czwartek, 30 lipca 2015

"Gaumardżos. Opowieści z Gruzji" Anna Dziewit-Meller, Marcin Meller


Książka ta znalazła się na mojej półce, bo bardzo chętnie sięgam po relacje podróżnicze, opisy wypraw, subiektywne spostrzeżenia na temat różnych krajów. W Gruzji nie byłam, a chciałabym. Książka Mellerów od tego pomysłu mnie nie odwiodła, dostarczyła wiele informacji na temat tego kraju, a przede wszystkim jego mieszkańców, równocześnie jednak nie zachwyciła. 
Mellerowie wprawdzie pieczołowicie dbają o to, by przedstawić każdy aspekt gruzińskiej kultury, poświęcają sporo miejsca historii tego kraju, opisują zwyczaje i spotkania ale niestety zapominają o nadaniu książce struktury. Można by sądzić, że zamiarem autorów było napisanie gawędy, wywołanie wrażenia snucia opowieści, wtedy brak struktury byłby zrozumiały. Odniosłam jednak wrażenie, że autorzy szczególnie dbają o systematyzację, rozdziały, napoczęte tematy urywają, odsyłając do odpowiednich tematycznie akapitów. Mimo to ta książka to zlepek, chaos, brak ciągłości i powtórzenia. Wykorzystano tu wcześniej napisane reportaże i relacje, nie dbając o ich dostosowanie do wymogów książki.

Nie zaprzeczę, że Gaumardżos ma liczne zalety - walor poznawczy jest ekstremalny, o Gruzji dowiedziałam się wiele, choć nie zawsze rozumiałam pobłażanie z jakim autorzy pisali o wyczynach motoryzacyjnych tubylców po spożyciu alkoholu. Świetne są informacje o historii Gruzji, kulcie królowej Tamary, o codziennym życiu, o jedzeniu przede wszystkim! Najlepsze są jednak fotografie - jest ich mnóstwo, dobrze dobranych i umieszczonych w tekście, a nie w kolorowych wlepkach (tego ostatniego nie znoszę!).
Bardzo podobało mi się, że w książce zamieszczono mapki Gruzji - wiele razy podczas lektury z nich korzystałam. 

Czas poświęcony na tę książkę nie był zmarnowany ale pozostał niedosyt. Naprawdę można ją było literacko lepiej dopracować.

Moja ocena: 4/6

Anna Dziewit-Meller, Marcin Meller, Gaumardżos. Opowieści z Gruzji, 392 str., Wydawnictwo Świat Książki 2011.

sobota, 25 lipca 2015

Stosikowe losowanie 8/15

Zapraszam do zgłaszania się do rundy sierpniowej! Pary rozlosuję 1 sierpnia, czas na przeczytanie książek mamy każdorazowo do końca miesiąca.

Dla przypomnienia zasady:

1. Celem zabawy jest zmniejszenie liczby książek w stosie.

2. Uczestnicy dobierani są losowo w pary i wybierają numer książki dla partnera.

3. Wylosowaną książkę należy przeczytać do końca miesiąca.

4. Mile widziana jest recenzja, do której link należy zamieścić na moim blogu.

5. Podsumowanie losowania wraz z linkami znajduje się w zakładkach z boku strony.

6. Jeśli wylosowana książka jest kolejną z cyklu, można przeczytać pierwszy tom.

Serdecznie zapraszam do zabawy i czekam na zgłoszenia wraz z podaniem liczby książek w stosie.

środa, 22 lipca 2015

"Gorączka w Havanie" Leonardo Padura


Już nie pamiętam, co podkusiło mnie to zakupu tej książki. Podejrzewam, że kampania reklamowa i recenzje na blogach. Nieszczególnie utrafiłam tym tytułem w mój gust literacki. Kryminały lubię, nawet bardzo, ale książka Padury rasowym kryminałem nie jest. To raczej portret Hawany lat osiemdziesiątych oraz życia prowadzącego śledztwo porucznika Mario Conde niż porywająca zagadka kryminalna. 

W powieści Padury dominuje duszna, pesymistyczna atmosfera. Conde głównie pije, wspomina przeszłość i popada w lekko depresyjne, zaprawione cynizmem, stany. Najnowsza sprawa - zaginięcia szefa wielkiej firmy podlegającej pod jedno z ministerstw - przypomni mu lata szkolne. Zaginiony Rafael Morín był starszym kolegą, nieskazitelnym, politycznie zaangażowanym, idealnym wręcz. Do tego udało mu się zdobyć dziewczynę, w której kochała się cała szkoła, a Mario dotąd czuje do niej pociąg. Rafael nadal wydaje się być wzorem, wzorowym Kubańczykiem i zwolennikiem ustroju a jego zagadkowe zaginięcie trudne do rozwikłania. Jak postępuje śledztwo nie dowiadujemy się jednak, toczy się ono gdzieś w tle, od niewiele wnoszącego przesłuchania do karkołomnej przejażdżki ulicami Hawany. Najważniejsze są wspomnienia Mario, spotkania z niepełnosprawnym w skutek wojennego zranienia kolegą, jedzenie, picie, nostalgia, poczucie niespełnienia, marzenia o byciu pisarzem i kobiety.
Przyznam, że portret zimowej, socjalistycznej Hawany jest przedni i bardzo sugestywny, ale to dla mnie za mało, żeby zachwycić się prozą Padury.

Moja ocena: 3/6

Leonardo Padura, Gorączka w Hawanie, tł. Tomasz Pindel, 216 str., Wydawnictwo Znak 2009.

poniedziałek, 20 lipca 2015

"Dom Róży. Krýsuvík" Hubert Klimko-Dobrzaniecki


W tym roku pierwszy raz sięgnęłam po książkę tego autora i byłam zachwycona. Byłam niemal pewna, że Klimko-Dobrzaniecki dołączy do moich ulubionych pisarzy i po drugiej jego powieści jestem o tym przekonana.
Ta książka zawiera dwa rozbudowane opowiadania. Dom Róży to autobiograficzny opis doświadczeń autora podczas pracy w domu starców w Islandii. Klimko-Dobrzaniecki pisze, można by powiedzieć, prosto z mostu, uderza językiem jak pięścią w nos. Bardzo cenię taki styl. Wiele razy pisałam, że poetyckie powieści może są ciekawe, ale ja preferuję naturalizm. Pewnie dlatego tak mi po drodze z tym autorem. Dom Róży usadził mnie równo - starość jest tu straszna. To fabryka obsługi i umierania. Rozmowy toczą się wokół kup, przewijania i mycia. Nikogo nie interesują pensjonariusze, dzieci kombinują jak najszybciej odbębnić wizytę u bliskich. Autor rewelacyjnie portretuje swoich współpracowników - islandzkich gejów, filipińskie opiekunki, niemiecką pielęgniarkę, a także poszczególnych pensjonariuszy. Równocześnie obnaża islandzkie społeczeństwo. Islandia nie jest tu magiczną wyspą lodu i ognia, zamieszkaną przez elfy lecz niezbyt zachwycającym miejscem do życia z dość bezdusznymi mieszkańcami. 

Drugie opowiadanie - Krýsuvík - jest zupełnie inne, zarówno stylistycznie, jak i treściowo. Autor cofa się wiele lat w przeszłość i opisuje historię pewnego domu w wiosce Krýsuvík. To miejsce, które przyciąga go współcześnie i z którym łączy się życie jednej z pacjentek, co więcej ulubionej pacjentki. Narratorem opowiadania jest młody mężczyzna, mieszkaniec wioski, chłopak skromny, szczery, na swój sposób prosty i naiwny. Właśnie w taki sposób mówi o swoim życiu, pragnieniach i miłości. Wydawałoby się, że to infantylna historyjka, ale wierzcie mi, poruszyła mnie bardzo!

Polecam!

Moja ocena: 5/6

Hubert Klimko-Dobrzaniecki, Dom Róży. Krýsuvík, 173 str., Wydawnictwo Czarne 2006.

niedziela, 19 lipca 2015

"Umarli mają głos. Prawdziwe historie" Marek Krajewski, Jerzy Kawecki


Książki Michaela Tsokosa, słynnego niemieckiego patologa, były dla mnie odkryciem. Przeczytałam wszystkie trzy jednym tchem. Lekarz opisuje w nich autentyczne przypadki, z którymi spotkał się w swojej karierze beletryzując stojące za nimi historie, próbując uchwycić motywy zabójcy oraz szczegółowo, a zarazem przystępnie opisując swoją pracę. Z niecierpliwością czekam na kolejne publikacje Tsokosa, tymczasem zaskoczył mnie Marek Krajewski, wydając książkę o podobnym charakterze. Wraz z wrocławskim patologiem Jerzym Kaweckim przedstawia dwanaście różnych przypadków przestępstw, które wymagały detektywistycznych zdolności i skrupulatnej pracy Kaweckiego. 

Na tę książkę rzuciłam się wręcz i pochłonęłam ją w ekspresowym tempie. Autorzy opisują czy raczej opowiadają wielorakie historie - zabójstwa, gwałty, pobicia. Krajewski dba o stronę beletrystyczną, a Kawecki o fachową. W moim odczuciu jednak rola Krajewskiego dominuje, zabrakło mi tu szczegółów. Autorzy wprawdzie używają wielu słów ze slangu patologów, dbają o rzeczowe wyjaśnienie kolejnych kroków pracy patologa oraz jego metod i obserwacji, które pomagają ustalić sposób śmierci ofiary ale jednak tych informacji w moim odczuciu było za mało. Po przeczytaniu tej książki na dobrą sprawę trudno sobie w każdym szczególe tę pracę wyobrazić. Życzyłabym sobie więcej medycznego słownictwa, wniosków z pierwszych oględzin ciała, szczegółowego opisu sekcji. Może zbyt bardzo pozostaję pod wpływem książek Tsokosa, w których te wszystkie informacje zajmowały sporo miejsca ale wydaje mi się, że nawet bez ich uprzedniej lektury, czułabym niedosyt.

Zaskoczył mnie także język Krajewskiego - dość dużo czasu upłynęło od mojego ostatniego spotkania z jego kryminałami - ale miałam w pamięci jego styl jako bardziej wyrafinowany. W tej książce niektóre zdania wydawały mi się być bardzo infantylne, tak proste, że przypominały szkolne wypracowanie. Nie wymagam koronkowego stylu w tego typu książkach ale najwyraźniej oczekiwałam jednak bardziej rozbudowanych i rzutkich zdań.

A same przypadki? Ciekawe, różnorodne, zaskakujące. Nie zamierzam o nich pisać, bo nie sposób streścić dwunastu historii, a i trudno wybrać kilka najciekawszych? najbardziej brutalnych? Zresztą po co je opisywać? Sięgnijcie sami, przekonajcie się, przeczytajcie. Mimo moich krytycznych uwag, polecam tę książkę. To chyba pierwsza tego typu polska publikacja i mam nadzieję na więcej.

Moja ocena: 4,5/6

Marek Krajewski, Jerzy Kawecki, Umarli mają głos. Prawdziwe historie, 304 str., Wydawnictwo Znak 2015.

poniedziałek, 13 lipca 2015

"Samotność Portugalczyka" Iza Klementowska


Obawiam się, że bardzo trudno będzie mi napisać notkę o tej książce. Bo jest to jeden z tych reportaży, który zapamiętam na lata, tak dobry, że rozważam zakup wersji papierowej. Tak pełen informacji, że książka roiłaby się od zakładek. Iza Klementowska odkrywa krok po kroku tajniki portugalskiej duszy, rozmawia, słucha, dopytuje się, a przede wszystkim traktuje swoich rozmówców z należnym respektem. 

To nie jest historia Portugalii, to także nie jest opis jej wspaniałych krajobrazów ani urokliwych uliczek, to raczej opowieść o ludziach - ich troskach, zmartwieniach, radościach. O życiu po prostu. Klementowska obnaża lub może stara się dotrzeć do sedna portugalskiej mentalności, ale także bezlitośnie ujawnia wstydliwe fragmenty historii, niezagojone zadry i wciąż obecne problemy integracyjne. 

Autorka rozmawia z osobami słynnymi, tak jak pisarz Tavares czy autorki słynnej publikacji, można powiedzieć, feministycznej Nowe listy portugalskie ale przede wszystkim z osobami zwyczajnymi, tak jak starsza mieszkanka Lizbony, dziewczyna brazylijskiego pochodzenia, która mieszka tuż przy ogromnym pomniku Jezusa czy emigrant z Angoli. Klementowska analizuje skutki dyktatury Salazara na społeczeństwo, opisuje działania dyktatora, a także ukazuje jego życie prywatne. Mozaikę portugalskiego życia uzupełniają tereny zamorskie, wzmianki o portugalskiej kolonizacji  oraz wielokulturowe społeczeństwo współczesne.

Dla mnie Portugalia od dawna nie była krajem beztroskich południowców, lubiących zabawę i życie nocne, dlatego nie zdziwiły mnie wnioski Klementowskiej. Nie zaskakuje mnie nostalgia, skrytość, umiejętność słuchania ale i pewien rodzaj smutku, który wydaje się być Portugalczykom wrodzony. Już ich język, dużo mniej krzykliwy niż hiszpański czy włoski, sugeruje, że Portugalczycy to naród o zupełnie innej mentalności.

Ale co ja wam tu będę pisać, jacy ci Portugalczycy są, przeczytajcie tę książkę, a potem przyjedźcie do nas i sami się przekonajcie:)

Moja ocena: 6/6

Iza Klementowska, Samotność Portugalczyka, 208 str., Wydawnictwo Czarne 2014.

sobota, 11 lipca 2015

"Spiski. Przygody tatrzańskie" Wojciech Kuczok


Kolejna piękna książka Kuczoka, która zachwyca przede wszystkim językiem. Ponad tydzień po jej lekturze, wrażenia z treści się zacierają, lecz pozostaje wspomnienie starannych, wielokrotnie złożonych zdań. Bardzo podobały mi się elementy gwary śląskiej, a przede wszystkim góralskiej, delikatny sarkazm i wyszukane słownictwo.

Kuczok opisuje letnie wyprawy chłopca, najprawdopodobniej jego alter ego, w Tatry - początkowo z rodzicami, a później już samotne. Takie wakacje były tradycją, rodzina spędzała wiele tygodni na kwaterze u górala, biorąc czynny udział w życiu rodzinnym. Autor portretuje więc górali - opijusów o żelaznym zdrowiu, leni, ale i siłaczy, zgnuśniałych domowników, którzy nie znają pobliskich gór. Nie jest to obraz pochlebny ale pisany tak pobłażliwie i dobrotliwie, że nie sposób wziąć za złe Kuczokowi takiego przedstawienia mieszkańców Tatr. Równocześnie wiele tu magii, tajemniczości, góralskich wierzeń, coś co bardzo lubię. W książkach o Śląsku zachwycam się powrotem do dawnych opowieści, z góralskimi historiami nie miałam wiele styczności i nie wywołują we mnie aż tyle emocji, jednak tak samo chętnie je poznawałam. 
Tatrzańskie kulisy wydają się jednak być tłem do opisu rodziny i dojrzewania chłopca. W rytmie postępującego rozkładu małżeństwa rodziców dorasta główny bohater - od pierwszego zakochania, poprzez inicjację seksualną, do miłości do gór, wspinaczki, taternictwa i akceptacji przez górali. Te niebanalne, pełne humoru historie po raz kolejny potwierdziły, że Kuczok należy do moich ulubionych pisarzy polskich.

Moja ocena: 5/6

Wojciech Kuczok. Spiski. Przygody tatrzańskie, 280 str., Wydawnictwo WAB.


piątek, 10 lipca 2015

"50 twarzy Greya" E.L. James



A to was zaskoczyłam! Myślicie, że przeczytałam Greya? Otóż, próbowałam wysłuchać audiobooka. Najczęściej audiobooki towarzyszą mi podczas sprzątania i jazdy samochodem (ale pewnie się powtarzam, bo mam wrażenie, że wspominałam o tym wiele razy), więc nieszczególnie lubię słuchać książek bardzo trudnych (językowo na przykład), choć zdarza mi się też sięgać po klasykę. Grey jest taki słynny i zarazem tak krytykowany, że chciałam przekonać się na własnej skórze, czy jest na czym wieszać psy. Nie ukrywam, że nie podchodziłam do tej książki neutralnie - nie dało się wszak po tylu recenzjach, dyskusjach i po ekranizacji. Mimo to miałam zamiar odsłuchać całej książki ale nie udało mi się, serio, nie ma takiej opcji. Jeden rozdział przerósł moje możliwości. Może gdybym tę książkę czytała, łatwiej łyknęłabym wszystkie powtórzenia, troskę o wygląd, rozwlekłe opisy każdej myśli i kroku Any, ale w audiobooku wszystkie te słabości wyłaziły z każdej strony. Historia Any i Greya nie zainteresowała mnie nawet w pięciu procentach - nuda do tego napisana bardzo słabiutko. Już wolałam myć kolejne szafki w ciszy, niż wysłuchiwać tych bzdur.

Z przykrością muszę stwierdzić, że w dyskusji o Greyu nie mam prawa się udzielać, bo książki nie znam i pewnie nie poznam. Zostawiam ten malutki margines niepewności, bo wyobraźcie sobie mam też wersję papierową - ktoś z naszych urlopowiczów pozostawił ją w Portugalii :) Stay tuned!

E.L. James, 50 Shades of Grey. Geheimes Verlangen, czyt. Mrete Brettschneider, Der Hörverlag 2015.

środa, 8 lipca 2015

"NIEKalendarz" Wojciech Widłak, Paweł Pawlak


Pewnie pomyślicie, że oszalałam. Kalendarz w lipcu polecać? Kalendarze to się w grudniu, najwcześniej w listopadzie kupuje, ale kto w lipcu kupi kalendarz? No to uwierzcie mi ten kalendarz można kupić w każdym miesiącu. To jest bowiem dzieło tak genialne, że można je czytać na wyrywki, od końca, a nawet od początku. Nie można zapomnieć o wybitnym uniwersalizmie - pasuje do każdego roku. 
W wielu kwestiach NIEkalendarz Widłaka przypomina peerelowskie kalendarzyki książkowe - są przydatne informacje, numery telefonów ratunkowych, odległości między ważniejszymi miejscowościami i rozmaite porady. Tyle że, jak się pewnie domyślacie, tych porad i informacji nie można brać na serio :)  



NIEKalendarz to także reklamy w stylu vintage:



Miejsce na gryzmoły:


Oraz mnóstwo rozrywek umysłowych, opowiadań i możliwości dla własnej kreatywności. Pokuszę się na stwierdzenie, że to bardziej książka dla dorosłych niż dla dzieci. Mojej córki wiele dla mnie zrozumiałych na pierwszy rzut oka smaczków nie śmieszyło. Jestem jednak przekonana, że to jedna z tych książek, które będą nam towarzyszyć przez lata. Świetne ilustracje kochanego przez nas wszystkich Pawła Pawlaka, sarkastyczne, a czasem nawet surrealne teksty Wojciecha Widłaka, bardzo porządne wydanie (tasiemkowa zakładka z linijką!) - nie znajduję w tej pozycji nic, co mogłabym skrytykować. No może imieniny, które przypadają w dzień moich urodzin - Szkodalii i Słabiny! No proszę was :) Zapraszam was do szukania własnych ulubionych rad i ciekawostek, bo jest ich tu zatrzęsienie.

Wojciech Widłak, Paweł Pawlak, NIEKalendarz, Wydawnictwo Czerwony Konik 2014.

wtorek, 7 lipca 2015

"Jadłonomia" Marta Dymek


Nie przepadam za gotowaniem, więc żeby upichcić coś strawnego potrzebuję inspiracji i dobrego przepisu. Dobrego oznacza napisanego łopatologicznie:) Nie przepadam też za mięsem, a wiadomo z kawałka mięsa najłatwiej stworzyć szybki obiad, więc tym bardziej potrzebuję przykładów i rad, jak ugotować pożywny i smaczny obiad wegetariański. Wegetariański, bo niekoniecznie już musi być to potrawa wegańska. Dotychczas zaglądałam na dwa blogi: Jadłonomię oraz do Anki-Weganki. Bardzo się ucieszyłam gdy jedno z moich ulubionych wydawnictw zapowiedziało publikację książki Marty Dymek. I mam ją, przywiezioną w marcu z Polski.  

Od tego czasu wypróbowałam kilkanaście przepisów, np. ten:


I ten:


A także ten:


Mnie smakowało, ale niestety mojej rodzinie już nie. M. nawet nie pokusił się na skosztowanie, a dzieci stwierdziły, że dobre, ale "Mamo, następnym razem zrobisz tak, jak zawsze, dobrze?" No i zonk, bo ja tu produkty i przyprawy nakupiłam, a oni jeść nie chcą. Wiem, wiem, nie są przyzwyczajeni do takich smaków, bo jedzą tylko fastfoody i gotowce :P 
Straciłam trochę zapał do wypróbowywania dalszych przepisów ale mimo to nie żałuję, że kupiłam tę książkę, bo jest piękna. Wszystko w niej jest zachwycające - ilustracje przede wszystkim, layout po drugie, styl autorki, cenne rady dotyczące sprzętów kuchennych i przypraw i wreszcie papier. Lubię sobie usiąść i ją po prostu przeglądać. No dobra, na pewno jeszcze dam Jadłonomii szansę, choćbym miała gotować tylko dla siebie:)

Moja ocena: 6/6

Marta Dymek, Jadłonomia, 282 str., Wydawnictwo Dwie siostry 2014.

"W krainie kolibrów" Sofia Caspari


Lubię od czasu do czasu sięgnąć po powieść historyczną - zatopić się w innym świecie, poznać nieznane mi fragmenty historii i przede wszystkim zagłębić się w opasłym tomiszczu. W krainie kolibrów zapowiadało się świetnie - Niemcy, Argentyna, emigracja. Tematy mi bliskie, a mój nos wciąż podąża za książkami z kontekstem południowoamerykańskim (chyba tylko ja jeszcze nie zapomniałam o stosownym wyzwaniu). Niestety jednak powieść Sofii Caspari mnie rozczarowała. 

Anna i Victoria płyną tym samym statkiem do Argentyny. Victoria podąża na spotkanie niedawno poślubionego męża, należy do pasażerów pierwszej klasy. Anna podróżuje z biedotą, a wyruszyła do Ameryki Południowej, by dołączyć do rodziców, siostry i męża, którzy wyjechali wcześniej. Tych dwóch kobiet nie łączy nic i pewnie nigdy by się nie spotkały, gdyby nie przypadek. Podczas silnego wiatru i deszczu Anna upada na pokładzie, na pomoc śpieszy jej Julius, znajomy Victorii. Ten młody człowiek jest dobrze sytuowanym kupcem i od pierwszego spojrzenia zakochuje się w Annie. Miłość ta jednak nie ma racji bytu, Anna jest wszak mężatką, poza tym pochodzi z innej sfery i źle czuje się w towarzystwie bogatych. Drogi pokładowych znajomych się rozchodzą i każda z tych osób zaczyna układać sobie życie w Argentynie. Victoria na położonej niezwykle daleko od Buenos Aires farmie, u boku męża, który stracił szarmancki sposób bycia, jakim oczarował ją w Paryżu oraz pod czujnym okiem zaborczej teściowej. Julius z sukcesem prowadzi interesy, a na Annę czeka rozczarowanie. Jej rodzina przybyła do Argentyny z nadzieją na tanią ziemię i założenie gospodarstwa. Niestety bezpańskiej ziemi już nie ma, a oni muszą podzielić los wielu emigrantów z Europy - osiedlają się w niewielkim domku w jednej z najgorszych dzielnic Buenos Aires, a każdy dzień rozpoczynają od szukania pracy. Mąż Anny zapada na suchoty i rodzina traci jego najwyższy zarobek. 

Sofia Caspari na ponad sześciuset stronach opisuje dalsze niezwykle zawiłe losy Anny i Victorii. Pamiętacie Niewolnicę Isaurę albo W rytmie disco czy inną dowolną telenowelę południowoamerykańską - powieść Caspari w niczym im nie ustępuje. Historie głównych bohaterek rzadko się trzymają kupy, ich ukochani (Victoria zniesmaczona zachowaniem męża prędko zakochuje się w ognistym Latynosie) pojawiają się niczym feniks z popiołów w najbardziej dramatycznych momentach (trudno się domyślić dlaczego wcześniej nagle kompletnie zniknęli z pola widzenia), bohaterki gorąco kochające swoje dzieci potrafią pozostawić je na wiele tygodni, by podobno walczyć o lepszy byt (Anna leniwie spędza czas na farmie Victorii opychając się łakociami, podczas gdy jej rodzina oraz córka są o chlebie i wodzie), zakochani w sobie Anna i Julius całują się po raz pierwszy po czterech latach spotkań, Victoria, która do codziennej toalety, a zwłaszcza do wiązania gorsetu, potrzebowała pomocy służącej, podróżuje wiele tygodni konno radząc sobie sama (nawet z gorsetem!), takich nieścisłości mogłabym wymienić wiele. 
Jeśli sięgnięcie po tę książkę w celach stricte rozrywkowych i nie oczekujecie powieści historycznej, z rozmachem napisanej sagi, wielowymiarowych charakterów to być może nawet będziecie się dobrze bawić - to typowa książka na plażę, do czytania między drinkiem z palemką, a kąpielą w morzu. Nie oczekujcie jednak, że dowiecie się jak wyglądało życie w Argentynie - Caspari co kilkadziesiąt stron przypomina sobie o scenerii oraz tle historycznym swojej powieści i serwuje czytelnikowi fakty na poziomie szkolnej czytanki. Rozmachu nie można jej tylko odmówić w kwestii przygód jakie serwuje kobietom - jest tu dosłownie wszystko, o czym wytrawna znawczyni telenowel może zamarzyć - od biedy, przez zdradę, wredną teściową, zaskakującą ciążę, morderstwo, zarazę i porwanie po happy end.

Pomijając jednak kiepską fabułę i mdłe charaktery najbardziej rozczarował mnie styl autorki.  Liczne powtórzenia w opisie postaci i ich odczuć, niespójność w szkicowaniu charakterów (wydaje się, że musiała ich cechy dostosowywać do wcześniej zaplanowanej akcji) oraz nieporadne wielokrotnie złożone zdania nie umilały lektury. Denerwowały mnie literówki oraz błędy stylistyczne i gramatyczne - wiele zdań to autentyczna kalka z niemieckiego. Czytałam wersję przedpremierową, za którą dziękuję Wydawnictwu Otwarte, i mam głęboką nadzieję, że zostały poprawione przed wydaniem. 

Moja ocena: 2,5/6

Sofia Caspari, W krainie kolibrów, tł. Paulina Filippi-Lechowska, 632 str., Wydawnictwo Otwarte 2015.

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania:

poniedziałek, 6 lipca 2015

"Portugiesischer Wasserhund" (Portugalski pies wodny) Silke Hirtz-Schmidt



Nie dziwi mnie, że niewiele jest informacji po polsku o portugalskim psie wodnym, na początku lat siedemdziesiątych był według Księgi Rekordów Guinnessa najrzadszą rasą na świecie. Teraz rasa ta staje się coraz bardziej znana, pewnie głównie za sprawą prezydenta Stanów Zjednoczonych, który ma dwa portugalskie psy wodne. Zresztą najwięcej tych psów żyje i rodzi się właśnie w Stanach Zjednoczonych i, o dziwo, Skandynawii! Nie trudno się jednak domyślić, że ojczyzną tego psa, jest Portugalia, a właściwie Algarve. 

Rasa ta kształtowała się przez wiele wieków. W XIII wieku przed naszą erą na Półwysep Iberyjski przybyli Fenicjanie, którym towarzyszyły psy. Kolejny przybysze dotarli tam w I wieku naszej ery z południoworosyjskich stepów. Także im towarzyszyły psy, o sierści bardzo podobnej do portugalskich psów wodnych. I wreszcie Maurowie, którzy zajmowali Andaluzję i Algarve w latach 700 do 1100 przywieźli swoje psy. Efektem mieszania się tych psów jest portugalski pies wodny, który wzmiankowany pisemnie został po raz pierwszy w 1297 roku. Już wtedy towarzyszył rybakom podczas połowów. Zadaniem psów było chwytanie ryb, przenoszenie wiadomości między łodziami oraz na ląd oraz ratowanie tonących ludzi. Psy te miały się całkiem dobrze, aż do industrializacji rybołówstwa. Nagle ich pomoc stała się zbyteczna, a rasa niemal wyginęła. Dzięki zapaleńcom w latach 40-tych udało się ją reaktywować, lecz dopiero w latach osiemdziesiątych osiągnęli sukces i portugalski pies wodny zaczął cieszyć się większą popularnością.

Dzięki swojej przeszłości są to psy, które najlepiej czują się w towarzystwie człowieka, uwielbiają pływać, nurkować, nie specjalnie przepadają za innymi psami. Te psy mają dwa bieguny - totalną aktywność, lub relaks. Uchodzą za bardzo inteligentne, przyjazne dzieciom, posłuszne, a także nie powodują alergii. Można powiedzieć, że te psy nie mają sierści, tylko włosy, które niemal nie wypadają!

A czemu sięgnęłam po tak nietypową dla mnie książkę? W maju w naszym domu zamieszkała Água. Dzieci i mąż zachwycone tymi psami tak długo mnie urabiały, aż się, z oporami, zgodziłam. Wzbraniałam się do końca, bojąc się dodatkowych obowiązków, problemów podczas podróży i sierści w domu. Moje obawy nie były do końca słuszne. Obowiązki dodatkowe są, choć od początku zaznaczyłam, że nie zamierzam wstawać w nocy czy wcześnie rano (lata wstawania do dzieci dały mi tak w kość, że w życiu dobrowolnie nie wstanę wcześnie) i nie piszę się na sprzątanie kup. Wstaje wiec mąż, kupy sprząta Starsza. Podróże nie są dotąd ograniczone, bo Água bardzo chętnie jeździ samochodem. To kolejna zaleta psów wodnych - w genach mają nudne podróże i kołysanie na łódce. W aucie więc Água robi to, co lubi najbardziej - śpi. Jak pisałam wyżej z sierścią też nie ma problemów - dotąd nie znalazłam w domu ani jednego włosa. 
Największym obowiązkiem jest jednak coś, czego się nie spodziewałam - Água wybrała mnie na swojego największego przyjaciela, czy jak mawia mąż na alfę. Chodzi za mną krok w krok, uwielbia gdy ją kąpię, obserwuje każdy mój ruch i dostaje szału radości na mój widok. No niby fajnie, ale czasem wolałabym jednak tej miłości mniej.

I tak z notki o książce, zrobił się osobisty post. Tymczasem chciałam ten poradnik polecić. Silke Hirtz-Schmidt jest weterynarzem, hodowcą portugalskim psów wodnych oraz założycielką stowarzyszenia miłośników tej rasy. Jej książka zaskoczyła mnie ilością informacji. W tym dość niewielkim formacie autorka zawarła wszystko, co istotne. Książka ma bardzo rozsądną strukturę, każdy rozdział opisuje inny aspekt - od historii, przez pielęgnację, tresurę czy hodowlę. Ale najważniejsze to zdjęcia - mnóstwo pięknych fotografii naprawdę zachwyca. Starsza przeczytała tę książkę już kilka razy, ale czasami siada tylko i ogląda zdjęcia. Gwoli uzupełnienia, to ona marzyła o zwierzęciu i chyba dobrze, że jej ulegliśmy. Teraz, co piątek, po szkole, pracuje w Casa da  Buba - hotelu dla psów i hodowlii portugalskich psów wodnych skąd pochodzi nasza Água.

Na koniec nie może zabraknąć zdjęć, prawda?

 Água w dzień przybycia do nas, ma prawie 3 miesiące.

 To, co portugalskie psy wodne lubią najbardziej - plaża.

Oznaka miłości :)

Bez oceny.

Silke Hirtz-Schmidt, Portugiesischer Wasserhund, 79 str., Cadmos Verlag 2010.

niedziela, 5 lipca 2015

"Siddhartha" Hermann Hesse



Od czasów studiów nie sięgałam po książki Hessego, zraziłam się po Wilku stepowym i nie miałam ochoty przekonywać się o wielkości tego pisarza. Niedawno jednak autor bloga Tylko burak nie czyta, namówił mnie na ponowną próbę. Zdecydowałam się na Siddharthę czytaną przez jednego z moich ulubionych aktorów - Ulricha Matthesa. Po fakcie stwierdzam jednak, że tę książkę lepiej czytać, bo to lektura wymagająca, konieczne jest wracanie do niektórych myśli, smakowanie słów, co w przypadku audiobooka raczej możliwe nie jest. Niemniej Matthes przeczytał powieść mistrzowsko, a ja przynajmniej zapoznałam się z jej treścią i ideą jaka przyświecała Hessemu podczas tworzenia.

Pewna jestem, że o Siddharthcie napisano już wszystko, nie przeglądałam jednak analiz literaturoznawców ani specjalistów od Hessego, skupiłam się na własnych wrażeniach. Siddhartha to syn bramina, niezwykle inteligentny, wyróżniający się wśród innych chłopców. Od najmłodszych lat młodzieniec szkolony jest na bramina. Gdy jednak zaczyna odczuwać, że nauki mu nie wystarczają, postanawia pójść własną ścieżką i dołącza do ascetów, żyjących w lesie. Po pewnym czasie rozpoznaje, że także ten sposób życia nie doprowadzi go do spełnienia. Także wyprawa na spotkanie z Buddą Gautamą nie przynosi mu oświecenia. Siddhartha dochodzi do wniosku, że musi sam wypróbować różnych stylów życia, by zostać Buddą. To nie słuchanie oświeconych, a zbieranie własnych doświadczeń są jedyną drogą do spełnienia. Siddharta staje się ciągle poszukującym, wątpiącym, czasem niecierpliwym, czasem zrezygnowanym wędrowcem. Jego cel nie jest jednak ziemski, przyświeca mu poznanie własnej duszy i osiągniecie wolności od wszelkich pokus  takiego spokoju jak Budda Gautama. 
Hesse umieścił dzieje Siddharthy w buddyzmie, nie oznacza to jednak, że to powieść, która ukazuje wyższość tej religii. To raczej zachęta do własnych poszukiwań, do wysiłku, jaki trzeba włożyć, by zaznać spokoju duszy i poczucia spełnienia. To także kopalnia cytatów, do których można wracać wiele razy. Dlatego postaram się jednak o papierowe wydanie, bo to książka, która może zawsze leżeć na podorędziu, którą można czytać fragmentami, która służy zadumie, a nie podążaniu za akcją.

Moja ocena: 4,5/6

Hermann Hesse, Siddhartha, czyt. Ulrich Matthes, 128 str., Der Hoerverlag 2008.

sobota, 4 lipca 2015

"Czik" Wolfgang Herrndorf


Zupełnie ominęła mnie ta kultowa książka Herrndorfa, dopiero przypadkiem wpadła ostatnio w moje ręce. I dobrze, bo to kawałek dobrej literatury.

Maik ma czternaście lat i jest klasowym nudziarzem. Nikt nie zwraca na niego uwagi, nikt się z nim nie przyjaźni, a klasowa piękność jest dla niego nieosiągalna. I pewnie tak by zostało gdyby nie Czik. Czik to nowy uczeń, pochodzący z Rosji Andrej Czichaczow. Andrej jest dziwny, Andrej jest inny. W ciągu kilku lat od przyjazdu do Niemiec przeskoczył z zawodówki do gimnazjum lecz na lekcjach wydaje się być nieobecny i zupełnie nie zainteresowany materiałem. Poza tym uczniowie poważnie podejrzewają go o picie alkoholu i przychodzenie do szkoły na rauszu. 
Wkrótce rozpoczynają się wakacje - Maik zostaje sam w domu - wielkiej willi z basenem. Matka-alkoholiczka udała się na kolejną kurację, a ojciec w rzekomą podróż służbową, która raczej jest wakacjami z kochanką. Maik wpada w euforię, która jednak stopniowo zamienia się w nudę. Jako jeden z nielicznych nie został zaproszony na urodziny klasowej piękności, w której się podkochuje, co składnia go do rozważań nad swoją nieudacznością. Wtedy w jego drzwiach staje Czik. Rosjanin ma pomysł na wakacje, zaprasza Maika na przejażdżkę starą ładą. Maik, jako porządny syn i uczeń, początkowo nie chce wsiąść do ewidentnie kradzionego samochodu, do tego prowadzonego przez małoletniego. Chłopcy jednak w końcu wyruszają w rajd po Niemczech Wschodnich kierując się do leżącej gdzieś, nie wiadomo gdzie, Wołoszczyzny. Ta podróż to splot dziwnych przypadków, spotkania z ludźmi, którzy nie pasują do społeczeństwa, tak jak oni, podążanie przed siebie i dorastanie. 

Powieść Herrndorfa jest pełna humoru, pisana z perspektywy czternastolatka zaskakuje spojrzeniem na świat, ale i melancholią. To zarazem powieść drogi, jak i bildungsroman. Powieść o przyjaźni i odkrywaniu sensu w życiu. Polecam, szczególnie czytelnikom, którzy mają ochotę na spotkanie ze współczesną literatura niemiecką. 

Moja ocena: 5/6

Wolfgang Herrndorf, Tschick, 254 str., Rowohlt Taschenbuch Verlag 2012.

czwartek, 2 lipca 2015

Statystyka czerwiec 2015

Przeczytane książki: 9

Ilość stron: 2894

Książki w ramach wyzwania projekt nobliści: 1
Książki w ramach wyzwania południowoamerykańskiego: 1
Książki w ramach wyzwania Czytamy Zolę: 0
Książki w ramach wyzwania Czytamy książki nieoczywiste: 1

Ilość książek w stosie: 98

"Kieszonkowy atlas kobiet" Sylwia Chutnik



Matka Polka Sprzątaczka, Święta od Garów i Okruszków, etatowa Kuchenna, która pierdylion razy dziennie sprząta, zamiata, podaje. Wie wszystko, zarządza wszystkim, wepchnie się do lekarza, zawsze ma tę gorszą chorobę, sprzeda wszystko na targu, perfekcyjnie wychowa dziecko i zostanie urzędniczką roku.

Książkę Chutnik czyta się śmieszno i straszno. Śmieszno, bo autorka rewelacyjnie oddaje rzeczywistość, podziwiam jej zmysł obserwacji i talent do ubrania tego, co widzi, w słowa. A straszno, bo w wielu słowach z niepokojem odkrywałam siebie. 

"A jeszcze gdera pod nosem: "No cholery jedne, co oni tu nawyprawiali, barłóg taki zostawić na stole, przecież to jak dzicz jakaś, wszystko wylane, okruchy na ziemi, szmatą po łbie zdzielić, toby zaczęli szanować pracę cudzą." (...) Gospodyni Domowa od urodzenia do śmierci. Uczestniczka całodobowej akcji pod tytułem "Sprzątanie Świata". Jej życie to kolejne odcinki niekończącego się tasiemca. Tysiące bezsensownych, nudnych czynności. (...) DzieńPranieSprzątanieDzieńNoc."
Gdy przeczytałam te słowa, to mi włosy niemal stanęły dęba, bo obawiam się, że niedaleko mi do Gospodyni Domowej na wieki wieków amen. Mocny tekst, prawda?

A co powiecie na:
"Inne kobiety zgłaszają się do Ochotniczej Straży Młodej Matki i już prenatalnie mają baczenie nad każdą ciążą. (...) Jak ty ubierasz to dziecko? Przegrzewasz, zaziębiasz. Z czapką, bez czapki, nie noś, jak płacze, bo się przyzwyczai do miłości. (...) Za depresję poporodową czeka kara: sto pompek. Za płacze w łazience i modlitwę o śmierć dostaniesz pasem na goły tyłek od Rzecznika Praw Dziecka. Za rwanie włosów z głowy przy piątej godzinie nocnej histerii dziecka (bo ząbkuje), za podcinanie żył po latach siedzenia w czterech ścianach - zamknięcie w Domu Kary i Poprawy. Weź się uciesz dzieckiem! Zakon Matek Polek Siłaczek od sakramentu Najświętszej Pieluchy nie uznaje odstępstw od normy."
Mogłabym jeszcze z dziesięć ekranów zacytować. Podczas lektury szczęka opadała mi coraz niżej, a skala podziwu dla Sylwii Chutnik pięła się coraz szybciej w kierunku - genialna.

Ale Kieszonkowy atlas kobiet to nie tylko kopalnia cytatów, to gorzka i prawdziwa opowieść o trzech Mariach, Maryśkach, Mańkach, Marylach - imię zaiste zostało dobrane nieprzypadkowo. 
Jest samotna pani Maria, która żyje wspomnieniami o wojnie, trauma dogania ją na krzesełku w przychodni, na warszawskich ulicach i w piwnicach. Samotność i nuda dzielą każdy dzień na kawałki - od pójścia do sklepu, do wspięcia się po schodach w bloku, od patrzenia przez okno, do siedzenia w fotelu. 
Jest inna Maria zwana Czarną Mańką - zagubiona w świecie, nieprzystosowana, przyczepka do matki - wytrawnej handlarki na targowisku. Zaliczona do świata dorosłych i wypchnięta z domu przez matkę, gubi ścieżkę, nie odnajduje się w życiu, zatapia w marzeniach i awansuje na dzielnicową żularę. 
A mała Marysia, pilna uczennica i kochana córeczka, która wszystko niszczy, a samozagłada i destrukcja zlewają się w końcu w jedno. 
Aż wreszcie pan Marian, który kocha porządek, szycie, prace ręczne i jest ulubieńcem całej okolicy. Nasz pan Marian nigdy w życiu nie jest, no wiecie, ten tego, taki inny, to swojski chłop, uprzejmy i miły, zarzekają się sąsiedzi. 
Wszystkie te postaci mieszkają w jednej kamienicy przy ulicy Opaczewskiej w Warszawie, ich drogi się krzyżują lecz spotkania są przelotne, powierzchowne. Każda z nich zajęta jest swoim życiem. Dla mnie jednak charakterystyka tej czwórki i ich życie nie są w tej książce najważniejsze. Tak jak pisałam, dla mnie to cytaty, to spostrzeżenia Chutnik, mocne słowa, słuch absolutny. Gdy czytałam poniższe zdania miałam przed oczami panie z dziekanatu, które za moich czasów straszyły wszystkich studentów:
"Gdy Bozia stworzyła Urzędniczkę, to jakby ósmy dzień dodać do tygodnia. Oddzielna kategoria, inna rasa, inna kultura. Antropologowie amerykańscy od lat prowadzą badania nad plemieniem Haliny i Bożeny. Kobiet, które na cieliste rajstopy nakładają klapki z ortopedyczną wkładką. Które budzą się o świcie, aby z pietyzmem nałożyź na głowię hełm tworzony z tapira i lakieru."
Uwierzcie mi w tej niewielkiej objętościowo książce można odnaleźć jeszcze więcej wątków.
Jak bardzo zazdroszczę Sywlii Chutnik jej talentu! Skandal, że dopiero teraz sięgnęłam po tę książkę! 

Moja ocena: 6/6

Sylwia Chutnik, Kieszonkowy atlas kobiet, 189 str., Korporacja Ha!art 2009.

środa, 1 lipca 2015

"Drugie dziecko" Charlotte Link


Do książek pani Link podchodziłam jak do jeża. Obawiałam się drugiej Jodi Picoult, jednak Drugie dziecko podobało mi się dużo bardziej niż powieści Amerykanki.
Podczas lektury nie mogłam pozbyć się wrażenia, że jest to przemyślnie skonstruowany scenariusz filmu, każdy wątek jest skrupulatnie opracowany, wszystkie nitki łączą się w odpowiednim momencie. Zakładam, że każda powieść to konstrukcja autorska, ale w przypadku Drugiego dziecka nie mogłam się wyzbyć wrażenia sztuczności. Porażał mnie perfekcjonizm, każdy poboczny wątek miał sens i oczywistym było, że w odpowiednim momencie autorka wplecie go w główny nurt powieści Zarazem jest to naprawdę dobrze napisana powieść obyczajowo-kryminalna i być może się czepiam:)
Świetnie przeczytany przez Gudrun Landgrebe audiobook wciągnął mnie od pierwszych stron i umilał sprzątanie oraz podróże samochodem.
Akcja rozgrywa się w Yorkshire, na wschodnim wybrzeżu Anglii. Świeżo rozwiedziona lekarka Lesley przyjeżdża tam, by odwiedzić swoją babcię Fionę oraz spotkać się z przyjaciółką Gwen, która właśnie się zaręcza. Ta ostatnia to dziwaczka, stara panna, do tego nieśmiała i niezbyt ładna. Wieść o zaręczynach jest więc sensacją, a gdy okazuje się, że przyszły pan młody jest przystojny i elokwentny, Lesley, a szczególnie jej babcia podejrzewają, że za nagłą decyzją o ślubie coś się kryje. Podczas uroczystego obiadu zaręczynowego dochodzi do eskalacji - krewka i pewna siebie Fiona zarzuca przyszłemu panu młodemu nieetyczne, przede wszystkim finansowe powody ślubu z Gwen. Po niefortunnym wieczorze Fiona ginie.
Kilka miesięcy wcześniej w Scarborough zamordowano bestialsko studentkę Amy Mills, obie zbrodnie mają kilka punktów zbieżnych, co składnia inspektor Valerie Alomnd  do prowadzenia dwutorowego śledztwa.

Dwa morderstwa, dwie nieszczęśliwe kobiety - jedna świeżo rozwiedziona, druga właśnie porzucona, - szukający swojego miejsca w życiu przyszły pan młody, para letników, która gości na farmie Gwen to dla Charlotte Link zbyt mało, by stworzyć pasjonującą powieść. Do tej szerokiej gamy postaci dołącza drugą płaszczyznę narracyjną. Ojca Gwen łączy z Fioną bardzo bliska przyjaźń, dzięki długim e-mailom, w których Fiona opowiada swoje dzieciństwo poznajemy dlaczego łącząca ich więź jest tak trwała. Lata dziecięce i nastoletnie obojga przypadają na okres drugiej wojny światowej. Fiona, jak wiele angielskich dzieci, opuszcza Londyn, by przetrwać okres niemieckich nalotów na wsi. Podczas nagłego wyjazdu zyskuje niechcianego towarzysza podróży... Nietrudno się domyślić, że los rzuca ją do Scarborough na farmę dziadków Gwen.

Drugie dziecko to wciągająca, niezbyt wymagająca lektura. Charlotte Link dam na pewno jeszcze jedną szansę, tym bardziej, że na półce mam Dom sióstr.

Moja ocena: 4/6

Charlotte Link, Das andere Kind, czyt. Gudrun Landgrebe, 672 str., Random House Audio 2009.

Stosikowe losowanie 7/15 - pary

Guciamal wybiera numer książki dla Anny (w stosie 161 książek) - 77
Anna wybiera numer książki dla ZwL (w stosie 856 książek) - 43
ZwL wybiera numer książki dla Maniiczytania (w stosie 130 książek) - 17
Maniaczytania wybiera numer książki dla Karto_flanej (w stosie 109 książek) - 10
Karto_flana wybiera numer książki dla Marianny (w stosie 121 książek) - 15
Marianna wybiera numer książki dla Gucimal (w stosie 99 książek) - 23