poniedziałek, 29 kwietnia 2024

"Białe płatki, złoty środek. Historie rodzinne" Paweł Piotr Reszka


 

Historie rodzinne – gdzieś w Polsce, na prowincji, w mieście, na wsi, w zwykłych domach i blokach, w otoczeniu sąsiadów, rodziny, znajomych – świadczące o głębokiej samotności w bólu, nieszczęściu, cierpieniu, nieporadności. Samotności z wyboru, ze wstydu, z konieczności, z braku zainteresowania, w wyniku zainteresowania powierzchownego, bo co się będziemy wtrącać w życie innych, na skutek opieszałości pomocy społecznej. Te historie zawsze kończą się śmiercią. Dodać należy, że śmiercią, nawet jeśli z wyboru, nagłą, bolesną, samotną, brutalną, rozpaczliwą. Często śmiercią ludzi bardzo młodych. 

Reszka nie boi się ciężkich tematów i nawet jeśli się nam wydaje, że o przemocy domowej i zaniedbaniu wiemy wszystko, bo tych reportaży jest i było mnóstwo, to warto sięgnąć po ten zbiór, autor bowiem stara się o inną, nietypową perspektywę lub o to, by była jak najszersza. Jakie konkretnie tematy porusza reporter? To dziecko, które się powiesiło i policja przez pół roku nie była w stanie wpaść na jego trop, inny chłopiec, który odebrał sobie życie z głodu, mała dziewczynka zagłodzona przez niewydolnych rodziców, małżeństwo prowadzące rodzinę zastępczą dla zysku, miejsce, w którym mężczyźni masowo się wieszają, kobieta zakatowana przez męża i syna, inna zamordowana przez zazdrosnego partnera, kobieta, która oddaje dziecko do adopcji po piętnastym porodzie, starsze małżeństwo, które nie przyjmuje pomocy mimo niedołężności itd. Jak Polska długa i szeroka tych historii jest wiele, choć autor koncentruje się głównie we wschodniej części kraju. 

Reszka jest reporterem idealnym, niewidocznym, nieoceniającym. Jego teksty układają się natomiast w obraz, który dąży do pewnego rodzaju katharsis – ostatnie reportaże są nieco pozytywniejsze od tych początkowych, choć o fajerwerkach mowy tu nie ma. Reporter nie tworzy iluzji, pozostawia czytelniczkę ze ściśniętym sercem i poczuciem, że ludzie robią sobie straszne rzeczy. Wracając jednak do samotności – tak, to ona wydaje się być jednym z decydujących czynników, które prowadzą do tragedii. Polecam, czytajcie.

Moja ocena: 5/6

Paweł Piotr Reszka, Białe płatki, złoty środek, 304 str., Wydawnictwo Agora 2021.

niedziela, 28 kwietnia 2024

"Kolonia" Audrey Magee


Kolonia to słowo bardzo pojemne. Może być rozumiane w wielu kontekstach i aspektach. Audrey Magee w swojej powieści pozwala na wiele interpretacji, czyniąc z tej niewielkiej książki opowieść wielce wielowymiarową.

W głównej warstwie fabularnej – dwoje przybyszów kolonizuje mała irlandzką wysepkę. To miejsce, gdzie ludzie wciąż żyją jak przed laty, używają niezmienionego języka irlandzkiego, żyją z rybołówstwa i skazani są na pogodę i jej kaprysy. W latach 70. to wciąż miejsce odosobnione, zapewniające izolację i samotność. Tej ostatniej poszukuje Charles Lloyd – angielski malarz. W małżeństwie mu się nie układa, jego obrazy słabo się sprzedają, więc przybywa na wyspę, by namalować dzieło życia, rzekomo klify i ocean. Wynajmuje dom od czteropokoleniowej rodziny składającej się z kobiet i nastoletniego chłopca. Mężczyzn nie ma, wszyscy zginęli podczas połowu, a ci, którzy do kobiet zaglądają, na wyspie już nie mieszkają. James, najmłodszy członek rodziny, odkrywa dzięki Lloydowi swój talent malarski, co więcej talent przewyższający zdolności Anglika. James ma bowiem tę zaletę, że zna wyspę od podszewki i jego zmysł obserwacji i znajomość flory, fauny i krajobrazu o wielokroć przewyższa tę Anglika. 

Samotność szuka także Jean-Pierre Masson, Francuz, który od kilku lat odwiedza wyspę, na której prowadzi badania języka. Jego misją jest chęć ocalenia ginącego już języka irlandzkiego. Obaj panowie, którzy jako żywo, zachowują się jak kolonizatorzy, biorąc z wyspy to, co im się podoba i pasuje, się nie znoszą. Obaj zarzucają sobie kolonializm, brak poszanowania kultury i butę – i każdego z nich to dotyczy, ale w inny sposób. Masson zresztą niesie ze sobą niełatwą historię, jest bowiem dzieckiem Francuza i Algierki, kolonizatora i przedstawicielki ludu uciskanego. 

Inną płaszczyzną jest społeczeństwo wyspy, które nie ma dobrego wyboru. Może ją opuścić, porzucając tradycje i język, ale zdobywając łatwiejsze i dostatniejsze życie albo na niej pozostać i cierpieć samotność, izolację i głód. Życie na wyspie to także życie w ciągłym zagrożeniu, każde wypłynięcie na morze może oznaczać śmierć, każda ciężka zima głód. Kwestia zachowania języka, to często dla wyspiarzy kwestia być i nie być. Znajomość angielskiego otwiera perspektywy i możliwości, trwanie przy irlandzkim i tradycjach skazuje na wegetację. 

Podczas gdy Lloyd maluje, a Masson nagrywa ostatnią użytkowniczkę irlandzkiego, która nie zna angielskiego, w Irlandii giną ludzie. To okres zaciętych walk, zamachów, wzajemnego wybijania się przez katolików i protestantów. To kolejne oblicze kolonializmu, które dociera do oddalonej od świata wyspy i przeraża jej mieszkanki. 

Magee podejmuje temat kolonializmu na wielu płaszczyznach, ukazując jego złożoność i wpływ ekonomiczny, społeczny i kulturowy na przestrzeni czasu. 

Kolonia uwodzi także w warstwie językowej. Magee świetnie balansuje między sposobem mówienia różnych użytkowników języka. Lloyd myśli obrazowo, jego zdania są często równoważnikowe, krótkie, zawieszone. Masson natomiast jest jego przeciwieństwem, jako lingwista konstruuje długie, wielozdaniowe wywody. Fantastyczne są myśli matki Jamesa, która nigdy nie pogodziła się z utratą męża, brata i ojca – to swoiste strumienie świadomości pokazujące jej zawieszenie między przeszłością a przyszłością, między życiem, a czekaniem. Fantastyczne są rozmowy Lloyda z Jamesem – krótkie, powtarzalne, dobitne w swojej lakoniczności, ukazujące mądrość chłopca. W całej powieści nie brak humoru – Magee udało się wpleść ironię i subtelny humor w wiele scen i rozmów, zwłaszcza tych między Anglikiem i Francuzem. Nie zapominam także o licznych wstawkach po irlandzku i francusku – bardzo mi się podobały!

