środa, 30 stycznia 2013

"Życie jak w Tochigi na japońskiej prowincji" Anna Ikeda



Autorka książki jest nauczycielką angielskiego i ten zawód wykonuje w Japonii. Nie bardzo jednak wiadomo jak do tego doszło. Anna Ikeda dość chętnie dzieli się detalami ze swojego prywatnego życia, wiadomo więc, że wyjechała do Japonii jako pracownica agencji reklamowej (?) w USA, gdyż szef potrzebował kogoś, który pracowałby w amerykańskich godzinach urzędowania. Wiadomo też, że swojego przyszłego męża poznała także z dala od Japonii - był jej byłym uczniem. Wynika z tego, że przeprowadzka do Japonii z mężem była już drugą do tego kraju. Pewności jednak uzyskać nie sposób. Pewnie zresztą mało kogo to interesuje, a ja mam fobię dokładności:)

Ikeda mieszka w Nikko - na północy Japonii, na prowincji, jak sama pisze. Życie w Nikko bardzo odbiega od tego w Tokio - jest tu zimno i mroźnie, niemal wszystko jest inne. Autorka opisuje więc swoje przygody i japońskie doświadczenia. Wiele miejsca poświęca na zarys historyczny prowincji, w której leży Nikko, szeroko opisuje słynne kompleksy świątynne, dzieje ich powstania oraz krajobraz tej części Japonii.
Przede wszystkim jednak Życie w Tochigi to właśnie książka o codziennym życiu, o zdziwieniach i zadumaniach obcokrajowca, o przeważnie śmiesznych przygodach, o niespotykanych sytuacjach i naturalnie o obserwacjach autorki. Nie porusza ona wielu typowych dla Japonii tematów takich jak chociażby manga, bo albo jej nie interesują albo nie dotyczą prowincjonalnego Nikko. Przedstawia faktycznie inny świat niż ten znany z powieści traktujących o życiu w Tokio.

Życie w Tochigi jest bardzo różne od Japońskiego wachlarza Bator i to na każdej płaszczyźnie. Nie należy tych książek czytać w tak krótkim odstępie czasu. Po lekturze Bator, powieść Ikedy wydawała się być pamiętnikiem zaledwie. Wiele razy miałam wrażenie, że czytam blog, a nie książkę. Ale nie tylko lektura Japońskiego wachlarza miała na to wpływ, wzmocniła tylko moje odczucia.

Najbardziej przeszkadzał mi język Ikedy - pełen kolokwializmów, symulujący rozmowę, pozostawiał we mnie wrażenie spoufalania się z czytelnikiem. Przeszkadzały mi zapewne w zamierzeniu dowcipne lub ironiczne wstawki - mnie one nie tyle nie śmieszyły, co czasem żenowały.
Podobne odczucia miałam gdy autorka pisała o teściowej, nazywanej regularnie babskiem. Rozumiem używanie takich określeń w rozmowie, ale w książce opowiadającej o własnych przeżyciach? Czyżby autorka zakładała, że teściowa nigdy jej publikacji nie przeczyta?
Dziwną rolę odgrywa także jej mąż, praktycznie wiecznie nieobecny, mimo że Ikeda poza tym bardzo chętnie dzieli się detalami ze swojego życia. Mąż pojawia się tylko jako fanatyk wycieczek górskich lub jako niegroźny dodatek do życia, z którego można się czasem pośmiać.

Nie moge zaprzeczyć, że książkę czyta się dobrze - pełna jest ciekawych informacji i przede wszystkim wspaniałych fotografii autorki - ale to jednak, powtórzę się, relacja bardziej przystająca blogowi, niż słowu drukowanemu.

Po napisaniu tych słów przeszukałam blogosferę i okazuje się, że chyba tylko ja nie jestem zadowolona z lektury tej książki. Przyznaję, że najbardziej przeszkadzał mi właśnie język autorki, do treści się nie przyczepiam, ale dziwi mnie, że wśród innych czytelników taki sposób pisania spotkał się z poklaskiem.

Moja ocena: 3,5/6

Anna Ikeda, Życie jak w Tochigi na japońskiej prowincji, 315 str., Wydawnictwo WAB 2012.

sobota, 26 stycznia 2013

Stosikowe losowanie 2/13

Zapraszam do zgłaszania się do rundy lutoej! Pary rozlosuję 1 lutego, czas na przeczytanie książki mamy do końca miesiąca.


