Strony

piątek, 29 lipca 2022

"Podziemie pamięci" Yoko Ogawa

 


Moje drugie spotkanie z prozą Ogawy było udane, choć Podziemie pamięci nie zachwyciło mnie tak bardzo jak Ukochane równanie profesora. Ponownie jednak ujął mnie styl Japonki - spokojny, melancholijny, poetycki, ale daleki od emfazy i kiczu. Zdania Ogawy ujęły mnie metaforami i po prostu pięknem. Mimo że w tej powieści brak zwrotów akcji, to jest w niej tyle napięcia, wewnętrznej dynamiki, że czyta się ją jak kryminał.

Ogawa stworzyła świat na pewnej wyspie, gdzie stopniowo giną przedmioty. Najpierw są to sprawy mało istotne, bo gdy znikają szmaragdy, wstążki czy nawet perfumy, dość łatwo jest zaaranżować się z tą stratą. Ludzie praktycznie bezproblemowo akceptują ten stan rzeczy, co więcej tak się do tych zniknięć przyzwyczajają, że każde kolejne ich już tak nie zadziwia. Czują wewnętrzny przymus niszczenia tych przedmiotów, więc na przykład gdy znikają książki, zwożą wszystkie na ogromne stosy i je palą. Co więcej bardzo szybko zapominają o ich istnieniu i z upływem czasu nie są w stanie sobie przypomnieć ich funkcjonowania i wyglądu. Na wyspie żyje bezimienna narratorka, pisarka, która straciła rodziców. Jej matka należała do tej grupy osób, które pamiętają. Stanowiła więc zagrożenie i została zabrana przez policję i nigdy nie wróciła. Takie restrykcje grożą każdej osobie, która nie jest w stanie zapomnieć, więc próbują one znaleźć dla siebie kryjówki. Główna bohaterka urządza taką melinę dla swojego redaktora, który opuszcza żonę w ciąży i zamieszkuje w tajnym pomieszczeniu. W stworzeniu tego miejsca pomaga jej staruszek - przyjaciel rodziny, dobra dusza i wsparcie kobiety.

Ogawa kreśląc ten świat, przytacza fragmenty powieści pisanej przez kobietę. Opowiada ona o kobiecie - maszynistce, która traci głos. Jej opiekunem jest nauczyciel maszynopisania, w którym się zakochuje. Ta historia w ciekawy sposób współgra z głównym wątkiem książki, ciekawie spinając się z nim na końcu. 

Japonka bardzo sugestywnie przedstawia, jak powolne społeczeństwo krok po kroku przyzwyczaja się do ustępstw, jak traci swoją sprawczość, jak szybko akceptuje zmiany i staje się jeszcze bardziej podległe. Dużo tu parallel do II wojny światowej, ale też nie trudno dostrzec podobieństwa w zależności od własnych doświadczeń i pochodzenia (z mojej perspektywy narzucały się te do Polski). Ogawa zręcznie gra z wątkiem czasu, zapominania i pamięci, który już tematyzowała w Ukochanym równaniu profesora. Narzucają się tu pytania: jaką rolę odgrywa pamięć i przeszłość, czy należy pamiętać to, co zniknęło, a może lepiej żyć dalej bez prób przywrócenia pamięci? Bardzo ciekawe kwestie, które znowu będą podlegały indywidualnym doświadczeniom. 

Dla matki głównej bohaterki oraz dla redaktora bardzo ważne było zachowanie pamięci o znikniętych przedmiotach - oboje walczyli o to, by ich egzystencja nie poszła w zapomnienie i próbowali wyjaśnić ich sens pozostałym. Ja rozumiem te działania jako metaforę ruchu oporu, jako próbę walki przeciwko reżimowi, niezależnie czy jest ona skazana na klęskę. Wątpliwości może jednak budzić w ogóle sens tej walki oraz zachowanie uwięzionego redaktora, który próbuje przywrócić pisarce choć odrobinę wspomnień.