To bardzo dobra powieść, która pokazuje problem znany i już przestawiany na wiele sposobów z sporą dozą nowatorskości na płaszczyźnie fabularnej, ale i językowej. 

Moja ocena: 5/6

Audrey Magee, Kolonia, tł. Dobromiła Jankowska, 340 str., Wydawnictwo Poznańskie 2024. 

sobota, 27 kwietnia 2024

"Eileen" Ottessa Moshfegh


 

Eileen ma dwadzieścia cztery lata, mieszka z ojcem i pracuje w domu poprawczym dla chłopców. Nie brzmi to najgorzej, ale ojciec to były policjant, który nałogowo pije, ich dom to gorzej niż stajnia Augiasza – zasyfiona buda, której nikt od lat nie sprząta, a właściwie od śmierci matki, po której się Eileen nie otrząsnęła do dziś. A praca jest straszna i pełna przemocy – dom jest bowiem poprawczy tylko z nazwy, bardziej przypomina więzienie i miejsce dręczenia nieletnich. Do tego Eileen nie ma o sobie najlepszego zdania, właściwie to ma zdanie jak najgorsze. Uważa się za brzydką, nieudacznicę, rzadko się myje, nosi przypadkowo dobrane ubrania po matce, a żywi się byle czym. Utwierdza ją w tym ojciec, który codziennie ją szykanuje, wyzywa i poniża. Jednym słowem amerykańskiej sielanki nie ma. 

Narratorka jest już grubo po siedemdziesiątce i wspomina kilka dni tuż przed Bożym Narodzeniem, zanim odmieniła swoje życie, przy okazji wplatając nieliczne wydarzenia po tym, jak opuściła dom. Nie dowiadujemy się jednak, jak potoczyło się jej życie po wyjeździe. Poznajemy za to szczegółowo jej niepochlebne i oceniające myśli oraz przeraźliwe pragnienie akceptacji i bliskości. Moshfegh nie szczędzi tu obrzydliwych opisów, naturalistycznych, turpistycznych wręcz – to zdecydowanie nie jest książka dla kogoś, kto takiej dosłowności nie lubi. 

Eileen to obraz życia w amerykańskim małym miasteczku, które nie jest ani idylliczne, ani szczęśliwe, ani nie ma nic wspólnego z wymuskanym american dream. To zwykli ludzie, pozornie normalni, ale mentalnie ubodzy, zagubieni, straumatyzowani, uzależnieni, a co gorsze otoczenie, które o tym wie i to toleruje. Pomijając jednak ten aspekt, nie bardzo widzę jakąś konkluzję czy pointę tej książki, może dlatego, że narratorka nie zdradza, jak to, co wydarzyło się wtedy, gdy miała dwadzieścia cztery lata, wpłynęło na jej życie. Proza Moshfegh jednak jest warta uwagi – to soczysty, dosadny język. Amerykanka nie boi się pisać o kwestiach niewygodnych, fizjologicznych, brudnych i obrzydliwych, równocześnie kreując postaci nietuzinkowe, nietypowe, zaskakujące, niewygodne.

Proza warta uwagi, potoczysta, przyciągająca, ale na pewno nie dla każdej osoby.

Moja ocena: 4/6

Ottessa Moshfegh, Eileen, tł. Teresa Tyszowiecka, 272 str., Wydawnictwo Pauza 2024.

piątek, 26 kwietnia 2024

"Zrost" Robert Małecki

 


Czwarty i chyba (?) ostatni tom z komisarzem Bernardem Grossem w roli głównej. Małecki tym razem sięga po wydarzenia z II wojny światowej w rejonie Chełmży. To tam istniały podobozy Stutthofu, głównie kobiece i to tam już na samym końcu wojny zamęczono setki Żydówek, ewakuowanych z większych obozów. Ostatni świadkowie wojny żyją w pobliskich Bielczanach i gdy umiera jeden z nich, Stanisław Sądecki, okazuje się, że między nim, a jednym z sąsiadów od czasu okupacji istnieje zadra. 

Śmierć mężczyzny wygląda na samobójstwo, ale Gross ma pewne podejrzenia, które się wzmacniają, gdy okazuje się, że w pobliżu jeziora, w którym znaleziono ciało, o tym samym czasie wydarzył się wypadek samochodowy. Obie te sprawy pozornie się nie łączą, ale niewielkie poszlaki każą Grossowi i Skałce szukać powiązań. Stopniowo policjanci odkrywają historyczne tło i problemy z przeszłości – to bardzo ciekawy wątek i on niesie tę powieść, bo samo rozwiązanie zagadki kryminalnej nie jest przekonujące. Motywy sprawcy, a także sam sposób doprowadzenia do śmierci nie bardzo tym razem Małeckiemu się udały. 

Przyznam jednak, że ja czytam jego kryminały dla klimatu i postaci Grossa, a z czasem i Skałki. Lubię ten szaro-bure, nostalgiczne i smutne tło, opisy okolic Chełmży, historyczne informacje. Lubię także Grossa – za jakiego pogubienie i zwykłość. Lubię, że typowe dla kryminałów tragedie, które dotknęły główne postaci, nie są tu dominujące w sposób ściśle negatywny – widać, jak różnie każda z nich sobie z własnymi demonami radzi. 

Trudno zachęcać do tej książki, bo kto przeczytał i polubił poprzednie trzy tomy, na pewno po nią sięgnie, a kto jeszcze ich nie czytał, od Zrostu zaczynać nie powinien.

Moja ocena: 4/6

Robert Małecki, Zrost, 456 str., Wydawnictwo Literackie 2023.

czwartek, 25 kwietnia 2024

"Badania terenowe nad ukraińskim seksem" Oksana Zabużko


 

Mieszkająca w Stanach Zjednoczonych ukraińska pisarka kocha ukraińskiego artystę – para na odległość, a potem na bliskość, wybuchowa, naznaczona, niełatwa. Perypetie miłosne to jednak tylko przyczynek do opowieści o zupełnie czymś innym. Zabużko rozważa wszelkie aspekty stosunków międzyludzkich obywateli kraju postkomunistycznego. Kraju naznaczonego totalitaryzmem, traumą, bez spójnej przeszłości, bez jasnej przyszłości. 

Główna bohaterka, mieszkająca w Stanach Zjednoczonych, ukraińska poetka wiecznie konfrontowana jest z egzotyką swojego kraju pochodzenia. To ciągłe pytania, niedowierzanie, boom na Ukrainę, mylenie, szufladkowanie. Coś co nadaje od razu etykietkę jest dla pisarki uciążliwe i męczące. 
Równocześnie różni ją od Amerykanów pojmowanie świata, sposób rozmowy, horyzont, wrażliwość. Ale fakt, że mieszka na innym kontynencie zmienia ją i pozwala inaczej odbierać uczucia i zachowania ludzkie. Stopniowo rośnie jej świadomość w kwestii roli kobiet w postsowieckim społeczeństwie, kompleksów, jakie wyniosła z Ukrainy.

