czwartek, 28 października 2021

"Tirza" Arnon Grunberg

 


Przeciętna niby rodzina. Okazały dom z ogrodem przy najlepszej ulicy w Amsterdamie, stateczny ojciec Jörgen Hofmeester, który niekoniecznie dobrowolnie kończy wieloletnią karierę redaktora w wydawnictwie, matka artystka i dwie córki. Starsza Ibi wyprowadziła się już z domu, prowadzi pensjonat we Francji wraz z niekoniecznie dobrze przyjętym przez ojca partnerem. Młodsza Tirza właśnie świetnie zdała maturę i urządza przyjęcie pożegnalne zanim z chłopakiem wyjedzie na rok do Afryki. A matka? Matka wróciła właśnie do domu po tym, jak na kilka lat zniknęła. Nikt nie wie, co robiła, nikt się tym też specjalnie nie interesuje.
No więc małżonka wchodzi do domu i rozpoczynają się kuriozalne rozmowy z ojcem, czyli Jörgenem. Rozmowy męczące w swojej bezcelowości i mówieniu bez trafiania do odbiorcy. Rozmowy, by mówić, a nie by się komunikować. Małżonka epatuje swoją rozwiązłością, bezkompromisowością, Jörgen epatuje swoim konformizmem. 

Mimo że Tirza jest tytułową bohaterką, to narracja prowadzona jest z punktu widzenia Jörgena, któremu życie się wydarza. Studiował język niemiecki i kryminologię, której nie skończył. Dostał pracę w wydawnictwie i tam został, choć wszyscy sądzili, że sam zostanie wydawcą. Ożenił się z małżonką, choć chyba jej nie kochał. Zgodził się na dzieci, bo małżonka wyraziła taką chęć. Absolutnie na serio wziął rolę ojca, bo tego oczekiwało od niego otoczenie. Ma dom przy najlepszej ulicy, porządne ubranie, zadbany ogród i odgrywa rolę najlepszego ojca świata, bo sądzi, że tego oczekują od niego inni. Małżonka natomiast nie robi niczego z tego. Ona ma swoje życie i żadnych skrupułów, by nim żyć. Jörgen skrupułów mieć nie musi, bo nie wie, jak żyć i jak podejmować swoje własne decyzje. Jörgen to taki człowiek, który chce zadowolić wszystkich, a własne pragnienia, czy bestię, jak sam mówi, uspokaja włoskim gewürztraminerem. W wielkich ilościach. Jego życie toczy się od pierwszego do pierwszego, gdy pobiera czynsz od najemcy mieszkania na piętrze. Rytm wyznaczają wyprawy do Luksemburga, gdzie przechowuje kasowane na czarno pieniądze. Filarami jego dni są cztery idealnie naostrzone ołówki i kolejne rękopisy do sprawdzenia. Są nimi wywiadówki, wożenie Tirzy na lekcje wiolonczeli i pianina, gotowanie obiadów, dbanie o dom i ogród. Taki Jörgen jest przedstawicielem całej klasy średniej, przeźroczystym reprezentantem, wtapiającym się w tło jedermanem

Tirza to jego ukochana córka, oczko w głowie, dziecko, jak wciąż powtarza, wyjątkowo utalentowane, słoneczna królewna. Starsza córka pojawia się we wspomnieniach Jörgena tylko raz i to w okolicznościach niezbyt dla niego przyjemnych. Jörgen krąży wokół młodszej córki jak satelita. To ona jest spełnieniem wszystkiego, czego nie zrobił ze swoim życiem. Przytłoczona i zagarnięta przez ojca, opuszczona przez matkę. Tirza nie ma szans, by sprostać oczekiwaniom ojca.

Grunberg na ponad pięciuset stronach wpakował w tę książkę ogromną ilość scen, myśli, wydarzeń. To nie są przyjemne sceny, w większości są obrzydliwe, podejrzane, obleśne, na pozór pozytywne i serdeczne kryją w sobie zawsze drugie dno. Tak jak rozmowy. Dziwaczne, pełne podtekstów i podszyte zwyrodniałym seksualizmem. Ta powieść to szkic psychologiczny przedstawiciela pewnej klasy i pokolenia, którego czas się już kończy, którego ramy życiowe zostały zachwiane w posadach. 