Podziemie pamięci to zdecydowanie ciekawa lektura, taka która na długo zapadnie w pamięć, dająca możliwości różnorodnych interpretacji oraz zachwycająca stylem i starannym tłumaczeniem Anny Karpiuk.


Moja ocena: 5/6


Yoko Ogawa, Podziemie pamięci, tł. Anna Karpiuk, 288 str., Wydawnictwo Tajfuny 2022.

środa, 27 lipca 2022

"Droga do piekła" Majgull Axelsson


Szwedzka dyplomatka, która zajmuje się umierająca matką walczy z demonami przeszłości - tak można by streścić tę powieść. Oczywiście jest to bardzo krzywdzące i niepełne stwierdzenie, ale równocześnie uświadamia mi, jak trudno oddać wielowymiarową treść tej książki. 

Cecylia jest rozwódką, jej córka jest już samodzielna, więc ma czas, by podjąć się towarzyszenia matce w umieraniu. Jej brat jest zapracowanym politykiem, ma małe dzieci i niespecjalnie ma czas na to, by opiekować się matką, mimo że jest jej ulubionym dzieckiem. Cecylia więc zamieszkała w Szwecji, w rodzinnym domu i właśnie tam, podczas opieki nad matką dopadają ją wspomnienia. Są to przebłyski z dzieciństwa - dziewczynka miała niełatwe dzieciństwo otoczona dość surowymi zasadami i wychowana w środowisku proletariackim. Największy wpływ miała na nią sąsiadka, rzekoma przyjaciółka, która skutecznie manipulowała uczuciami Cecylii. 
Kolejne wspomnienia zaprowadzą Cecylię do początków jej małżeństwa i rozwodu oraz pracy jako żona dyplomaty i dyplomatka, która konfrontowała ją z różnymi sytuacjami. Najtrudniejszą z nich był wybuch wulkanu Pinatubo na Filipinach. Cecylia z ramienia ambasady odwiedzała w okolicy wulkanu szwedzkiego więźnia, który pochodził z jej rodzinnego miasta. Tam zaangażowała się w jego transport do szpitala w stolicy. Podczas podróży wybuchł wulkan, a ona utknęła w nieznanym miejscu wraz z kierowcą, więźniem i przypadkowo napotkanymi dwoma osobami. 
Ta opowieść jest bardzo sugestywna - osadzona w filipińskich wierzeniach i powiązana z przeszłością Cecylii. Axelsson opisała przeżycia tej grupy bardzo przejmująco, świetnie naszkicowała napięte stosunki, niepewność, lęk każdej z osób. Równocześnie zwodzi czytelnika/-czkę przeplatając wspomnienia z aktualnymi wydarzeniami.

Droga do piekła to powieść nieoczywista, niełatwa w odbiorze, wielowarstwowa, której lektura jest jednak niezwykle wciągająca i satysfakcjonująca. Dla mnie Szwedka jest gwarantką literatury na wysokim poziomie, która haczy i porusza.

Moja ocena: 5/6

Majgull Axelsson, Droga do piekła, tł. Halina Thylwe, 388 str., W.A.B. 2013.

poniedziałek, 25 lipca 2022

"Der Markisenmann" Jan Weiler

 


Prozę i humor Jana Weilera znałam już z jego książek o dojrzewaniu nastolatki, które notabene były w Niemczech bestsellerami. Tę powieść natomiast polecił mi mąż, którego zachwyciła pomysłem i wykonaniem. I faktycznie, to bardzo przyjemna lektura. 
Kim ma piętnaście lat i jest niezbyt szczęśliwa w swojej rodzinie. Jej ojczym to typowy nowobogacki dorobkiewicz, który jest kopalnią pomysłów na nowe biznesy. Co więcej potrafi te pomysły przekuwać na faktyczny sukces. To czasem ma dobre strony, ale potrafi być też bardzo męczące, zwłaszcza gdy ojczym naśmiewa się z ojca Kim. Tego ojca dziewczyna praktycznie nie zna, bo odkąd rozstał się z matką, nie utrzymują kontaktu. Jest jeszcze młodszy, uwielbiany przez wszystkich brat i mama. Kim czuje się jak piąte koło u wozu, niechciana i wyśmiewana. Pewnego wieczoru przebiera się miarka i dziewczyna niechcący podpala brata. To oczywiście pogarsza jej sytuację w rodzinie, która decyduje, że Kim nie pojedzie na wspólne wakacje na Florydę, lecz spędzi je z nigdy niewidzianym ojcem. 