Dla przypomnienia zasady:

1. Celem zabawy jest zmniejszenie liczby książek w stosie.

2. Uczestnicy dobierani są losowo w pary i wybierają numer książki dla partnera.

3. Wylosowaną książkę należy przeczytać do końca miesiąca.

4. Mile widziana jest recenzja, do której link należy zamieścić na moim blogu.

5. Podsumowanie losowania wraz z linkami znajduje się w zakładkach z boku strony.

6. Jeśli wylosowana książka jest kolejną z cyklu, można przeczytać pierwszy tom.

Serdecznie zapraszam do zabawy i czekam na zgłoszenia wraz z podaniem liczby książek w stosie.

środa, 23 stycznia 2013

"Der gelbe Bleistift" Christian Kracht



Nigdy nie czytałam felietonów pochodzącego ze Szwajcarii Krachta, nie znam także jego powieści i pewnie nadal nie poznałabym jego pisarstwa gdyby nie mały dopisek w tytule tej książki. Reisegeschichten aus Asien. Jeśli czytam gdzieś Azja, a do tego, że chodzi o historie i to związane z podróżami, ślepo kupuję. 

Der gelbe Belistift czyli Żółty ołówek to zbiór reportaży czy raczej felietonów, które Kracht publikował w latach 1992 - 1999 w Welt am Sonntag. Autor porusza się między Baku a Tokio, ale azjatyckie metropolie i krajobrazy są raczej tłem jego własnych doznań niż głównym tematem. 

Kracht lubi ironię, a sarkazm to jego drugie imię, ale przede wszystkim lubi popadać w przesadę. Czyni to, by ukazać jak obrzydliwie czysty jest Singapur, jak denerwująco chaotyczny Bangkok, jak zorganizowane Tokio i jak pełne emerytowanych hippisów Goa. Kracht porusza problemy istotne, czasem oczywiste, a czasem odkrywcze, ale nie analizuje lecz ironizuje. Do felietonów przenika jego życie osobiste, do którego także podchodzi z przymrużeniem oka. To egocnetryk, zblazowany dandys - uroczy i brutalny i zawsze prześmiewczy względem świata i siebie. Ta maniera, nie przeczę, całkiem odpowiednia dla felietonu, który ukazuje się raz w tygodniu, zdaje egzamin ale w nadmiarze denerwuje. Należy być świadomym, że ładunek poznawczy książki nie jest zbyt wysoki - służy ona raczej rozrywce i sygnalizowaniu problemów. Podejrzewam, że mój odbiór jest inny, niż osoby, która opisywanych miejsc nie znają. Wiele ze spostrzeżeń Krachta dzielę, ale ja moje obserwacje ujęłabym w zupełnie inny sposób.

Nietety niemal wszystkie felietony straciły na ważności. O ile pisane około trzydzieści lat temu reportaże Sieberta nadal interesują, to lekkie teksty Krachta wydają się być przestarzałe. Jego spostrzeżenia dotyczą aktualnych fenomenów czy wydarzeń i niestety wydały mi się w większości nie przystawać do stanu aktualnego. Azja zmienia się w tak zawrotnym tempie, że HongKong na rok przed przejęciem przez Chiny był zupełnie innym miastem, a Koi Samui w 1999 roku była urokliwym rajem, a nie centrum masowej turystyki. Rzeczowa analiza Sieberta nie traci tak bardzo na aktualności, jak chwilowe odbicie rzeczywistości prezentowane przez Krachta.

Felietony Szwajcara czyta się dobrze, ale dokładnie tak jak poranną gazetę przy kawie czy herbacie. Zebranie ich w książkę jest chwytem na wyrost.

Moja ocena: 3/6

Christian Kracht, Der gelbe Bleistift. Reisegeschichten aus Asien, 186 str., Fischer Taschenbuch Verlag 2011.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

"Japoński wachlarz. Powroty" Joanna Bator



Wydawało mi się, że moja wiedza o Japonii nie jest najgorsza, ale Joanna Bator zadbała o moją mentalną rewolucję - uporządkowałam to, co wiedziałam ale przede wszystkim przekonałam się, że wiedziałam bardzo, bardzo mało.

Bator opisuje swoją wyprawę do Japonii, chronologicznemu opisowi towarzyszą wrażenia, które piętrzą się, rozrastają w dygresje i analizy, aż w końcu autorka i jej przygody odchodzą na drugi plan, by ustąpić miejsca Japonii i Japończykom. A jeśli czytacie dygresje i sądzicie, że będzie nudno, to się mylicie. Obiecuję wam, że Japoński wachlarz jest pasjonujący i wciąga bez reszty. Jeśli dot ąd Japonia interesowała was tylko trochę, a podróż do tego kraju nigdy nie była przedmiotem waszych rozmyślań, teraz zapragniecie odwiedzić to państwo, a po Tokio poruszać się będziecie z Batorowym (Batorowskim?) wachlarzem w dłoni. 

Nie ma chyba sfery japońskiego życia, której nie opisałaby Bator. Nie chcę jednak wchodzić w szczegóły i powielać jej analizy i spostrzeżeń - to musicie przeczytać sami. Naprawdę, chyba po raz pierwszy nie zająknę się ani słowem o treści książki. 

Zachwyciłam się ponownie językiem autorki - bardzo odpowiada mi jej poczucie humoru oraz sposób postrzegania świata. Z zachwytem i podziwem czytałam kolejne uwagi autorki - dogłębne, przemyślane, a przede wszystkim rzeczowe. Naturalnie nie da uniknąć się oceniania czy zadziwienia japońskim życiem, ale Bator posiada tak cenioną przeze mnie pokorę wobec inności. 
Ponadto wydaje się także posiadać łatwość nawi ązywania kontaktów, zdobywa sobie przyjaźń kilku Japonek, które stają się jej przewodniczkami po zawiłościach japońskiej kultury i tokijskiego krajobrazu. Uroku i pełni dodaje książce ciekawość Bator - nie stroni ona od eksperymentów kulinarnych czy mieszkaniowych, jest gotowa wypróbować każdą nowość.

Jedno słowo o treści - z przyjemnością przeczytałabym więcej na temat języka japońskiego. To wynik zainteresowań prywatnych, tylko w przypadku tego rozdziału odczułam niedosyt. 

Bardzo chciałabym kiedyś odwiedzić Japonię, może kiedyś mi się uda?

Moja ocena: 5/6

Joanna Bator, Japoński wachlarz. Powroty, 371 str., Wydawnictwo WAB 2011.

niedziela, 20 stycznia 2013

"Zanim zasnę" Steve Watson



W ostatni dzień urlopu sięgnęłam po książkę, która wydawała mi się należeć do kategorii łatwych, przyjemnych i szybko-się-czytających. Trafiłam całkiem nieźle. 
Before I go to sleep to podobno thriller psychologiczny ale gdybym nie przeczytała tego na okładce, niemal do końca książki sądziłabym raczej, że czytam bardzo średnią powieść o życiu osoby, która cierpi na amnezję. Wiedziałam jednak, że czytam thriller, do tego psychologiczny, więc ciągle czekałam na wydarzenia pasujące do tego gatunku literackiego.

Christine budzi się rano i zastanawia się, gdzie się znajduje - nie poznaje ani sypialni, ani domu, ani mężczyzny śpiącego obok niej. Co więcej sądzi, że nadal jest studentką. Dopiero gdy wchodzi do łazienki zauważa zdjęcia opisujące jej życie, a mąż codziennie na nowo tłumaczy jej kim jest. 
Okazuje się, że na skutek wypadku Christine cierpi na wyjątkowy rodzaj amnezji - jest w stanie zapamiętać wszystkie wydarzenia dnia, ale nocny sen zabiera wszystkie wspomnienia. Od wielu lat Christine układa codziennie na nowo swoje życie. Nie trudno się domyślić, że bardzo łatwo manipulować taką osobą. Gdy więc Christine odbiera telefon od rzekomego lekarza, który przypomina jej o umówionej wizycie oraz przestrzega przed mężem jest zdezorientowana. Kluczem do składania kawałków życia jest pisanie pamiętnika. Lekarz codziennie przypomina Christine gdzie schowała pamiętnik, a ona każdego ranka od nowa odkrywa swoją tożsamość. Nie ma ona powodów nie wierzyć swojemu mężowi, nie ma także powodów nie wierzyć lekarzowi ale krok po kroku odkrywa swoją przeszłość - przebłyski pamięci początkowo są bardzo enigmatyczne, ale dają jej bazę do tworzenia swojej rzeczywistości. Dopiero na ostatnich stronach powieści, jakżeby inaczej, Christine, a z nią czytelnik, poznaje prawdę o swojej przeszłości. Dodam jednak, tylko czytelnik nieuważny, bo ja dość prędko domyśliłam się prawdy. Zabrakło mi w powieści Watsona napięcia i niepokoju. Co to za thriller, gdzie nawet przez sekundę nie czułam dreszczyku emocji? Nie twierdzę, że książka jest nudna, ale z powodzeniem mogłabym ją odłożyć na tydzień, by ewentualnie wrócić do lektury. Wielogodzinne siedzenie w samolocie działało jednak na korzyść autora i książkę doczytałam aż do kulminacyjnych ostatnich stron, które poznałam już w domu.

Można by sądzić, że mocną stroną książki jest tematyka - amnezja nieszczególnie często gości na kartach thrillerów (a może się mylę?). Jednak nie przekonała mnie specyfika przypadłości Christine oraz zastosowane terapie. Podejrzewam, że autor dbał o realizm na tej płaszczyźnie powieści, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że historii Christine brak przysłowiowych rąk i nóg. Ponadto sama postać  Christine nie przekonuje - przyjmuje swój los z pokorą, brak u niej praktycznie buntu czy rozpaczy. 

Before I go to sleep można przeczytać na urlopie albo jako przerywnik między lekturami bardziej wymagającymi, ale nie należy oczekiwać od tej książki uniesień czytelniczych.

Moja ocena: 3/6

Steve Watson, Ich. Darf. Nicht. Schlafen. tł. Ulrike Wasel, 400 str., Fischer Taschenbuch Verlag.

"Gilead" Marilynne Robinson



Książkę kupiłam już dawno, zachęcona poleceniem padmy, i wreszcie sięgnęłam po nią dzięki stosikowemu losowaniu. 

Gilead to zapiski starego, chorującego pastora. John Ames mieszka w Gilead niemal od urodzenia, całe swoje życie poświęcił służbie pastorskiej. Dopiero w podeszłym wieku poznał żonę, która urodziła mu syna. Właśnie do niego kieruje swoje zapiski. Zamiarem Amesa jest pozostawienie listu dla syna, w którym opisuje mu swoje dzieciństwo i przodków, miłość do niego, historię swojego życia, a przede wszystkim przemyślenia, głównie teologiczne. 
Pastor odbiega od formy listu i tworzy coś na kształt pamiętnika, luźnych zapisków - myśli się powtarzają, Ames wraca do rozpoczętych wątków, opisuje życie codziennie. Tak, to właściwie pamiętnik, a może nawet zapis hipotetycznych rozmów z synem. Taka forma książki wymaga od czytelnika sporo uwagi podczas lektury.

Książka została nagrodzona Pulitzerem i mimo że myślę, iż rozumiem pobudki jury, mnie ona aż tak nie zachwyciła. Traktowałam ją zdecydowanie poznawczo - losy urodzonego w 1879 roku Amesa ściśle wiążą się z losami stanu Iowa, a nawet całych Stanów Zjednoczonych. Oczami pastora widzimy wojnę secesyjną, kwestię niewolnictwa, a także zwykłe, ubogie małomiasteczkowe życie.
Mimo to, dłużyła mi się lektura powieści Robinson - szczególnie rozważania teologiczne nie trafiły u mnie na podatny grunt. 

Moja ocena: 3/6

Marilynne Robinson, Gilead, tł. Witold Kurylak, 279 str., Wydawnictwo Sonia Draga 2006.

"Igrzyska śmierci" Suzanne Collins



Igrzyska śmierci pewnie już wszyscy znają, ale ja dopiero teraz sięgnęłam po tę książkę - wydała się mi być fajną lekturą na urlop. Celowo piszę fajną - czyli przyjemną, lekką, do połknięcia w jeden dzień:) Faktycznie, cieszyłam się, że zabrałam się za trylogię Collins na urlopie, bo w nocy mogłam czytać tak długo, jak chciałam, co w przypadku tej książki jest bardzo wskazanym warunkiem. 

Autorka tworzy Panem - świat, który powstał na gruzach Stanów Zjednoczonych Ameryki - świat z jednej strony nowoczesny, a z drugiej prymitywny i groźny. Dwanaście dystryktów podporządkowanych jest kompletnie Kapitolowi, który co roku organizuje wielkie święto, polegające na tym, że w każdym dystrykcie losuje się imiona dwojga nastolatków. Ta para wyjeżdża do Kapitolu, gdzie bierze udział w perfidnym show. Wszystkie wybrane dziewczyny i chłopcy wpuszczeni zostają do wielkiej areny, gdzie walczą ze sobą tak długo, aż zostanie jeden zwycięzca. Co roku arena ma inny wygląd i co roku uczestnicy dostają do dyspozycji inne przedmioty. Walce w arenie towarzyszą przygotowania i ogromne emocje w całym kraju - cała otoczka oraz szczegółowo wyreżyserowany przebieg wydarzeń przypominają znane z telewizji reality show. Jest jednak jedna wyraźna różnica - w Panem walka toczy się na śmierć i życie. Jednak bardzo łatwo zapomnieć jest, że celem całej imprezy jest śmierć dwudziestu trojga młodych ludzi. Kapitol robi wszystko, by ugruntować swoją władzę w kraju, wszyscy mieszkańcy zmuszeni są do śledzenia losów wybranych nastolatków, a przygotowania do wejścia do areny, obejmujące ekstrawaganckie stroje, telewizyjne wywiady są wręcz groteskowe.

