Wydawać się może, że to emigracja będzie najważniejszym z nich. I owszem, odgrywa ona ogromną rolę - każda z postaci w inny sposób do niej podeszła. Matka nigdy się nie zintegrowała, jej przyjaciel ciągle szuka haitańskich restauracji, a Sophia pozornie dobrze się w USA odnalazła, ale emigracja właśnie dała jej przestrzeń do skonfrontowania się z rodzinną historią. Tę przestrzeń wypełnią bulimia, gwałt, trauma oraz sposoby na radzenie sobie z nią. Sytuacja na Haiti odgrywa sporą rolę, ale Danticat nie wysuwa jej na pierwszy plan, lecz sugeruje, zaznacza, opisując poszczególne wydarzenia rodzinne, co bardzo mi się podobało.

Polecam tę powieść, szczególnie dlatego, że podejmuje wiele interesujących mnie wątków: tożsamość, emigrację, traumę, a równocześnie świetnie pokazuje kulturę Haiti oraz kobiece spojrzenie na świat. Danticat pisze dość prostym językiem, który pozwala płynąć przez kolejne rozdziały. Przyznam, że trudno mi było się oderwać od lektury.

Moja ocena: 5/6

Edwidge Danticat, Breath, eyes, memory, 234 str., Vintage 1998.

sobota, 8 kwietnia 2023

"To ze mną jest problem" Emma Rävås


Fioletowy tom tęczowej serii to szwedzka historia toksycznej miłości. Andrea ma szesnaście lat i zakochuje się w o trzy lata starszej Hedwig. To miłość absolutna, Andrea jest całkowicie zauroczona starsza dziewczyną, spędza z nią coraz więcej czasu, pomieszkuje nawet u niej i stopniowo się od niej uzależnia. Szkoła nie odgrywa już żadnej roli, Andrea odrzuca najbliższą przyjaciółkę, izoluje się od znajomych, niewiele opowiada o swoim związku ojcu, z którym mieszka. Hedwig jest dla niej wszystkim - mentorką, nauczycielką, przewodniczką w świecie seksu. Stopniowo jednak okazuje się, że to nie Andrea i jej ślepe zakochanie jest problemem, lecz zaborcza Hedwig.

Rävås wspaniale opisała toksyczną relację między dziewczynami oraz jej długofalowe skutki. Andreę poznajemy bowiem po zakończeniu związku, gdy bardzo powoli zbiera swoje rozsypane na kawałki życie i zaczyna rozumieć, co zrobiła jej była dziewczyna. Autorka świetnie naszkicowała poszczególne charaktery - Hedwig, która delikatnie manipuluje Andreą i nastolatkę, która zaślepiona pierwszym poważnym związkiem jej na to pozwala. Te kreacje są absolutnie przekonujące, realistyczne i autentyczne. Ciekawe są też pozostałe postaci - kolega Andrei, ojciec (któremu można wiele zarzucić w kwestii opieki nad córką), matka (która mieszka z młodszą siostrą Andrei osobno i podobnie jak ojciec nie dostrzega problemów córki), wreszcie siostra i nowa dziewczyna głównej bohaterki, które pokazują inną stronę wydarzeń. 

Szwedka postawiła na dwutorową narrację, przeplatając aktualne wydarzenia z tymi sprzed kilku lat, stopniowo odkrywając całą prawdę i wydarzenia, które doprowadziły do stanu Andrei. Ta kompozycja zdecydowanie dodała tej powieści napięcia, ale i świetnie buduje kontrast i pokazuje stan psychiczny głównej bohaterki. 

Przyznam, że całkowicie pochłonęła mnie ta powieść, do tego stopnia, że nie byłam jej w stanie odłożyć i czytałam do późna w nocy. Polecam, zwłaszcza miłośniczkom i miłośnikom prozy psychologicznej.

Moja ocena: 6/6

Emma Rävås, To ze mną jest problem, tł. Aleksandra Brożek-Sala, 336 str., Wydawnictwo dziwny pomysł 2023.

piątek, 7 kwietnia 2023

"W ciemnej dolinie. Rodzinna tragedia i tajemnica schizofrenii" Robert Kolker


Rodzina Galvinów to rodzina pod wieloma względami wyjątkowa. 10 synów i dwie córki, ambitny ojciec i wymagająca matka, zainteresowanie sokolnictwem - to wszystko mogłoby już stanowić kanwę opowieści o tej niezwykłej familii, ale jest coś jeszcze. Sześciu synów dotknęła choroba psychiczna zdiagnozowana jako schizofrenia. Ten wyjątkowy przypadek przyczynił się do badań nad tą chorobą i stał się przyczynkiem do opowieści o tych niełatwych poszukiwaniach.