Kim jedzie więc pociągiem na drugi koniec Zagłębia Ruhry, by poznać jej wytwornego, jak go określa ojczym, ojca. Rzeczywistość okazuje się być zupełnie inna, tak inna, że Kim nawet w najśmielszych wyobrażeniach by na nią nie wpadła. Jej ojciec to spokojny, dobroduszny człowiek, który żyje w hali fabrycznej, a zarabia na życie jako domokrążca sprzedający markizy przeciwsłoneczne. Dziewczyna musi się więc przyzwyczaić do zupełnie innego standardu życia, zadomowić na terenie postindustrialnym i zaprzyjaźnić z kolegami ojca. Początkowa niechęć Kim przeradza się w zainteresowanie i zrozumienie. Poznaje ona stopniowo przeszłość ojca i skomplikowane stosunki między nim, jej matką a ojczymem. 

Powieść Weilera ujęła mnie spokojną narracją, która toczy się niespiesznie, tak jak życie ojca Kim. Jego język skrzy się od humoru, ale mnie ujął przede wszystkim doborem słownictwa. Weiler bowiem charakteryzuje swoich bohaterów przez język - sposób mówienia, powiedzonka, wybór słów. Bardzo lubię taki zabieg, a niektóre powiedzonka przejęliśmy nawet do naszego języka domowego. 

Weiler osadził tę powieść we współczesnych realiach niemieckich, nie tylko świetnie szkicując robotniczą klasę Zagłębia Ruhry, ale także wpływ sytuacji politycznej w NRD, oraz upadku muru berlińskiego na życie konkretnej rodziny. Najlepiej wyszły mu jednak postaci - nie tylko Kim, ale i ojczym, ojciec, jego kumple i nowy kolega Kim - chłopak pochodzenia rosyjsko-tunezyjskiego. Bardzo przyjemna, pełna melancholii lektura, która równocześnie skłania do refleksji.

Moja ocena: 4,5/6

Jan Weiler, Der Markisenmann, czyt. Lisa Hrdina, 333 str., Der Hörverlag 2022. 

piątek, 22 lipca 2022

"Blizna" Auður Ava Ólafsdóttir


Powieść Auður Evy Ólafsdóttir była dla mnie sporym zaskoczeniem. Islandii bowiem w niej mało, a właśnie takich realiów się spodziewałam. Nie oznacza to jednak, że Blizna mi się nie podobała. Wręcz przeciwnie, jej spokojna, solidna narracja mnie ujęła. 

Jónas dobiega pięćdziesiątki, prowadzi dość spełnione, dostatnie życie. Jest wprawdzie samotny, a po rozwodzie dowiedział się, że wychowywał nieswoje dziecko, ale ma dobre stosunki z córką. Jego dni mijają na odwiedzinach u cierpiącej na Alzheimera matki, na majsterkowaniu i korzystaniu z życia - Jónas jednak nie jest w stanie tego docenić. Poczucie samotności i braku jest tak wielkie, że nie widzi sensu w swoim życiu. Nie chce jednak narazić córki na szok odnalezienia ojca, który popełnił samobójstwo i decyduje się na wyjazd. Jego wybór pada na kraj, do którego nikt nie jeździ. Właśnie skończyła się tam wojna, nikt przy zdrowych zmysłach nawet nie myśli o urlopie w takim miejscu. Jónas jednak pakuje narzędzia, małą walizkę i wyjeżdża do tego miejsca, by zakończyć tam swoje życie. W powojennych zgliszczach spotyka poranionych ludzi, straumatyzowane dzieci, porusza się wśród ruin i min, a hotel Silence daleki jest od idyllicznego miejsca na urlop. Plan Jónasa siłą rzeczy musi czekać na realizację, mężczyzna mimowolnie zostaje zaangażowany w prowadzenie i reparowanie nadszarpniętego zębem czasu i działaniami wojennymi hotelu. 

