Strony

niedziela, 28 maja 2023

"Pojechałam do brata na południe" Karin Smirnoff

 


Janakippo jedzie do brata, Brora, pomóc mu, bo wychodzi na to, że po rozstaniu z partnerką nie wiedzie mu się najlepiej. Bror topi smutki i życie w alkoholu. Jego siostra bliźniaczka nie jest jednak najlepszą opiekunką, bo sama zmaga się z mnóstwem traum, które stopniowo wypływają, gdy na powrót zamieszkuje w domu rodzinnym. Tam z każdego kąta wyziera rozpacz, smutek i samotność. Jana i Bror dostali od rodziców najgorszy możliwy pakiet na dorosłość - to cały szereg traum, poczucie zaniedbania, brak miłości i zrozumienia. Nie dziw więc, że brorkippo sięga po alkohol, a janakippo miota się między związkiem i samotnością, pracą i niebytem. 

Trudno pisać o treści tej książki, by nie zdradzić zbyt wiele. Zresztą ta powieść utkana jest z tajemnic, niedopowiedzeń, wydarzeń, które zniknęły w mroku przeszłości, a ich wydobycie wiąże się z krwią, łzami i potem. Wioska, w której mieszka rodzeństwo, to mała społeczność, zamknięta, hermetyczna, w której każdy wszystko wie, każdy jest powiązany z każdym, a zmartwienia topi się w alkoholu. Śmierć jest tam wszędobylska, janakippo jest z nią wciąż konfrontowana, ponieważ podjęła pracę w opiece nad starszymi i chorymi. 

Smirnoff wprowadza bardzo ciekawy wątek demonicznej kobiety, której nikt się nie potrafi oprzeć, nadając jej, paradoksalnie, imię Maria. Mimo że maria już nie żyje, to wciąż ma wpływ na życie mieszkańców, mataczy i gmatwa. I janakippo będzie musiała się z nią zmierzyć. Zresztą wszystkie postaci są tu bardzo interesujące - sama Jana, jej matka, przyjaciółka z dzieciństwa, Maria, Diana itd. 

Pojechałam do brata na południe to mroczna, trudna powieść. Smirnoff postawiła na bardzo niekonwencjonalny język, który tego odbioru nie ułatwia. Nie ma tu znaków interpunkcyjnych poza kropką, wszystkie imiona, nazwiska, nazwy pisane są łącznie i z małej litery, zdania kończą się nagle, pozostawiając czytelniczkę z domysłami. Do niektórych fragmentów wracałam kilka razy, by się upewnić, czy na pewno dobrze zrozumiałam przesłanie autorki. Tłumaczka, Agata Teperek, miała bardzo trudny orzech do zgryzienia, ale myślę, że udało jej się stworzyć przekład bardzo dobry, dopasowany do treści, ujmujący specyfikę oryginału. 

Można się zastanawiać, czy warto czytać tak mroczną, pełną traum książkę. Moim zdaniem tak - ze względu na język, narrację, kreację specyficznego mikrokosmosu, ale trzeba mieć świadomość, że w tej powieści musimy się zmierzyć z ogromem zła. 

Moja ocena: 5/6

Karin Smirnoff, Pojechałam do brata na południe, tł. Agata Teperek, 350 str., Wydawnictwo Poznańskie 2022.

sobota, 27 maja 2023

"Zbieranie kości" Jesmyn Ward


Esch ma czternaście lat, dwóch starszych braci i jednego sporo młodszego. Ma też ojca i byle jaki dom. Nie ma natomiast matki. Ani nikogo, kto by się nią naprawdę interesował. Gdy matka zmarła przy ostatnim porodzie, dzieci zostały same. Ojciec szuka pociechy w alkoholu. A Esch i dwaj starsi bracia wychowują Juniora. Każde z dzieci ma swoją fascynację - najstarszy Randall gra w koszykówkę, Skeetah hoduje psy, Esch czyta Mitologię, a Junior kręci się wokół starszego rodzeństwa.

Suka Skeetah, China, to pies wyszkolony w walkach psów. Chłopiec zdecydował się na pokrycie pupilki, by na szczeniakach zarobić na obóz koszykarski brata. Esch, na którą nikt nie zwraca uwagi, która nie potrafi zastąpić matki, która tęskni za silną figurą kobiecą, zachodzi w ciążę. Dziewczyna od dawna pozwala kolegom braci, by korzystali z jej ciała, ale zakochuje się w Mannym, który jest ojcem dziecka. Manny to tak samo zagubiony nastolatek, który nie stanie na wysokości zadania, a Esch zamieni się w Medeę. 

Dwanaście dni z życia tej rodziny przytłacza - to dni wypełnione brutalnością i chaosem. Brak tu ręki, która poprowadziłaby dzieci, brak zrozumienia, brak oparcia. Wiecznie pijany ojciec żyje w ciągłym lęku przed huraganem i tym razem będzie miał rację, choć nikt już w jego opowieści nie wierzy. Katrina jednak nadejdzie i zabierze ze sobą wszyscy, zostawiając świat oczyszczony i pełen zgliszcz.

Język Ward to majstersztyk. Amerykanka fantastycznie balansuje między opisami, a dialogami. Jej zdania są plastyczne, soczyste, sugestywne, idealnie korespondują z wilgotną, upalną pogodą i nadciągającym huraganem. Ward potrafi dobrze budować napięcie - zmieniając perspektywę, przeskakując z jednego miejsca wydarzeń w inne. Mnie cel tych zabiegów wydał się być oczywisty, choć faktycznie im uległam. Bardziej jednak podobały mi się sceny rozmów między rodzeństwem, zwłaszcza między Esch i Skeetah, w których wspominają matkę oraz nawiązania do Mitologii. W tej powieści dużo dzieje się między wierszami, w czynach nie w słowach, co dobrze widać we wsparciu, jakie daje sobie nawzajem rodzeństwo. 

To niewątpliwie dobra powieść, która potrafi zaskoczyć na wielu płaszczyznach - zwłaszcza, że okrucieństwo i trudności, z jakimi borykają się dzieci, nie są ukazane wprost. Ja jednak czułam się przytłoczona wątkiem psim, który jest dość dominujący. Szykowanie psów, walki, opieka nad Chiną, kolczatki, rany, krew - to mnie przerażało i nie chciałam o tym czytać. Rzadko mam takie odczucia, zresztą jestem fanką naturalizmu, ale mimo wszystko psy mnie tu przerosły.