Kolker wykonał tytaniczną pracę reporterską, dzięki której drobiazgowo mógł opisać życie Galvinów. Swoją opowieść zaczyna od rodziców, opisując ich wychowanie, edukację, a następnie kolejne przeprowadzki i narodziny dzieci. To pełna szczegółów historia, która daje pełny obraz życia w rodzinie tak licznej, a przede wszystkim w rodzinie wielokrotnie dotkniętej chorobą psychiczną. To w jej cieniu dorastają zdrowe lub jeszcze zdrowe dzieci, muszą zmagać się z trudnymi i brutalnymi sytuacjami, z odwiecznym pytaniem na temat stabilności własnej psychiki i mnóstwem innych obciążeń. Kolker szkicuje charaktery rodziców, ich sposób wychowania, codzienne życie i wreszcie walkę o zdrowie dzieci. Te rozdziały przeplatane są tymi o badaniach nad zgłębieniem istoty schizofrenii. Przez wiele lat było to przedsięwzięcie karkołomne i bardzo mocno uzależnione od środków finansowych a także materiału badawczego. Tego ostatniego obficie dostarczyli Galvinowie, równocześnie przyczyniając się do rozwoju nauki. Kolejne teorie dotyczące przyczyn choroby miały wpływ na jej sposoby leczenia, które przez wiele lat dalekie były od ideału, a co za tym idzie powodowały wiele skutków ubocznych i tak naprawdę nieszczególnie pomagały chorym i ich rodzinom.

Ta powieść to nie tylko historia schizofrenii, ale także rozważania o wychowaniu, o traumie, jakie niesie ze sobą dorastanie wśród osób chorych psychicznie. To także obraz ówczesnego życia w Stanach Zjednoczonych, podkreślenie roli wpływu środowiska na życie tak wielkiej rodziny. Kolker stworzył niezwykle obszerny reportaż, pasjonujący pod każdym względem - zarówno w wątku rodzinnym jak i badawczym. Polecam.

Moja ocena: 5/6

Robert Kolker, W ciemnej dolinie. Rodzinna tragedia i tajemnica schizofrenii, tł. Jan Dzierzgowski, czyt. Stanisław Biczysko, 416 str., Wydawnictwo Czarne 2021.

środa, 5 kwietnia 2023

"Wyspy bardzo Owcze" Kinga Eysturland


Kingę znam od dawna z klubu Polki na Obczyźnie, znam jej teksty i działania i znam ją osobiście. Piszę to, bo czytając tę książkę, miałam wrażenie, że słucham głosu Kingi. Wyspy (bardzo) Owcze to według tytułu gawęda i faktycznie tak jest. Kinga stworzyła potoczystą opowieść, którą świetnie się czyta. 

Autorka opowiada o miejscu, w którym przyszło jej żyć, biorąc pod uwagę jego wszystkie możliwe aspekty. Jest tu turystyka i ekologia, kuchnia i krajobrazy, jest zwykłe życie, jest religijność, są polowania na grindwale, jest izolacja i drożyzna i wiele innych kwestii. Kinga nie rości sobie pretensji, by przedstawić obraz kompletny i obiektywny, lecz stawia na subiektywne wrażenia. Ta książka to osobista opowieść o życiu i o własnych losach, które związały autorkę z Wyspami Owczymi, które są pretekstem do opowiedzenia o tym miejscu.

Ten osobisty aspekt jest świetny, od razu sygnalizuje, że nie czytamy reportażu, lecz opowieść, która jednak w niczym reportażowi nie ustępuje. Eysturland zawarła w niej bowiem ogrom informacji, szczegółów, spostrzeżeń i ciekawostek, nie roszcząc sobie jednak pretensji do kompletności. I za to ją cenię. W ten sposób ta książka uwodzi autentycznością, prostotą i indywidualną perspektywą. Co więcej Kinga nie stroni od tematów trudnych, jak np. wspomniane wyżej polowania na grindwale, naświetlając różne perspektywy i dając czytelnicze przestrzeń do wyrobienia sobie własnego zdania. 

Na kartach Wysp (bardzo) Owczych widać miłość do tego skrawka ziemi, ale nie jest to cukierkowe zauroczenie, a raczej opowieść osoby mocno stąpającej po ziemi, która nie boi się wyrażać swojej opinii. Ponadto tę książkę po prostu dobrze się czyta, styl Eysturland jest jak wskazuje tytuł gawędziarski, tak wciągający, że trudno odłożyć lekturę. Niestety czytałam e-booka, więc nie mogłam w pełni docenić licznych fotografii oraz szaty graficznej wydania.