Mimo że ta fabuła być może brzmi dość sensacyjnie i przewidywalnie, wcale taka nie jest. Akcja powieści toczy się niespiesznie, Ólafsdóttir stawia na proste, treściwe zdania, które potrafią być bardzo poetyckie.
Blizna to powieść o samotności wśród ludzi i o pragnieniu śmierci, ale także o tym, jak te odczucia się relatywizują w momencie, gdy człowiek zaczyna się czuć potrzebny. Ta elementarna ludzka potrzeba staje się ratunkiem dla Jónasa. Brak poczucia bycia ważnym zmusił go przecież do stawiania sobie pytań na temat sensu jego egzystencji. Świadomość, że nikogo nie poruszy jego śmierć, że jego zniknięcie nie zmieni świata była dla mężczyzny obezwładniająca. 

To powieść o zwykłym życiu zwykłego człowieka, które ma szansę mieć znaczenie i zmieniać rzeczywistość - ciekawa koncepcja, niezłe wykonanie.

Moja ocena: 4/6

Auður Ava Ólafsdóttir, Blizna, tł. Jacek Godek, 216 str., Wydawnictwo Poznańskie 2020.

czwartek, 21 lipca 2022

"O tym się nie mówi" Emilie Pine


Autoterapia w wydaniu irlandzkim, która odkrywcza może nie jest, ale potwierdza, że tematy, które wydają się być oklepane i obgadane od lat, wciąż są aktualne. Pine w swoich esejach porusza bowiem problemy stricte kobiece, znane i typowe - są to więc ojciec alkoholik, problematyczne dojrzewanie, walka o dziecko, niepłodność i poronienie, samookaleczanie, gwałt, rola kobiety w nauce. 

Eseje Irlandki są niezwykle szczere, dosadne, drobiazgowe, ale nie krzykliwe i sensacyjne. Cechuje je przede wszystkim autorefleksja, chęć do autoanalizy, zrozumienia własnego postępowania, osadzenia go w kontekście. Pine nie stroni od samokrytyki, dostrzega zachowania uwarunkowane społecznie i stara się świadomie działać w tym kontekście. Te eseje czytane po kolei dzięki układowi chronologicznemu stworzą obraz życia autorki, ale nie sadzę, by taki był ich cel. Myślę, że są one formą autoterapii, ale i świadectwem dla innych kobiet, które mogły doświadczyć któregoś z opisanych problemów. Pine jest bardzo autentyczna w swoim pisarstwie i dlatego ma szansę dodać innym kobietom odwagi, pokazać drogę, wyjście, dać szansę. 

Każda czytelniczka, bo myślę, że po tę książkę sięgną głównie kobiety, zapewne odnajdzie tutaj inny punkt, który ją poruszy. Własne doświadczenie będzie odgrywało ogromną rolę w odbiorze tej książki. A nawet jeśli ktoś nie doświadczył żadnego z problemów, to z pewnością lepiej zrozumie te kobiety, które ich doznały.

Polecam, dobra, mocna rzecz.

Moja ocena: 5/6

Emilie Pine, O tym się nie mówi, tł. Joanna Figiel, 192 str., Wydawnictwo Cyranka 2020.

piątek, 15 lipca 2022

"Tamtego ranka, kiedy po nas przyszli" Janine Di Giovanni


Przenieśmy się do roku 2012, do Syrii, to tak niedawno, prawda? Kto nie pamięta ciągnących się na setki kilometrów kolumn uchodźczyń i uchodźców. Tam, w Syrii była wtedy Janine Di Giovanni, która odwiedzała Damaszek, Latakię, Homs, Aleppo i inne miejscowości. Amerykanka stawia na rozmowy z ludźmi, głównie z kobietami. Mieszka z nimi, towarzyszy im, obserwuje i słucha. Te opowieści są potworne, trudne, ciężkie do wytrzymania. Tu nie ma ani jednej pozytywnej wiadomości, ani jednego szczęśliwego zakończenia. To relacji o zagładzie, o torturach, o poniżeniu - o najgorszym obliczu wojny.

Autorka nie ma pretensji do stworzenia pełnego obrazu wojny czy kompendium wiedzy o tym konflikcie. Jej relacje są wyrywkowe, ograniczają się do konkretnych chwil, dni, wydarzeń. Autorka wprawdzie osadza je w kontekście, ale tu powołuje się głównie na własne przeżycia, podróż, rozmowy. Opisuje trudności z dostaniem się do konkretnych miejsc, z zaaranżowaniem spotkań czy rozmów. W orientacji czasowej pomaga natomiast zamieszczone na końcu książki szczegółowe kalendarium syryjskiej wojny. 

To nie jest lektura, która przyniesie jakiekolwiek katharsis. Wręcz odwrotnie, uświadamia, że wojny dzieją się od nowa i od nowa i że każda z nich jest niemniej brutalna od poprzedniej. Mimo to warto i należy czytać takie książki - mi reportaże Di Giovanni poukładały w głowie tło tej konkretnej wojny, pozwoliły zrozumieć, jak do niej doszło, jakie cele mają strony konfliktu oraz w jaki sposób zamieszane są w nią kraje postronne. Autorka z całym przekonaniem potwierdza doniesienia o brutalności reżimu, znamienne są także relacje osób z wyższych sfer czy stolicy, które na początku tej wojny nie brały całkiem na serio. Wszystkie opisane przez Amerykankę postawy powtarzają się o każdej porze i pod każdą szerokością geograficzną i to jest w tej książce najsmutniejsze.

Moja ocena: 4/6

Janine Di Giovanni, Der Morgen als sie uns holten. Berichte aus Syrien, tł. Susanne Röckel, 251 str., S. Fischer Verlag 2016.

środa, 13 lipca 2022

"Migot" Ilona Wiśniewska


 

Z przyjemnością wróciłam do północnych klimatów i spokojnego, wyważonego stylu Ilony Wiśniewskiej. Ta niespieszność, uważność i spokój uwiodły mnie w jej poprzednich reportażach i Migot także nie zawiódł mnie w tej kwestii. Wiśniewska spędziła kilka miesięcy na Grenlandii, na północy, w miejscu, gdzie nie zbyt chętnie się mieszka, skąd wszędzie jest daleko i gdzie nie ma żadnych perspektyw. To przysłowiowy koniec świata zamieszkany przez Inuitów. 

Autorka przysłuchuje się rozmowom, czasem pyta, czasem odpowiada, ale przede wszystkim jest, obserwuje i bierze udział w codziennych zajęciach Inuitów. Ta książka jest więc opisem ich życia - opisem braku. Braku leków, braku lekarza, braku jedzenia, braku pieniędzy, braku słońca, braku ciepła, braku bliskości, braku perspektyw. Równocześnie to rzecz o konsekwencjach kolonializmu, zabierania, niszczenia, zawłaszczania. To opowieść o ludziach zapomnianych, zagubionych, zatrzymanych w tu i teraz. To także opowieść o zwierzętach. I te fragmenty są trudne do przełknięcia dla zwierzęcych wrażliwców. Zwierzęta to bowiem podstawa egzystencji, gwarancja życia. Zwierzęta się przysposabia do pracy, kłusuje, zabija, oprawia, obdziera ze skóry, pozostawia samym sobie, karmi albo nie. I choć oczywiście przynależą one i te działania do odwiecznego trybu życia w dziczy, to dla mnie były te opisy trudne do zniesienia. 

Dzięki Migotowi dowiedziałam się czegoś nowego o kolejnym kawałku świata, miałam nawet okazję usłyszeć kilka słów w języku grenlandzkim, bo zdecydowałam się na audiobook pięknie przeczytany przez Monikę Chrzanowską.