Katniss Everdeen pochodzi z dystryktu dwanaście i gdy zostanie wylosowana jej mała siostra, dobrowolnie zgłasza się na jej miejsce. Zaradna, impulsywna młoda dziewczyna od razu wzbudza sympatię czytelnika. Z zapartym tchem śledziłam jej losy oraz walkę w arenie. Nie przeszkadzały mi niedociągnięcia fabuły - historia Katniss pochłonęła mnie bez reszty. 

Gdyby powieść Collins była tylko kolejną wizją świata w przyszłości pewnie miała by dużo mniejszy potencjał. Jednak wizja Panem przypominająca orwellowski 1984 rok nadaje Igrzyskom śmierci drugi wymiar. Stworzony przez Collins obraz przeraża, jej świat jest groźny i nieprzyjazny, a kontrola Kapitolu wszechobecna. Widziana na tym tle historia Katniss nie jest tylko opisem losów zadziornej szesnastolatki lecz losem jednostki walczącej z Big Brotherem.

Daleka jestem od dorabiania do Igrzysk śmierci teorii ale przebłyskujące ciągle motywy kontroli absolutnej były dla mnie bardzo czytelne i czyniły książkę pełniejszą i bardziej dopracowaną. Na pewno sięgnę po kolejne dwa tomy - przede wszystkim ciekawa jestem dalszych dziejów głównych bohaterów ale także tego, jak autorka ukształtowała swój świat.

Moja ocena: 5/6

Suzanne Collins, Die Tribute von Panem. Tödliche Spiele, tł. Sylke Hachmeister, Peter Klöss, 416 str., Oetinger Verlag 2009.

czwartek, 17 stycznia 2013

"Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął" Jonas Jonasson



Uśmiałam się przy tej książce, choć na początku byłam bardzo sceptycznie do niej nastawiona. Nie przepadam za historiami nierealnymi, pełnymi zbiegów okoliczności i nagłych przypadków. Nie należy jednak ograniczać powieści Jonassona tylko do rubasznej humoreski.

Tytułowy stulatek to urodzony w 1905 roku Allan Karlsson, który od kilku miesięcy mieszka w domu starców. Taki tryb życia nie odpowiada naturze Allana i w dzień swoich urodzin, podczas gdy pracownicy szykują huczną imprezę na jego cześć, "wyskakuje" przez okno i rusza w świat. Jego losy są niewiarygodne, przypadkowe decyzje czynią z niego poszukiwanego przez policję przestępcę i człowieka niezwykle bogatego. Podczas gdy szwedzka policja nerwowo poszukuje zaginionego matuzalema, przeżywa on niezwykłe przygody, poznaje równie niezwykłych ludzi i korzysta z uroków życia chętnie zakrapianych alkoholem. Przy okazji czytelnik poznaje historię życia Allana - a jest ona nie tylko długa, lecz tak samo zagmatwana i przypadkowa, jak jego losy po ucieczce.
Młody Allan wychował się niemal bez ojca, który zaangażowany w polityczne mrzonki wyjechał do Rosji w pogoni za idealistycznymi przekonaniami, podczas gdy matka walczyła o przeżycie syna i swoje. Po ukończeniu trzech klas Allan porzuca szkołę, by podjąć pracę w fabryce produkującej materiały wybuchowe. W ten sposób zakończył swoją edukację szkolną i rozpoczął zawodową - okazuje się bowiem, że wyrósł na niezwykłego specjalistę od wysadzania w powietrze czegokolwiek i od przekrętów. Ta kombinacja spowodowała, że w młodym wieku zmuszony jest opuścić nie tylko rodzinne miasto, lecz także Szwecję. Swoją światową tułaczkę rozpoczyna w Hiszpanii, a kończy oczywiście w szwedzkim domu starców. W między czasie wywiera niezwykle istotny wpływ na większość wydarzeń politycznych nowożytnego świata, nie mając o tym najmniejszego pojęcia. Zawiera także bliższą znajomość z wszystkimi najważniejszymi wodzami politycznymi, czyli z generałem Franco, Rooseveltem, Churchillem, Stalinem, Mao, kołysze nawet na kolanach małego Kim Dzon Ila. Kluczowa jest jego wiedza na temat sposobu sposobu konstrukcji bomby atomowej, z czego Allan naturalnie nie zdaje sobie sprawy. Kuriozalne przygody zawiodą Allana nawet na Syberię i do Indonezji, gdzie spędzi kila dobrych lat.

