czwartek, 29 lipca 2021

"Po lecie wszystko będzie inaczej" Siri Kolu

 


Dziesięć rozdziałów to dziesięć lotów szybowcem ojca z synem i dziesięć okazji do rozmowy o sprawach błahych i trudnych. Peetu ma niecałe osiemnaście lat i czeka na operację klatki piersiowej w ramach procesu zmiany płci. Urodzony jako Petra od zawsze źle czuł się w swoim ciele, chłopięca tożsamość była dla niego oczywista. Ojciec akceptuje, że ma dwóch synów (Peetu ma starszego brata Pyry) i krótkie, lakoniczne rozmowy w chmurach zmieniają się w wymianę uczuć, bo i on dzieli się swoimi problemami z synem.

Problematyczna jest Anita, matka, która nie potrafi do końca pogodzić się z tym, że jej córka okazała się być chłopcem. Jej zachowanie i próby poradzenia sobie z transpłciowością są całkowicie nieudane, krzykliwe, chaotyczne, bolesne. Całkowitego wsparcia Peetu nie ma także w starszym bracie. Natomiast bardzo wspiera go dziewczyna Aurora, z którą mieszka.

Dzięki przemyśleniom i rozmowom chłopca poznamy jego problemy na przestrzeni lat - począwszy od wyboru przebieralni w szkole po konieczność noszenia całej dokumentacji medycznej w najbardziej błahych sytuacjach. Sporo w książce informacji na temat przebiegu tranzycji płci w Finlandii. 

Rozterki i zmartwienia Peetu pozwalają wejść w głowę, w sposób myślenia osoby transpłciowej, a zarazem nastoletniej. Chłopak jest całkowicie skoncentrowany na sobie i nie ma krzty zrozumienia dla matki czy brata. Nie ulega wątpliwości, że sposób w który mama próbuje rozmawiać z Peetu, i w który wyraża swoje wątpliwości jest nieakceptowalny, ale równie przykry jest absolutny brak zrozumienia dla niej, choćby dla faktu, że chciała zatrzymać zdjęcia córki/syna z młodości. To faktycznie książka o transpłciowym nastolatku, więc jego punkt widzenia jest najważniejszy i to rozumiem, zresztą o dynamice rodzinnej nie jest tu aż tak dużo, by do końca zrozumieć niechęć Peetu do matki.

Pomysł na konstrukcję książki jest świetny. Loty szybowcem wprowadzają element kontemplacyjny, dają nić porozumienia, pozwalają na najtrudniejsze rozmowy, bo syn i ojciec siedzą jeden za drugim, nie widząc swoich twarzy. Wynoszenie ponad ziemię, pozwala spojrzeć na wszystko z innej perspektywy. Niestety zupełnie nie podszedł mi język autorki - odebrałam go jako dość toporny, niemelodyjny i choć lubię i cenię lakoniczność, tu ona mi zupełnie nie leżała. Historia jest naprawdę świetna i ważna, ale ten język zepsuł mi przyjemność lektury. Bardzo trudno mi ocenić tłumaczenie, bo nie znam oryginału, ale często nie leżały mi wybory tłumacza, na tytule poczynając.

Moja ocena: 4/6

Siri Kolu, Po lecie wszystko będzie inaczej, tł. Adam Sandach, 120 str., Wydawnictwo dziwny pomysł 2021.

środa, 28 lipca 2021

"Noc ósma" Sebastian Fitzek

 


Dawno nie sięgałam po Fitzka, więc zdecydowałam się na wysłuchanie tej książki. To bardzo ciekawie skonstruowany thriller psychologiczny, trzymający w napięciu, ale nie jest to zdecydowanie szczyt możliwości Fitzka.

W sieci furorę robi strona internetowa, na której nominować można osobę, która powinna zginąć.  Polowanie na tę ofiarę ma nastąpić ósmego sierpnia o godzinie ósmej osiem. Zabójca ma otrzymać dziesięć milionów euro zebranych ze składek osób nominujących swoich wrogów. Ile osób z osiemdziesięciu milionów Niemców da się zwieść i wybierze się na polowanie? Nominowane do zabicia osoby są dwie i dowiadują się o tym dopiero w feralny dzień. Jedną z nich jest Benjamin - uważany przez otoczenie za przegranego. Jest muzykiem, ale nie zrobił kariery, jego małżeństwo się rozpadło po wypadku samochodowym, na skutek którego jego córka straciła nogi. Co gorsza teraz dwudziestoletnia córka leży w śpiączce po rzekomej próbie samobójczej. Benjamin w tę próbę nie wierzy, wszystko wskazuje na to, że ktoś Jule "dopomógł". Drugą ściganą osobą jest młoda studentka psychologii, dość ekscentryczna i od zawsze nielubiana. Benjamin natyka się na nią w noc pościgu i razem starają się uciec przed rozszalałym tłumem, kryjąc się w różnych zakamarkach Berlina i spełniając wysyłane im przez sms zadania.

Akcja nabiera rumieńców, gdy okazuje się, że pomysł na noc ósmą wyszedł od studentki, która chciała przeprowadzić w celach badawczych psychologiczny eksperyment. Niestety tajemniczy programista o pseudonimie Os pociągnął pomysł dalej i wszystko wymknęło się spod kontroli, a sama pomysłodawczyni znalazła się wśród ściganych osób. 

Fitzek nie stroni przed żadnym chwytem, by zwieść czytelniczkę/-ka, nie boi się brutalnych ani obrzydliwych scen, ale równocześnie potrafi świetnie budować atmosferę zaszczucia, niepewności, psychodelii. Ten thriller nie jest może aż tak odjechany jak jego inne książki, ale można się i tu poddać typowej fitzkowej atmosferze i być pewnym, że nikt nie jest tym, za kogo się go uważa. Nie odbieram tego thrillera jako przerażającego, bardziej podoba mi się tu aspekt psychologiczny, a zwłaszcza opisana dynamika tłumu oraz postać studentki i dwóch osób zaangażowanych w polowanie. 

Noc ósma to dobra rozrywka na wakacje, świetnie nadaje się do wysłuchania, ale na pewno nie jest to najlepszy thriller Niemca.

Moja ocena: 4/6

Sebastian Fitzek, AchtNacht, 416 str., czyt. Simon Jäger, Audible Studios 2017. 

poniedziałek, 26 lipca 2021

"Koniec dnia" Bill Clegg

 


Koniec dnia to opowieść o przyjaźni, miłości, emigracji, rasizmie i nierównościach klasowych. Wszystkiego po trochu, niczego nie dość. Clegg zasadził swoją powieść na naprzemiennej narracji sześciu osób, z których trzy można określić jako pierwszoplanowe, a pozostałe jedynie uzupełniają historię.

Dana, Jackie i Lupita to starsze kobiety, które zdecydowanie nie prowadzą szczęśliwego życia. Dana żyje samotnie, otoczona służbą i bogactwem, jest właścicielką posiadłości i mimo niezbyt poważnego jeszcze wieku, około siedemdziesiąt lat, ma problemy z pamięcią. Jackie również mieszka sama w niewielkim domku, ale ciągle podlega naciskom córki, by przeniosła się do domu opieki. Córka rządzi jej życiem, kontroluje i nadzoruje wszystko, co nie jest w smak kobicie. Lupita mieszka na Hawajach, gdzie pracuje jako kierowczyni i samotnie mieszka w niewielkim domku. Wszystkie te kobiety łączy wspólna przeszłość. Dana i Jackie przyjaźniły się, choć Dana Goss pochodzi z bogatej, dobrze sytuowanej rodziny, a Jackie finansowo nie dorasta jej do stóp. Lupita to córka meksykańskich imigrantów, którzy pracują w licznych posiadłościach rodziny Gossów. Sporo starsza siostra Lupity mieszka z matką w Nowym Jorku, gdzie sprząta jedno z mieszkań rodziny, a Lupita pozostała z ojcem, który zajmuje się rezydencją za miastem. Dla dziewczyny nie jest to najszczęśliwszy wybór, bo ojciec do gwałtowny człowiek, a dość mała jeszcze Lupita potrzebuje ciepła matki i siostry, a nie obcowania z niemal jej obcym mężczyzną. Dziewczynka urodziła się jeszcze w Meksyku, ale do wyjazdu do USA nie znała ojca.

Opowieść o losach tych trzech kobiet uzupełniają Hap, Alice i Floyd. Wszyscy troje odgrywają sporą rolę w życiu trzech kobiecych bohaterek, ale ich historie stanowią jedynie uzupełnienie i podrzucają czytelniczce/-kowi dalsze tropy, bo powiązania między tymi postaciami staną się jasne dopiero pod koniec książki. Taka konstrukcja książki nie jest nowatorska, za to może być męcząca, gdy nie trzyma w napięciu. U Clegga tego napięcia zdecydowanie zabrakło, historii Lupity można się domyślić niemal od początku, natomiast postać Jackie wydaje się być niemal zbyteczna. Została chyba wprowadzona tylko po to, by poruszyć temat przyjaźni. Nie uważam się za czytelniczkę niewprawną, ale miałam trudności w podążaniu za autorem. Opowieści kobiet są chaotyczne, miesza się w nich teraźniejszość z przeszłością, wydarzenia współczesne ciągną się niemożebnie, nie wnosząc właściwie niczego do samej historii. Nie przypadł mi do gustu także styl Amerykanina. Odebrałam go jako dość toporny i mimo dość prostych zdań za zawiły. Wielokrotnie musiałam wrócić do przeczytanych kwestii, by, zrozumieć do czego się odnoszą. Nawet, jak zwykle, świetne tłumaczenie Dobromiły Jankowskiej nie uratowało tej książki.

Mimo że autor zwraca uwagę czytelniczek/-ków na kwestie imigrantów, czyniąc Lupitę główną bohaterką, to ten wątek całkowicie umyka. Pozostali członkowie rodziny Meksykanki pojawiają się w tle, wspominane są ich problemy z językiem, integracją i radość ze wstawiennictwa chlebodawców w procesie starania się o zieloną kartę, ale wszystkie te, ważne przecież fakty, umykają na drugim, a nawet trzecim planie. A to właśnie pochodzenie Lupity zaważyło o jej losie. Na pierwszy plan ciągle wysuwa się wątek przyjaźni między Daną, a Jackie, który jest dla mnie dość enigmatyczny i zupełnie nieprzekonujący. Podczas lektury miałam wrażenie, że Clegg nie mógł się zdecydować, o czym chce pisać i bardzo długo sądziłam, że to Hep i Alice odgrywają najważniejszą rolę, wszak o pochodzenie Hepa tu chodzi, ale i tu nie miałam racji. Myślę, że dobrze by tej powieści zrobiło przeniesienie środka ciężkości i skoncentrowanie się na jednym wątku, rozbudowanie postaci i lepsze nakreślenie ich charakterów. 

Moja ocena: 3/6

Bill Clegg, Koniec dnia, tł. Dobromiła Jankowska, 416 str., Wydawnictwo Pauza 2021.

sobota, 24 lipca 2021

"Migracje" Charlotte McConaghy

 


Franny Stone jest zapaloną ornitolożką, dla której świat bez ptaków jest potworny. Udaje się więc na Grenlandię, by odnaleźć ostatnie rybitwy popielate, które szykują się do lotu na południe. Te ptaki słyną z najdłuższej pokonywanej trasy, bo dolatują aż do Antarktydy. Niestety w świecie, gdzie ptaków nie ma, taka podróż stanowi dla nich zagrożenie. Franny wyposaża trzy z nich w transpondery i ma zamiar je śledzić. W tym celu nawiązuje znajomość z Ennisem Malonem - kapitanem kutra do odłowu śledzi, jednego z ostatnich, bo ryb też już niemal nie ma. Nie jest łatwo przekonać kapitana do karkołomnego pomysłu, Franny jednak obiecuje, że rybitwy doprowadzą kuter do ryb. Załoga wyrusza w karkołomną podróż, a czytelnik/czka dzięki retrospekcjom zaczną poznawać przeszłość Franny.

Niewysłane listy, obsesyjne szukanie ptaków, nocne lęki, lunatykowanie - załoga statku zaczyna podejrzewać, że rzekoma badaczka skrywa w sobie wiele tajemnic i że jej wyprawa w poszukiwaniu rybitw ma drugie dno. Franny od dzieciństwa nie potrafiła usiedzieć w jednym miejscu, wciąż była w ruchu, wciąż odkrywała nowe i od zawsze kochała morze. Niezależnie od jego temperatury zanurzała się w jego wodach. Franny ma także skomplikowaną przeszłość. Przeprowadzkę z Australii do Irlandii, utratę ojca, utratę matki, niedokończoną szkołę, surową babkę, trudności w nawiązywaniu relacji. McConaghy stopniowo odkrywa tę przeszłość, zabierając czytelników/czki wstecz, pozostawiając jednak ogromne pole do domysłów. Całą prawdę zachowuje dopiero na koniec. Także obsada statku to ludzie okaleczeni, problematyczni, niepewni swojej przyszłości.

To powieść o wielu aspektach i płaszczyznach. Po pierwsze to rzecz o ucieczce i ciągłym szukaniu własnego ja. O decyzjach i ich konsekwencjach. Żyje z nimi Franny, ale także Ennis. To powieść o lękach, niepewności, demonach przeszłości. I wreszcie, co mnie najbardziej zaskoczyło, to powieść ekologiczna, której akcja umieszczona jest w przyszłości, w świecie bez ptaków i bez ryb, w świecie, gdzie nie ma już dzikich zwierząt. 

Nie zachwyciła mnie ta powieść bez reszty, ale to niezaprzeczalnie dobra rzecz łącząca ciekawy wątek osobisty z dystopijną wizją świata w trakcie katastrofy ekologicznej.

Moja ocena: 4,5/6

Charlotte McConaghy, Zugvögel, tł. Tanja Handels, 400 str, czyt. Eva Meckbach, Argon Verlag 2020.

czwartek, 22 lipca 2021

"Gorzko, gorzko" Joanna Bator

 


Książka o kobietach, o ich niełatwych losach, uwikłanych w historię i przypadkowych facetów - to musi być dobre, pomyślałam. Mimo że uwielbiam rewelacyjny zmysł obserwacji Bator i jej styl pisania, to początkowo brnęłam w tę książkę bez przekonania. Przytłoczyła mnie gęsta proza, tak gęsta i soczysta, że mnie oblepiała i paraliżowała. Dziesiątki postaci, nazwisk, imion, nazw, powtórzeń przygniotły mnie i trochę potrwało, zanim wpadłam w rytm Bator, zanim dałam się ponieść jej prozie.

Berta, Barbara, Violetta i Kalina - od prababki do prawnuczki. Kalina jest tu centralną postacią, z której perspektywy poznajemy historię rodziny, zupełnie jej nieznaną. Ta zaprowadzi ją w czasy przedwojenne i pozwoli odkryć skrzętnie ukrywane tajemnice. 
Bator tworzy sagę rodu Serce, nie trzymając się chronologii, naprzemiennie opowiadając o życiu poszczególnych kobiet, przy okazji skrzętnie wypełniając rolę kronikarską. Historia Dolnego Śląska przewija się tu niemal na każdej stronie - poczynając od jego niemieckich mieszkańców, na ludności napływowej kończąc. Bator daje świadectwo świata, który przeminął. Nie ma już niemieckich mieszkańców, nie ma sanatorium, nie ma rzeźnika ani obwoźnego handlarza. Pozostały rzeczy, domy, graty, meble, klamory i pojedyncze osoby. W tym zastanym świecie moszczą się poranieni wojną ekspatrianci. Grzebią w poniemieckich dobrach, urządzają, szykują, zadomawiają. I tak jak za niemieckich czasów nowe społeczeństwo ma plotkarę i wioskowego głupka, funkcjonuje na zasadzie zazdrości i pomocy, docinków i dogadywania. Wspiera się na barkach kobiet, które zgodnie z wielowiekowym przeznaczeniem mieszkają z nic nie wartymi mężczyznami, którzy przeszkadzają, niszczą, biją, przepijają i znikają. Miłość nie gra roli, miłość się pojawia i znika. 
Bator opisuje zwykłe, biedne życie, bez perspektyw i fajerwerków, w ciasnocie i często brudzie. Wyrwać się z niego trudno. Równocześnie jest to życie bardzo zmysłowe - tu się je tłusto i suto, dużo się smaży, leczy jedzeniem, zawsze mięsem, robi się weki i przetwory.

Wyżej wymieniona gęstość prozy to nie tylko mnogość imion i nazw, to dialogi wplecione w narrację, to zmiana perspektywy z trzecio- na pierwszoosobową. Bator żongluje i czaruje językiem, tworząc gawędę. Czytanie Gorzko, gorzko jest jak słuchanie snutej przy ogniu opowieści, w której zatraca się chronologia, perspektywa i miesza narracja. Trzeba sobie dać czas, by jej wysłuchać. Bator wiele robi na płaszczyźnie językowej - specyficzne powiedzonka, za które polubiłam ją po Piaskowej górze, zwroty, niemieckie wtrącenia i nazwiska, które nigdy nie są przypadkowe, a zawsze specyficzne, jak Serce, Papuga, Pociecha itd. 

Jeśli nie boicie się prozy o silnych kobietach, podszytej feminizmem, intensywnej i gęstej, to polecam wam tę książkę. 

Moja ocena: 5/6

Joanna Bator, Gorzko, gorzko, 656 str., Wydawnictwo Znak 2020.

wtorek, 20 lipca 2021

"Lata" Annie Ernaux


Ta powieść to historia Francji w drugiej połowie XX wieku. Ernaux rekonstruuje tę historię na podstawie retrospekcji, scen, obrazów, reklam, zdjęć, filmów i tendencji społeczno-politycznych. Pomiędzy tymi obrazami ukrywa się autorka, zamknięta w trzeciej osobie. Nie jest ona tu najważniejsza, nie zajmuje głównej pozycji, bo to książka o Francji, a właściwie zmianach z wymienionego wyżej okresu.

Ernaux podobnie jak w poprzedniej książce, którą czytałam, zasadza swoją narrację na fragmentach, urywkach, całej tej kulturowej otoczce, która tworzy świadomość narodową. Przed oczami czytelniczki i czytelnika przewijają się bardzo atmosferyczne sceny i obrazy, nazwiska, wydarzenia, sytuacje. Jest kolonializm, kolejni prezydenci, rewolucja seksualna i kulturowa, niepodległość francuskich kolonii, emigracja, problemy, a pośród tych wydarzeń dorasta kobieta, która wciąż na nowo pozycjonuje się w społeczeństwie i jego zmianach. 
Ernaux występuje jako przedstawicielka całej generacji, werbalizując to w zwrotach bezosobowych lub w pierwszej osobie liczby mnogiej. To powojenne pokolenie przeżywa ogromne zmiany społeczne, poddając się nim, odkrywając seksualność, wolność, ale także walcząc z seksizmem, nacjonalizmem, dyskryminacją, rasizmem i przemocą. Problemy absolutnie uniwersalne i nadal aktualne. Między wyżej wymienionymi odwołaniami Ernaux ukryła niesamowitą ilość bardzo mądrych myśli, wiem, brzmi trywialnie, ale tak jest. Wiele, wiele razy zadumałam się nad tym, jak celnie je ujęła i jak trafnie zdiagnozowała społeczeństwo i jego rozwój. 
 
Bardzo ciekawa pozycja, polecam z serca. Myślę, że będę do niej wracać.

Moja ocena: 5/6

Annie Ernaux, Les années, tł. Sonja Finck, czyt. Corinna HarfouchBirte SchnöinkConstanze BeckerNicole Heesters, 256 str., Der Audio Verlag 2019.

poniedziałek, 19 lipca 2021

"Miejsce" Annie Ernaux

 


Cóż to za ciekawa książka! Stylistycznie, formalnie i wreszcie treściowo. Annie Ernaux przerabia w niej swoją żałobę po śmierci ojca. Wspomnienie rozpoczyna od momentu śmierci, by potem cofnąć się i zrelacjonować jego życie. Życie człowieka prostego, którego awansem społecznym jest prowadzenie sklepu czy szynku, który jednak nadal posługuje się normandzkim dialektem i zupełnie nie rozumie świata ludzi wykształconych. Córka realizuje jego aspiracje, zostając nauczycielką, ale jej życie jest dla niego obce, niezrozumiałe, przynależący do innej klasy społecznej zięć wydaje się być cudzoziemcem. 

Ernaux w tej szczupłej książce zawarła ogrom treści, a umożliwił to jej styl. Styl bardzo surowy, bez metafor, porównań, ozdobników. Zdania, które malują krótkie sceny, zdania, które przynależą do danej epoki, zdania zasłyszane w radio czy na ulicy. Zdania, których celem jest ukazywanie, a nie opisywanie. Ten styl jest magnetyczny, wciągający, hipnotyzujący i mimo swojego pozornego chłodu trafia prosto w serce.

Ernaux pokazuje jak w niecałych stu stronach zawrzeć to, czego wielu nie udaje się spisać i na kilkuset. Fantastyczna nowela, polecam!

Moja ocena: 5/6

Annie Ernaux, Der Platz, tł. Sonja Finck, czyt. Stephanie Eidt, 94 str., Der AudioVerlag 2020.

niedziela, 18 lipca 2021

"Die Wälder" Melanie Raabe

 


Dałam drugą szansę Melanie Raabe i chyba będzie ona zarazem ostatnią. Według okładki ta powieść to thriller, w moim odczuciu bardzo nudny niby-thriller. Nie znalazłam w nim ani niepokojącej atmosfery, ani napięcia, ani ciekawych charakterów. 

Nina jest lekarką, pochodzi z małej wioski położonej w bardzo odległym miejscu pośród lasów. Od dzieciństwa utrzymuje przyjaźń z Timem, który niespodziewanie umiera. Przed śmiercią wysyła jej list, w którym powołuje się na tajemniczą historię z dzieciństwa, której rozwiązanie rzekomo odnalazł. Nina kontaktuje się z kolejnym kolegą z paczki z dzieciństwa, który, jak się okazuje, dostał podobny list, zawiadamiając go, że planuje realizację planu Tima. Ów plan zakłada podróż do wioski z pewnym mężczyzną, który regularnie pokonuje trasę Berlin - wieś. David nie przystaje na ten plan, ale Nina decyduje się zaryzykować. Kierowcą jest Wolf - postrach dzieciństwa, człowiek, który w paczce Niny wzbudzał panikę i którego dzieci podejrzewajały o porwanie siostry Tima - Glorii. To właśnie odszukanie Glorii było celem Tima, którego nie zrealizował przed śmiercią. Siedemnastolatka pewnego dnia zniknęła, a ostatnią osobą, z którą ją widział Tim był właśnie Wolf. 

Podczas wielogodzinnej jazdy samochodem, dzięki retrospekcjom poznamy historię paczki i przyczyny lęku przed Wolfem. Obraz świata widzianego oczyma dzieci nie jest pełny, sporo tu niedopowiedzeń i pytań. Na trasie do samochodu dosiada się David, który domyślił się, że Nina zdecydowała się na zrealizowanie planu Tima. Większość powieści to wyżej wspomniana podróż samochodem, która dłuży się jak flaki z olejem i wydaje się być całkowicie nierealistyczna. 
Nina ma ze sobą psa, który cały czas spokojnie śpi, nie musi sikać, ani pić, ani jeść, a gdy Nina wreszcie go wypuszcza, cudowny pies znajduje w lesie kości. 
Wolf podczas podróży zjeżdża w las, gdzie pokazuje Ninie i Davidowi nielegalną osadę - cała ta historia nie ma żadnego wpływu na treść książki, niczego nie wnosi, a zajmuje dobrych kilkanaście stron. 
Wreszcie zakończenie - tak oczywiste, że aż śmieszne. Zresztą autorka wydaje się być zwolenniczką dziwacznych rozwiązań, takich jak wprowadzenie do powieści ducha Tima odgrywanego przez mieszkankę wsi, natomiast brak jej talentu do dbania o realizm opisywanych scen. Nie wiadomo, kto organizuje pogrzeb Tima (jego matka nagle umiera), nie wiadomo, kto zawiadomił setki przyjaciół Tima z całego świata, którzy tłumnie przybywają na pogrzeb. 
Trudno poczuć sympatię do bohaterów - są płascy i nudni, a motywy ich działania nie przekonują.

Wysłuchałam tego niby-thrillera za was, ze spokojnym sumieniem możecie podarować sobie tę lekturę.

Moja ocena: 2/6

Melanie Raabe, Die Wälder, czyt. Melanie Raabe, Anna Schudt, 432 str., Der Hörverlag 2019.

środa, 14 lipca 2021

"Nadchodzi chłopiec" Han Kang

 


Nigdy wcześniej nie słyszałam o masakrze w Gwangju. Zamieszki przeciwko dyktaturze wojskowej trwały przez dziewięć majowych dni w 1980 roku i zostały brutalnie stłumione przez wojsko. Obecnie Korea oficjalnie przeprosiła za te wydarzenia, specjalna komisja przeprowadziła śledztwo i oszacowała liczbę ofiar, ale traumatyczne przeżycia pozostaną w ludziach na zawsze. Określani jako komunistyczni rewolucjoniści powstańcy byli zwykłymi ludźmi, często przypadkowo wplątanymi w protesty. 

Han Kang swoją narrację zasadza na historii Tong-ho - ten chłopiec, uczeń szuka swojego zaginionego w zamieszkach przyjaciela. Tym sposobem trafia do hali, gdzie składowane są ciała. Przyjaciela tam nie znajduje, ale pozostaje w kostnicy jako pomocnik. Młodzi ludzie pomagają składować ciała, okazywać je poszukującym krewnych rodzinom i prowadzą rejestr. Chłopiec zdaje sobie sprawę, że z tej sytuacji praktycznie nie ma wyjścia i czeka go taki sam los jak przyjaciela. Ta pierwsza część powieści jest swoistym wstępem do opowieści o traumie, która nie opuści ludzi do końca życia. W kolejnych rozdziałach poznajemy bowiem pracowniczkę wydawnictwa, matkę szukającą syna, ta nawet myśli trupa rzuconego na stos innych ciał. Han Kang świetnie opisuje niepewność tych osób, brak wyjścia z sytuacji, w jakiej się znaleźli i brutalność, potworność tortur. Te koreańskie historie mają tak wiele wspólnego z tymi, które niedawno przeczytałam w reportażu Hatzfelda o Ruandzie. Uniwersalizm zbrodni, uniwersalizm ludobójstwa, uniwersalizm tortur - przerażające i wciąż się powtarzające. 

Han Kang w bardzo poetycki, subtelny sposób opisuje cierpienia więźniów, tortury fizyczne, ale i psychiczne, polegające na "łamaniu" jestestwa więźniów. Co istotne i oczywiste, nie sposób zamazać i zadośćuczynić takiego postępowania. Żadne przeprosiny i rekompensaty nie wyleczą chorej duszy. To ważna książka, kolejna z setek opowieści o masakrach na całym świecie. Kolejna ukazująca najgorsze strony ludzkiej natury. Nie sposób nie postawić sobie pytania, ile jeszcze trzeba napisać, by człowiek zrozumiał...

Moja ocena: 5/6

Han Kang, Nadchodzi chłopiec, tł. Justyna Najbar-Miller, 286 str., Wydawnictwo W.A.B. 2020.

wtorek, 13 lipca 2021

"Polowanie", "Blinde Vögel", "Stimmen", "Schatten" Ursula Poznanski

 



Ten cykl czterech kryminałów wciągnęłam na raz i nie widzę sensu w opisywaniu ich pojedynczo. W każdym z nich centralnymi postaciami są śledczy z policji kryminalnej w Salzburgu - Beatrice Kaspary i Florin Wenninger. Beatrice to rozwódka, matka dwójki dzieci, regularnie dręczona przez ex-partnera, niedoszła psycholożka. Florin jest bardziej tajemniczy, wiemy tylko, że mieszka samotnie w eleganckim penthousie po babci, ma brata pianistę i początkowo tkwi w słabo rokującym związku z Holenderką. Ale też nie Florin gra w tym cyklu pierwsze skrzypce. Jego rola staje się ważniejsza wraz z kolejnymi tomami oraz  po jego rozstaniu z partnerką i wraz z narastającym napięciem między nim a Beatrice.
Do zespołu należą także młody i sprytny Stefan, niezbyt sympatyczny Bechner oraz technik kryminalny Drasche, o szefie Hoffmannie nie wspominając, aczkolwiek on nie odgrywa sporej roli.

Zagadka w pierwszym tomie oparta jest na geocachingu - dla mnie, jako zapalonej geocacherki, bardzo ciekawy wątek. Przestępca wodzi za nos śledzczych, ukrywając kolejne etapy cache typu multi. Każda skrytka oznacza makabryczne odkrycie - odciętą część ciała i zagadkę. Śledztwo jest żmudne, szczególnie dlatego, że policjanci dopiero odkrywają tajniki geocachingu, ponadto właściciel skrytek to bardzo przebiegła osoba. Mimo że rozwiązanie jest dość zaskakujące i prowadzi na trop innej tragedii, to nie byłam zachwycona tym pierwszym tomem. Sporą rolę odegrała tu lektorka, która odczytywała kwestie Beatrice tak egzaltowanym głosem, że nie mogłam się pozbyć wrażenia, że traktuję komisarkę jak słodką idiotkę. 

Od drugiego tomu audiobooki nagrano już z inną, duża lepszą lektorką, a i ja stopniowo polubiłam duet śledczych. W drugim tomie Blinde Vögel - śledztwo kręci się wokół Facebooka, a konkretnie grupy dotyczącej poezji. Wszystko zaczyna się od śmierci niepozornego studenta, aktywnego uczestnika tej grupy. Wraz z nim ginie dziewczyna, która także była członkinią grupy, ale mało się w niej udzielała. Wszystko wskazuje na to, że to student zabił dziewczynę a potem popełnił samobójstwo. Beatrice jednak nie wierzy w tę koncepcję, a jej podejrzenia wzmacniają się, gdy ginie kolejna członkini grupy, mimo że znowu wszystko wskazuje na samobójstwo. Poznanski bardzo umiejętnie połączyła tę zagadką z wydarzeniami z wojny w Jugosławii, a szczególnie z jedną z masakr na miejscowej ludności. Bardzo ciekawe śledztwo łączące wydarzenia z przeszłości ze współczesnością.

Akcja trzeciego tomu rozgrywa się głównie w szpitalu, na oddziale psychiatrycznym, a konkretniej na jego części dla pacjentów z zespołem stresu pourazowego. To właśnie tam w niewyjaśniony sposób umiera jeden z lekarzy. Na jego ciele udrapowane są przypadkowe na pozór przedmioty - plastikowe noże, długopis. Śledztwo jest bardzo trudne - z większością pacjentów ze względu na chorobę nie sposób porozmawiać, a jeśli nawet jest to możliwe, trudno ocenić, które z ich zeznań są zgodne z rzeczywistością. Co więcej jedną z pacjentek jest najbardziej poszukiwana przez media kobieta - Jasmin była całe swoje życie przetrzymywana przez swojego ojca w piwnicy, a teraz nie mówi i nie zmienia wyrazu twarzy. Na oddziale przebywa incognito, by uniknąć najazdu dziennikarzy. To właśnie ona wydaje się być kluczem do rozwiązania zagadki, zwłaszcza gdy giną kolejne osoby na oddziale. Poznanski i tutaj zaskoczyła mnie rozwiązaniem, a także ciekawie wplotła do akcji życie prywatne śledczych. 

Czwarty tom jest najbardziej osobisty dla Beatrice. Okazuje się, że nowa fala zabójstw wiąże się z przeszłością komisarki. Kolejne zamordowane osoby są jej znane i przypominają jej traumatyczną historię z młodości. Wtedy zginęła brutalnie zamordowana i zgwałcona jej przyjaciółka - Beatrice nie potrafiła sobie wybaczyć, że nie odebrała dziewczyny z imprezy, która wracała autostopem. To wydarzenie było przyczynkiem do jej kariery w policji. To śledztwo oznacza dla niej powrót do akt z przeszłości, do wspomnień, spotkania z byłymi przyjaciółmi i próbę rozwikłania nigdy nie ukończonego śledztwa. Schatten to dobre podsumowanie całego cyklu, które nawiązuje do tomu trzeciego, ale i głęboko opiera się na życiu prywatnym śledczych. 

Jak pisałam na początku, wciągnęłam cały cykl za jednym razem. Nie jest on tak dobry jak Erebos, ale i tu można poznać sprawne pióro Ursuli Poznanski, ciekawe pomysły na fabułę i trzymająca w napięciu akcję. Do słuchania idealnie!

Moja ocena: 5/6

Ursula Poznanski, Fünf, 384 str., czyt. Nicole Engeln, Argon Verlag 2012.
Ursula Poznanski, Blinde Vögel, 476 str., czyt. Andrea Sawatzki, Argon Verlag 2013.
Ursula Poznanski, Stimmen, 448 str., czyt. Andrea Sawatzki, Argon Verlag 2015.
Ursula Poznanski, Schatten, 408 str., czyt. Andrea Sawatzki, Argon Verlag 2017. 

niedziela, 11 lipca 2021

"Drzwi na zachód" Mohsin Hamid

 


Opowieść o emigrantach, o ucieczce na zachód, o problemach, z jakimi się to wiąże - tak sobie mniej więcej wyobrażałam treść Drzwi na zachód. Tymczasem ta książka wprawdzie odnosi się do tych tematów, ale Hamid zdecydował się na narrację w nurcie realizmu magicznego, co bardzo mnie zaskoczyło. 

Nadia i Saeed mieszkają w pewnym mieście, gdzie zaczyna się dziać coraz gorzej. Konserwatywne siły przejmują stopniowo władze, ograniczając swobody ludności, uniemożliwiając normalne życie i pogrążając miasto w chaosie. Nadia nie może już chodzić do pracy, nie może wieczorami na dachu palić skrętów i spotykać się z Saeedem. Śmierć czyha na każdym kroku, komunikacja zostaje zerwana, nic nie działa tak, jak powinno. Pokątnie szepcze się o magicznych drzwiach, przez które można wydostać się miasta. Coraz więcej ludzi z nich korzysta, trzeba tylko mieć pieniądze i dobrego pośrednika. Tak też robią Nadia i Saeed. Po podjęciu trudnej decyzji pozostawienia ojca opuszczają swoje rodzinne miasto i lądują na Mykonos. Autor nigdy nie zdradza miejsca pochodzenia pary, ale od momentu znalezienia się na greckiej wyspie poznajemy geograficzne dane na temat miejsca akcji.