Związek z artystą to kanwa do rozważań na powyższe tematy, ale taka konstrukcja powieści nie ułatwia lektury. To swoisty strumień świadomości, przeplatany wierszami, napisany bardzo kwiecistym, można by powiedzieć barokowym wręcz, językiem. Przyznam, że dla mnie był on często niestrawny i zdecydował utrudniał percepcję tej powieści. Nie wyniosłam z niej tyle, na ile liczyłam, nie zachwyciłam się tak, jak miałam nadzieję.

Moja ocena: 3/6

Oksana Zabużko, Badania terenowe nad ukraińskim seksem, tł. Katarzyna Kotyńska, Wydawnictwo Agora 2023.

środa, 24 kwietnia 2024

"Miasto ślepców" José Saramago




Miasto ślepców to historia epidemii, która po kolei ogarnia wszystkich mieszkańców miasta, a póżniej kraju. Pierwsza osoba zaraża najbliższych tylko przez krótki kontakt z nimi, aż epidemia rozprzestrzenia się na całe społeczeństwo. Pierwsi oślepli zostają internowani w byłym szpitalu psychiatrycznym. Okazuje się jednak, że żona jednego ze ślepych widzi, ukryła to, by móc towarzyszyć mężowi. Nie zdradza jednak tego faktu innym. Mimo braku wody i funkcjonujących urządzeń sanitarnych grupa ślepców jako tako radzi sobie. Po pewnym czasie dołączają do nich kolejni chorzy i warunki życia stają się katastrofalne – wszystko tonie w brudzie i smrodzie. Ponadto grupa ślepców przejmuje przydzielane racje żywnościowe, by czerpać z ich rozdzielania profity.

Od pierwszych stron zaskoczył mnie język Saramago – autor nie wydziela graficznie dialogów,  wplecione są natomiast w długie zdania i oznaczane wielką literą. Potrzebowałam chwili, by przyzwyczaić się do tego sposobu pisania, zwłaszcza, że czytałam tę powieść po portugalsku. Dzięki temu zabiegowi Saramago przykuwa czytelniczkę do swojej powieści, nie ma tu miejsca na oddech czy pauzę.

Miasto ślepców można rozważać na wielu płaszczyznach. Naturalnie najpierw będzie to sama treść i akcja powieści, czyli obserwacja zachowań ludzkich wobec epidemii. Saramago podsuwa czytelniczce wiele pytań – jak szybko człowiek przejmuje zachowania zwierzęce, jak istotny jest wzrok do normalnego funkcjonowania, czy możliwa jest organizacja państwa, jeśli wszyscy są niewidomi, jaki sens ma takie życie, czy niewidomi mają jakąkolwiek przyszłość poza wegetacją i walką o pożywienie, jakie znaczenie ma miłość?

Saramago nakreśla jednak także drugą płaszczyznę – funkcjonowanie państwa i społeczeństwa. MOżna oceniać zachowanie państwa wobec początku epidemii – najpierw będzie to walka o przetrwanie i zachowanie organizacji państwowych, a później terror i bezduszność.

Nie sposób nie dostrzec, że Miasto ślepców to powieść-metafora. Saramago na płaszczyźnie językowej korzysta z ogromnego bogactwa portugalskich przysłów, powtarza wiele razy podobne lub te same słowa, a nawet sposób zapisywania dialogów wiąże się z tematyką powieści – na początku czytelniczka czuje się ślepa. Te metafory językowe rozciągają się na treść i rozważania: czy osoba widząca może być ślepa? Czy zachowanie wzroku wśród niewidomych jest błogosławieństwem czy przekleństwem? Czy odzyskanie wzroku oznacza utratę ślepoty?

Saramago niezwykle plastycznie oddaje obrazy destrukcji i zezwierzęcenia, pobudzając w czytelniczce wszystkie zmysły (nie tylko wzrok!). Zadziwiająca alegoria, która po ostatniej pandemii nabiera innego wymiaru.

José Saramago, Ensaio sobre a Cegueira, 299 str., Porto Editora 2016.

wtorek, 23 kwietnia 2024

"Porzucenie" Elisabeth Åsbrink


Rita wyszła za mąż grubo po czterdziestce, to dla niej ogromne wydarzenie, bo jej wybranek jest partnerem, z którym żyje od wielu lat i z którym ma dwie córki (jedną dorosłą, jedną nastoletnią). Ślub wydarzył się nagle w listopadowy zwykły dzień i na pozór nic nie zmienił. Na pozór, bo wewnętrznie stanowi dla Rity ogromną zmianę, choć męża właściwie już nie kocha. Krok po kroku kobieta odsłania historię swojego życia – nietuzinkową, naznaczoną przypadkami i tytułowym porzuceniem. Rita wychowała się w Wielkiej Brytanii, ale jest z pochodzenia Niemką. Dotarła na wyspę przypadkiem, z powodu nieudolności własnego ojca, który nie ogarnął planowanej podróży do Ameryki. Jej matka sama dbała o dzieci i utrzymanie. Rita poniekąd powiela jej los, Vidal ukrywa związek z nią ze względów rodzinnych. Historia jego rodu sięga Hiszpanii, do Anglii wyemigrowali jednak z Salonik, gdzie schronienie znalazła wielka grupa Żydów sefardyjskich. 

Pierwsza część powieści to wyznanie Rity, obraz kobiety dojrzałej, doświadczonej, pełnej refleksji, po czym powieść zupełnie zmienia charakter i styl. Pałeczkę przejmuje wnuczka Rity, dorastająca w Szwecji Katherine. Ona, podobnie jak wszystkie inne bohaterki, także naznaczona jest porzuceniem. Dorasta jak one bez ojca, który rozstał się z jej matką. Ta znowu matką być nie potrafi. Katherine cierpi, staje się opiekunką własnej matki i tęskni za ojcem. Jako osoba już dorosła wyrusza w podróż tropem przodków i trafia do Salonik. Tam krok po kroku odkrywa historię tułaczki europejskich Żydów. Ta druga część jest zupełnie inna – bardziej reportażowa, naszpikowana faktami i informacjami. Uczucia Katherine schodzą na drugi plan. I o ile dowiedziałam się wiele nowego, to jednak opowieść Rity dużo bardziej mnie poruszyła, a także zachwyciła niezwykle delikatnym, poetyckim wręcz językiem, a także pozwoliła odczuć emocje narratorki.

W tej powieści porzuceni są wszyscy – kobiety przede wszystkim, ale i mężczyźni porzucają mniej lub bardziej dobrowolnie swój kraj. Tu wszyscy cierpią i szukają swojej ścieżki, są emigrantkami, wyrzutkami, a przede wszystkim pozbawieni są domu. Ten wątek jest dla mnie dużo ciekawszy niż podkreślana w recenzjach historia Żydów. Zaskoczona nawet byłam, jaki obrót przybrała ta powieść, bo po przeczytaniu połowy spodziewałam się zupełnie czegoś innego. 