Ta powieść zawiera w sobie wiele wątków pobocznych, wiele aspektów - to ogromne pole do dyskusji i interpretacji. Świetny portret psychologiczny, rzecz, która na długo zostanie w pamięci.

Moja ocena: 5/6

Arnon Grunberg, Tirza, tł. Małgorzata Woźniak-Diederen, 560 str., Wydawnictwo Pauza 2018.

środa, 27 października 2021

"Der letzte Satz" Robert Seethaler

 


Gustav Mahler podróżuje na pokładzie transatlantyku z Nowego Jorku do Europy. Stary i schorowany kompozytor i dyrygent siedzi ciepło opatulony na pokładzie pod opieką młodego stewarda i wspomina swoje życie. Jego myśli wędrują swobodnie wstecz, pozbawione chronologii i nieuporządkowane. W ten sposób czytelnik poznaje różne, ważne i mniej istotne wydarzenia z życia słynnego Austriaka. Mahler wraca do swoich sukcesów jako dyrektor opery, dyrygent, reformator i kompozytor, przede wszystkim skupia się jednak na życiu prywatnym.

Czytelnik poznaje więc okoliczności poznania jego żony Almy, historię wielkiej miłości, ślub, wspólne życie i późniejszą zdradę Almy. Są narodziny córek i wielka miłość do nich, a także śmierć Marii w wieku pięciu lat, z którą kompozytor nigdy się do końca nie pogodził. Wszystkie wspomnienia zabarwione są nostalgią i świadomością zbliżającego się końca. Ta perspektywa pozwala Mahlerowi patrzyć na swoje życie inaczej. Trudno tu nie poddać się paraleli między zbliżającym się do celu transatlantykiem, a kończącym swoje życie Mahlerem. 

To nie jest długa powieść, krótka etiuda, impresja wręcz, zachęta dla czytelnika do zapoznania się bliżej z życiem Mahlera i jego żony - postaci niemniej ciekawej, a przede wszystkim kontrowersyjnej. Seethaler zachwyca swoim talentem pisarskim - jego zdania uwodzą, trafiają w sedno i czarują nostalgiczną atmosferę. To moje pierwsze spotkanie z tym autorem, wprawka przed lekturą jego słynnego Trafikanta, na którą nabrałam teraz jeszcze większej ochoty.

Moja ocena: 5/6

Robert Seethaler, Der letzte Satz, 126 str., czyt. Matthias Brandt, tacheles! / Roof Music 2020.

wtorek, 26 października 2021

"Polowanie na małego szczupaka" Juhani Karila

 


Sięgając po tę książkę, spodziewałam się głęboko osadzonej w realiach lapońskich powieści obyczajowej. I w zasadzie tak się cała rzecz zaczyna. Elina wraca na północ, jak co roku odwiedza rodzinne strony, by uczynić zadość tradycji i złowić szczupaka. Wyprawa do Laponii jawi się jak wyjazd do innego świata - stopniowe zanikanie cywilizacji, granica, coraz bardziej dominująca natura i coraz dziwaczniejsi ludzie. Sama Elina też nie jest całkiem zwyczajna - z poważnie uszkodzonym palcem u nogi, obcięta na jeżyka, surowa, zacięta, silna. Już od pierwszych stron zostajemy zbombardowani potokiem fachowego słownictwa dotyczącego wędkarstwa i ryb. W tym momencie trochę się zaczęłam obawiać, że ta kaskada słownictwa mnie zaleje, a także, że czytam coś na kształt Legendy o samobójstwie Davida Vanna.

Żadna z tych obaw nie była jednak konieczna, bo wszystko toczy się zupełnie inaczej. Stopniowo zaczęłam się orientować, że Karila stworzył swoistą powieść fantasy, choć nieco się przed tym przeczuciem wzbraniałam. Mój wewnętrzny opór przed tym gatunkiem literackim nie obejmuje tylko Pratchetta. Tymczasem karty powieści Fina zaczęły zaludniać stwory nie z tej ziemi, a nawet niekoniecznie z lapońskiej. Bo kogo tu nie ma! Karila garściami czerpie z mitologii wszelakich, omijając jedynie tę lapońską, twierdząc, że nie czuł się dość kompetentny, by korzystać z dorobku kulturowego Saamów. Uważny czytelnik dopatrzy się tu inspiracji powieściami Sapkowskiego, ale doszuka się także podobieństw do twórczości Pilipiuka na przykład. Ja natomiast nie mogłam się wyzbyć skojarzeń z powieściami graficznymi KaReLa. 