Dodam jeszcze, że książka zawiera także osobiste wskazówki autorki co do najciekawszych miejsc na archipelagu. Nie jest to wprawdzie rasowy przewodnik, ale na pewno warto po tę książkę sięgnąć przed wyjazdem na wyspy.

Moja ocena: 5/6

Kinga Eysturland, Wyspy (bardzo) Owcze. Gawęda północnoatlantycka, 368 str., Wydawnictwo Pascal 2023.

poniedziałek, 3 kwietnia 2023

"Washington Black" Esi Edugyan


Wash ma jedenaście lat i jest niewolnikiem na plantacji Faith na Barbadosie. Co tu dużo mówić, życie go nie rozpieszcza i nie ma większych szans na wywinięcie się z plantacji. Gdy na Barbados przyjeżdża brat właściciela plantacji, życie chłopca się odmienia. Brat przypadkowo wybiera go na swojego asystenta i pomocnika w eksperymentach naukowych. Christopher Wilde, podobnie jak jego ojciec, to wynalazca, wizjoner, marzyciel, który pracuje nad konstrukcją pojazdu latającego. Wash początkowo nie wierzy w swoje szczęście, jest podejrzliwy i lękliwy, ale po czasie zdobędzie do nowego pana zaufanie i wraz z nim opuści wyspę. 

Esi Edugyan stworzyła fascynującą i wciągającą historię życia George'a Washingtona Blacka, który po opuszczeniu Barbadosu przeżył wiele przygód, spotkał wielu nie zawsze mu sprzyjających ludzi i miał okazję rozwijać swoje talenty. Można by pomyśleć, że to typowa powieść przygodowa, pełna zbiegów okoliczności i epatująca nagromadzeniem wyjątkowych zdarzeń, by zaciekawić czytelnika, ale nic takiego. Edugyan nie przesadziła w żadną stronę, są tu przygody, ale i przestoje, są dobre zrządzenia losu, ale i upadki, są smutki i radości. Jak to w życiu bywa. Jest również świetnie oddany klimat epoki oraz każdego miejsca, które odwiedza Wash. Wszystkie charaktery są ciekawe, nie zawsze jednoznaczne, często sprzeczne i zawsze wielowymiarowe. 

To powieść o szukaniu własnej tożsamości (nie tylko w przypadku głównego bohatera), swojej drogi, o dorastaniu i dojrzewaniu. To oczywiście też powieść o niewolnictwie, o niejednoznacznej motywacji abolicjonistów, a także Wilde'a, który Washa uratował, ale którego intencje niekoniecznie były całkowicie pozytywne. 

Widziałam różne opinie o tej książce, mnie ta opowieść wciągnęła i zaciekawiła. Podoba mi się jej niejednoznaczne przesłanie i otwarte zakończenie. 

Moja ocena: 5/6

Esi Edugyan, Washington Black, tł. Bohdan Maliborski, czyt. Marcin Popczyński, 448 str., Wydawnictwo Świat Książki 2020.

niedziela, 2 kwietnia 2023

"Mleko krew żar" Dantiel W. Moniz


To kolejny zbiór opowiadań Wydawnictwa Pauza, który do mnie trafił i który mnie miejscami zachwycił (tylko jedno opowiadanie z jedenastu zupełnie do mnie nie trafiło). Dantiel W. Moniz pisze głównie o kobietach i dziewczynkach, które znalazły się w trudnej sytuacji rodzinnej - choroba, utrata, rozstanie, zagrożenie życia. Jest też jedno opowiadanie, którego bohaterem jest mężczyzna - bardzo dobre, bardzo przejmujące. Fred traci bowiem chorą na raka żonę. Gdy ona wyjeżdża pożegnać się ze swoją rodziną, wybiera się do baru, który zwykł odwiedzać w inne dni i popełnia pewien błąd. 
Moniz porusza wiele tematów, szkicując krótkie sceny z życia - jest tu samobójstwo, utrata ciąży, molestowanie, związek z nauczycielem, rozważania nad ciążą, konflikt między rodzeństwem, tęsknota z matką. Jest też poruszające opowiadania o dzieciach bawiących się pontonem na morzu, które zostały pozostawione bez opieki. 

Wszystkie teksty uwodzą językiem, którym Moniz operuje mistrzowsko, świetnie opisując uczucia i trudne sytuacje. Są tu zdania tak cięte, że trafiają prosto w serce, jest pulsująca natura Florydy, nie nachalna, ale wciąż obecna i jest delikatne, subtelne napomknięcia o kolorze skóry bohaterów. To zdumiewające, jak autorka w kilku zdaniach potrafi przenieść w inne miejsce i pozwolić poczuć jego klimat. 

Moniz specjalizuje się w szkicowaniu relacji nieoczywistych, zaskakujących, stawiających przed dylematem. To książka, która wzbudzi wiele emocji. Warto dać jej szansę.

Moja ocena: 5/6

Dantiel W. Moniz, Mleko krew żar, tł. Dobromiła Jankowska, 208 str., Wydawnictwo Pauza 2023.

Stosikowe losowanie - kwiecień 2023

 


Ola wybiera numer książki dla Hopeforbooks (w stosie 145 książek) - 143
Hopeforbooks wybiera numer książki dla ZwL (w stosie 1270 książek) - 1111
ZwLwybiera numer książki dla Maniiczytania (w stosie 48 książek) - 47
Maniaczytania wybiera numer książki dla Anny (w stosie 303 książki) - 33
Anna wybiera numer książki dla Guci (w stosie 48 książek) - 47
Gucia wybiera numer książki dla Oli (w stosie 93 książki) - 34

sobota, 1 kwietnia 2023

"Urugwajka" Pedro Mairal

 


Lucas ma czterdzieści kilka lat, niby jest pisarzem, ale finansowo szoruje po dnie. Ma fajną żonę i kochanego synka, ale w małżeństwie też mu się nie układa. Co gorsza żona przez większość czasu utrzymywała całą rodzinę, bo Lucas pisał. Teraz jedzie do Montevideo, żeby pobrać z banku honorarium i spłacić żonę - mimo że mieszka w Buenos Aires, to pieniądze napływają do urugwajskiego banku, co jest dużo korzystniejsze finansowo.

Cała ta podróż brzmi dość karkołomnie, bo Lucas nie jest w najlepszej kondycji psychicznej, jest niemal pewny, że zdradza go żona, a pisanie powieści idzie mu jak po grudzie. Jedynym jasnym promieniem ma być spotkanie z tytułową Urugwajką, którą poznał na jakimś spotkaniu literackim i która całkowicie go zauroczyła. Dziewczyna ma na nazwisko Guerra - wojna i tak ją Lucas najchętniej nazywa. To dużo młodsza od niego piękność, która także tkwi w niezbyt łatwym momencie swojego życia, to jednak Lucasa aż tak nie interesuje. Jego mózg wypełniony jest pożądaniem i samobiczowaniem się, wspomnieniami o własnych zdradach, które oczywiście nie są tak okropne jak te żony. Lucas, jednym słowem, to typowy przykład faceta w kryzysie wieku średniego, który dostaje małpiego rozumu. Podczas pobytu w Urugwaju podejmuje nieracjonalne decyzje, zachowuje się jak nastolatek, który nie jest w stanie przewidzieć konsekwencji swoich działań.

Tak, Lucas jest antypatyczny i denerwujący. Tak, każda kobieta powinna się od takiego faceta trzymać z daleka. Ale, to się po prostu dobrze czyta i z ciekawością weszłam w głowę faceta i poznałam jego tok myślenia. Nie odczuwałam sympatii do głównego bohatera, ani Guerry, ani jego żony, ale ciekawiła mnie ta historia. Mairal świetnie oddał ten charakter, jego bohater jest autentyczny i oczywiście strasznie denerwujący. Urugwajsko-argentyński anturaż to dla mnie wartość dodana tej powieści.

Na koniec jedno ostrzeżenie - zdecydowanie nie polecam audiobooka. Pechowo czyta go ten sam lektor, co Rzeczy osobiste i ponownie bez żadnego respektu dla języka obcego. Nie oczekuję znajomości hiszpańskiego, sama go nie znam, ale na litość boską, wyguglowanie wymowy słowa guerra zajęło mi mniej niż minutę. Za każdym razem gdy słyszałam odmieniane przez wszystkie przypadki i dobitnie podkreślane "u", dostawałam trzepotania przedsionków. Co gorsza nazwisko Urugwajki odgrywa w powieści ważną rolę i powtarza się nagminnie, nie pojmuję, jak można nie sprawdzić wymowy tego słowa. Jak można być tak beztroskim wobec własnej pracy?

Moja ocena: 4,5/6

Pedro Mairal, Urugwajka, tł. Barbara Jaroszuk, czyt. Filip Kosior, 160 str., Wydawnictwo Pauza 2023.