Warto sięgnąć dla języka, dla wyrazistego portretu psychologicznego, sporej dawki informacji historycznych i innej perspektywy historii Żydów niż ta powszechnie znana w Polsce.

Moja ocena: 4,5/6

Elisabeth Åsbrink, Porzucenie, tł. Natalia Kołaczek, 304 str., Wydawnictwo Wielka Litera 2021.

poniedziałek, 22 kwietnia 2024

"Mała matura" Janusz Majewski

 


Ludwik Maria Taschke urodził się w 1931 roku we Lwowie, ale zanim to nastąpiło jego rodzice stali się pionkami historii i polityki. Maria została w Europie, gdy jej rodzina emigrowała do Ameryki, bo nagła choroba nie pozwoliła rodzicom zabrać małego dziecka. Tadeusz spotkał trzy wielkie postaci, które wpłynęły na losy Polski, zanim poznał Marię i został ojcem Ludwika. 
Chłopiec zaznał szczęśliwego dzieciństwa w ukochanym Lwowie. Rodzinie nie brakowało pieniędzy, miłości i troski o dzieci – po jakimś czasie urodziła się jeszcze Hania. Jak się można domyślić beztroskie lata kończą się wraz z wybuchem wojny. 

Majewski niezwykle potoczyście opisuje perypetie chłopca. Z jego perspektywy obserwujemy sytuację polityczną, przemiany, wojnę z całymi jej konsekwencjami. Te obrazy wpływają na jego dzieciństwo, ale wciąż wiele tu zwykłego życia, czyli sprzeczek z siostrą, wypraw z kumplami, psot, rozmów, zabaw, szkoły.  Rodzina po wojnie ląduje w Krakowie, gdzie obserwuje rodzącą się nową władzę i porządek, zupełnie odmienny od jej przekonań oraz próbuje się w tej nowej rzeczywistości odnaleźć. Autor opisuje wiele wydarzeń z życia Ludwika – to szkolne impresje, konkretne dni, psoty, rozmowy, fascynacje nauczycielami. Ludwik dorasta i dojrzewa – obserwujemy jego zainteresowania, szukanie własnej ścieżki, ale także budzenie się seksualności. 

Czytając tę powieść, nie da się oprzeć wrażeniu, że to memuar, że Majewski pisze o tym, czego sam doświadczył, przeżył i pamięta. To oczywiście dobry trop, bo zgadza się wiele faktów z życia reżysera. Mimo wojennych przeżyć, to ciepła, nostalgiczna książka, którą po prostu dobrze się czyta. Widać, że autor ma piękne wspomnienia, mimo wielu przeciwności losu zaznał w domu miłości, poznał wspaniałych ludzi i otoczony był dobrymi duszami. Piękna, nostalgiczna lektura.

Moja ocena: 5/6

Janusz Majewski, Mała matura, 448 str., Wydawnictwo Marginesy 2010.

niedziela, 21 kwietnia 2024

"Pogo" Jakub Sieczko


Pogo nie jest książką o ratownictwie medycznym. Pogo nie jest reportażem o pracy ratownika medycznego. Pogo nie jest opisem najbardziej spektakularnych i najbardziej dołujących sytuacji. Nie wiedziałam o tym, gdy sięgałam po tę książkę, a mimo to mi się podobała, o dziwo! 
Czym więc jest Pogo? To właściwie coś na kształt eseju czy może osobistego pamiętnika lekarza Jakuba Sieczki. To refleksje, przemyślenia, spostrzeżenia, obserwacje, prywatne, a nawet intymne przeżycia bazujące wprawdzie na pracy ratownika medycznego, ale stawiające w centrum autora, a nie konkretne cechy tego zawodu.

Sieczko pokazuje naturalnie trudność tej pracy, ale skupia się na sobie, czyli na przykładowym ratowniku i na tym, co ta praca z taką osobą robi i jak dana osoba sobie radzi z tym, co przeżyła. Sieczko porusza więc takie tematy jak alkoholizm, bieda, starość, śmierć młodych ludzi, śmierć dzieci, samotność, wspólnota załogi itd. Te tematy powtarzają się i przewijają, tworząc coś na kształt kipiącej od emocji spowiedzi. I za te emocje tak wysoko oceniam Pogo. Po lekturze rozumiem gniew, frustrację, smutek, rozpacz, chęć ucieczki, adrenalinę, która przyciąga. Rozumiem niemoc, zależność od systemu, wyczerpanie, zmęczenie, obrzydzenie. Co nie znaczy, że nie rozumiałam tego wszystkiego wcześniej. 

Sieczko zdecydowanie potrafi pisać, wyrażać emocje, balansować między językiem niemal poetyckim i prawie wulgarnym i mnie tym kupił. O ile rozumiem wszystkie zarzuty kierowane w kierunku tej książki, to właśnie ta szczerość i dosadność u mnie wygrywa. Może dlatego, że znam lekarza. Może dlatego, że czasem miałam wrażenie, że to jego słowa.

Moja ocena: 5/6

Jakub Sieczko, Pogo, 120 str., Dowody 2022.

sobota, 20 kwietnia 2024

"O czasie i o wodzie" Andri Snær Magnason

 


Zdecydowanie nie tego się spodziewałam, sięgając po tę książkę. Jak to mam w zwyczaju, nie wiedziałam, o czym będę czytać, a przeczytałam tę powieść, bo Islandia u mnie zawsze jest krajem pierwszego wyboru, choć czytam już znacznie mniej literatury z wyspy niż jeszcze te kilka lat temu.
Otóż książka Magnasona to nie powieść, a raczej esej o przemijaniu i klimacie. Autor na podstawie historii własnej rodziny i swoich przeżyć pisze o niepokojących zmianach klimatycznych, apelując o ich zauważenie. Tak, trochę jak w filmie Nie patrz w górę – naukowcy uczulają, nawołują, prezentują badania, zapewniają, a my to mamy gdzieś. Bo zmian w klimacie nie widzimy na tyle, by nas zabolało. Że jest cieplej? Fajnie, przecież milej mieć dłuższe lato niż srogą zimę. One gdzieś tam są, ale daleko i w sumie nie wiadomo, na ile silne i bolesne. Andri Snær udowadnia jednak, że przejmować się należy i to jak najszybciej. 

Swoje przekonanie popiera licznymi przykładami z Islandii – jak wiadomo, miejsca o ekstremalnym klimacie są bardziej narażone na zmiany i są one tam bardziej widoczne. Lodowce zmieniają swój kształt, niszczone są ekosystemy, by mogły powstać kolejne fabryki, giną ostatnie okazy flory i fauny. Magnason powołuje się tu na swoich dziadków, którzy należeli do pierwszych eksploratorów lodowców, angażowali się w badania na zmarzliną i jej zmianami. Autor może się zresztą pochwalić niezwykle ciekawą rodziną – inny dziadek pracował w Stanach Zjednoczonych jak uznany chirurg, na swoim stole operacyjnym miał wiele znanych postaci, a nawet Oppenheimera, jeden z wujków natomiast był bardzo zaangażowany w walkę o odbudowanie populacji kajmanów. Te rodzinne historie przeplatają się z rozważaniem na temat upływu czasu i zmianach w świecie. Bardzo ciekawe są także  rozmowy autora z Dalajlamą oraz rozważania na temat mitologii nordyckiej i hinduskiej.