Moja ocena: 5/6

Ilona Wiśniewska, Migot, czyt. Monika Chrzanowska, 256 str., Wydawnictwo Czarne 2022.

poniedziałek, 11 lipca 2022

"TOPR. Nie każdy wróci" Beata Sabała-Zielińska


 

Drugi tom opowieści o TOPR Beaty Sabały-Zielińskiej podobał mi się dużo bardziej od pierwszego, ale też mogłam go lepiej docenić, ów pierwszy tom już znając. Dzięki wiedzy o działaniu i strukturze tej organizacji lepiej mogłam zrozumieć konkretne kroki podejmowane w przypadku opisanych przez autorkę akcji. 

Sabała-Zielińska skupiła się w tym tomie na feralnym okresie w sierpniu 2019 roku, gdy w Tatrach wydarzyły się równocześnie dwa wypadki. Pierwszym z nich było zaginięcie grotołazów w Jaskini Wielkiej Śnieżnej. Zbadanie stanu mężczyzn a potem wyjęcie ciał było karkołomne i precedensowe na świecie. Ta akcja wymagała ogromnego wysiłku logistycznego i fizycznego ze strony ratowników, ale wzbudziła także mnóstwo kontrowersji. Po pierwsze w świecie grotołazów, którzy poczuli się odsunięci od akcji ratunkowej, ale także w kwestii sensu wyciągania ciał z narażeniem życia ratowników. Sabała-Zielińska nakreśla tę akcję oraz te wątpliwości z wielu perspektyw, dopuszczając do głosu osoby zaangażowane z różnych stron. 

Równocześnie na Giewoncie miała miejsce gwałtowna burza, która przyniosła ze sobą straszliwe spustoszenie. Autorka opisuje minutę po minucie sytuację na górze, początek burzy, konkretne wydarzenia, a następnie akcję ratunkową, w którą zaangażowani byli wszyscy. W tym opisach opiera się na relacjach świadków i czyni to świetnie. Przyznam, że opis burzy na Giewoncie czytałam jak rasowy horror. Znałam tę historię, ale nie aż tak szczegółowo, więc ten rozdział był dla mnie bardzo ciekawy. Podobało mi się, jak autorka sięga po perspektywę ofiar, przypadkowych pomocników oraz ratowników i lekarzy, jak opisuje atmosferę, jaka panowała wśród poszkodowanych. Świetnie nakreśla ich odczucia, nastrój, ale i nie boi się oceniać zachowań ofiar. 

To reportaż pełen emocji, ale nie są one tu wyrazem sensacji czy szukania poklasku, to autentyczna, soczysta opowieść dokumentalna, którą czyta się jednym tchem. Dla osób zainteresowanych górach - lektura obowiązkowa.

Moja ocena: 5/6

Beata Sabała-Zielińska, TOPR. Nie każdy wróci, czyt. Andrzej Hausner, 336 str., Prószyński i S-ka 2021.

piątek, 8 lipca 2022

"Raquels Töchter" Helena Marques


 

Portugalska saga, której akcja osadzona jest u końca XIX wieku na Maderze zaciekawiła mnie od razu. Trochę niepokoiła mnie jednak dość szczupła objętość książki jak na sagę i słusznie. Ale po kolei. 

Tytułowa Raquel to ikona rodu, którego historię snuje Marques. Matka i żona cierpliwie czekająca na męża lekarza, który regularnie wybywa z domu, przyjmując posady na statkach, które na przykład sondują wybrzeże południowoafrykańskie, by zapobiec handlowi niewolnikami. Mimo to parę łączy namiętne uczucie. Gdy więc mąż wraca z kolejnej wyprawy Raquel zachodzi w trzecią ciążę, co nie jest mądrym wyborem, ponieważ poprzednie porody były bardzo trudne. Takie wprowadzenie sugeruje już nieuniknione, ujmując narracji jakiegokolwiek napięcia. Ten stosunek był dla Raquel także przełomowy w inny sposób - po raz pierwszy doznała orgazmu, co niezwykle cieszy małżonków i wprawiło w konsternację czytelniczkę, czyli mnie. Marques zresztą rości sobie pretensje do pisania głównie o kobietach i stworzenia powieści z feministycznym zacięciem. Przedstawia więc na jej kartach losy kilku kobiet z rodziny - tych traktowanych jak przedmioty, wyswatanych bardzo młodo, nieszczęśliwych w małżeństwie, oszukanych i opuszczonych w aurze skandalu. Są kobiety, które rodzą po kilkanaście dzieci, wyczerpane i zmaltretowane i jest jedna dziewczyna, przyjaciółka córki Raquel, która studiuje medycynę i staje się pierwszą lekarką na wyspie. Wszystkie te wątki są zaledwie zarysowane i opisane bardzo schematycznie oraz naiwnie. Nie bardzo wiedziałam, czemu one mają służyć, poza odciąganiem uwagi od losów rodziny głównej bohaterki. 

