Z przyjemnością wróciłam do północnych klimatów i spokojnego, wyważonego stylu Ilony Wiśniewskiej. Ta niespieszność, uważność i spokój uwiodły mnie w jej poprzednich reportażach i Migot także nie zawiódł mnie w tej kwestii. Wiśniewska spędziła kilka miesięcy na Grenlandii, na północy, w miejscu, gdzie nie zbyt chętnie się mieszka, skąd wszędzie jest daleko i gdzie nie ma żadnych perspektyw. To przysłowiowy koniec świata zamieszkany przez Inuitów.
Autorka przysłuchuje się rozmowom, czasem pyta, czasem odpowiada, ale przede wszystkim jest, obserwuje i bierze udział w codziennych zajęciach Inuitów. Ta książka jest więc opisem ich życia - opisem braku. Braku leków, braku lekarza, braku jedzenia, braku pieniędzy, braku słońca, braku ciepła, braku bliskości, braku perspektyw. Równocześnie to rzecz o konsekwencjach kolonializmu, zabierania, niszczenia, zawłaszczania. To opowieść o ludziach zapomnianych, zagubionych, zatrzymanych w tu i teraz. To także opowieść o zwierzętach. I te fragmenty są trudne do przełknięcia dla zwierzęcych wrażliwców. Zwierzęta to bowiem podstawa egzystencji, gwarancja życia. Zwierzęta się przysposabia do pracy, kłusuje, zabija, oprawia, obdziera ze skóry, pozostawia samym sobie, karmi albo nie. I choć oczywiście przynależą one i te działania do odwiecznego trybu życia w dziczy, to dla mnie były te opisy trudne do zniesienia.
Dzięki Migotowi dowiedziałam się czegoś nowego o kolejnym kawałku świata, miałam nawet okazję usłyszeć kilka słów w języku grenlandzkim, bo zdecydowałam się na audiobook pięknie przeczytany przez Monikę Chrzanowską.
Moja ocena: 5/6
Ilona Wiśniewska, Migot, czyt. Monika Chrzanowska, 256 str., Wydawnictwo Czarne 2022.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz