piątek, 27 września 2013

Stosikowe losowanie 10/13

Zapraszam do zgłaszania się do rundy wrześniowej! Pary rozlosuję 1 października, czas na przeczytanie książki mamy do końca miesiąca.

Dla przypomnienia zasady:

1. Celem zabawy jest zmniejszenie liczby książek w stosie.

2. Uczestnicy dobierani są losowo w pary i wybierają numer książki dla partnera.

3. Wylosowaną książkę należy przeczytać do końca miesiąca.

4. Mile widziana jest recenzja, do której link należy zamieścić na moim blogu.

5. Podsumowanie losowania wraz z linkami znajduje się w zakładkach z boku strony.

6. Jeśli wylosowana książka jest kolejną z cyklu, można przeczytać pierwszy tom.

Serdecznie zapraszam do zabawy i czekam na zgłoszenia wraz z podaniem liczby książek w stosie. 

środa, 25 września 2013

"Beerholm przedstawia" Daniel Kehlmann



Artur Beerholm opisuje swoje życie w formie listu do tajemniczej, wyimaginowanej? ukochanej. Samotny chłopak wychował się u adopcyjnych rodziców, po zaskakującej śmierci przybranej matki, siedmiolatek zostaje pod opieką dziwacznego ojca. Ten zatopiony w swoim świecie człowiek wysyła syna do elitarnego internatu w Szwajcarii i pojmuje za żonę gospodynię. Kontakty Artura z domem ograniczają się do minimum, poważną rozmowę z ojcem podejmuje dopiero gdy postanawia studiować teologię. Kościół katolicki okazuje się być azylem dla neurotyków takich jak on. Beerholm jednak porzuca karierę księdza i zostaje słynnym magikiem. Nauki pobiera u jednego z największych mistrzów iluzji, by następnie pracować nad swoją karierą pod pieczą niezwykle dziwnego agenta. Równocześnie ulega swojej fascynacji matematyką, która nijak nie daje się połączyć ze sztukami prestidigitatora. 

Beerholm przedstawia to debiutancka powieść Kehlmanna, zaskakująco dojrzała. Filozoficzna, niespieszna, udana stylistycznie oraz konstrukcyjnie i przeraźliwie nudna. O ile pierwszej godziny wysłuchałam z przyjemnością, to reszta wynurzeń Beerholma wpadła mi w jedno ucho, omijała mózg i wypadała drugim. Nie zaciekawiły mnie jego przemyślenia i nawet dystans do własnej osoby i autoironia nie uratowały całości. Rozumiem, że tłem powieści jest kwestia osiągania perfekcji w swoim zawodzie, czy może raczej w sztuce, którą się uprawia, bo czyż iluzja nie jest w jakiś sposób sztuką, ale niestety forma powieści nie trafiła w mój gust. 

Moja ocena: 3/6

Daniel Kehlmann, Beerholms Vorstellung, czytał Wanja Mues, 256 str., Rowohlt 2007.

niedziela, 22 września 2013

"Orły i anioły" Juli Zeh



Podczas rozmowy telefonicznej z Maksem zabija się jego żona - Jessie. Max jest w szoku, nie rozumie czynu żony, nie zna jej motywu, szaleje z rozpaczy i niepewności. Jessie była jego miłością z lat młodzieńczych. On wtedy nie miał u niej szans, gdy po latach się spotykają ponownie miłość Maksa odżywa. Jessie nie jest jednak łatwą partnerką - córka dealera narkotyków, dziwna i nieobliczalna. 
Po śmierci dziewczyny Max rezygnuje ze pracy w prestiżowej kancelarii adwokackiej i pogrąża się w narkotykach. Jego los odmienia kontakt nawiązany z Clarą, prezenterką radiową, która specjalizuje się w problemach. To ona zmusza go do podróży w przeszłość, która okazuje się być wyprawą niezwykle trudną i wiele wyjaśniającą. Max wraca do Wiednia i odkrywa liczne związki ojca Jessie z Bałkanami, gdzie podczas wojny zyski ciągnęli wszyscy: handlarze narkotyków, wojsko i politycy.

Mimo dość ciekawej tematyki książka Zeh zupełnie nie trafiła w mój gust. Wiele razy złościłam się, że odsłuchałam aż tyle, że szkoda było mi przerwać. Nie podobał mi się styl Zeh, nie potrafiłam wczuć się w wynurzenia Maksa, nie chciało mi się dochodzić skomplikowanych powiązań narkotykowej mafii. Na dobrą sprawę nie potrafię Orłom i aniołom zarzucić czegoś konkretnego - podejrzewam, że to po prostu nie jest książka odpowiadająca moim zainteresowaniom i gustowi. Przejrzałam wiele bardzo entuzjastycznych krytyk, ale nie potrafię potwierdzić żadnego z zachwytów. Dla mnie niestety klapa:(

Moja ocena: 2/6

Juli Zeh, Adler i Engel, czyt. Ulrich Mühe,  448 str., Heyne Hörbuch 2002.

sobota, 21 września 2013

"Jenseits des Meeres liegt die ganze Welt" Auður Jónsdóttir



Sunna jak każdego ranka przegląda wiadomości, gdy spostrzega ogłoszenie o zaginięciu Arndís, jej przyjaciółki z lat studenckich. Dziewczyny razem studiowały przez kilka miesięcy w Barcelonie, gdzie bardzo się zaprzyjaźniły. Ich związek był jednak nierówny - to Arndís miała przewodnią rolę, szalone pomysły i ogromny wpływ na Sunnę. Ich przyjaźń kończy się tak nagle, jak się zaczęła. Po powrocie do Islandii Sunna nigdy nie nawiązała już kontaktu z przyjaciółką.

Początkowo wyglądająca na kryminał powieść Jónsdóttir (nota bene wnuczki islandzkiego noblisty Halldóra Laxnessa) zawiera jeszcze więcej warstw. Sunna pracuje od kilku lat w wydawnictwie, gdzie nie ma szans na zrobienie kariery. Jej mąż utknął w odległym fjordzie, gdzie wyjechał w delegację. Islandzka grudniowa aura uniemożliwia start samolotów powrotnych. Tymczasem jego syn z poprzedniego małżeństwa ląduje pod opieką Sunny, która niezręcznie lawiruje między obowiązkami zawodowymi, opieką nad chłopcem i próbami odnalezienia Arndís albo przynajmniej odkrycia przyczyny jej zniknięcia. Nie można zapomnieć o jej dotąd nieuporządkowanym stosunku do matki. Sunna była późnym dzieckiem, które wychowywało się bez ojca. Mama w wieku babć innych dzieci oraz jej nietypowe zachowania były powodem wstydu dziewczyny.

Autorka wprowadza w swojej powieści dwie warstwy - oprócz opisu kilku grudniowych dni, relacjonuje miesiące spędzone przez Sunnę w Barcelonie i rozwój znajomości z Arndís. Te intensywne wspomnienia oraz wydarzenia aktualne - opieka nad chłopcem, nieobecność męża, nowe wyzwania w pracy - mają ogromny wpływ na osobowość Sunny. Zaginięcie Arndís pozostaje drugoplanowe, to przede wszystkim powieść o dorastaniu, o odszukiwaniu własnego ja i o zyskiwaniu poczucia własnej wartości. Z uległej, niepewnej kobiety wyrasta osoba dynamiczna i zdecydowana. 

Początkowo powieść Jónsdóttir mnie nie zachwyciła, odbierałam ją jako przeciętną historię o zawirowaniach w życiu trzydziestoletniej kobiety. Z każdą kolejną stroną zmieniałam moje zdanie - autorka nieźle powiązała wszystkie wątki, dobrze zakończyła kwestię zaginięcia Arndis i zrozumiale ugruntowała przyczyny rozwoju Sunny.
To porządna, obyczajowa książka w dobrym tłumaczeniu.

Moja ocena: 4/6

Auður Jónsdóttir, Jenseits des Meeres liegt die ganze Welt, tł. Kristof Magnusson, 284 str., btb 2011.

czwartek, 19 września 2013

"Szczury i wilki" Grzegorz Gortat



Dość świeżo po przeczytaniu Dymów nad Birkenau i nadal w trakcie lektury Historii gestapo niekoniecznie miałam ochotę na powrót do obozowych tematów. Mimo to sięgnęłam po powieść Gortata, nie do końca zdając sobie sprawę jak dalece tę tematykę porusza.

Henryk - młody, zagubiony i zastraszony przez ojca-tyrana chłopak, odnajduje swój azyl w grupie stworzonej przez starszego kolegę o pseudonimie A.H. Proste, klarowne reguły, wierność i honor jako motto życiowe, nienawiść do Żydów, bezdomnych i ułomnych - to nadaje ramy życiu Henryka, w grupie nazywanego Heinrichem. Zadziorni, bezczelni, dumni ze swoich przekonań wprowadzają ostre reguły. Gdzieś w sercu Henryka tkwi jednak odrobina dobra - jego sprzeciw na współuczestniczenie w gwałcie kończy się dla chłopaka fatalnie.

W tym momencie autor przenosi akcję w przeszłość, do Birkenau. Obozowe wydarzenia poznajemy z punktu widzenia różnych osób - więźniów, kapo, gestapowców, a także psa. Gortat opisuje sceny brutalne, okrutne, przerażające - przyjazd transportu, selekcje, eksperymenty Mengele, gazowanie, palenie, próby ukrycia noworodków. Ze stosami trupów, wyrywaniem złotych zębów, dzieleniem przywiezionych przez więźniów bagaży i topieniem noworodków kontrastuje spokojne życie niemieckich rodzin w cieniu obozu, troska o ciężarną żonę pozostawioną w Niemczech czy chronienie brata przed prawdziwym piekłem obozu. 
Gortat kreśli cienką granicę, która dzieli ludzkość od zezwierzęcenia. Ocierają się o nią i przekraczają ją nie tylko niemieccy oprawcy, ale także niektórzy więźniowie. Brak tu jednak ocen, osąd jest tutaj tylko domeną czytelnika.

Obozowe sceny odbierają dech i poruszają do głębi. Tylko że raczej czytelnika młodszego lub nie wyrobionego w tym temacie. Ja nie mogłam pozbyć się wrażenia wtórności, bardzo wyraźnie odczuwałam, że to fikcja literacka, mimo że wiem, że Gortat opisuje wydarzenia prawdziwe. 

Podczas gdy współczesne rozdziały tworzą konsekwentną fabuła, wydarzenia obozowe tworzą rozsypankę, przypominają okruchy, fotografie. Autor z pewnością celowo dekonstruuje obozową rzeczywistość, naświetla sceny z różnych stron, tworząc obozowy mikrokosmos. Wydaje się, że to miejsce położone w innym wymiarze czasu, miejsce, gdzie ludzie zapomnieli o swoim sercu i ulegli zezwierzęceniu.

Najciekawszy wydaje mi się zabieg wprowadzenia zwerzęcia, które odczuwa i myśli i które, w przeciwieństwie do ludzi współczuje. Pies wabi się Mensch czyli człowiek - ten wybór imienia to  bardzo ironiczny zabieg. Podczas gdy ludzie dzielą się na szczury i wilki, tylko pies zachowuje w sobie ludzkość.

Na końcu książki autor powraca do współczesności, do leżącego w szpitalu Henryka, którego życie ma szanse się zmienić. Mimo, że odczuwałam niedosyt po przeczytaniu tego krótkiego zakończenia, to podobało mi się, że jest niejednoznaczne, otwarte, zmuszające do dalszych przemyśleń. 

Myślę, że Gortat pisał swoją książkę z myślą o młodszym czytelniku, mając na uwadze przestrogę a może i lęk przed odrodzeniem się nacjonalistycznych idei. Skłonna jestem stwierdzić, że szanse na trafienie w gust młodzieży są spore. Niemałą rolę odegra tu na pewno styl autora - proste, często krótkie zdania, wartka fabuła przekonują. 

Moja ocena: 4/6

Grzegorz Gortat, Szczury i wilki, 266 str., Nasza Księgarnia 2009.

środa, 18 września 2013

"Ruhm" Daniel Kehlmann



Od przeczytania Rachuby świata, która wprawdzie mi się podobała ale nie wywindowała Kehlmanna na listę moich ulubionych pisarzy, nie zaglądałam do jego dalszych książek. Do niedawna, bo kilka dni temu skończyłam słuchać jego powieści Ruhm (Sława).
I jestem zachwycona. Treścią, językiem i konstrukcją.

Ruhm to (według podtytułu) powieść składająca się z dziewięciu opowiadań. W pierwszym z nich pewien mężczyzna wreszcie decyduje się na zakup telefonu komórkowego. Niestety ciągle dzownią do niego nieznane osoby - początkowo nowy abonent próbuje tłumaczyć, wyjaśniać pomyłki, składa reklamację. Gdy jednak nic się nie zmienia, zaczyna grać w grę, w którą przypadkowo się wplątał.
W innym opowiadaniu telefon znanego aktora nagle milknie, a on ma poczucie utraty własnego ja. W kolejnej słynny pisarz podróżuje wraz ze swoją partnerką, która stale obawia się, że stanie się bohaterką jednej z jego powieści. Znana pisarka ginie podczas podróży do jednego ze środkowoazjatyckich krajów. Starsza kobieta dowiaduje się, iż choruje na nieuczalnego raka trzustki i decyduje się na wyjazd do Szwajcarii, by poddać się eutanazji. Podczas podróży okazuje się, że jej życie jest tylko wymysłem pisarza. I wreszcie samotny, uzależniony od internetowych forów mężczyzna marzy o sławie, dla której zdolny jest zrobić wszystko. Tymczasem jego kolega z pracy prowadzi podwójne życie między dwoma kobietami, które doprowadza go do obłędu.

Na pierwszy rzut oka wydaje sie, że powieść Kehlmanna to zbiór opowiadań. Ale tylko na pierwszy rzut oka, ponieważ wszystkie historie tworzą misternie skonstruowaną układankę - zazębiają się, ich wspólne punkty nie są oczywiste, ujawniają się dopiero podczas dłuższej lektury.  

Kehlmann zachwycił mnie nie tylko konstrukcją powieści, ale także językiem. Każde opowiadanie to inny świat, inna osobowość, a co za tym idzie zupełnie inny styl. Autor szczególnie genialnie ujął sposób mówienia i rozumowania uzależnionego od internetu samotnika. Wielki komplement należy się także aktorom, którzy wcielili się w kolejne postaci. Powieść czytają aktorzy, których od lat cenię i wiele razy widziałam na scenie Deutsches Theater: Ulrich Matthes i Nina Hoss.

I w końcu tytuł - sława jest mottem przewijającym się w każdym tekście, klamrą spinającą całą powieść. Kehlmann bada różne aspekty sławy, odmienne wobec niej postawy i jej wpływ na ludzkie życie.

Genialna książka!

Moja ocena: 6/6

Daniel Kehlmann, Ruhm, 208 str., Rowohlt 2009.

wtorek, 17 września 2013

"Jó-jó" Steinunn Sigurðardóttir



Nie znam wprawdzie wszystkich książek Steinunn, ale jej najnowsza powieść bardzo mnie kusiła - wiedziałam, że jest nieco inna od poprzednich i że zawiera polskie akcenty. Powieści Steinunn lubię - recenzowałam je i tu, i w Archipelagu - ale nie jestem zagorzałą wielbicielką jej prozy. Islandka wprowadza w swoją prozę bardzo dużo elementów poetyckich, a ja z poezją żyję jak pies z kotem. Jó-jó jednak to inna bajka. Zanim zaczęłam lekturę zastanawiałam się nad znaczeniem tytułu, przekonana byłam, że chodzi o ksywkę bohatera, tymczasem to wcale nie imię ani pseudonim lecz zwykła zabawka! 

Akcja powieści rozgrywa się w Berlinie, Martin jest świetnym onkologiem i prowadzi spełnione życie u boku ukochanej Petry. Wydarzenia rozgrywają się praktycznie w jednym dniu życia lekarza, w dniu, w którym obchodzi pół roku wspólnego życia z Petrą. W tym dniu, jego przedostatni pacjent zachwieje ustalonymi ramami jego życia. Starszy mężczyzna z guzem w krtani, który wygląda jak czerwone, świecące jojo, po usłyszeniu diagnozy zaczyna panikować - dla Martina zachowanie bardzo nietypowe, pacjenci przeważnie przyjmują tę wiadomość ze spokojem. Do tego lekarz nie może pozbyć się wrażenia, że tego pacjenta już kiedyś gdzieś spotkał. 
To spotkanie jest przyczynkiem do wspomnień - opis tego dnia przeplata się ze scenami z dzieciństwa Martina oraz z najnowszej przeszłości. Poznajemy więc historię jego dziecięcej przyjaźni oraz pewnego powrotu ze szkoły, który przebiegł inaczej niż zazwyczaj. Steinunn płynnie przechodzi między przeszłością i teraźniejszością, co wymaga sporej uwagi czytelnika. 
  
Ważną rolę w powieści odgrywa także przyjaciel Martina - Francuz o tym samym imieniu, były kloszard, który ląduje przypadkiem na oddziale onkologicznym z guzem jądra. Terapia przebiega pozytywnie, obaj mężczyźni zawierają przyjaźń, a francuski Martin poznaje w berlińskim zoo kobietę swojego życia - niezwykle piękną i wszechstronnie utalentowaną Jadwigę. 

Steinunn nie byłaby sobą, gdyby nie zadbała o poetycką stronę swojej powieści - wśród krótkich dialogów i nieprzyjemnych tematów, przewijają się senne wizje i chłopięce marzenia, dodam, że w ilości dla mnie znośnej:)

Każda rozgrywająca się w Berlinie książka interesuje mnie już z zasady, a jeśli jest ona napisana przez pisarkę takiej klasy jak Steinunn Sigurðardóttir, nie należy czekać, tylko czytać!

Moja ocena: 5/6

Steinunn Sigurðardóttir, Jó-jó, tł. Coletta Bürling, 192 str.

niedziela, 15 września 2013

"Crainquebille" Anatole France



Tego krótkiego opowiadania Anatole France'a wysłuchałam w jedno popołudnie. Tytułowy Crainquebille to ubogi sprzedawca warzyw. Ze swoim wózkiem przemierza ulice Paryża, oferując na sprzedaż zakupione wczesnym rankiem w hali targowej warzywa. Pewnego dnia szewcowa dyskutuje z nim nad ceną porów, po ustaleniu ceny klientka wraca do sklepu po pieniądze, zabierając towar. Crainquebille czeka na swoją zapłatę, torując ruch drogowy. Dzielnicowy policjant nakazuje mu odejście. Prosty sprzedawca nie jest w stanie szybko wyjaśnić policjantowi przyczyn postoju, coś mamrocze, dyskutuje i nie słucha nakazu. Postój się przedłuża, handlarz się denerwuje, policjant tym bardziej. Dyskusja toczy się dalej, Crainquebille uparcie czeka na swoje pieniądze, a policjant nagle twierdzi, iż sprzedawca użył słów obraźliwych wobec niego. Dochodzi do eskalacji, i mimo że znajduje się świadek niewinności handlarza, policjant go aresztuje. Rozprawa sądowa jest farsą. Zdezorientowany Crainquebille nie bardzo wierzy swojemu obrońcy, świadek wydarzenia, pochodzący z wyższych sfer wprawdzie go broni, ale słowo policjanta wydaje się ważyć w oczach sądu więcej. 
Handlarz dobrze czuł się w więzieniu - zaskoczyła go czystość, rozpieściła pewność posiłku i dachu nad głową. Gdy Crainquebille opuszcza celę i podejmuję dawną pracę, nic nie jest takie samo. Stałe klientki odwracają się od byłego więźnia, a życie staje się coraz cięższe.

Anatole France w prostych, dobitnych scenach ukazuje upadek człowieka. Spokojnym życiem Crainquebille'a zachwiał przypadek, źle zrozumiane słowo, uprzedzenie wobec prostego, niewykształconego, biednego człowieka. W momencie aresztowania policjant przypieczętował przyszłość sprzedawcy.

Moja ocena: 5/6

Anatole France, Die Affäre Crainquebille, czyt. Siegfried W. Kernen, 116 str., Litraton 2001.

sobota, 14 września 2013

"Portugalia" Cyril Pedrosa



Simon Muchat jest znanym francuskim autorem komiksów, który właśnie tkwi w kryzysie twórczym i życiowym. Przypadkowo wyjeżdża do Portugalii, gdzie zaczyna odczuwać więź z tym krajem. Okazuje się, że jego korzenie sięgają właśnie tego kraju. 
Najpierw jest jednak wesele kuzynki w Burgundii, gdzie Simon krok po kroku, ciągnąc za język ojca i jego rodzeństwo poznaje historię swojej rodziny.
Książka podzielona jest na trzy rozdziały - Simon, Jean i Abel czyli wnuk, ojciec i dziadek. W każdym z nich Pedrosa opisuje inny etap rodzinnych dziejów. 

Tekst to jednak jeden z komponentów książki, powiedziałabym wręcz jeden z mniej ważnych. Pedrosa opowiada ilustracjami - to one służą opisowi emocji. Wewnętrzne rozterki Simona, jego cierpienie i radości oddają wielobarwne, spore, bardzo sugestywne ilustracje. 

W obszarze graphic novels czuję się niepewnie, nie chcę szarżować z opiniami, bo jeszcze niewiele książek z tego gatunku przeczytałam. Portugalia Pedrosy jednak nie przekonała mnie tak bardzo jak np. książki Delisle. Myślę, że wolę jednak przewagę tekstu nad stroną graficzną, czy może raczej, współgrę tych dwóch płaszczyzn. 
Pedrosa zainteresował mnie tematem emigracji, poszukiwania korzeni i własnej osobowości. Najbardziej urzekły mnie strony portugalskie, z tekstami w tym języku. 

Książka jest dużego formatu, gruba, bardzo starannie wydana, ciężka! Nigdy nie miałam w rękach takiego wydania - z ciekawością udałam się w tę dla mnie odkrywczą podróż.

Moja ocena: 4/6

Cyril Pedrosa, Portugal, tł. Annette von der Weppen, 261 str., Reprodukt 2012

piątek, 13 września 2013

"Maturzystki" Aleksandra Brusztein



Trzeci i ostatni tom biografii Brusztein przeczytany i trochę mi smutno, bo bardzo polubiłam Saszę i jej rodzinę.
W tej książce Sasza to już poważna dziewczyna, towarzyszymy jej podczas nauki w ostatnich klasach przed maturą. Sprawozdania szkolne stanowią jednak coraz mniejszą część powieści. Instytut, do którego uczęszcza dziewczyna to zło konieczne, którego nie sposób zmienić, ważniejsze są wydarzenia spoza murów szkoły.
Przede wszystkim są to rozważania polityczne - autorka świetnie oddaję atmosferę kraju, podskóne wrzenie przed rewolucją, pierwsze jej sympotymy i niezgodę na carat.
Sasza szybko dorasta, jest dociekliwa i stara się zrozumieć procesy społeczne, przyczyny rewolucyjnych nastrojów i oczywiście angażuje się, dzięki znajomym, w ruch studencki.

W tym tomie najbardziej odczuwalne jest ideologiczne zabarwienie powieści, zwłaszcza gdy autorka wybiega w przyszłość chwaląc porewolucyjne zmiany. Ale także w opisach lat z początku XX wieku dużo jest negacji wobec podziału na klasy. Sasza angażuje się w nauczanie biedniejszych, by umożliwić im dalszą edukację, udziela jednak także lekcji córkom bogatej, wiernej caratowi rodziny, ktyrykując ich zachowanie.
Wydarzenia miłe, przeplatają się z trudnymi - są tu aresztowania i zgony. Jest smutek ale także wspólna rodzinna radość. Autorka świetnie kreśli sylwetki osób z różnych środowisk - czy to adiutanta znajomego, czy to kucharki i niani rodziny, czy znowu rozpieszczonej przybranej wnuczki przyjaciela rodziny.
Z przyjemnością towarzyszyłam Saszy w dorastaniu, w odkrywaniu świata i jego mechanizmów i z przykrością odwróciłam ostatnią stronę książki. Polubiłam ją za ciekawość świata, dobre serce i szczerość wobec siebie.
I temu tomowi uroku dodają ilustracje Leonii Janeckiej. Uwielbiam takie sentymentalne podróże w przeszłość.

Moja ocena: 4,5/6

Aleksandra Brusztein, Maturzystki, tł. Wanda Grodzieńska, 404 str., Iskry 1964.

środa, 11 września 2013

"Joyland" Stephen King



Kinga nie czytam już od dawna, Joyland wpadł mi w ręce zupełnie przypadkiem, do tego w wersji do słuchania więc bez wahania zdecydowałam się na lekturę.

King przenosi nas do roku Ameryki 1973 roku. Devin Jones planuje najbliższe ferie semestralne. Jego związek z Wendy rozpada się, chłopak jest w niej wciąż zakochany, jej zachowanie jest jednak co najmniej zagadkowe. Właśnie wtedy wpada mu w ręce ogłoszenie parku rozrywki Joyland. Dev postanawia spróbować, pomyślnie przechodzi rozmowę kwalifikacyjną i wraz z rozpoczęciem ferii, staje się członkiem całej rzeszy studentów, którzy co lato dorabiają w Joyland.
Dev stopniowo poznaje starych pracowników lunaparku, uczy się parkowego slangu, jednym słowem coraz bardziej wtapia się we wspólnotę najstarszych pracowników. Tworzą oni ciekawą grupę - każdy z nich spędził większą część życia w lunaparkach, każdy ma swoje zwyczaje i każdy bardzo barwną osobowość. Takie życie w jakiś sposób pociąga i fascynuje Deva. Gdy dowiaduje się o tajemniczym morderstwie, które wydarzyło się w Joyland, postanawia się bliżej przyjrzeć sprawie. W czasie wakacji jest jednak tak dużo pracy, że chłopakowi ledwo starcza czasu na nowe przyjaźnie i odpoczynek. Gdy Dev nabiera pewności, że jego związek z Wendy rozpadł się definitywnie, postanawia zostać w Joyland i jesienią oraz zimą dorobić na studia. W tym czasie zacieśnia parkowe znajomości oraz wreszcie nawiązuje kontakt z nietypową parą, którą codziennie spotyka przy plaży, gdy idzie do pracy. Atrakcyjna matka z niepełnosprawnym chłopcem spędza całe dni na zewnątrz.
W pewien weekend przyjeżdżają do Deva poznani w czasie wakacji studenci - Erin intensywnie zajmowała się morderstwem, które wydarzyło się w kolejce strachu. Tajemniczy mężczyzna zamordował w niej swoją dziewczynę. Mimo wielu zdjęć, nikomu nie udaje się rozpoznać człowieka i zagadka pozostaje nierozwiązana. Pikanterii sprawie dodaje rzekomy duch zamordowanej, który niektórym osobom ukazuje się podczas jazdy kolejką. To zresztą niejedna nadprzyrodzona kwestia w książce. Jest jeszcze tajemnicza Lady Fortuna, która przepowiada Devinowi przyszłość, a poznany na plaży niepełnosprawny chłopiec także ma niezwykłe zdolności.

Akcja powieści toczy się niespiesznie, King szczegółowo opisuje lunapark, przenosząc czytelnika w początek lat siedemdziesiątych. Odbierałam tę powieść jak podróż sentymentalną, mimo że nie mam szans znać tego okresu i tego miejsca. Joyland nie jest dla mnie horrorem, to raczej powieść obyczajowa z wątkiem morderstwa w tle. To powieść o dorastaniu, o poszukiwaniu siebie, o pierwszym rozczarowaniu miłosnych. Powieść tajemnicza, zagadkowa ale nie wywoła u czytelnika gęsiej skórki i nie zmusi do nerwowego przewracania stron.

Moja ocena: 4/6

Stephen King, Joyland, tł. Hannes Riffel, 352 str., czyt. David Nathan, Random House Audio 2013.

sobota, 7 września 2013

"Die Klaviatur des Todes" Michael Tsokos



To już trzecia książka Tsokosa, w której opisuje niezwykłe i nietypowe przypadki, z którymi miał do czynienia podczas swojej pracy medyka sądowego. Tym razem poświęca jednak każdemu z nich więcej miejsca.  

Każdy rozdział to jedna historia - Tsokos wraca do przeszłości, kusi się o rekonstrukcję tła, warunków życia oraz otoczenia ofiar i sprawców. Najciekawsza jest jednak psychologiczna analiza zarówno sprawcy jak i ofiary. Rozdziały mogłyby stanowić kanwę kryminałów, autor jednak nie odbiega od faktów, ściśle trzyma się realiów i bardzo dba o to, by nie ubarwić opowiadanych historii. Podjęte przez niego zabiegi nie mają na celu ufikcyjnienia prawdziwych przecież losów, lecz nakreślenie możliwie szerokiego tła, by wyjaśnić przebieg śledztwa, a przede wszystkim wyniki obdukcji i jej wyników. 

Ponieważ Tsokos pracuje w Berlinie, kilka z opisywanych przez niego przypadków, mimo zmiany podstawowych faktów, było łatwo rozpoznawalnych. Zaskakujący jest kontrast między informacjami podawanymi przez prasę, a rzeczowym, surowym językiem autora. Tutaj liczą się tylko fakty, a nie sensacyjne informacje. 

Autor tak dobrał opisane przypadki, by ukazać szerokie możliwości medycyny sądowej - użycie różnych technik, takich jak na przykład rezonansu magnetycznego. Książka Tsokosa to także powieść o ludzkiej psychice, o tym, że nie każde przestępstwo musi się nim okazać, że nie każda ofiara nią jest i że inwencja ludzka nie zna granic.

Świetna, ciekawa lektura, ale ponownie na pewno nie dla osób wrażliwych na taką tematykę.

Moja ocena: 5/6

Michael Tsokos, Die Klaviatur des Todes, 336 str., Knaur 2013.

"Der Nachtwandler" Sebastian Fitzek



Fitzek tym razem przefitzkował. Albo ja przedawkowałam Fitzka. Nachtwandler mimo cudownej dykcji Simona Jägera, nie wciągnął mnie tak jak dotychczasowe książki mojego krajana.

Leon Nader budzi się pewnego ranka i obserwuje jak jego żona panicznie opuszcza ich mieszkanie. Z przerażeniem zauważa jej okaleczenia. Leon nic nie rozumie i nie wie, że w tym momencie zaczyna się najgorszy horror jego życia. Jako dziecko był lunatykiem, istniały podejrzenia, że we śnie staje się agresywny więc poddany został opiece psychiatrycznej. Teraz Leon zaczyna podejrzewać, iż jego skłonności powróciły. Za pomoc ą przymocowanej do głowy kamery próbuje dowiedzieć się, czego podczas snu dokonuje jego drugie ja. Gdy ogląda nakręcony film ogarnia go przerażenie. Okazuje się, że w jego mieszkaniu są ukryte drzwi prowadzące w inny, przerażający świat.

Fitzek tworzy atmosferę ekstremalnego niepokoju, paniki więc. Leon nie wie o sobie już nic, a każde kolejne spotkanie, każda kolejna rozmowa utwierdza go coraz bardziej w poczuciu, że bliski jest szaleństwu, mogą to być zdjęcia żony poddawanej brutalnym praktykom seksualnym, które znajduje w swoim telefonie ale także rozmowa z sąsiadką, która zdradza mu, że dom, w którym mieszkają jest nawiedzony. Fitzek zaciera ślady, wprowadza nowe poszlaki, komplikuje i miesza. W moim odczuciu zbyt mocno - ale nie wykluczam, że to może być efekt przesycenia autorem. Trudno wymagać, by w każdym nowym thrillerze wprowadzał dotąd niespotykane chwyty i motywy - zupełnie nowatorskie powieści są przecież rzadkością - ale być może powinnam pilnować dłuższych przerw między lekturą jego kolejnych książek. 

Zaskakujące zakończenie, interesująca tematyka i mimo wymienionych przeze mnie mankamentów wciągająca lektura - czego chcieć więcej w letni dzień?

Moja ocena: 4/6

Sebastian Fitzek, Der Nachtwandler, 320 str., Knaur 2013.

wtorek, 3 września 2013

"Podlotki" Aleksandra Brusztein



To jedna z ukochanych książek mojego dzieciństwa. Wspomnienia z lektury napawały mnie takim sentymentem, że jakiś czas temu zaczęłam poszukiwać informacji o autorce i odkryłam, że Podlotki są drugi tomem jej wspomnień. Pisałam zresztą o tym tutaj.

Moje wrażenia z lektury są podobne. Ciepła, mądra, pełna miłości książka. Sasza rozpoczyna naukę w instytucie, gdzie zawiera przyjaźnie i poznaje prawdziwe życie. Już w pierwszy dzie ń szkoły jej ideały, wpojone przez ojca, padają. Jak nie kłamać, jeśli powiedzeniem prawdy wpakuje koleżankę w tarapaty, jak być szczerym, jeśli prawda nie jest w cenie? Sasza dorasta i poznaje życie. Brzmi banalnie, ale z przyjemnością śledziłam losy dziewczynki, a zwłaszcza jej rozwój emocjonalny.

I tutaj nie brak polityki. Dom Saszy jest miejscem spotkań - ojciec i jego znajomi chętnie politykują, dyskutują do późnej nocy na ówcześnie aktualne tematy. Po śmierci cara aktualny jest temat rewolucji, studenci spotykają się, kolportują materiały, dyskutują. Sasza uważnie obserwuje i słucha, staje się nawet świadkiem aresztowania. 
Autorka świetnie pokazuje nastrój ówczesnych czasów - niepewność, pączkująca rewolucja, coraz wyraźniejsze różnice między arystokracją, a biedotą. Wychowywana w duchu socjalizmu dziewczynka, mimo że pochodzi z dobrze sytuowanej rodziny, pełna jest chęci pomocy, współczucia, pragnie wyrabiać w sobie dobre i silne cechy charakteru. Z własnej inicjatywy pomaga w szkole słabszym uczennicom, przed wyj ściem do szkoły udziela darmowych lekcji biednym chłopcom ze wsi, którzy ciężko pracują w miejskich drukarniach. 

Nie należy się jednak objawiać nachalnej propagandy. W pierwszej linii to książka o dorastaniu, o minionych czasach, które w trakcie lektury wcale nie wydają się być aż tak odległe.

Moja ocena: 5/6

Aleksandra Brusztein, Podlotki, tł. Wanda Grodzieńska, 386 str., Iskry 1960.

niedziela, 1 września 2013

Stosikowe losowanie 9/2013 - pary


Anne18 wybiera numer książki dla ZwL (w stosie 650 książek) - 505
ZwL wybiera numer książki dla Anny (w stosie 177 książek) - 139
Anna wybiera numer książki dla Izy (w stosie 130 książek) - 32
Iza wybiera numer książki dla Karto_flanej (w stosie 133 książki) - 122
Karto_flana wybiera numer książki dla Momarty (w stosie 290 książek) - 199
Momarta wybiera numer książki dla Maniiczytania (w stosie 137 książek) - 55
Maniaczytania czytania wybiera numer książki dla Paidei (w stosie 40 książek) - 4
Paideia wybiera numer książki dla Gucimal (w stosie 99 książek) - 44
Guciamal wybiera numer książki dla Anne18 (w stosie 40 książek) - 33

Proszę o podawanie w komentarzu wybranego numeru oraz tytułu wylosowanej książki a po przeczytaniu linka do recenzji. Efekty stosikowego czytania można znaleźć w zakładce z boku strony.

UWAGA: na przeczytanie wylosowanej książki mamy czas do 30 września.