Na Mykonos znalezienie kolejnych drzwi jest dużo trudniejsze, bo nie mieszczą się one w obozach dla uchodźców. Dzięki znajomości z pewną Greczynką parze udaje się dotarcie do drzwi, które przenoszą ich do Londynu. Życie poza oswojonym i znanym obszarem zmienia wiele w związku młodych ludzi. Wspólne stawianie czoła przeciwnościom wiązało i łączyło, nie było czasu na rozmowy i rozmyślania o nastawieniu do życia. Wraz z osiedleniem te różnice stają się istotne. Pierwsze, podstawowe problemy dotyczące przeżycia, znalezienia dachu nad głową, jedzenia, materaca nie dają przestrzeni na rozważania o związku czy kondycji świata. Wraz z ich zaspokojeniem, okazuje się, że Nadię i Saeeda sporo dzieli. Ta jednostkowa historia nie jest jednak w tej powieści najważniejsza, Hamid pragnie zwrócić uwagę na globalną migrację, na nomadzką naturę człowieka oraz na problemy w krajach, do których napływają imigranci. Mnie jego wizja nie przekonuje. Nawet jeśli nie oczekiwałam od niego odpowiedzi na ten problem, to realizm magiczny jest konwencją najbardziej oddaloną od tego problemu. Rozumiem zabieg magicznych drzwi, ale zupełnie nie odpowiada on mojej percepcji i wrażliwości literackiej. 

Nie przeczę, że warto czytać tę powieść, bo zawsze warto tematyzować problem emigracji w jak najszerszym ujęciu, co Hamid oczywiście robi choćby w londyńskich scenach walki z ludźmi nielegalnie zajmującymi puste wille w najbogatszych dzielnicach angielskiej metropolii. 

Tę książkę czytałam na mój angielski klub książkowy i bardzo jestem ciekawa, co na jej temat powiedzą moje współuczestniczki. Myślę, że odmienne tło pochodzenia pozwoli na zupełnie odmienny odbiór te powieści.

Moja ocena: 4/6

Mohsin Hamid, Drzwi na zachód, tł. Witold Kurylak, 208 str., Wydawnictwo Sonia Draga 2018.

piątek, 9 lipca 2021

"Bliżej już się nie da" Monika Steinholm

 


Dwóch chłopców - Jens i Edor przeżywa trudne chwile. Jens odkrywa, że darzy uczuciem swojego najbliższego kumpla Niklasa. Chłopcy przyjaźnią się praktycznie od urodzenia, więc to odkrycie jest dla Jensa druzgoczące. Po rozmowie z rodzicami, którzy coming out chłopca przyjeli nad zwyczaj dobrze, wyjeżdża do wujka, który mieszka w domu po babci z partnerem. Ten wyjazd ma być poniekąd terapeutyczny, ale na miejscu okazuje się, że nic nie jest takie, jak miało być. Wujek jest bardzo ekscentryczny, głośny, nieskrępowany, co żenuje Jensa. Ponadto chłopak po raz pierwszy przebywa w domu dziadków po ich śmierci i boryka się z mnóstwem sentymentalnych wspomnień. 

Wujkowie zaangażowali się w organizację pierwszej parady równości w okolicy i próbują wciągnąć do przygotowań Jensa. Dla chłopaka jego homoseksualizm jest dość świeży i takie oczywiste akcje jeszcze zbyt wczesne. Jens postanawia sam zając sobie swój czas, znajdując pracę w wesołym miasteczku. Podczas jazdy motocyklem, na jednym z przystanków poznaje Edora, który zafascynowany jest maszyną. 
Edor jest zagubiony, nie potrafi się pozbierać po śmierci mamy, za którą się obwinia, nie ma dobrego kontaktu z macochą, kłóci się z ojcem, nie radzi sobie w komunikacji z dziewczyną Beate i czuje się outsiderem w swojej paczce. Stopniowo między chłopcami zaczyna rodzić się coś więcej.

Steinholm świetnie opisała niepewność nastolatków, nieporadność w ich kontaktach, wątpliwości, zmartwienia. Naprzemienna narracja uwypukla różnice między chłopcami, którzy wywodzą się z całkiem różnych domów i borykają z zupełnie odmienną przeszłością. To wakacyjne uczucie pomaga obojgu odkryć, co dla nich ważne, zrozumieć siebie, własne motywy, a także pozycje względem innych. Przynależność do paczki przyjaciół jest sprawą bardzo ważną i tutaj autorka bardzo dobrze opisała napięcia i wzajemne relacje. 

Styl autorki jest bardzo lekki, zwyczajnie nie sposób oderwać się od lektury, co na pewno będzie dużym atutem dla nastolatków, którzy zdecydują się na tę książkę. 

Polecam za temat, świetne ujęcie, naturalność i autentyczność.

Moja ocena: 5/6

Monika Steinholm, Bliżej już się nie da, tł. Joanna Barbara Bernat, 240 str., Wydawnictwo dziwny pomysł 2021.

wtorek, 6 lipca 2021

"Sungs Laden" Karin Kalisa

 


Karin Kalisa zachwyciła mnie swoimi umiejętnościami językowymi w Radio Activity, nie wiedziałam jednak, że potrafi pisać jeszcze piękniej! To co robi z językiem w powieści Sungs Laden, to absolutne mistrzostwo. Mój zachwyt nad metaforami, sformułowaniami, nieoczywistymi porównaniami nie ustępuje zachwytowi na treścią tej powieści. Kalisa stworzyła współczesną baśń o porozumieniu, umieszczając jej akcję w dzielnicy Berlina - Prenzlauer Berg. 
To słynne miejsce, hipsterska dzielnica, w której ceny mieszkań wystrzeliły w górę po tym, jak została odkryta przez resztę Berlina. Kalisa opowiada o społeczności wietnamskiej, która zadomowiła się we wschodniej części Berlina jeszcze za czasów NRD, gdy braterska pomoc umożliwiała Wietnamczykom podjęcie pracy w bogatszym kraju. Tak było w przypadku matki Sunga. 

Kalisa snuje opowieść o perypetiach rodziny tytułowego bohatera poniekąd mimochodem, obok wydarzeń współczesnych. Wszystko zaczyna się od dnia, w którym syn Sunga ma przynieść do szkoły coś wietnamskiego na dzień porozumienia narodów. Ani Sung, ani jego syn nie mówią po wietnamsku i nawet nigdy w Wietnamie nie byli, więc do pomocy staje babcia, która zabiera do szkoły swoją lalkę z wietnamskiego teatru wodnego. W szkole robi furorę, opowiadając baśń opartą na jej własnych przeżyciach. To pociąga za sobą ogromne zainteresowanie lalkami w dzielnicy oraz podsuwa pewien pomysł nauczycielce plastyki. Niebawem w większości szkół dzieci uczą się na robić podobne lalki. Ludzie zaczynają zauważać liczne sklepiki wietnamskie i oprócz warzyw i owoców, kupują lalki oraz wietnamskie kapelusze. Zainteresowanie wietnamskimi sąsiadami rośnie lawinowo, dzielnica się zmienia i zmieniają się sami Wietnamczycy, którzy po raz pierwszy doznają prawdziwej integracji i atencji ze strony sąsiadów. 