Podobał mi się natomiast wątek huraganu, dotychczas się z nim nie spotkałam w literaturze. Szkoda, że samo przejście Katriny i jej skutki ograniczają się do dwóch ostatnich dni, bo chętnie przeczytałabym na ten temat więcej.

Moja ocena: 4,5/6

Jesmyn Ward, Zbieranie kości, tł. Jędrzej Polak, czyt. Paulina Raczyło, 368 str., Wydawnictwo Poznańskie, 2020.

niedziela, 21 maja 2023

"Grona gniewu" John Steinbeck

 


Nie od dziś wiem, że Steinbeck to mistrz i że prawdopodobnie pokocham wszystko, co wyszło spod jego pióra. Grona gniewu to kolejna książka Amerykanina, która mnie całkowicie porwała. To opowieść, której akcja rozgrywa się podczas Wielkiego Kryzysu. Mieszkający w Oklahomie ludzie tracą swoje gospodarstwa na rzecz wielkich plantacji bawełny. Nie ma już miejsca na małe pola i prywatne uprawy. Rodziny więc masowo wybierają się na zachód, do Kalifornii, skuszeni ulotkami obiecującymi pracę przy zbiorze owoców. Wśród nich jest rodzina Joadów - dziadkowie, rodzice i szóstka dzieci, a także mąż jednej z córek, wujek i pastor. Ta karawana wyrusza na zdezelowanej ciężarówce do obiecanego edenu, niepewna przyszłości, trapiona zmartwieniami i troskami finansowymi. 

Joadowie to cała gama różnych charakterów. Każda z postaci reprezentuje inne podejście do wyprawy, do przyszłości i do tego, co po sobie zostawiła. Najtrudniejsza jest sytuacja dziadków, którzy z trudem znoszą niewygody podróży, ale nie tylko fizycznie. Dla dziadka tęsknota za ziemią i dotychczasowym życiem będzie zabójcza. Przeciwwagą są tu najmłodsze dzieci, dla których wyjazd jest wielką przygodą, choć oczywiście i na nich nie przejdzie bez echa. Wraz z postępem podróży niewygody będą coraz większe - auto będzie się psuć, jedzenie kończyć, a napotkani wędrowcy będą opowiadać o rozczarowaniu, jakim była dla nich Kalifornia. Joadowie nie spodziewają się bowiem, że kapitalizm może wystrychnąć ich na dudka, że sama chęć pracy nie wystarczy, by przeżyć. Zobaczą głód, który zabija tuż obok obsypanych owocami drzew. 

Narracja powieści prowadzona jest z perspektywy Toma - tuż przed wyjazdem na zachód wyszedł z więzienia i przypadkiem odszukał rodzinę, zanim ta zniknęła z Oklahomy. Tom wylądował za kratkami za morderstwo, popełnione podczas przypadkowej bójki. Okazuje się, że jest on ważnym filarem rodziny, podporą, wsparciem i mózgiem. To on jako pierwszy zrozumie mechanizmy, które rządzą zachodem i których skutkiem jest marna opłata za ciężką pracę, głód i gniew robotników. Jednak najważniejszą postacią tej powieści jest matka, która nie traci energii, siły i rozsądku mimo kolejnych ciosów. To ona rozumie, że przetrwają tylko, gdy będą trzymać się razem. W najtrudniejszych momentach to ona bierze na siebie ciężar podjęcia decyzji. Kobieta dba o porządek, o strawę, o pakowanie i rozpakowywanie, troszczy się o młodsze dzieci, ale wspiera też będącą w ciąży córkę. Wie, jak postępować z mężem i bratem, wie jak trzymać w krabach synów i potrafi temperować gorącą głowę Toma. To ona jest siłą napędową, czego zwieńczeniem jest ostatnia scena książki. Symboliczna, poruszająca, niesamowita. 

Nie spodziewałam się tego po lekturze, ale to w gruncie rzeczy powieść głęboko feministyczna, ukazująca siłę kobiet i ich umiejętność przetrwania najgorszych kryzysów. W najtrudniejszych sytuacjach mężczyźni stają się bezradni, ich działania nie przynoszą skutku, podczas gdy matka zawsze potrafi zachować zimną krew. To oczywiście także powieść o kapitalizmie i jego najbardziej krwiożerczej twarzy, o nienawiści do obcych, o walce o przetrwanie. To fantastycznie skomponowana narracja przeplatana esejami na temat aktualnej sytuacji, która zachwyca językiem i plastycznością opisów. Steinbecka warto i należy czytać.

Moja ocena: 6/6

John Steinbeck, Grona gniewu, tł. Alfred Liebfeld, czyt. Marcin Popczyński, 672 str., Wydawnictwo Prószyński i s-ka 2012.

piątek, 19 maja 2023

"Deutschland vor der Nacht" Margot Littauer


 

Margot Littauer spisała swoje przeżycia w 1940 roku, wysyłając je na konkurs Uniwersytetu Harvarda, którego tematem było: Moje życie w Niemczech przed i po 30 stycznia 1933 roku. Jej syn dotarł do jej opowieści i wydał ją w postaci książkowej. Lata temu był on naszym sąsiadem w Berlinie i kilka tygodni temu mój mąż przypadkiem go spotkał i dostał tę książkę. 

To fascynująca opowieść nastolatki, które prowadzi zwykłe życie, chodzi do szkoły, ma przyjaciółki, marzenia i swoje życie. Gdyby nie Hitler, pewnie skończyłaby w Królewcu szkołę i poszła na studia. Tymczasem rodzina była zmuszona do wyprowadzki do Breslau (czyli Wrocławia), a Margot do zmiany szkoły. I do kolejnej. I do porzucenia. I do stania się dorosłą. 

Ponad dwudziestoletnia Margot opisała swoje przeżycia bez egzaltacji, bez wielkich emocji, rzeczowo i konkretnie, biorąc pod uwagę kwestię zmian społecznych, które były skutkiem rosnącego w siłę nazizmu. Autorka opisuje, jak jej koleżanki czy nauczyciele radzili sobie z kolejnymi sankcjami i restrykcjami. Bez egzaltacji i oceny opisuje swoją sytuację w szkole, podejście nauczycieli oraz wpływ propagandy na traktowanie żydowskich uczennic. Margot to pilna uczennica, ale także krytyczna obserwatorka, która ma świadomość zmian i potrafi ocenić sens dalszej nauki. Gdy umiera jej ojciec i choruje matka, potrafi przejąć odpowiedzialność za rodzinę i zrezygnować z własnych celów. 