Gdyby te historie były jedyną treścią książki, pewnie nie przypadłaby mi ona do gustu. Powieść Jonasona odczytałam jednak jako satyrę na współczesne społeczeństwo szwedzkie - świetna jest postać komisarza, prowadz ącego śledztwo po zaginięciu stulatka. Nie byłam w stanie wyzbyć się refleksji o przypadkowości dziejów historycznych. Zwykły człowiek może mieć na nie wpływ, jedno wydarzenie może zmienić bieg historii - wszystko jest możliwe, pod warunkiem, że do życia podchodzi się z humorem i entuzjazem. Bardzo pozytywny wydźwięk, prawda?

Nie spodziewałam się tak przyjemnej lektury:) Polecam!

Moja ocena: 5/6

Der Hundertjährige, der aus dem Fenster stieg und verschwand, tł. Wibke Kuhn, 416 str., carl's books Verlag.

wtorek, 15 stycznia 2013

"Poczucie kresu" Julian Barnes



Tony Webster ma ponad sześcdziesiąt lat i dużo czasu. Poświęca go na rozmyślania nad swoim życiem - wspomina przyjaźń z lat szkolnych, swoją pierwszą poważną miłość, małżeństwo, ojcostwo. Te wspomnienia przeplatane są jednak jego rozważaniami na tematy wszelakie. Historię jego życia trzeba mozolnie wyłuskiwać spośród dygresji i przemyśleń.

Ani Tony Webster, ani jego przyjaciele, ani jego dziewczyna Veronika nie wzbudzili we mnie sympatii. Zarówno sposób myślenia, jak i zachowanie głównego bohatera denerwowały mnie, a przydługie dygresje wręcz nudziły. Wiem, że książka ma wielu zwolenników i spotkałam się właściwie tylko z pozytywnymi recenzjami, do mnie niestety zupełnie nie trafiła.
Z zasady nie przepadam za książkami przepełnionymi wynurzeniami, a jeśli są niekompatybilne z moim światopoglądem, to mam ciężki orzech do zgryzienia. Powieść doczytałam właściwie tylko, by poznać przyczynę przekazania Tony'emu spadku przez matkę byłej dziewczyny.

Jeśli więc interesuje was ta pozycja, zajrzyjcie na przykład do tamaryszka i przeczytajcie jej świetną recenzję, moje wypociny nie są tego warte:)

Moja ocena: 3/6

Julian Barnes, Vom Ende einer Geschichte, tł. Gertraude Krueger, 192 str., Verlag Kiepenhauer und Witsch 2011.

niedziela, 13 stycznia 2013

Podsumowanie roku 2012

Wróciłam wczoraj - do życia, do szarości, do rutyny i w końcu do Internetu i zarazem bloga. Tradycją już chyba stają się moje spóźnione podsumowania. 
Liczyłam, liczyłam, podejrzewałam, że nie przeczytałam w tym roku wielu książek i faktycznie jest ich 54 plus 1 zaczęta i przerwana. O 11 mniej niż w 2011 roku, z którego byłam niezadowolona.
W 2012 przeczytałam jednak kilka dość grubych książek więc pewnie dla wymierności statystyki musiałabym podliczyć strony:) Przeczytałam za to sporo czasopism, tradycyjnie już Dużych Formatów i Wysokich Obcasów, zresztą całkiem pokaźnych stos mam jeszcze w zapasie.

Oto w jakich krajach poruszałam się literacko:

Polska - 15
Niemcy - 9
Dania - 5
USA - 3
Japonia - 2
Szwecja - 2
Wielka Brytania - 2
Węgry - 2
Francja - 2
Kanada - 2
Po 1 książce przeczytałam z Maroka, Chile, Nigerii, Timoru Wschodniego, Australii, Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Wietnamu, Chin, Islandii i Indii.

Ta statystyka jest jednak niedsokonała, sporządziłam ją biorąc pod uwagę narodowość autora. Uwzględniając jednak miejsce akcji byłam także w Birmie, Korei Północnej, Argentynie, Boliwii, Chile, Tybecie, Meksyku, Brunei i Kambodży.

Cieszę się, że poznałam kilka nowych krajów (Wietnam, Birma, Brunei, Timor Wschodni, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Korea Północna czy Maroko). 
Nadal obracałam się głównie w Azji, ale planuję to niebawem zmienić:)
Co mnie zaskoczyło - tylko raz gościłam w Islandii, a dotychczas był to jeden z krajów dominujących, ale pewna jestem, że w tym roku się to zmieni.