Kalisa snuje swoją opowieść w tak bezpretensjonalnym, uroczym stylu, pełnym humoru i serdeczności, że nie sposób przerwać lekturę. Jej obserwacje, opisy i diagnozy berlińskiej społeczności są tak absolutnie trafne, że wiele razy uśmiechałam się pod nosem. Cudowna, krzepiąca powieść.

Moja ocena: 5/6

Karin Kalisa, Sungs Laden, 255 str., czyt. Martin Baltscheit, Audible Studios 2017.

poniedziałek, 5 lipca 2021

"Strategia antylop" Jean Hatzfeld

 


Strategia antylop to książka z tych, których zupełnie nie powinno się oceniać. Jean Hatzfeld poświęcił swoją karierę reporterską Ruandzie, ta książka jest już jego trzecią na temat ludobójstwa. Ten reportaż powstał w około siedem-osiem lat po tragedii, gdy mordercy zostali zwolnieni z więzienia, a rząd ruandyjski wezwał Tutsi i Hutu do pojednania. Zwolnieni Hutu wzięli udział w wykładach na temat pojednania i zachowania wobec tych Tutsi, którym udało się przeżyć. 

Hatzfeld spotyka starych "znajomych" oraz nowe osoby, których wysłuchuje. Pyta o odczucia na temat poniekąd wymuszonego pojednania, o współżycie z wrogim narodem, o oczekiwania wobec siebie. Ile osób, tyle poglądów. Przewijają się jednak wstyd, bynajmniej nie wśród Hutu, lecz wśród Tutsi, którzy przeżyli ludobójstwo. By przeżyć musieli się całkowicie zezwierzęcić i to właśnie odczuwają jako żenujące. Wspomnienia życia w błocie, brudu, jedzenia surowych warzyw i wygrzebanych korzeni, biegania nago, by uniknąć maczet są ogromnym źródłem wstydu. Tutsi oczekują od Hutu gestów przeprosin, których nigdy nie otrzymują. Hutu natomiast trzymają się w swoim gronie, byli więźniowie spotykają się, by wspominać i swobodnie rozmawiać. Pozorny pokój i pojednanie nie mają przełożenia na rzeczywistość.

Autor często wspomina Holokaust, porównując ciszę i niechęć do mówienia Żydów, którzy przeżyli obozy z Tutsi, wyciągając paralele w zachowaniu państw ościennych czy międzynarodowych sił pokojowych, które w obu przypadkach umyły ręce. Hatzfeld kusi się także na diagnozy Afryki, porównania kontynentu z Zachodem, ale nie udaje mu się tu uniknąć ogólników. Trudno traktować przecież Afrykę jak jedność. Jego rozmówcy wprawdzie często określają samych siebie jako Afrykanów, opisując własne cechy i mentalność, od autora oczekiwałabym jednak większej dywersyfikacji.

Myślę, że warto czytać tę książkę w komplecie z poprzednimi reportażami Francuza. Liczne odwołania do tamtych wydawnictw, dawały mi podczas lektury uczucie niedosytu, wrażenie, że tracę część z sensu, z opowieści. Sam sposób w jaki Hatzfeld skonstruował ten reportaż mnie nie przekonał, odebrałam go jako monotonny. 

Moja ocena: 4/6

Jean Hatzfeld, Strategia antylop, tł. Jacek Giszczak, 247 str., Wydawnictwo Czarne 2009.

niedziela, 4 lipca 2021

"Zoli" Colum McCann

 


Opowieść o Zoli obejmuje ponad siedemdziesiąt lat, począwszy od lat 30. XX wieku w ówczesnej Czechosłowacji. To wtedy mała Zoli dorasta otoczona liczną rodziną w taborze cygańskim. Jej dzieciństwo kończy się, gdy Gwardia Hlinki zgładza jej bliskich, otaczając tabor na skutym lodem jeziorze a następnie obserwując jak Roma toną. Z całej rodziny pozostają Zoli i dziadek. Dziadek kocha wnuczkę i wbrew cygańskiemu kodeksowi uczy ją czytać i pisać. Zoli jest nie tylko bardzo mądrym dzieckiem, dysponuje także wyjątkowym talentem poetyckim i muzycznym. II wojna światowa oznacza kolejne represje ludności Romów, które nie kończą się z powstaniem socjalistycznej Czechosłowacji. Romów należy osiedlić i ucywilizować. Twórczością Zoli zainteresuje się czeski literat i socjalista oraz przybyły z Anglii Steven, pół-Słowak, który zapragnął na miejscu walczyć o socjalistyczny ustrój. Wydanie wierszy Romki, występy i sława nie idą w parze z akceptacją w taborze. Wykluczona Zoli udaję się w długą samotną podróż na zachód, przez zielone granice, wśród nieprzyjaznych ludzi, bez uczucia przynależności do kogokolwiek. 

Ta obszerna powieść w swoim zamyśle przypomina historię Papuszy i właśnie wątek literackiego talentu, którego kobieta nie może rozwijać najbardziej nie poruszył. Owszem, McCann ciekawie szkicuje sytuację polityczną, a przede wszystkim sposób traktowania Romów czy też, jak to mawiano, radzenia sobie z problemem tej społeczności, dotąd zresztą nie rozwiązanym. Ja nie mogłam jednak wyzbyć się podejrzliwości, bo przecież ta powieść napisana jest przez Irlandczyka! Dlatego też odniosłam wrażenie, że dużo lepiej wyszły mu rozdziały, gdzie narratorem jest Steven oraz wątek miłosny wraz z zakończeniem. Jak nietrudno się domyślić, Steven zakochuje się w Zoli, nie rozgryzając jednak jej osobowości, co zresztą jest także trudne dla czytelniczki czy czytelnika, ponieważ autor koncentruje się na przedstawianiu akcji i czynów, a nie myśli i wątpliwości. 

Zoli to w gruncie rzeczy ciekawa powieść, ale, jak wyżej pisałam, nie potrafiłam się dać jej ponieść ze względu na moją podejrzliwość. Czy przedstawione przez autora słowackie realia, życie w taborze, zachowanie Romów są wiarygodne? Na ile był w stanie wczuć się w te postaci, a na ile są to jedynie kreacje jego wyobraźni o tej grupie etnicznej? Ponadto zachwalany styl McCanna mnie zupełnie nie porwał - wydał mi się być monotonny i niczym się nie wyróżniający. 