Karila zaludnia karty powieści całym szeregiem dość kuriozalnych czy też dziwacznych postaci - są tu szamani, jest postać o ksywce Szambonurek czy zagadkowy Sowa. No i policjantka, która zostaje oddelegowana z południa do zbadania sprawy podejrzanej o morderstwo Eliny. Co ciekawe, policjantka bez żadnych problemów wchodzi w fantastyczny świat Laponii i od razu akceptuje obecność chyłka w swoim aucie.

Sam wątek obyczajowy, choć bazuje na klątwie, potrafi wciągnąć. Dzięki niemu poznajmy dzieciństwo Eliny i historię jej miłości. Dużo tu opisów jej charakteru, który wydaje się być typowy dla mieszkańców północno-wschodniej Finlandii, ale także ciekawa jest kwestia chęci opuszczenia hajmatu i poznania czegoś nowego. O ile w przypadku Eliny nie jest to wyraźna potrzeba serca, to jej przyjaciel stoi już na innym stanowisku i wyraża dobitnie chęć poznania innego życia niż na lapońskiej zabitej dechami wsi. Tutaj nie można nie wspomnieć o języku, który w tej powieści zajmuje rolę dominującą. Otóż w oryginale bohaterzy mówią dialektem, który po polsku należało oddać. Bardzo dobrze rozumiem dylemat tłumacza, który przecież nie mógł tego dialektu zastąpić dowolnym dialektem czy gwarą polską. Musielak tłumaczy w posłowiu, jak stworzył język bohaterów, bazując na różnych, dość typowych fenomenach polskich dialektów, kompilując je w odrębny język. Mnie się ten zabieg bardzo podoba, zresztą nie widzę innej opcji, by oddać polskiemu czytelnikowi klimat oryginału. Potrafię sobie zresztą wyobrazić, jak trudne koncepcyjnie i pracochłonne w wykonaniu było to zadanie. Podobało mi się wprowadzenie tu słów, jak się okazuje z gwary kaszubskiej, które nie były na pierwszy rzut oka rozpoznawalne i nadają tym samym postaci tajemniczego klimatu. 

I wreszcie natura, przyroda, krajobraz - to kolejny bohater tej powieści. Bagna, ryby, drzewa, insekty, komary, upał, zaduch - to wszystko odgrywa ogromną rolę. Mimo że nigdy nie odwiedziłam Laponii, to uwierzyłam w każde słowo Karili, co więcej wędrowałam po opisywanych miejscach wraz z google maps. 

Podsumowując, nie jest to może powieść, po którą bym sięgnęła w pierwszej kolejności, ale wcale nie żałuję, że ją przeczytałam, przede wszystkim ze względu na miejsce akcji, ale i cały ten folklorystyczny entourage, mimo że z Laponią nie ma wiele wspólnego.

Moja ocena: 5/6

Juhani Karila, Polowanie na małego szczupaka, tł. Sebastian Musielak, 340 str., Marpress 2021.

poniedziałek, 25 października 2021

"Kain" José Saramago

 


To moje drugie spotkanie z prozą Saramago, spotkanie udane, bo Kain to powieść zaskakująca, prowokacyjna i pełna humoru. Portugalski noblista opisuje historię stworzenia świata, wygnania z raju i następnie skupia się na Kainie, które za zabójstwo brata zostaje przez Boga skazany na wieczne błąkanie.