Margot udało się opuścić Breslau w 1939 i przeżyć wojnę. Dzięki temu urodzili się jej synowie, jeden z ich był później naszym sąsiadem, a ona mogła opowiedzieć swoją historię. To inne spojrzenie na te lata - przyziemne, realistycznie, z niemieckiej perspektywy. To także historia, która ma happy end, oczywiście gorzki, ale w pewnym sensie można tak jej zakończenie określić.

Bardzo się cieszę, że mogłam poznać historię Margot, zwłaszcza, że znam historię jednego z jej synów i wnuków. 

Moja ocena: 5/6

Margot Littauer (Bruck), Deutschland vor der Nacht. Mein Leben in Deutschland vor und nach dem 30. Januar 1933, 111 str., edition winterwork 2017.

środa, 17 maja 2023

"Podróż do źródeł czasu" Alejo Carpentier

 


Klasyk literatury latynoamerykańskiej, monumentalna powieść o czasie i poszukiwaniu swojego miejsca, barwne i sugestywne opisy - jednym słowem o tej powieści można przeczytać same superlatywy. Takie nastawienie nie ułatwia lektury, co więcej popycha czytelniczkę do myśli, że to z nią jest coś nie tak, skoro nie docenia takiej prozy. Ano tak, nie docenia, bo przez tę powieść brnie się jak przez amazońską dżunglę, gdy zapomniało się maczety. Najpierw trudno w nią wejść, potem trzeba się z trudem przedzierać, odganiając insekty, a na końcu zostaje tylko ślizg po błotnistym korycie zagubionego w ostępach strumienia. 

Główny bohater jest muzykologiem i wyrusza w podróż, by odszukać prymitywne instrumenty indiańskie. Uprzednio jednak pozostawia żonę, aktorkę, która wyjechała na występy i zabiera ze sobą kochankę. Początkowo mu ta konstelacja odpowiada, ale z czasem kochanka Mouche zaczyna przeszkadzać, szczególnie, gdy na drodze pojawia się Rosario - kobieta pełna temperamentu. Na szczęście Mouche zapada na malarię, więc można ją bez problemu zostawić i kontynuować wyprawę z Rosario. Bohater dociera do zagubionej w dżungli wioski, gdzie żyje się jak w prymitywnej cywilizacji, wśród ostępów i gór, nieopodal rzeki. To miejsce, gdzie człowiek ma szansę być panem swojego czasu - jak twierdzi bohater. To ona teraz decyduje, jak rozdzieli godziny i co z nimi pocznie. I pewnie odnalazłby w tym życiu pewnego rodzaju szczęście, gdyby się szybko nie zorientował, że jednak ciężko mu żyć bez papieru i ołówka chociażby. 

Carpentier stworzył książkę naszpikowaną, przeładowaną wręcz, odwołaniami i aluzjami to dzieł literatury światowej, przede wszystkim Odysei, oraz do utworów muzycznych. Bardzo lubię intertekstualność, ale wolę gdy jest ona dodatkiem, ubogaceniem powieści, a nie jej głównym celem. Ta gęstość dotyczy także stylu - to zdania wielokrotnie złożone, naszpikowane opisami, skąpe w dialogi. Przysłowiowa ściana tekstu normalnie mnie nie odrzuca i mi nie przeszkadza, ale w prozie Carpentiera coś tak bardzo nie zagrało, że mnie całkowicie nudziła. Z ciekawością przeczytałam tylko samą końcówkę. Kubańczyk przestrzelił w każdym calu, chcąc utkać w tę powieść dosłownie wszystko, i to na płaszczyźnie językowej, odwołań jak i treści. Rozumiem, że tak kwiecisty styl obrazuje duszność i obfitość krajobrazu, ale mnie niestety nie kupił. Sam główny bohater jest zresztą bardzo antypatyczny, co, ponownie, nie musi być wadą książki, tu jednak było wyjątkowo denerwujące, zwłaszcza jego postawa wobec kobiet. Zakładam, że ta postać jest produktem swojego czasu, niestety w tej kwestii ta powieść zestarzała się niezbyt ciekawie. 

Trudno mi powiedzieć coś pozytywnego o tej powieści. To moim zdaniem taki klasyk literatury, który nie zdał próby czasu i mimo uniwersalnego przekazu (pogoń za spokojniejszym życiem, powrót do źródeł, wpływ cywilizacji, poszukiwanie raju) ciężko się czyta.

Moja ocena: 3/6

Alejo Carpentier, Podróż do źródeł czasu, tł. Kalina Wojciechowska, 350 str., Państwowy Instytut Wydawniczy 2018.

wtorek, 16 maja 2023

"Chwile wieczności" Kjersti Anfinnsen


Birgitte ma 90 lat, siedzi w domu, wygląda przez okno i właściwie się nudzi. Ta była kardiochirurżka już niewiele jest w stanie sama zrobić: ręce się jej trzęsą, przemieszcza się wolno, głowa już nie działa tak jak kiedyś, a po każdej czynności musi odpoczywać. Wszyscy znajomi już poumierali, rodzina jest daleko, bo Birgitte mieszka w Paryżu, więc kobieta poznaje przez internet Javiera, w którym się zakochuje.

Bigitte jest fantastyczną narratorką. Samokrytyczną, ironiczną, sarkastyczną i inteligentną. Opowiada o swoim życiu bez ogródek, nie ukrywa niczego, świetnie rozpoznaje wszystkie oznaki starzenia i je nazywa. Ta powieść nie ma ciągłej narracji, to raczej zbiór scen, myśli, spostrzeżeń Birgitte, ale czyta się to świetnie. Jak można się domyślić, każda z myśli staruszki jest trafna, dobitna i idealnie opisuje jej rzeczywistość. Autorce fantastycznie udało się wejść w głowę kobiety, oddać bolączki, ale i radości tego wieku. Anfinnsen udało się uniknąć patosu, ale i śmieszności czy sentymentalizmu. To powieść przyziemna (choć mam poczucie, że to słowo nie oddaje dobrze tego, co chcę powiedzieć), dosadna, realistyczna. Każda z nas ma jakiś obraz, wizję starości, ale rzadko pewnie posuwamy się do wyobrażenia sobie każdego dnia, poczynając od śniadania. Trudno odmalować sobie, ile czasu zajmuje każda czynność, jak wyglądają rozmowy na skype czy spacery. 