Raquel zresztą, jak się można domyślić, przy porodzie umiera i potem żyje jako niemalże bóstwo w pamięci innych. Wspominana jest jako kobieta anioł, silna, wyjątkowa, bohaterska, mądra - tymczasem ja ją poznałam jako uległą Penelopę, która siedzi w domu, czeka na męża, zajmuje się dziećmi i marzy o podróżach, zwłaszcza na Maltę, skąd pochodził jej protoplasta. Ta postać zupełnie wymknęła się autorce spod kontroli, a jej kreacja wyszła groteskowo. Podobnie ma się też sytuacja z mężem lekarzem, który popada w niekończącą się żałobę. W pewien sposób wyrywie go z niej sprytna kobieta, z którą się zwiąże w późnym wieku. Nie bardzo zrozumiałam istotę tego związku - kobieta przedstawia go jako pełen korzyści dla niej, ale poza prestiżem bycia partnerką (bo nie było ślubu) lekarza żadnych innych nie odnalazłam.

Tytułowe córki natomiast (portugalski tytuł ich jednak nie podkreśla) zupełnie zanikają w mnogości wątków. Starsza staje się kopią matki, ale tylko wizualną, bo jej życie dąży do jak najszybszego małżeństwa i posiadania dzieci, nie widać w nim żadnych feministycznych przesłanek przypisywanych matce. Młodsza znów nie odgrywa praktycznie żadnej roli i przewija się tylko jak łączniczka ojca z kandydatkami na drugą partnerkę. 

Dziwna to powieść, niedopracowana, powierzchowna, ale uwiodła mnie klimatem Madery - z chęcią poznałam nieco historii wyspy, warunków życia, krajobrazów, z przyjemnością odszukałam znane mi miejsca i okolice. 

Moja ocena: 3/6


Helena Marques, Raquels Töchter, tł. Karin von Schweder-Schreiner, 218 str., btb 1999.

środa, 6 lipca 2022

"Szramy. Jako psychosystem niszczy nasze dzieci" Witold Bereś, Janusz Schwertner

 


Gdy skończyłam słuchać tej książki, od razu oznaczyłam pięć gwiazdek na Goodreads. Teraz, jakiś czas, po lekturze nie jestem tej oceny już taka pewna. Te pięć gwiazdek są wynikiem emocji, bo to reportaż zbudowany właśnie na nich, a nie na faktach. Bereś oparł swoją książkę na reportaży Janusza Schwertnera, który opisał samobójstwo Wiktora - chłopca, który urodził się w ciele dziewczynki. Ten tekst oraz fala reakcji, jaką wywołał skłoniły autora do pogłębienia tematu. 

Bereś poszedł dalej i opisał system opieki psychiatrycznej i psychologicznej w Polsce - który, jak wiemy, jest w opłakanym stanie. Jego relacja nie jest jednak rzeczowa, oparta na dogłębnych badaniach, lecz na emocjach. Pełno w niej krwi, ran, wycia, faszerowania lekami, nieczułości, wrzasku. Brak za to empatii, zrozumienia i konkretnego leczenia. Rozumiem, że autor wybrał przykłady najbardziej tragiczne, piętnujące wszystkie niedomagania systemu, ale wyszła z tego powieść sensacyjna nie reportaż. Bereś powtarza bowiem jak mantrę te same opisy - spryskane krwią materace, pasy, śmierdzące wnętrza, odrapane ściany. 