W ten sposób Kain odwiedza różne biblijne miejsca i asystuje przy wielu znanych z Biblii wydarzeniach, takich jak budowa wieży Babel, wygnanie z Sodomy i Gomory, oddanie Izaaka jako ofiarę itd. Saramago przytacza biblijne opowieści, czyni to jednak z innej perspektywy. Obserwatorem, ale i uczestnikiem wydarzeń jest Kain. To uczestnik aktywny, który stara się wpłynąć na decyzje i wkracza do akcji, np. gdy Abraham chce złożyć w ofierze Izaaka. Kain jednak przede wszystkim komentuje decyzje i zachowania Boga, oceniając je. Jako osoba pokrzywdzona przez boskie decyzje - preferowanie Abla bez wyraźnej przyczyny, uzurpuje sobie do tego prawo. Kain bardzo celnie i bez skrupułów punktuje okrucieństwo Boga, jego zerojedynkowość, brak współczucia, nieprzemyślane decyzje. 

Saramago skupia się na ukazaniu niekonsekwencji wielu biblijnych wydarzeń. Jego powieść skrzy się od humoru, pełna jest odwołań do współczesności (a nawet do Portugalii, np. w historii o wieży Babel), a zarazem jest bardzo krytyczna wobec Starego Testamentu. Co jednak istotne, Portugalczyk nie uprawia krytyki wprost, nie gardłuje się, nie wywyższa, jego krytyka jest dyskretna, inteligentna, ironiczna, a przez to niezwykle celna. Kain jest tu przeciwnikiem Boga, ale to przeciwnik konsekwentny, racjonalny, który bada boskie decyzje z rozmysłem, mądrze wyszukując wszelkie niekonsekwencje. Tworząc takiego bohatera, Saramago nie musi uprawiać krytyki bezpośredniej, nie musi wchodzić w polemikę, samo działanie Kaina obnaża wszystkie powyższe boskie wady.

Ta książka zaskakuje, zmusza do zastanowienia, wyraża w sposób skondensowany to, nad czym pewnie wiele osób się zastanawiało (czyli okrucieństwo boskich decyzji, bujna seksualność wielu biblijnych postaci, łatwość w zabijaniu itd). Powieść Saramago można odczytywać jako igraszkę, literacką zabawę z biblijnym kanonem, ale zdecydowanie należy ją widzieć jako rozrachunek i krytykę Biblii spisaną w stylu najwyższej klasy.

Moja ocena: 5/6

José Saramago, Kain, tł. Karin von Schweder-Schreiner, czyt. Helmut Krauss, Hoffmann und Kampe Verlag 2011.

wtorek, 19 października 2021

"Histeryczki" Roxane Gay

 


Zbiór ponad dwudziestu opowiadań o kobietach, które w jakiś sposób nie pasują do społeczeństwa, więc są tytułowymi histeryczkami czy jak w oryginale kobietami trudnymi. To kobiety naznaczone przemocą, zranione, ciężko doświadczone, ukrywające swoje traumy. Kobiety niezwykle emocjonalne tak jak język tych opowiadań. Są tu teksty bardzo krótkie i nieco dłuższe, teksty niepodobne do siebie, ale wiele z nich łączą te same motywy: bliźniaczek, straty dziecka, gwałtu, ucieczki, problemy na tle rasowym, otyłość. To zaskakujące, jak Gay nawet w dwustronicowych tekstach potrafi ująć czytelnika do tego stopnia, że musi przerwać lekturę. Na tych dwóch-trzech stronach jest taki ładunek emocji i tak wiele treści, że nie sposób pojąć, jak autorka tego dokonuje. I niezależnie, czy są to właśnie takie krótkie migawki czy teksty dłuższe, bardziej rozpracowane wszystkie chwytają i trzymają w swoich szponach.

Gay jest bardzo dosadna w swoim języku - mnóstwo tu brutalności, zwłaszcza w seksie. Jej zranione bohaterki bolesnym seksem zagłuszają ból albo poddają mu się, bo mężczyzna tak chce. To emocjonalnie poranione kobiety, poranione przez patriarchat i dysfunkcyjne związki z mężczyznami, którymi może być ojciec albo partner. Żaden z tekstów nie ma dobrego zakończenia, optymistycznej pointy - to raczej opowiadania o smutku, melancholii, sytuacji bez wyjścia, a nawet jeśli to wyjście jest i zakończenie dają jakąś iskrę nadziei, to łączy się ono z ucieczką. Bardzo podoba mi się, jak autorka eksperymentuje z różnymi formami, nie ma tu podobnych do siebie tekstów. Nawet jeśli znajdą się dwa o podobnym punkcie wyjścia lub poruszające podobną tematykę, to Gay koncentruje się na innym problemie. Taka powtarzalność motywów jednak mnie nie nudziła, odbierałam ją jako trop autobiograficzny, pewną traumę autorki, którą próbuje w ten sposób przepracować. 