Chwile wieczności to także powieść bardzo kobieca. Birgitte wybrała w swoim zawodzie specjalizację zdominowaną przez mężczyzn, więc całe życie musiała się zmagać z mobbingiem z ich strony oraz udowadniać, że jest równie dobra, o ile nie lepsza. Kobieta nie zdecydowała się na założenie rodziny, nie związała z nikim na stałe, postawiła na pracę i ratowanie serc swoich pacjentów. Dzięki tej pracy Birgitte mogła zgromadzić zapewne pokaźne zasoby finansowe, by ułatwić sobie starość - stać ją na fryzjera i pomoc domową, na wyjście do restauracji czy na jakieś zabiegi. To oczywiście w jakiś sposób czyni jesień życia przyjemniejszą, ale odebrałam trudności i przemyślenia Birgitte jako uniwersalne, niezależnie od miejsca zamieszkania i statusu materialnego. 

Dobra, dająca do myślenia proza.

Moja ocena: 5/6

Kjersti Anfinnsen, Chwile wieczności, tł. Karolina Drozdowska, czyt. Anna Ryźlak, 252 str., Wydawnictwo ArtRage 2023.

niedziela, 14 maja 2023

"Córeczka" Tamara Duda


Córeczka jest filigranowa, niewysoka, przedsiębiorcza i utalentowana. Mieszka w Doniecku i ma prosperującą firmę, w której produkuje małe dzieła sztuki - żyrandole, ozdoby, bibeloty. Córeczka mieszka z babcią, po tym jak straciła matkę i ojciec zdecydował się na emigrację. To nie jest dobry start w życiu, ale córeczce się udaje. Dzięki pracy tworzy świetną grupę przyjaciół i współpracowników. I pewnie tak by zostało, gdyby nie nadszedł rok 2014 i wojna. 

Córeczka zmienia więc tryb działania z przedsiębiorczyni na wolontariuszkę. Kobieta staje się punktem centralnym wsparcia dla armii ukraińskiej. Jej życie teraz to dowożenie jedzenia, załatwianie sprzętu, pertraktacje z cłem, organizacja zbiórek itd. Córeczka świetnie odnajduje się w tej roli, a Duda wspaniale tę wojenną rzeczywistość opisuje. Córeczka wbrew pozorom nie jest powieścią smutną, brutalną czy pełną wojennych opisów - autorce udało się stworzyć książkę pełną humoru, dowcipu i nadziei. Oczywiście są w niej straszne, obezwładniające sceny (najbardziej uderzyła mnie ta po zestrzeleniu samolotu KLM), ale Duda zachowuje balans, nie mówi niczego wprost, a raczej zaznacza, sugeruje. 

Ukrainka fantastycznie oddała realia wojenne Doniecka i Donbasu, a przede wszystkim codzienność, czyli walkę o przeżycie, naloty, kombinacje, pomoc oraz jak wielka w tym wszystkim jest rola kobiet. One nie idą na front, ale tworzą świetnie działające zaplecze. Działają nieustraszenie, niestrudzenie i z zaangażowaniem. 

Córeczka to bardzo dobra powieść, którą, szczególnie teraz, czyta się ze ściśniętym sercem. Mnie nie porwała do końca, podobnie jak Internat - zastanawiałam się dlaczego i myślę, że mam wewnętrzny opór przed zagłębianiem zawiłości ukraińskiej sytuacji politycznej, zupełnie nie wiem dlaczego. Fragmenty o głównej bohaterce i innych kobietach są fantastyczne, ale gdy schodziły na kwestie polityczno-wojenne - odpadałam. Niemniej książkę bardzo polecam, ważnym jej elementem jest świetne posłowie tłumacza, które wiele rozjaśnia i tłumaczy. Zresztą tłumacz zasługuje na ogromne brawa za ten przekład.

Moja ocena: 4/6

Tamara Duda, Córeczka, tł. Marcin Gaczkowski, czyt. Marta Markowicz, 320 str., Wydawnictwo KEW 2022.

sobota, 13 maja 2023

"Bambino" Inga Iwasiów

 


Szczecin tuż po wojnie był miejscem w momencie wielkiego przełomu - już nie niemiecki, jeszcze nie polski. Miejsce pełne niepewności, niestabilności i zmian. To tu mieszkają trzy bohaterki i jeden bohater powieści Iwasiów. Każda z tych osób ma zupełnie inną przeszłość. Ulrike jest Niemką, ale po stracie rodziców w Szczecinie z braku innych pomysłów na życie została. Anna, Maria i Jan to osoby napływowe. Każda z nich ma inne tło, pochodzi z innego miejsca i różnie przetrwała wojnę. Wszystkie jednak połączy bar mleczny Bambino, w którym będą pracować kobiety i jadać Jan. To nad miską jadła będą rozmawiać, zakochiwać się, przeżywać, planować, walczyć. 

Losy tej czwórki będą odzwierciedlać losy powojennej Polski - odbudowę miast, studia, pracę, partię, czystki, lawirowanie i życie. Szczecin stanie się w tej powieści równie ważnym bohaterem jak powyższa czwórka. Będzie ziemią przeklętą i obiecaną zarazem. 

Inga Iwasiów postawiła na trudną w odbiorze narrację. Jej zdania są urywane, nieskończone, kontynuowane po kropce. Zapewne mają one podkreślić rwane losy bohaterów, mnie jednak od nich dystansowały, odsuwały. Bardzo ciężko mi było przebrnąć przez tę książkę, mimo że lubię eksperymenty językowe. Tutaj jednak nie nawiązałam żadnej emocjonalnej więzi z bohaterami, choć tematyka powieści przecież bardzo mnie interesuje. Niestety spore rozczarowanie.

Moja ocena: 3/6


Inga Iwasiów, Bambino, 400 str., Wydawnictwo Wielka Litera 2015.

piątek, 12 maja 2023

"Mógłby spaść śnieg" Jessica Au


Główna bohaterka pragnie odbyć podróż ze starzejącą się matką. Na cel spotkania wybiera Japonię - kobiety spotykają się w Tokio, a potem podróżują po kraju. To spotkanie jest przyczynkiem do rozważań o przeszłości, pochodzeniu, wychowaniu, celach w życiu i o starości. Między wierszami przemycane są oszczędne informacje o pochodzeniu matki, dzieciństwie córki, jej aktualnej sytuacji życiowej. 

To krótka powieść, która pokazuje, jak różne stały się światy matki i córki, jak bardzo kobiety od siebie się oddaliły i jak trudno jest im odnaleźć dawną więź. Japoński anturaż jest tu bardziej potrzebą córki niż matki, która nie jest zbyt zainteresowania zwiedzaniem, raczej stara się kupić prezenty dla wnuków niż zobaczyć kolejny zabytek. 