Magnason pisze potoczyście, interesująco, jego rodzinne gawędy są bardzo ciekawe, a spostrzeżenia trafne i poparte argumentami. Podczas lektury czuć zaangażowanie i desperację autora, ogrom wiedzy i czasu, jaki spędził i zapewne spędza na zbieraniu informacji i agitowaniu innych do działania. Warto sięgnąć po tę książkę, mnie może nie otwarła oczu, ale utwierdziła w przekonaniach.

Moja ocena: 5/6

Andri Snær Magnason, O czasie i wodzie, tł. Jacek Godek, 304 str., Wydawnictwo Karakter 2020.

piątek, 19 kwietnia 2024

"Brzuch Paryża" Emil Zola


Florent omyłkowo aresztowany podczas zamieszek w 1848 został zesłany do kolonii karnej w Cayenne. Ten złamany, nieszczęśliwy i zupełnie nieprzebojowy człowiek wraca jednak do Paryża wiele lat później. Wychudzony, wymizerowany, bez nadziei i sił trafia na dobrych ludzi, dzięki którym ląduje w okolicy nowych hal. To mekka handlu, świątynia konsumpcji, serce i puls Paryża. Okazuje się, że właśnie tu jego młodszy brat ma sklep mięsny wraz ze swoją żoną Lisą, z domu Macquart. 

Tylko pozornie Florent jest głównym bohaterem tej powieści – tak jak jego fizyczność pozostanie blady, zatopiony w mrzonkach o rewolucji i przywróceniu republiki nie dostrzeże życia dookoła. A jest ono niezwykle rozbuchane. W halach sprzedaje się, handluje, targuje, zabija, kroi, sieka i plotkuje. Nowy przybysz w rodzinie Lisy i Quenu to wspaniały obiekt do plotek. Nikt nie wie, kim jest i skąd się zjawił, a gdy obejmuje stanowisko nadzorcy działu rybnego domysły i plotki osiągają apogeum, tak jak rywalizacja między piękną Lisą i piękną Normandką (obie z siostrą handlują rybami, jedna słono-, druga słodkowodnymi). Lisa uchodzi nie tylko za piękną, ale i za cnotliwą, rozsądną i godną podziwu. Jej pochodząca z Normandii konkurentka natomiast zachwyca urodą, ale nie może ścigać się z Lisą w kwestii cnotliwości. 

Zola niezwykle plastycznie odmalowuje obraz hal i życia w nich. Drobiazgowo opisuje warzywa, kwiaty, poszczególne produkty, każdą rybę, każdy ser, nie pomijając struktury, konsystencji i zapachu. To niezwykłe obrazy pozwalające na zagłębienie się w owym paryskim brzuchu, żywicielu i magazynie. Podobnie się ma rzecz ze sklepem Lisy, Francuz nie szczędzi opisów wnętrz, ale także poszczególnych produktów, a także procesu ich wytwarzania. Jeśli więc chcieliście się dowiedzieć, jak w dziewiętnastowiecznym Paryżu produkowano kiełbasy, pasztety, kotlety i inne mięsne produkty, Zola wam to szczegółowo opisze.

Pomijając jednak aspekt opisowy, ta powieść to świetny obraz tego, jak plotki i niedopowiedzenia potrafią doprowadzić do nieszczęścia, skłócić rodziny i znajomych, jak pozorna cnotliwość może być przykrywką egoizmu i dbania o własny interes. To ponownie wspaniałe studium natury ludzkiej i obraz Paryża. 

Moja ocena: 5/6

Émile Zola, Brzuch Paryża, tł. Armin Schwarz, 264 str., Jazzybee Verlag 2015.

czwartek, 18 kwietnia 2024

"Żeńska końcówka języka" Martyna F. Zachorska


Konto instagramowe pani od feminatywów, czyli Martyny Zachorskiej śledzę chyba od początku. Zawsze ceniłam jej wiedzę, nie tylko językoznawczą, a to że dzielę z nią poglądy, jest tu tylko wartością dodaną.

Na Żeńską końcówkę języka czekałam z niecierpliwością, ale sięgnęłam po nią, jak to zazwyczaj bywa, dopiero teraz i niepotrzebnie zwlekałam, bo to świetna rzecz, którą warto mieć w wersji papierowej. Zachorska nie skupia się w swojej publikacji tylko na kwestiach, z których zasłynęła. Owszem feminatywy odgrywają tu dużą rolę, ale są tylko jednym z tematów. Autorka zajmuje się szeroko pojętym językiem, że tak powiem, mniejszościowym, a co za tym idzie sytuacją konkretnych grup społecznych, bo, jak wiemy, język wpływa i kształtuje rzeczywistość. Sporo tu więc o języku inkluzywnym, a co za tym idzie o osobach z niepełnosprawnością, niebinarnych, osobach o innym kolorze skóry itd. 

Zachorska pisze o seksizmie w języku, o wulgaryzmach, o języku opisującym cielesność, wskazując na słabości, innowacje i ponownie, jak używane przez nas słownictwo wpływa na inne osoby. To głęboko tolerancyjna publikacja, skierowana na to, by nie ranić innych, by nakreślić inny punkt widzenia i uwrażliwić czytelniczkę na potrzeby innych osób. Każdy z poruszonych tematów poparty jest dogłębną wiedzą, licznymi źródłami, a do tego opisany jest potoczystym, empatycznym językiem. To się po prostu świetnie czyta, a autorka daje mnóstwo argumentów na wypadek dyskusji na któryś z tych tematów. Polecam.

Moja ocena: 5/6

Martyna F. Zachorska, Żeńska końcówka języka, 320 str., Wydawnictwo Poznańskie 2023.

wtorek, 16 kwietnia 2024

"Jezus umarł w Polsce" Mikołaj Grynberg

 


Kryzys uchodźczy na granicy polsko-białoruskiej trwa już kilka lat, Grynberg pojechał do wiosek położonych najbliżej i rozmawiałam z osobami, które pomagają oraz z dwoma pracownikami straży granicznej. Z tymi dwoma ostatnimi dużo trudniej było się umówić na rozmowę i przeprowadzić sam wywiad. 

To rozmowy z osobami napływowymi, które zamieszkały w Białowieży, szukając spokoju i oddalenia od ludzi, ale także z miejscowymi, którzy są częścią środowiska, znają pracowników straży, policjantów, decydentów. Każda z tych osób pierwszy raz pomogła dość spontanicznie, bez głębokiego namysłu, a przede wszystkim bez świadomości tego, jakie konsekwencje je czekają. Rozmówcy opowiadają, jak pomagają, jak zaczęli, co robią, jak się zmieniło ich życie i jakie tego pomagania ponieśli konsekwencje. A jest ich wiele – od zmiany stylu życia po zespół stresu pourazowego. Grynberg pyta także swoje rozmówczynie i rozmówców o ich stosunek do Polski, o to jak się zmienił po tym, jak zaczęli pomagać. 