Gay mistrzowsko oddaje myśli swoich bohaterek - często w opowiadaniach głównym tematem nie są wydarzenia, a życie wewnętrzne. Autorka wrzuca czytelnika w środek i dopiero dzięki myślom bohaterki lub retrospekcjom dowiadujemy się, dlaczego kobieta zachowuje się w dany sposób.

Nie spodziewałam się, że aż tak bardzo spodoba mi się styl Gay i same opowiadania, bo ze zbiorami opowiadań różnie bywa. Na pewno niebawem sięgnę po kolejną książkę tej autorki, zresztą już ją kupiłam.


Moja ocena: 5/6

Roxane Gay, Histeryczki, tł. Dorota Konowrocka-Sawa, 272 str., Poradnia K 2018.

sobota, 16 października 2021

"Saharyjskie dni" Sanmao

 


Saharyjskie dni znalazły się na mojej liście książek do przeczytania ze względu na pochodzenie autorki. To było moje pierwsze spotkanie z literaturą z Tajwanu i to jak udane! Mimo że Sanmao opisuje swoje życie na Saharze, to Tajwan w jej wspomnieniach jest bardzo obecny - pod postacią rodziny, zwyczajów, języka i kuchni.

Sanmao to wyjątkowa postać, kobieta samodzielna i niezależna, podróżniczka, która od zawsze pragnęła zamieszkać na pustyni. W ten sposób dotarła do Al-Ujun na Saharze Hiszpańskiej. Jej partner, a później mąż Jose dostał pracę w pobliskiej kopalni, a Sanmao mogła wreszcie doświadczyć życia na pustyni wszystkimi zmysłami.

Tajwanka zachwyca swoim sposobem pisania, ale i bycia. W czasach kolonialnych jest osobą o ogromnej empatii, tolerancji i ciekawości drugiego człowieka. Dla niej zamieszkujący Saharę Sahrawi są partnerami, sąsiadami, ludźmi jak ona. Choć denerwują ją niektóre ze zwyczajów, brud, bark elementarnej wiedzy, nie traktuje tego jako motyw do wywyższania się, ale jako przyczynek do zaoferowania pomocy lekarskiej czy edukacyjnej. Wspaniała jest jej nieograniczona ciekawość świata i spontaniczność - każda chwila może być początkiem nowej przygody, spontanicznej wyprawy. 

O czym jednak pisze Sanmao? O zwykłym życiu, o zadziwieniach, spotkaniach, rozmowach. Niezwykle ciekawie oddaje miniony świat, pierwsze spotkania między Hiszpanami i saharyjskimi nomadami, ich zapewne już przebrzmiałe zwyczaje i sposób życia. Opisuje także zwykłe problemy dnia codziennego - potworny upał, zdobywanie jedzenia, kontakty z Hiszpanią i światem zewnętrznym w ogóle. Bez upiększania opisuje swoje lęki, rozterki, smutek, zdenerwowanie, szczególnie w związku z ruchem rewolucyjnym i wojną z Marokiem. Jej styl jest całkowicie bezpretensjonalny, szczery, a zarazem trafiający prosto w serce. Nie sposób nie polubić Sanmao, nie sposób nie kibicować jej integracji z lokalną społecznością. Chinka z ogromnym poczuciem humoru i życzliwością opisuje swoje zmagania z sąsiadkami - których kultura jest całkowicie odmienna od tej, w której ona została wychowania. Z kolejnymi rozdziałami książka staje się coraz mroczniejsza, bo i sytuacja polityczna się zaostrza, a Sahrawi żyją pod groźbą wojny.

Polubiłam Sanmao za jej absolutny zachwyt nad naturą, za poczucie humoru i zdolność do śmiania się z samej siebie. Cieszę się, że mogłam poznać przebrzmiały już saharyjski świat. Bardzo ciekawa książka!