25 książek przeczytałam po niemiecku, autorkami 20 książek były kobiety - żadnych zmian względem roku 2011. 

Nie byłam już tak aktywna wyzwaniowo. Nadal biorę udział w wyzwaniu reporterskim, z którego na pewno wywiązałam się - osobne podsumowanie zamieszczę wkrótce. Ponadto z przyjemnością czytałam książki do wzywania Azja w literaturze, które kończy się w lutym i także to wyzwanie zakończę z sukcesem. Najsłabiej wyglądają u mnie nobliści - przeczytałam tylko 3 książki, ale poznałam tylko dwóch nowych laureatów. 
W tym roku chciałabym przeczytać przynajmniej tych noblistów, których książki stoją na stosowej półce. Jeśli chodzi o kolejne wyzwania to najpewniej będę kontynuować recenzenckie i być może zaproszę was do nowego?

Nadszedł czas na 10 książek, które najbardziej zapadły mi w pamięć, kolejność przypadkowa:)

"In Zeiten des abnehmenden Lichts" Eugen Ruge (recenzja w Archipelagu)

Nie potrafię wybrać w tym roku jednej książki. Może dodatkowo wybiorę jedenastą, najświeższą - niech ona otrzyma ten tytuł, by tradycji stało się za dość - "Trafny wybór" Joanne K. Rowling

Kochani czytelnicy - dziękuję wam za liczne komentarze, za udział w stosikowym losowaniu, za ciepłe słowa i za to, że poświęcacie moim recenzjom swój czas. Życzę wam wielu inspirujących lektur w Nowym Roku!



Statystyka grudzień 2012


Przeczytane książki: 4

Ilość stron: 1111

Książki w ramach wyzwania projekt nobliści: 0
Książki w ramach wyzwania reporterskiego: 0
Książki w ramach wyzwania nagrody literackie: 0
Książki w ramach wyzwania peryferyjnego: 1
Książki w ramach wyzwania azjatyckiego: 2

Przeczytane tytuły:

"Phenian" Guy Delisle
"Uchodźcy z Korei Północnej. Relacje świadków" Juliette Morillot, Dorian Malovic
"Trafny wybór" Joanne K. Rowling


Najlepsza książka: "Trafny wybór"

Ilość książek w stosie: 186

Joanne K. Rowling "Trafny wybór"



Pozytywne recenzje tej książki tak bardzo mnie do niej zach ęciły, że była moją pierwszą lekturą urlopową. I słusznie, bo podobała mi się szalenie, i to od pierwszej do ostatniej strony! Bardzo lubię powieści opisujące małe społeczności, więc Trafny wybór musiał mi przypaść do gustu. Najwa żniejsze jednak, że Rowling robi to mistrzowsko - dogłębnie ale równocześnie ironicznie przedstawia małe piekiełko życia w Pagford. 
Bo w tym niewielkim, całkiem miłym, spokojnym miasteczku za drzwiami eleganckich willi i zwykłych domów dzieją się rzeczy niezbyt przyjemne. Na pozór pełne serdeczności i spokoju miejsce zamieszkane jest przez rodziny, skrywające swoje problemy za zamkniętymi drzwiami swoich domów. W Pagford nie ma zdrowych stosunków i szczerych relacji. Jest za to zawiść i egoizm, szerzy się plotkarstwo i zadufanie.