W tych rozmowach przeplatają się także konkretne historie osobiste – osób pomagających, a przede wszystkim uchodźców. Autor pokazuje, na ile może, ich motywy, pochodzenie, wykształcenie, zachowanie. Nie, nie wybiela niczego, czasem są to kontakty bardzo pozytywne, czasem przejawiają się zachowania roszczeniowe, ale i tu Grynberg potrafi znaleźć ich przyczynę.

Co najważniejsze, autorowi udało się przeprowadzić te rozmowy z wielką delikatnością, zachowując spokój, neutralność. Stawianie tego samego zestawu pytań to ciekawy zabieg, utrzymujący ramy wywiadu, ale także pokazujący powtarzalność doświadczeń. 

Trudno cokolwiek napisać o tej książce, to trzeba czytać. Koniecznie. Nie dowiedziałam się z niej wprawdzie niczego nowego, ale potwierdziła ona to, jak czuję i doświadczam świat i innego człowieka, niezależnie od kraju jego pochodzenia i koloru jego skóry.


Moja ocena: 6/6

Mikołaj Grynberg, Jezus umarł w Polsce, 320 str., Wydawnictwo Agora 2023.

niedziela, 14 kwietnia 2024

"Języczni. Co język robi naszej głowie" Jagoda Ratajczak

 


O języku mogę czytać ciągle i wiele. Lubię wszelkie ciekawostki, badania, informacje na tematy językoznawcze i o wielojęzyczności. Ratajczak właśnie na tych tematach zasadziła tę książkę, choć nie jest to może wielojęzyczność a raczej dwujęzyczność i szeroko pojęte uczenie się języka pierwszego i drugiego. To z założenia książka dla laika, napisana przystępnym językiem, pełna ciekawostek i przykładów. Autorka potoczyście relacjonuje wyniki przeróżnych eksperymentów i badań, odwołuje się do własnych doświadczeń jako nauczycielka i ucząca się języka.

Tego naprawdę dobrze się słucha (choć lektorka dała plamę w niektórych językach obcych, co przy takiej książce trochę jest słabe), ale nie jestem przekonana, że wiele z tej książki wyniosę. W zasadzie nie była ona dla mnie, jako filolożki i osoby bardzo zainteresowanej wielojęzycznością, nowością, choć nie znałam wielu z przytaczanych badań. Jednak z przyjemnością usystematyzowałam sobie niektóre wiadomości i po prostu poobcowałam z tematyką językoznawczą, a także skonfrontowałam wiele tematów z własnymi doświadczeniami (wyrażanie uczuć w obcym języku, używanie wielu języków na co dzień, nauka kolejnego języka itp.).

Języczni to wstęp do dalszych poszukiwań językoznawczych dla osób bardziej zaawansowanych w temacie lub lekkie, popularnonaukowe wprowadzenie dla tych, którzy bezskutecznie uczą się języka obcego albo wychowują dziecko dwujęzycznie i chcą pogłębić swoją wiedzę lingwistyczną.

Moja ocena: 4/6

Jagoda Ratajczak, Języczni. Co język robi naszej głowie, 240 str., Wydawnictwo Karakter 2020.


piątek, 12 kwietnia 2024

"Jak się starzeć bez godności" Magdalena Grzebałkowska, Ewa Winnicka


Nie znam podcastu, na bazie którego wyrosła ta książka, znam za to i cenię obie autorki. Dotychczas znałam je tylko jako profesjonalne reporterki, postaci niewidzialne, skupione na przekazaniu historii. W tej książce obie pisarki pokazują się od zupełnie innej, prywatnej strony. Obie urodzone w pierwszej połowie lat 70. orientują się, że dla szerokiego społeczeństwa stają się kobietami starzejącymi się – a co za tym idzie, niewidzialnymi, odsuniętymi od wielu aktywności i skazanymi na ów proces.

Ta perspektywa im się nie podoba (wiadomo) i po kolei naświetlają przeróżne jej aspekty. Począwszy od wyglądu (tłuszcz, cellulitis, zmarszczki, inne obwisłości), poprzez sport (kontuzje, wybór, chęć i niechęć), rolę społeczną (babcia, zmiana kariery, emerytura) po strój (pastele, beże, szalone kolory), wychowanie (osiemnastka dzieci, niesforność nastolatków) i inne aspekty wieku dojrzałego. Obserwacje autorek są bardzo celne i uniwersalne – przyznam, że kilka razy śmiałam się w głos, zwłaszcza gdy dochodziłam do wniosku, że mam te same przemyślenia (a i wiek podobny). Największą siłą tej książki jest jej bezpretensjonalność i szczerość. Autorki nie kreują się na nic i nikogo, a przede wszystkim nie szczędzą szczegółów z życia prywatnego – te historie zmniejszają dystans i pozwalają na identyfikację z nimi. Mają ogromny dystans do siebie i potrafią swoje niepowodzenia czy objawy starzenia się obrócić w żart.

To typowa lekka książka, lektura-przerywnik, ale niezwykle przyjemna.

Moja ocena: 5/6

Magdalena Grzebałkowska, Ewa Winnicka, Jak starzeć się bez godności, 280 str., Wydawnictwo Agora 2022.

czwartek, 11 kwietnia 2024

"Broniewski. Miłość, wódka, polityka" Mariusz Urbanek


Urbanek jest dla mnie gwarantem ciekawych biografii, o czym przekonał mnie w przypadku takich sław jak Julian Tuwim czy Jan Brzechwa. Książka o trzecim wielkim polskim poecie była więc łatwym wyborem, zwłaszcza, że o Broniewskim niewiele wiedziałam.

Autor w tej monumentalnej biografii przedstawia nie tylko życie poety, ale kusi się o rys epoki, zwłaszcza polityczny. Broniewski bowiem właśnie przez pryzmat polityki jest postrzegany – jako komunista, zwolennik reżimu i PRL. Tymczasem z tej książki wyłania się zupełnie inny obraz, owszem lewaka i socjalisty, ale zarazem człowieka, który próbuje odnaleźć swoją ścieżkę pod partyjnym butem. Urbanek zarysowuje lata młodości Władysława, pokazując jego pochodzenie, skupia się jednak głównie na dokonaniach wojskowych i poetyckich, nie bojąc się rozwikływania skomplikowanej sytuacji politycznej Polski i Rosji oraz umiejscawiania w niej swojego bohatera, który wszak zaliczył pobyty w więzieniu i był aktywnym uczestnikiem wojen. Nieco na drugi plan zsuwa się tu życie prywatne, które było wszak niezwykle interesujące – Broniewski był człowiekiem kochliwym, potrójnym mężem i podwójnym ojcem (jedną córkę adoptował) oraz wielbicielem wódki, która kosztowała go życie.