Mnie bardziej od opisu szpitali psychiatrycznych i warunków w nich panujących zainteresowały relacje dzieci i ich matek, tych ostatnich zwłaszcza. Piekło przez jakie przechodzą dzieci jest także piekłem ich rodziców. Niestrudzona i często beznadziejna walka matek bardzo mnie poruszyła i to dlatego tak wysoko oceniłam tę książkę. 

Oprócz dość sensacyjnego stylu (być może bardziej właściwego dla artykułu niż książkowego reportażu), dziwiła mnie formuła książki - Bereś komentuje bowiem reportaż Schwertnera. Dużo czasu zajęło mi zorientowanie się w zawiłościach tej konstrukcji i nie bardzo rozumiem cel tego zabiegu. 

Mimo tych mankamentów to potrzebna książka, choć niestety nie mam złudzeń, że coś zmieni w kwestii leczenia i podejścia niektórych osób.


Moja ocena: 4/6


Witold Bereś, Janusz Schwertner, Szramy. Jak psychosystem niszczy nasze dzieci, czyt. Józef Pawłowski, 288 str., Wielka Litera 2020.

poniedziałek, 4 lipca 2022

"Pudło. Opowieści z polskich więzień" Nina Olszewska

 


Reportaż Niny Olszewskiej to, jak sam tytuł wskazuje, opowieść o ludziach. Nie ma tu natłoku faktów, analiz, informacji statystycznych, za to jest człowiek. Autorka zasadziła tę książkę na rozmowach, ale także na własnych doświadczeniu, co bardzo fajnie powiązała w zakończeniu z treścią książki.

Olszewska przeprowadziła setki rozmów z więźniami i więźniarkami oraz pracowniczkami i pracownikami systemu penitencjarnego, poruszając szeroką gamę tematów. Nie wypytywała o powody pobytu w więzieniu, nie dociekała, co dana osoba zrobiła, a raczej skupiała się na słuchaniu. Olszewską interesuje bardziej życie za kratkami - sposoby spędzania czasu, hierarchia więzienna, posiłki, ochrona zdrowia, biblioteka, zajęcia, praca, higiena. Nie ma chyba aspektu pobytu w więzieniu, o którym autorka by nie pomyślała. Następnym obszarem tematycznym, z którym w rozmowach rozprawia się Olszewska jest pobyt poza więzieniem - przygotowanie na opuszczenie zakładu, wyjścia, organizacje, które pomagają osadzonym, którzy zakończyli odsiadywanie kary. Omawia także kontakty z pozawięziennym światem - odwiedziny, listy, telefony, wpływ na wychowanie dzieci, partnerki. 

Autorka uwiodła mnie spokojnym, dalekim od sensacji stylem, czasami nawet poetyckim. Z ciekawością wysłuchałam tych opowieści i zrozumiałam nieco lepiej sytuacje więźniów, choć nie powiem, żeby to była pokrzepiająca opowieść. Olszewska raczej pozbawia tę wizję jakiejkolwiek iluzji i pozłotka, o ile ktokolwiek w pozytywny aspekt więziennictwa w ogóle wierzy.

Moja ocena: 5/6

Nina Olszewska, Pudło. Opowieści z polskich więzień, czyt. Monika Kwiatkowska, 248 str., Wydawnictwo Poznańskie 2020.

piątek, 1 lipca 2022

Stosikowe losowanie lipiec 2022

 


Maniaczytania wybiera numer książki dla Agnes (w stosie 6 książek) - 5
Agnes wybiera numer książki dla McDulki (w stosie 250 książek) - 115
McDulka wybiera numer książki dla Guci (w stosie 64 książki) - 59
Gucia wybiera numer książki dla Anny (w stosie 306 książek) - 102
Anna wybiera numer książki dla Hopeforbooks (w stosie 215 książek) - 197
Hopeforbooks wybiera numer książki dla ZwL (w stosie 1250 książek) - 687
ZwL wybiera numer książki dla Maniiczytania (w stosie 3 książki) - 3