Jessica Au stworzyła refleksyjną, spokojną powieść, bez punktów kulminacyjnych i bez katharsis. To przyjemna powiastka, ale raczej nie pozostanie ze mną na dłużej. Jest tu kilka ciekawych momentów, historii z życia narratorki, ale pozostają one momentami, które nie splatają się w całość. Widziałabym tę książkę jako zbiór opowiadań lub jako jedną nowelkę, bo w takiej formie jest ona dla mnie zbyt ulotna, nieuchwytna. 

Dla tej pięknej okładki jednak warto było po nią sięgnąć.

Moja ocena: 3/6

Jessica Au, Mógłby spaść śnieg, tł. Aga Zano, 120 str., Wydawnictwo ArtRage 2023. 

czwartek, 11 maja 2023

"Potosí. Góra, która zjada ludzi" Ander Izagirre

 


Cerro Potosí przewijało się w mojej świadomości, ale poza wiedzą o egzystencji tej góry, nie miałam zbyt wielu informacji na temat życia w jej okolicy. Izagirre odwiedził to miejsce nie raz i stworzył obszerny reportaż, osnuwając go na historii nastolatki Alicii. Dziewczyna jak wiele innych dzieci pracuje w kopalni, Cerro Potosí bowiem to niezwykle płodna góra. Jej złoża cyny i srebra były eksploatowane przez wiele lat, bez troski o środowisko i dobro pracowników. 

Przemysł w Potosí załamał się już dawno, stanęły zmechanizowane kopalnie, podupadły stowarzyszenia górnicze, brak jakichkolwiek inwestycji. Pozostała przeraźliwa bieda, wyzysk, całkowicie zniszczone środowisko naturalne, przemoc i ciężka praca, która daje niewielki zarobek i zapewnia szybką śmierć na jedną z wielu chorób związanych z zanieczyszczeniami. Alicia pracuje, by wesprzeć matkę i siostrę, bo nie ma wyboru, bo zmarł ojciec, bo to jedyna możliwość dla dziecka w Potosí. Alicia walczy też o prawa dzieci, a przede wszystkim o prawo do godnej pracy. Tak, właśnie o to, bo paradoksalnie jej zakaz nie pomagał, lecz stwarzał jeszcze większe problemy.

Izagirre rozmawia z dziećmi i kobietami, stara się poznać ich sytuację, zrozumieć, ale także pokazać szerokie tło i to mu się świetnie udaje. Dzięki jego wywodom zrozumiałam, dlaczego życie w Potosí tak wygląda, co doprowadziło do katastrofalnej sytuacji górników i dlaczego Boliwia jest tak biednym krajem. Nie po raz pierwszy to USA, mieszając się w politykę innego kraju i manipulując jego gospodarką, przyczyniło się do upadku gospodarki i doprowadziło do ekstremalnej biedy.

Ten reportaż pokazuje sytuację praktycznie bez wyjścia, błędne koło, które przyczynia się do wzrostu przemocy, przestępczości i ataków w najsłabszych, czyli kobiety i dzieci. To obraz tak smutny i zagmatwany, że zapiera dech i obezwładnia. 

Autor wraca do Potosí, by pokazać, co się stało z bohaterkami i bohaterami jego reportażu, co bardzo mi się podobało, podobnie jak jego nienachalna rola, a właściwie przezroczystość. Zaledwie kilka razy czytelniczka mogła zauważyć jego obecność. Bardzo podobało mi się, że Hiszpan zadbał o pokazanie szerokiego tła społeczno-polityczno-historycznego, które doprowadziło do aktualnej sytuacji w Boliwii. 

Moja ocena: 5/6

Ander Izagirre, Potosí. Góra, która zjada ludzi, tł. Jerzy Wołk-Łaniewski, 288 str., Wydawnictwo Filtry 2021.

środa, 10 maja 2023

"Córki Klanu Jeleni" Danielle Daniel


W XVII wieku plemię Algonkinów zamieszkujące tereny współcześnie frankofońskiej części Kanady jest na granicy przetrwania. Z jednej strony wojny z Irokezami dziesiątkują jego członków - mężczyźni giną, a kobiety i dzieci są porywane. Z drugiej strony są Francuzi, którzy kolonizują ten obszar, narzucając rdzennym mieszkańcom swoją wiarę, obyczaje i kulturę. Marie jest ofiarą Irokezów, którzy zabili jej męża i porwali dwoje malutkich dzieci. Kobieta jako plemienną zielarką, podnosi się po tragedii i ulega namowom wodza, by poślubić Francuza Pierre'a. Ochrona, jaką obiecują Francuzi stanowi gwarancję przetrwania plemienia, ale przetrwania z ustępstwami. Marie to rozumie i choć nie darzy mężczyzny uczuciem, decyduje się na ten krok. Pierre w przeciwieństwie do innych Francuzów to dobry mąż, kocha Marie, dba o nią i liczne dzieci, ale to także zagorzały katolik, który wzbrania się przed tradycyjną medycyną i wierzeniami Algonkinów, ale na szczęście ich nie tępi, a z czasem zaczyna rozumieć.

Marie balansuje między nowym, a starym, którego nie chce i nie zamierza porzucić. Przekazuje  dzieciom swój język, kulturę, sposób życia, co trafia na mniej lub bardziej podatny grunt, pokazując jej, że koniec znanego jej świata jest bliski. Autorka wplata umiejętnie do powieści wątek miłości homoseksualnej, która w plemieniu była powszechnie akceptowana, a wśród Francuzów jest oczywiście niedopuszczalna. Los najstarszej córki nie wprowadzi jednak rozłamu między rodziców. Pierre mimo swojej głębokiej wiary stanie po stronie dziecka. Zresztą chociaż to powieść o kobietach, najbardziej podobała mi się postać Pierre'a, który nauczył się języka Algonkinów, korzysta z ich wiedzy praktycznej i stara się zrozumieć. Świetnie widać, jak wiara niszczy jego samego, zmusza do samoumartwiania i powoduje konflikt wewnętrzny. Daniel pokazuje hipokryzję kościoła, działania jezuitów, przedmiotowe traktowanie rdzennych mieszkańców - to wszystko jest bezbrzeżnie smutne oczywiście i poruszające, zwłaszcza, że Marie jest bardzo świadoma utraty swojej tożsamości.

To ciekawa, poruszająca powieść, która ukazuje dwie perspektywy, co jest jej największą siłą. W jej przypadku nie polecam audiobooka, ponieważ lektorka nie zadbała o poprawną wymowę francuskich imion czy nazw. Widać tu jakieś próby, ale gdy Simon został sajmonem, wiedziałam, że to kolejny audiobook, w którym nie zadbano o tę kwestię.

Moja ocena: 5/6

Danielle daniel, Córki Klanu Jeleni, tł. Agnieszka Wyszogrodzka-Gaik, czyt. Joanna Domańska, 328 str., Wydawnictwo Mova 2023.

poniedziałek, 8 maja 2023

"Wcale nie jestem taka" Marie Aubert


Prozę Aubert polubiłam od jej pierwszej książki - za trudne relacje rodzinne, świetny obraz zawirowań międzyludzkich i współczesne problemy. Nie inaczej jest w przypadku tej powieści. Linnea przygotowuje się do konfirmacji, więc będzie okazja do rodzinnego święta, na które przyjedzie ciocia z Oslo. Oczekiwanie na ten ważny dzień, to okres pełen napięć, podczas którego jeszcze trudniej poradzić sobie z własnymi problemami.

Linnea zagmatwała się w trudnej relacji przyjacielskiej i nie bardzo wie, jak z niej wyjść. Jej ojciec, Bråd, opoka rodziny, zawsze wiedzący jak postąpić, potępiający ojca, który zdradzał matkę, ma kogoś na boku i planuje opuszczenie własnej rodzinny. Hanne, siostra Bråda, przyjeżdża z Oslo po raz pierwszy po wielkiej zmianie, jaką przeszła, a do tego przywozi ze sobą swoją nową partnerkę. Hanne wciąż jest bardzo niepewna i straumatyzowana przeżyciami z dzieciństwa i okresu nastoletniego. Jej zmiana dotyczy wyglądu zewnętrznego - kobieta poddała się operacji i straciła wiele kilogramów, ale także jej psychiki. Hanne odkrywa siebie na nowo, stara się odnaleźć pewność siebie i swoją pozycję w związku. Jest jeszcze Nils - ojciec Hanne i Bråda, który pragnie zaprowadzić w rodzinie ład i spokój. 

Każda z tych osób żyje pod ogromną presją. Napięcie trudno utrzymać w ryzach, a zjazd rodzinny jest ostatnią kroplą, która przeważa szalę. Aubert fantastycznie opisuje walkę wewnętrzną każdej z tych osób, ich wybuchy, które mogą się osobom postronnym wydać przesadzone i nieadekwatne do sytuacji, ale mają swoje źródło w konkretnych przeżyciach. Bardzo podobało mi się, jak Norweżka pokazała problem otyłości i opisała przeżycia Hanne oraz to, czego doświadczała ze strony osób postronnych, ale i rodziców. 

Wcale nie jestem taka to kolejna dobra powieść spod pióra Aubert, która skłania do przemyśleń i, co mi się podoba, bezpretensjonalnie i bez zadęcia pokazuje skomplikowane relacje rodzinne. 

Moja ocena: 5/6

Marie Aubert, Wcale nie jestem taka, tł. Karolina Drozdowska, czyt. Magda Karel, 208 str., Wydawnictwo Pauza 2023.

niedziela, 7 maja 2023

"Nowy Jork. Opowieści o mieście" Magdalena Żelazowska


Sięgałam po tę książkę bez przekonania, bo ani Nowy Jork mnie specjalnie nie interesuje, ani nie jestem fanką opowieści o miastach, choć czasem po nie sięgam, jeśli konkretne miasto sama znam. Co mnie więc skłoniło do tej lektury? Autorka, którą znam z klubu Polki na Obczyźnie oraz audiobook, który faktycznie jest bardzo przyjemny i dobrze się słucha.

Nastawiałam się na książkę stricte o Wielkim Jabłku naszpikowaną ciekawostkami i turystycznymi wskazówkami, a dostałam coś o wiele lepszego. Żelazowska stawia oczywiście na anegdotki i informacje, ale utkała je w swoją osobistą historię. Ta książka bowiem to opowieść o tym, jak autorka zdecydowała się na wyjazd do metropolii, jak przebiegał cały proces decyzyjny a potem przygotowawczy do zamieszkania w Nowym Jorku. I właśnie jej historia jest osnową tej książki oraz pretekstem do opowiedzenia o mieście. Żelazowska mimochodem przeplata swoją historię licznymi ciekawostkami, opowieściami o nowojorskich ulicach i dzielnicach, o słynnych nowojorczykach oraz o historii miasta. A może jest na odwrót, to gawęda o mieście przeplatana jest gawędą o autorce? Niech każdy rozstrzyga sam. Mnie ta forma bardzo przypadła do gustu i błyskawicznie wysłuchałam całej książki. Podoba mi się także język Żelazowskiej - potoczysty, przystępny, bez zadęcia, angażujący. Tę książkę faktycznie dobrze i lekko się czyta/słucha. 

Po tej lekturze Nowy Jork dalej mnie nie zafascynował, autorka nie zaraziła mnie swoją miłością do miasta, ale jeśli się do Wielkiego Jabłka kiedyś wybiorę, na pewno wrócę do tej książki.

Moja ocena: 5/6

Magdalena Żelazowska, Nowy Jork. Opowieści o mieście, czyt. Agnieszka Baranowska, 352 str., Wydawnictwo Luna 2022.

czwartek, 4 maja 2023

"Czereśnie od świętej Anny" Michael Sowa


 

To kolejna książka, po którą sięgnęłam ze względu na miejsce akcji. Wydawnictwo obiecywało Śląsk i faktycznie jest to Śląsk, ale opolski, który mi już tak bliski nie jest. Nie stanęło to jednak na przeszkodzie w lekturze, bo Sowa umieścił akcję swojej powieści w okresie bardzo ciekawym dla historii tego rejonu - tuż po II wojnie światowej z wycieczkami w lata 20. Główną bohaterką jest Lenchen - dziesięciolatka, która dorasta w Strzelcach Opolskich. Jej tata wywodzi się z rodziny polskojęzycznej (a właściwie śląskojęzycznej), u mamy mówiło sie w domu po niemiecku - ona i jej starsi bracia mówią więc tylko po niemiecku. Gdy do Strzelc przychodzi Armia Czerwona życie rodziny diametralnie się zmienia. Dzieci muszą się nauczyć nowego języka, matka znaleźć pracę, ojca zabrano. Sowa snuje swoją opowieść, plastycznie opisując warunki życia, problemy społeczne, ostracyzm, nadejście nowej władzy oraz specyfikę sytuacji na Śląsku. Tutaj ludzie dzielą się na kategorie, tacy z pochodzeniem, jakie ma Lenchen, nie mają szans na edukację, dobrą pracę czy pozycję społeczną. Uzdolniona matematycznie dziewczynka musi przerwać szkołę, by wspomóc rodzinę finansowo. Matka nie jest w stanie zarobić na czworo dzieci. Lenchen, która stała się Helenką, wyrusza do pracy, stopniowo układa sobie życie, wychodzi za mąż, nie wiedząc, że podążają za nią duchy przeszłości. Sowa bowiem uatrakcyjnił losy swojej bohaterki, wprowadzając wątek niespełnionej miłości i zemsty. W moim odczuciu zupełnie niepotrzebny. Samo życie oraz niepewna sytuacja Śląska i Ślązaków wystarczyłyby, by powieść nie straciła na swojej potoczystości. 