Przyznam, że mnie bardziej interesowała historia prywatna poety, zupełnie mi nieznana i tragiczna, naznaczona wojną i śmiercią. Urbanek świetnie wkomponował w tekst liczne wiersze – chętnie sobie je przypomniałam, oczywiście wielu nie znałam wcześniej.

Warto sięgnąć po tę książkę, bo pewnie wiele osób ma niepełny czy wręcz zakłamany obraz poety, Urbanek pomaga przedefiniować własne poglądy i spojrzeć na tę postać z szerszej perspektywy.

Moja ocena: 5/6

Mariusz Urbanek, Broniewski. Miłość, wódka i polityka, 404 str., Wydawnictwo Iskry 2011.

środa, 10 kwietnia 2024

"Ucieczka z Chinatown" Charles Yu

 


Ile razy przyszło wam do głowy określenie ten Azjata, gdy opisywaliście kogoś o wyglądzie wskazującym na pochodzenie z największego kontynentu? Ja przyznam, że niewiele, o ile w ogóle, bo na problem opisywany przez Charlesa Yu jestem wyczulona od dawna. Ale słyszałam je dziesiątki razy, wymiennie z ten Chińczyk.

Charles Yu to Amerykanin, którego rodzice wyemigrowali z Tajwanu i który zapewne dobrze wie, jak to jest być tym Azjatą. Ucieczka z Chinatown jest więc opowieścią o tym, jak trudno Azjatom odnaleźć swoje miejsce w amerykańskim makrokosmosie. Jeśli nie są tym Azjatą, to mogą być Typowym Azjatą lub Azjatyckim Dostawcą Jedzenia, albo Martwym Azjatą, a jeśli się jest kobietą to Azjatycką Pięknością czy Wschodnią Tajemniczą Pięknością itp. Szczytem marzeń jest osiągnięcie statusu Gościa od Kung-Fu. A gdy przekroczy się stosowny wiek, można być Starym Azjatą czy innym Mędrcem. A kulisami będzie azjatycka restauracja i nieodzowny dźwięk gongu. Nie zapomnijmy o tak ważnej umiejętności, jak mówienie po angielsku z akcentem. Sprawa wręcz nieodzowna. 

Główny bohater powieści Willis Wu mimo wysiłków rodziców wpadł w tę konwencję i jego marzeniem jest zostanie Mistrzem Kung-Fu. Co jednak najciekawsze w tej powieści, to jej forma, przypominająca scenariusz filmu czy dramat. Yu gra tą konwencjąm przeskakując między planem filmowym a rzeczywistością, wplatając retrospekcje i informacje o historii chińskiej emigracji do Stanów Zjednoczonych. I bez reszty mnie takim prowadzeniem narracji ujął – bo o ile jestem podejrzliwa wobec nadmiernie przekombinowanych i przekonstruowanych powieści, to tu wszystko jest spójne, ma sens i cel. Yu kupił mnie tym stylem, wraz z nim Aga Zano, która świetnie oddała charakterystyczną frazę tej prozy.

Moja ocena: 5/6


Charles Yu, Ucieczka z Chinatown, tł. Aga Zano, 250 str., Wydawnictwo ArtRage 2022.

niedziela, 7 kwietnia 2024

"Londyńczycy" Ewa Winnicka


Słysząc Londyn i emigracja, mamy przed oczami przede wszystkim tę po wejściu Polski do Unii Europejskiej, zapewne od razu wspominając tego czy innego znajomego lub znajomą, którzy próbowali się dorobić na przysłowiowym zmywaku. Winnicka jednak wzięła na tapet emigrantów pierwszych – tych, którzy zostali w Wielkiej Brytanii w trakcie lub tuż po II wojnie światowej. Bardzo lubię czytać prywatne historie zwykłych i mniej zwykłych ludzi, a gdy autorka upchnie w nich jeszcze trochę historii – to jest super. 

Winnicka spotkała wiele ciekawych osób, takich jak właściciel zamku czy kolekcjoner pomników, opisała powojenne losy Polaków znanych, sięgnęła po wątek literatury wydawanej zagranicą, a przede wszystkim rozjaśniła nieco sytuację polskiego rządu na uchodźstwie i losów polskiego skarbu. Niektóre z tych tekstów miały dłużyzny czy zwyczajnie mnie mniej interesowały, ale cała książka to skarbnica informacji. Autorka stara się pokazać stosunek do Polski, pozycję polskich emigrantów w Wielkiej Brytanii, ich drogę do poczucia tożsamości i przynależności do danego kraju. To wszystko wątki, które bardzo mnie interesują i których postrzeganie zmieniło się od okresu wojny, szczególnie ze względu na sytuację polityczną polski.

Polecam tym, którzy lubią pióro Winnickiej, a szczególnie osobom zainteresowanym wątkami emigracyjnymi i narodowościowymi.

Moja ocena: 4,5/6

Ewa Winnicka, Londyńczycy, 264 str., Czarne 2012.

piątek, 5 kwietnia 2024

"Agnes Grey" Anne Brontë


Agnes Grey to młodsza córka pastora, który podupada na zdrowiu a i nie dysponuje dużymi środkami finansowymi. Wychowana pod kloszem dziewczyna postanawia więc wspomóc rodzinny budżet i nająć się jako guwernantka. Dziewczyna jest pełna dobrych myśli i entuzjastycznie nastawiona do tego zajęcia, jednak okazuje się, że rzeczywistość znacznie odbiega od jej wyobrażeń. Trafia na rozwydrzone, pozbawione jakichkolwiek zahamowań dzieci, do tego wyniosłe, rozpieszczone i trudne do prowadzenia. Nie inaczej jest w kwestii jej chlebodawców, którzy reprezentują zupełnie inny kodeks wartości niż Agnes, a ponadto traktują ją jak służącą. 

Ta powieść utrzymana jest w formie dziennika, w którym młoda kobieta zwierza się ze swoich myśli, ale i marzeń związanych oczywiście z zamążpójściem. W ten sposób mamy wgląd w tok myślenia wiktoriańskiej panny – dobrze wychowanej, skromnej i mądrej. I to jest największa zaleta tej książki. Dzięki tej formie to świetny dokument ówczesnego stylu życia i tak należy czytać tę powieść. Starałam się o tym pamiętać, bo oczywiście większość poglądów i myśli Agnes przyprawiało mnie o trzepotanie przedsionków. Na pierwszy ogień poszły mądrości dotyczące wychowania – guwernantka uskarża się, że nie może w swoich podopiecznych wyrobić sobie autorytetu, bo nie wolno jej ich bić. Po przełknięciu tych wywodów, trzeba umieć pogodzić się z tym, że w dziewczynkach zabijane są jakiekolwiek przejawy inicjatywy, aktywności, tupetu. Oczywiście nadrzędną wartością i rozrywką (!) jest kościół – a jaki obraz kobiety przekazuje, wiadomo. 

