Czwarty i chyba (?) ostatni tom z komisarzem Bernardem Grossem w roli głównej. Małecki tym razem sięga po wydarzenia z II wojny światowej w rejonie Chełmży. To tam istniały podobozy Stutthofu, głównie kobiece i to tam już na samym końcu wojny zamęczono setki Żydówek, ewakuowanych z większych obozów. Ostatni świadkowie wojny żyją w pobliskich Bielczanach i gdy umiera jeden z nich, Stanisław Sądecki, okazuje się, że między nim, a jednym z sąsiadów od czasu okupacji istnieje zadra.
Śmierć mężczyzny wygląda na samobójstwo, ale Gross ma pewne podejrzenia, które się wzmacniają, gdy okazuje się, że w pobliżu jeziora, w którym znaleziono ciało, o tym samym czasie wydarzył się wypadek samochodowy. Obie te sprawy pozornie się nie łączą, ale niewielkie poszlaki każą Grossowi i Skałce szukać powiązań. Stopniowo policjanci odkrywają historyczne tło i problemy z przeszłości – to bardzo ciekawy wątek i on niesie tę powieść, bo samo rozwiązanie zagadki kryminalnej nie jest przekonujące. Motywy sprawcy, a także sam sposób doprowadzenia do śmierci nie bardzo tym razem Małeckiemu się udały.
Przyznam jednak, że ja czytam jego kryminały dla klimatu i postaci Grossa, a z czasem i Skałki. Lubię ten szaro-bure, nostalgiczne i smutne tło, opisy okolic Chełmży, historyczne informacje. Lubię także Grossa – za jakiego pogubienie i zwykłość. Lubię, że typowe dla kryminałów tragedie, które dotknęły główne postaci, nie są tu dominujące w sposób ściśle negatywny – widać, jak różnie każda z nich sobie z własnymi demonami radzi.
Trudno zachęcać do tej książki, bo kto przeczytał i polubił poprzednie trzy tomy, na pewno po nią sięgnie, a kto jeszcze ich nie czytał, od Zrostu zaczynać nie powinien.
Moja ocena: 4/6
Robert Małecki, Zrost, 456 str., Wydawnictwo Literackie 2023.
To raczej nie mój gatunek, więc chyba sobie odpuszczę.
OdpowiedzUsuń