Przyczynkiem do opisania losów mieszkańców Pagford jest śmierć jednego z radnych - okazuje się, że ma ona wpływ na życie wielu osób. Lokalne rozgrywki o władzę, rasizm, problemy wychowawcze, patologia, zaniedbywanie dzieci, nadużywanie narkotyków, dorastający nastolatkowie i ich konflikty z rodzicami oraz pewnie jeszcze kilka innych problemów stanowią treść Trafnego wyboru. W powieści nie panuje jednak chaos, nie jest przeładowana ani nuda. Rowling świetnie wplotła tak ogromną gamę tematów w losy mieszkańców miasteczka. Miasteczka wprawdzie angielskiego, ale wydarzenia z Pagford przystają do każdej rzeczywistości. Przepychanki i walka o władzę, które wywołała, a może raczej pogłębiła śmierć Barry'ego Fairbrothera doprowadzają do całej lawiny wydarzeń - nagle na miejskim forum internetowym zaczynają się pojawiać wpisy kompromitujące kolejnych kandydatów i członków rady, co cieszy miejscowe plotkarki i zmienia życie wielu rodzin. 
Koncentracja na własnym życiu, egoizm i zawiść zaślepiają mieszkańców do tego stopnia, że w decydującym momencie nie zauważą wołania o pomoc. 
Mieszczące się na uboczu Pagford osiedle, zamieszkane główne przez rodziny biedne, często niewydolne społecznie, jest traktowane przez szanowanych obywateli w najlepszym wypadku jak piąte koło u wozu, a w najgorszym jak zakała społeczności. To właśnie ono jest kością niezgody wśród radnych - w imię dobrego imienia miasta większość z nich pragnie wyłączenia osiedla z granic Pagford oraz likwidacji kliniki dla osób uzależnionych od narkotyków. 
Autorka wprowadza bohaterów z każdego przedziału wiekowego ale wydaje się, że nastoletni uczniowie liceum wysuwają się na pierwszy plan książki. To właśnie na nich ukazuje problemy rodzinne mieszkańców miasta - ich skutki i ewentualne próby rozwiązywania. Osoby starsze wydają się trwać w stagnacji, doświadczać problemów ale nie zmieniają i nie zauważają ich, nie dążą do ich rozwiązania. Właściwie tylko Barry Fairbrother jest jedynym dorosłym, który stara się wywrzeć wpływ i zmienić coś w lokalnej społeczności. Wydaje się on być jedyną pozytywną postacią powieści, okazuje się jednak, że jego działalność odbija się na rodzinie, szczególnie na jego żonie, która cierpi z powodu braku czasu i zainteresowania męża i ojca.

Czytałam, że książka może nużyć, że akcja rozwija się powoli. Nie podzielam tej opinii - mnie zaciekawiła od pierwszej strony. Z przyjemnością krok po kroku poznawałam mieszkańców Pagford i łączące ich powiązania, a lekturze towarzyszył podziw dla talentu Rowling. 

Skasowałam kolejne napisane zdania - dochodzę do wniosku, że ciągle odbiegam od tematu, by wychwalać talent Rowling. Cykl o Potterze przeczytałam jednym tchem - co nie jest zaskakującym wyznaniem- ale z podobnym zachwytem przeczytałam Trafny wybór i w ślepo sięgnę po każdą kolejn ą książkę Rowling. 

Moja ocena: 6/6

Joanne K. Rowling, Ein plötzlicher Todesfall, tł. Susanne Aeckerle, Marion Balkenhol, 576 str., Carlsen Verlag

środa, 2 stycznia 2013

Podsumowanie stosikowego losowania 2012


Styczeń 2012

Iza: "Pod mocnym aniołem" Jerzy Pilich - przerwana

Luty

Z głową w książce: "Biała jak mleko, czerwona jak krew"
Mania czytania: "Panda sex" Mian Mian
Brzydki: "Łgarze pod złotą kotwicą" Jerzy Szaniawski
Nenneke: "Wszystkie szczęśliwe rodziny" Fuentes

Marzec

Z głową w książce:
Zacofany w lekturze: "Wieści" William Wharton

Kwiecień

Paideia: "Kredożercy" Aibal
Magda: "Silmarillion" J.R.R. Tolkien
Momarta: "Dzienniki gwiazdowe" Stanisław Lem

Maj:

Kalio:
Zacofany w lekturze: "Wielki Gatsby"
Z głową w książce:
Anna: "Campa w sakwach" Piotr Strzeżysz - recenzja w Archipelagu

Czerwiec:

Zacofany w lekturze: "Latający cyrk" Monthy Pyton
Piotrek: "Droga zelazna" Aaron Appelfeld
Magda: "Historia o Januszu Korczaku i Pięknej Miecznikównie"
Momarta: "Opowieści o kronopiach i famach" Julio Cortazar
Paideia: "Tango raz jeszcze" Julio Cortazar

Lipiec:

Karto_flana: "Bóg skorpion" William Golding
Paideia: "Dzieje Tweji Mleczarza"
Anna: "Portret zbiorowy z Damą" Heinrich Böll - przerwana
Zacofany w lekturze: "Piłat" Magda Szabó

Sierpień:

Iza: "Cyrk rodzinny" Danilo Kis - przerwana
Guciamal: "Nana" Emil Zola
Anne18: "Bestia w sercu" Christina Comercini
Bibliofil:

Wrzesień:

Maniaczytania: "Pismak" Marek Harny

Pa ździernik

Paideia: "Portret Suzanne" R. Topor
Momarta: "Z zewnątrz" Arkadij i Borys Strugaccy
Zacofany w lekturze: "Moll Flanders" Daniel Defoe

Listopad:


Grudzień:

Zacofany w lekturze: "Ukryte godziny" Delphine de Vigan