Sporą rolę w książce odgrywa męczenie zwierząt, któremu Agnes jest przeciwna, co jednak nie powstrzymuje autorkę przed szczegółowymi opisami. Niektóre trudno było mi przetrwać, z miłosiernym zabijaniem piskląt kamieniem na czele. Nastawić się jednak trzeba także na kopanie psów, wyrywanie odnóży i inne tego typu wątpliwe atrakcje.

Wreszcie wspomniane wyżej zamążpójście – Agnes wiele razy skarży się na pustkę w swoim życiu, na brak celu i samotność, które może wypełnić tylko miłość. I oczywiście od pierwszego przedstawienia pewnego osobnika płci męskiej wiadomo, że to będzie właśnie ten. Narracja nie pozostawia tu żadnych wątpliwości, co oczywiście ma wpływ na atrakcyjność lektury.

Rozumiem oczywiście, że czytałam książkę napisaną w XIX wieku i odpowiadającą ówczesnym poglądom i ideałom, ale nie mam chyba sił na czytanie takich wychowawczych rewelacji, a także na znoszenie tak czarno-białej narracji (bogaci są zawsze zepsuci i źli, biedni zawsze pobożni i dobrego serca). Doceniam starania tłumaczki w oddaniu stylu epoki, ale ciągłe używanie celownika i konstrukcji "trzeba mi było" skupiło moją uwagę na stałym wyłapywaniu tego zwrotu.
Podsumowując, powieść dla zagorzałych fanek i fanów sióstr Brontë.

Moja ocena: 3/6

Anne Brontë, Agnes Grey, tł. Magdalena Hume, 232 str., Wydawnictwo MG 2012.

czwartek, 4 kwietnia 2024

"Nakarmić kamień" Bronka Nowicka

 


Ta niewielka książka została w 2016 roku uhonorowana Nagrodą Nike i z tego też powodu znalazła się na moim stosie. Powieść Nowickiej to właściwie proza poetycka – krótkie, kilkustronicowe impresje dziecka, które obserwuje otaczających go ludzi i świat. Jest prababcia, która na stare lata oszalała, jest babcia i mama, które zajmują się domem i organizują świat i jest ojciec – dziwny, zdominowany, czasem opryskliwy. Są także rzeczy – mnóstwo rzeczy, które bada dziecko. Bohaterka ocenia ich istotę, przeznaczenie, funkcję, strukturę, a czyni to z nietypowego punktu widzenia, zachowując dziecięcą naiwność. 

To króciutkie teksty pisane prostym językiem, aczkolwiek zaskakujące celnością lub wręcz nietuzinkowością porównań czy obserwacji. Mój problem polega jednak na tym, że nie potrafię ich zupełnie docenić. Nie rezonuję z taką wizją świata, mam inną wrażliwość, inną wizję i percepcję. Nie jest to proza, które zupełnie się ze mną rozjeżdża, ale czytałam ją raczej na zasadzie: wprawdzie ładne, ale ni dla mnie.

Myślę, że rozumiem motywację jury, które przyznało Bronce Nowickiej Nagrodę Nike, ale jak widać po znikomej popularności tej książki, jego opinii chyba nie podzielają czytelnicy. Na pewno ma na to wpływ fakt, że to proza mało przystępna, dla wybranej grupy i fajnie, że się ją zauważa, ja na pewno nigdy bym po nią nie sięgnęła, gdyby nie nagroda.


Moja ocena: 3/6

Bronka Nowicka, Nakarmić kamień, 56 str., Biuro Literackie 2015.


środa, 3 kwietnia 2024

"Przyszło nam tu żyć" Jelena Kostiuczenko

 


Kostiuczenko to reporterka, która pisze o sprawach, których doświadczyła, w które weszła i z którymi żyła. Nie boi się brudu, nędzy, niewygody ani kontaktu z człowiekiem z tak zwanego marginesu. Rosjanka spędziła czas w baraku prostytutek, wśród pracownic z byłych kaukaskich republik radzieckich, z rodzicami, którzy stracili dzieci w biesłańskiej szkole, w zabitych dechami wioskach na trasie szybkiego pociągu relacji Moskwa - Sankt Petersburg, na granicy z Ukrainą, w ruinie szpitala zamieszkanej przez opuszczone dzieci, wśród osób uzależnionych od narkotyków, w prowizorycznych, rozpadających się blokach, których mieszkanki pisały nawet do samego papieża z prośbą o lokal zastępczy czy w ekipie drogówki.

Świat, który wyłania się z reportaży Kostiuczenko, to świat, który nie zachęca do życia. To rozpacz, brak perspektyw i wyjścia, przede wszystkim dlatego, że aparat państwowy nie zważa na dobro człowieka. Reporterka świetnie ukazuje to uwikłanie w system, który coś działa, coś robi, ale wszystko albo znika, albo dochodzi częściowo, albo jest przekierowane, a zwykły człowiek nie ma najmniejszej szansy na to, by wywalczyć cokolwiek dla siebie. Zdumiewające jest to, jak wysoki jest stopień pogodzenia się z własnym losem, bierność i porzucanie walki – są tu pojedyncze zrywy, jak w przypadku kobiet, które napisały do papieża, ale na przykładzie weterana wojennego czy masowo gwałconych przez członków mafii dziewczyn widać, że machnięcie ręką jest najczęstszą strategią. 

Obraz Rosji potrafi wpędzić w depresję i pozbawić jakiejkolwiek nadziei. Czytając te reportaże, czułam współczucie i żal, było mi niewymownie smutno, że ludzie muszą tak żyć, że nie mają żadnych szans na zmianę swojego losu. Tu wyraźnie widać, jak autorytarnym krajem jest Rosja, jak mało istotne są prawa człowieka, jak bardzo liczą się działania na pokaz i jak mało faktyczna pomoc. Ta bezkarność aparatu przenosi się na obywateli – nie warto przestrzegać prawa, bo i tak tego nikt nie sprawdzi i nikt tego nie robi. Przeażające.

Moja ocena: 6/6

Jelena Kostiuczenko, Przyszło nam tu żyć, tł. Katarzyna Kwiatkowska-Moskalewicz, 328 str., Wydawnictwo Czarne 2020.

wtorek, 2 kwietnia 2024

Statystyka marzec 2024


Przeczytane książki: 13

Liczba stron: 4075

Przeczytane tytuły

– "Farerskie kadry" Maciej Brencz
– "Sobremesa" Mikołaj Buczak
– "Greenpoint" Ewa Winnicka
– "Cudowne lata" Valérie Perrin
– "Zdobycz" Émile Zola
– "Chłopczyce z Kabulu" Jenny Nordberg
– "Szczegóły" Ia Genberg
– "Jestem głód" Petra Dvoráková
– "Kurwa, kurwa, kurwa" Linn Strømsborg
– "Krew o świecie" Claudia Salazar Jiménez
– "Białe noce" Urszula Honek
– "Noc szpilek" Santiago Roncagliolo
– "Kradzież" Ann-Helén Laestadius

Najlepsza książka: "Chłopczyce z Kabulu", "Kurwa, kurwa, kurwa", "Greenpoint"