Moja ocena: 4/6

Colum McCann, Zoli, tł. Dirk van Gunsteren, 382 str., czyt. Rosel Zech i Ulrich Matthes, Argon Verlag 2007.

sobota, 3 lipca 2021

"Ostatnie stadium" Nina Lykke

 


Elin ma około pięćdziesięciu lat, jest lekarką pierwszego kontaktu i bardzo często ma serdecznie dość swoich pacjentów. Ich żądań, kłamstw, niestosowania się do zaleceń, powtarzalności. W gabinecie, przyjmując kolejnych pacjentów, prowadzi monologi wewnętrzne z stojącym nieopodal szkieletem Torre, nie oszczędzając w swoich wynurzeniach także własnej osoby. Jej rozważania wprawdzie dotyczą społeczeństwa norweskiego, ale można je spokojnie nazwać uniwersalnymi. 
Elin jest sfrustrowana, nie ma żadnych iluzji na temat życia, ale nie jest to powieść smutna. Lykke zawarła w niej sporą dozę ironii i czarnego humoru. 

Życie prywatne Elin bynajmniej nie jest weselsze. Ona spędza wieczory przed serialami z niejedną lampką winą, a jej mąż - ortopeda, maniakalnie biega na nartach lub nartorolkach. Ich rozmowy ograniczają się do kilku słów. Wszystko się zmienia, gdy Elin przypadkowo dodaje do znajomych na Facebooku byłego partnera. Od słowa do słowa umawia się z Björnem. Sama nie wie dlaczego, zapamiętała go przecież jako kontrolującego freaka i fajtłapę. Okazuje się jednak, że eks jest atrakcyjny, potrafi słuchać i rozmawiać, a do tego nieszczególnie mu się układa w małżeństwie. Elin nie ma specjalnej ochoty na romans, ale bez wytłumaczalnych powodów to ciągnie. Nie sądźcie jednak, że jest to książka o zdradzie. Ta powieść zawiera w sobie o wiele więcej.
To przede wszystkim rzecz o braku komunikacji - nie ma jej między pacjentami a lekarką, nie ma między małżonkami, nie było między Elin a jej matką. Te brak zdolności rozwiązywania problemów za pomocą rozmowy, konwersacji, kłótni, dyskusji jest zapewne jednym z czynników, który popchnął Elin do ciągnięcia związku z Björnem. On, jako jedyny, słucha i chętnie rozmawia.

Odrębną kwestią jest dzieciństwo Elin - historię którego poznajemy dopiero pod koniec książki. To zdecydowanie jedna z kwestii, która miała ogromny wpływ na dorosłą Elin. Lekarka teraz stroni od podejmowania decyzji, pozwala sobie na płynięcie za kochankiem. Ale te decyzje musiała podejmować jako dziecko, dzień w dzień, samotnie, i musi je podejmować jako lekarka - a te mogą zaważyć na czyimś życiu. Nie chcę zdradzić zbyt wiele z treści książki, dlatego nie pociągnę tego wątku, choć wydaje się on być kluczowy dla zachowania bohaterki.

Bardzo pasuje mi styl Niny Lykke - lekko prześmiewczy, ironiczny, bez zbędnych ozdobników. Świetny przekład Karoliny Drozdowskiej czyni z Ostatniego stadium lekturę nad wyraz przyjemną, ale i refleksyjną. Polecam.

Moja ocena: 5/6

Nina Lykke, Ostatnie stadium, tł. Karolina Drozdowska, 304 str., Wydawnictwo Pauza 2021.

czwartek, 1 lipca 2021

Stosikowe losowanie lipiec 2021


Agnes wybiera numer książki dla Gucimal (w stosie 79 książek) - 78
Guciamal wybiera numer książki dla McDulki (w stosie 150 książek) - 91
McDulka wybiera numer książki dla Maniiczytania (w stosie 5 książek) - 4
Maniaczytania wybiera numer książki dla ZwL (w stosie 1200 książek) - 1080
ZwL wybiera numer książki dla Anny (w stosie 276 książek) - 88
Anna wybiera numer książki dla Agnes (w stosie 14 książek) -

"Nie zdążę" Olga Gitkiewicz


 

Ta książka opowiada o Polsce ze zdjęcia. O Polsce opuszczonych wiat i przystanków, zdemolowanych dworców, nieczynnych torów, spękanego asfaltu. O Polsce bez pomysłu na transport publiczny. Gitkiewicz nie skupia się na jednym aspekcie, czyli niemożliwej do pokonania bez transportu publicznego odległości z wsi i miasteczek do większych miast, gdzie jest praca, szkoła, sklepy, lecz podchodzi do tematu kompleksowo. Przede wszystkim stara się porozmawiać z jak najszerszym gronem ludzi, w różnoraki sposób powiązanych z transportem. Są więc jego odbiorcy - mieszkańcy prowincji, są pracownicy, kolejarze, fascynaci kolei, dyrektorzy kolei prywatnych, inwestorami itd. Tym sposobem autorka może nakreślić obraz szeroki, w którym jednak dominuje kolej.

Podobało mi się to dość kompleksowe spojrzenie w rozdziale o samochodach, gdzie Gitkiewicz szkicuje rozwój przemysłu automobilowego, jego stopniową dominację oraz w konsekwencji likwidację transportu publicznego. W tym celu sięga po doświadczenia amerykańskie, które jednak jeden do jeden można przenieść na grunt polski, gdzie samochód to podstawa komunikacyjna niemal każdego. To dla mnie zawsze bardzo zdumiewające odkrycie, bo w Berlinie, gdzie mieszkałam szesnaście lat, tą podstawą jest rower czy komunikacja miejska. Znam szereg osób, które nie posiadają ani samochodu, ani prawa jazdy. Sama, po przeprowadzce do innej dzielnicy, bardzo żałowałam, że nie mogę korzystać już z komunikacji publicznej. Autorka dość ciekawie szkicuje tę zmianę w kwestii transportu i jej konsekwencje, a także stopniowe, celowe redukowanie roli kolei czy autobusów. Nie zdawałam sobie sprawy, że za tymi praktykami stała metoda. 

Stosunkowo mało w tej książce zwykłych ludzi. Spodziewałam się, że ten reportaż będzie głównie traktował o dojazdach, a jest tych osobistych opowieści nie aż tak dużo. Z drugiej strony te przytoczone wystarczą zapewne, by unaocznić problem dwóch autobusów dziennie, których rozkład jazdy nijak nie da się połączyć z godzinami pracy czy nauki. Zaciekawiły mnie też informacje o tzw busikach, które mnie zawsze w Polsce fascynują. Mam na myśli te podjeżdżające lub nie, przeładowane, bez jakichkolwiek środków bezpieczeństwa, płacone na rękę kierowcy. 

Najmniej podobał mi się ostatni rozdział - utopijny szkic z przeszłości, który przedstawia badaczy nie istniejącego już państwa Pekap. Niby dowcipny, ale jednak stylistycznie całkowicie odbiega od reszty książki. 

Sporo dowiedziałam się z tej książki, a taka lektura jest zawsze dla mnie pozytywna. Walor poznawczy to jedna z najważniejszych kwestii według których dobieram lektury.

Moja ocena: 4/6

Olga Gitkiewicz, Nie zdążę, 240 str., Dowody na istnienie 2019.