Mam jednak do treści kilka zarzutów formalnych - Sowa próbuje w powieści sprecyzować pojęcie przynależności państwowej, nie robi tego jednak konsekwentnie. Wrzucane raz po raz śląskie słowa nie wystarczą, by unaocznić czytelniczce, kto w jakim języku mówi, kto po której stronie się opowiada, kto jak się czuje albo wcale nie czuje. Ten temat jest zarysowany, jest dla akcji powieści ważny, ale się rozmywa. Brakuje tu głębszego tła, by wyjaśnić, dlaczego osoba czująca się Polakiem mówi po niemiecku, skąd poczucie śląskiej tożsamości (zwłaszcza tak wczesne, bo już w latach 20.), jak przebiegały wyjazdy do Niemiec itd. Znając powieści Twardocha i jego podejście do tematu, byłam w tym punkcie rozczarowana. Inna kwestia to postać kobiet - bardzo stereotypowa. Oczywiście nie jest tajemnicą etos śląskiej robotnej baby, ale Sowa przestrzelił w tej kwestii. Lenchen jako najmłodsza z rodzeństwa haruje na utrzymanie braci, którzy są całkowicie beztroscy. Ciągle się przewija temat, jak to się brudzą, niszczą ubrania, wygłupiają się. Naprawdę, nastoletni chłopcy, którzy stracili ojca, pozwalają, by matka i młodsza siostra tak na nich zapieprzały, podczas gdy oni beztrosko się bawią? Rozumiem, że należało odkładać na ich wykształcenie, nawet jeśli dziewczyna miała większe zdolności, bo wciąż panowało przekonanie, że to syna należy wysłać do szkół, ale tak absolutny brak pomocy z ich strony? Dziwne i denerwujące. Tutaj dużo bardziej podobała mi się Hanyska Heleny Buchner. Zaskakujące są też pamiątki, które Lenchen po jakimś czasie przegląda, mimo że na początku książki rodzina musiała opuścić dom i to z ledwie zawiniątkami w rękach. Dom zresztą się spalił. 

Mimo że Sowa pisze rzutko i ze swadą, to nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że wielokrotnie trafiam na zdania o niemieckiej składni (nagromadzenie przymiotników przed rzeczownikami, nienaturalny szyk w określeniach typu Helenki ławka, Helenki pokój, użycie przyimka "od" przed rzeczownikiem, nawet w tytule). Gdybym tę książkę czytała, może by mnie to aż tak nie raziło, ale w audiobooku uderzało mnie bardzo często.

Gdy już jestem przy audiobooku, to jest to absolutny k-o-s-z-m-a-r. Narzekałam tu już na lektorów wielokrotnie, ale to co z tej książki zrobiła Agnieszka Krzysztoń, to kabaret. Zacznijmy od Lenchen, której imię czytanie jest Len-CH-en. Serio, tak, cofnęłam nagranie, żeby się o tym przekonać, co właściwie nie było potrzebne, bo przecież to imię przewija się przez całą książkę. Za każdym razem, gdy słyszałam tę wymowę dostawałam drgawek. Imiona braci Reinhold, Jürgen i Willi to odpowiednio Reinhold przez e-i, Jürgen bez umlautu (co jestem w stanie wybaczyć) i Willi czytany z angielska przez ł. Z angielska czytany jest także Jospeh (tak, serio, dżozef). Czy ktoś może mi wytłumaczyć, skąd angielska wymowa imion w Strzelcach Opolskich w latach 50.? Już nie mówię o licznych słowach i nazwach niemieckich czytanych tak koślawo, że czasem trudno je zrozumieć - absolutna paranoja. W książce przewija się też sporo śląskiego, o którymlektorka także nie ma żadnego pojęcia i czyta go z jakimś dziwnym zaśpiewem, którego nawet nie potrafię zidentyfikować. Ponownie, zastanawiam się, jak reżyser mógł wybrać taką lektorkę i jak lektorka, wiedząc, że nie zna tych języków i nie ma w sobie gotowości, żeby się nauczyć poprawnej wymowy, mogła taką pracę przyjąć. Gdyby nie ten koszmarny audiobook, być może ta książka podobałaby mi się bardziej, ale pani Krzysztoń zrobiła z niej kabaret i zepsuła całą przyjemność ze słuchania.

Moja ocena: 4/6

Michael Sowa, Czereśnie od świętej Anny, czyt. Agnieszka Krzysztoń, 336 str., Wydawnictwo Lira 2022.

wtorek, 2 maja 2023

"Wędrówka" Intan Paramaditha


Jeszcze nigdy nie czytałam takiej książki. Sięgnijcie same/-i i zobaczcie. Tu właściwie powinnam skończyć ten tekst. Ale taka krótka notka nie pasuje do blogu, więc coś więcej jednak nie piszę. Po literaturę z Indonezji już sięgałam, ale wybrałam tak niefortunnie, że nie skończyłam wtedy czytanej książki. Czekałam więc z utęsknieniem na tę powieść, bo to pierwszy przekład z indonezyjskiego (którego się sama uczę) na polski, bo to powieść współczesna (a nie jakaś ramolska klasyka), bo autorką jest kobieta. Zaczęłam czytać i wpadłam. 
Główna bohaterka ma dość życia w Dżakarcie - jak dżdżu pragnie zmiany i decyduje się na pakt z diabłem, który oznacza podróż czy może tytułową wędrówkę i czerwone szpilki. Takiej propozycji nie mogła powiedzieć nie. I teraz zaczyna się narracyjna jazda. Okazuje się bowiem, że nie kto inny, tylko ja decyduję, co się stanie z bohaterką. 

Przyznam, że taka koncepcja mnie onieśmieliła, bo chciałam przeczytać od razu wszystko. Ale pozwoliłam się powieść autorce i z jednej strony nie pożałowałam, a z drugiej trochę jednak tak. Pożałowałam, bo źle sobie radzę ze świadomością, że nie czytam każdej strony. Po skończeniu wybranej przeze mnie ścieżki wróciłam do pierwszej możliwości wyboru i pociągnęłam jeszcze dwa kierunki, ale potem się pogubiłam, bo tę książkę jednak koniecznie trzeba czytać w papierze. 

Wracając jednak do treści, Paramaditha łączy w tej powieści motyw wędrówki z licznymi legendami, odwołaniami, nawiązaniami kulturowymi. Zafascynowana jednak formą tej książki, nie wszystkie wyłapałam i zapamiętałam. Indonezyjka bardzo ciekawie łączy nawet bardzo odmienne kultury, korzystając z tego, że (przynajmniej w moim przypadku) większa część akcji rozgrywa się w Nowym Jorku, gdzie jak wiadomo można trafić na każdą narodowość. 

Ta powieść zależy od czytelniczki, od jej wyboru, jej charakteru (przygoda czy stabilizacja, ciekawość czy zadowolenie z aktualnego stanu rzeczy), jej doświadczeń (gdy do wyboru stanął Berlin, nie mogłam nie wybrać tej ścieżki). Paramaditha angażuje do tego stopnia, że czyni z czytelniczki w pewnym sensie współautorkę, a może raczej wodzirejkę swojej własnej przygody czytelniczej. Naprawdę nigdy nie czytałam jeszcze czegoś tak angażującego. Być może nawet za mocno, bo jak napisałam wyżej, umknęła mi częściowo treść. I dlatego piszę o niej stosunkowo mało, zresztą, ponownie, zależy ona od czytelniczki i czytelnika. Im więcej o tej książce myślę, tym bardziej jestem pewna, że muszę kupić jej wersję papierową i przeczytać jeszcze raz, wolniej, bez tej emocji i dreszczyku nowości. Spokojnie odszukać każdą ścieżkę i każdy trop, odtworzyć chronologię, poznać każde zakończenie. 

Warto sięgnąć po tę powieść z wielu względów. Choćby po to, by poznać literaturę znaną dotychczas tylko małemu (no dobra, nie tak małemu, bo Indonezja to ogromny kraj) gronu czytelników. Ale także po to, by przeżyć wyjątkową, międzykulturalną przygodę.

Moja ocena: 5/6

Intan Paramaditha, Wędrówka, tł. Marianna Lis, 528 str., Wydawnictwo Tajfuny 2023.

poniedziałek, 1 maja 2023

"Klara i słońce" Kazuo Ishiguro


Po moim ostatnim rozczarowaniu prozą Ishiguro (Pogrzebany olbrzym) zupełnie nie planowałam sięgnięcia po jego kolejną książkę. Na tę lekturę w końcu namówiła mnie znajoma i bardzo się cieszę, bo ta powieść całkowicie mnie oczarowała. Co ciekawe, gdybym wcześniej wiedziała, że sięgam po dystopię, zapewne zwlekałabym z lekturą! To jednak wspaniale skonstruowana wizja świata napisana z perspektywy Klary, która bynajmniej człowiekiem nie jest. To pewien rodzaj człekokształtnego robota, nazywanego sztuczny przyjaciel, który można kupić, by został towarzyszem nastoletniej pociechy. 

Klara długo czeka w sklepie, nawet pobyt na wystawie i łapanie środków odżywczych słońca jej nie pomaga. Wreszcie jednak zostaje kupiona przez mamę Josie i wyrusza do ich domu. Josie jest jednak chora i zadaniem Klary jest opieka nad nią i wypatrywanie wszystkich sygnałów pogorszenia stanu dziewczyny. Poznajemy świat z perspektywy Klary, która ponoć jest wyjątkowo mądrym robotem, który dzięki szczególnemu zmysłowi obserwacji potrafi przyswoić więcej informacji niż inni SP. Klara od razu poświęca się całkowicie swojej nowej właścicielce i dba o nią, jak tylko może. Oczami Klary widzimy świat, który jest podzielony na dzieci, które przeszły korektę i na te, które się na nią nie zdecydowały, widzimy świat pełen zanieczyszczeń, nieuleczalnych chorób, podziałów i problemów. Ishiguro nie dopowiada, nie tłumaczy istoty tego świata z przyszłości, pozostawia czytelniczkę z domysłami, co akurat bardzo mi się podobało. Zresztą bez problemu przyjęłam, że widzimy ten nowy świat z perspektywy Klary, która także się go uczy. Tak samo jak uczy się emocji i sposobu myślenia ludzi dookoła niej. 

Klara i słońce to jednak nie tyle powieść o niezbyt świetlanej przyszłości, a raczej książka o uczuciach, np. o miłości, która nie zawsze będzie trwać. Widzimy tu związek rodziców Josie oraz matki jej przyjaciela, także ten między Josie i jej przyjacielem oraz między Klarą i Josie. Te uczucia będą inne, będą zależeć od wielu warunków, a Ishiguro opisze je z równą czułością i szczerością. To będzie miłość, która nie przetrwa, ale pozostawi po sobie coś pięknego, miłość pełna troski o drugą osobę a także przyjaźń, która przeradza się w miłość.

Nie spodziewałam się, że taka, w sumie, prosta historia, tak bardzo mnie ujmie i zachwyci. Urzekł mnie język Ishiguro - jakby słowami malował świat, a także sposób, w jaki wykreował Klarę i jej perspektywę. Piękna książka.

Moja ocena: 6/6

Kazuo Ishiguro, Klara i słońce, tł. Andrzej Szulc, czyt. Laura Breszka, 320 str., Wydawnictwo Albatros 2021.

Stosikowe losowanie - maj 2023

 



ZwL wybiera numer książki dla Agnes (w stosie 8 książek) - 4
Agnes wybiera numer książki dla Gucimal (w stosie 48 książek) - 
Guciamal wybiera numer książki dla Anny (w stosie 295 książek) - 201
Anna wybiera numer książki dla Maniiczytania (w stosie 9 książek) - 3
Maniaczytania wybiera numer książki dla McDulki (w stosie 250 książek) - 225
McDulka wybiera numer książki dla ZwL (w stosie1250 książek) - 999