Moja ocena: 5/6

Sanmao, Saharyjskie dni, tł. Jarosław Zawadzki, 344 str., Kwiaty Orientu 2018.

piątek, 15 października 2021

"Fallensteller" Saša Stanišić

 


Proza Stanišića czekała od dawna w kolejce na lekturę. Przyznana mu w ubiegłym roku nagroda Deutscher Buchpreis jeszcze bardziej mnie zmotywowała do zapoznania się w końcu z tym niemieckim pisarzem bośniackiego pochodzenia. Na pierwszy ogień wybrałam ten zbiór opowiadań i niestety zupełnie, ale to zupełnie nie jestem kompatybilna ze stylem Stanišica. 

Okazuje się, że autor bardzo chętnie balansuje na linii realizmu magicznego, jego opowieści są dziwaczne, zaskakujące, odpływają w kierunku bajkowym, nierealnym, dla mnie zupełnie niezrozumiałym. Stanišić lubi bawić się językiem, żonglować słowami, smakować je i oglądać z każdej strony. Na pewno niemałą rolę odgrywa tu fakt, że język niemiecki nie jest pierwszym językiem pisarza. Dzięki temu ma on na pewno inne spojrzenie na słowa i ich znaczenie. Bardzo cenię takie podejście do języka, ale czego nie lubię, to obracanie niemal każdego zdania w dowcip lub pakowania w niego sarkazmu, groteski czy ironii. Wszystko to lubię, a nawet sama stosuję, ale co za dużo to nie zdrowo, niestety. Takie nagromadzenie dowcipu nuży i wcale nie śmieszy. 

A same historie? Zupełnie mnie nie zainteresowały, co więcej miałam trudności w podążaniu za autorem, bo nudziły mnie aż do tego stopnia, że nawet nie miałam chęci dowiedzieć się, jak się skończą. Gdybym te książkę czytała, zapewne bym lekturę porzuciła. Audiobook łatwiej wchodzi, choć nie jestem przekonana, czy nie był tu problemem także fakt, że lektorem jest sam autor. 

Podsumowując, o samej książce niewiele napiszę, bo cokolwiek bym o treści napisała, nie będzie to płynęło z serca lecz bazowało na opisach samego zbioru. Stanišicowi będę musiała dać jedną szansę, sięgając po "Herkunft" - powieść laureatkę i mam nadzieję, że lepiej się odnajdę w tej formie.

Moja ocnea: 2/6

Saša Stanišić, Fallensteller, 288 str., czyt. Saša Stanišić, der Hörverlag 2016.

środa, 13 października 2021

"Lampart" Giuseppe Tomasi di Lampedusa

 


Na drugie podejście do Lamparta zdecydowałam się tylko dzięki pewnemu klubowi czytelniczemu, bo moja pierwsza próba lektury siedem lat temu nie została zwieńczona sukcesem. Ta napisana w połowie XX wieku powieść bynajmniej nie jest nowoczesna. To narracja w starym stylu, powolna, pełna opisów, szczegółów i długich zdań. Oczywiście nie boję się takich książek, ale jestem świadoma, że przyzwyczajona do innego typu narracji, muszę im poświęcić więcej czasu. I jeśli jest to tematyka lub tło historyczne, które mnie interesuje, chętnie w taką powieść się zagłębiam, ale w przypadku Lamparta tak nie było, choć teraz, po lekturze stwierdzam, że faktycznie sporo się dowiedziałam o tworzeniu się włoskiego państwa i rewolucji Garibaldiego, o której wiedziałam tylko to, że miała miejsce. 

Na tle tych wydarzeń Lampedusa snuje opowieść o schyłku szanowanego sycylijskiego rodu. To czas, gdy we Włoszech następują gwałtowne zmiany polityczne, które skutkują zmianami społecznymi. Szlacheckie rody i ich sposób życia niebawem odejdą do przeszłości. Wielkie posiadłości, służba, przepych, przyjęcia, wykwintne potrawy, kostyczne wychowanie, surowe zasady, głęboka religijność to niebawem pieśń przeszłości. Główny bohater - książę, tytułowy Lampart to głowa rodu, groźny i dobroduszny za razem Sycylijczyk z krwi i kości. To także człowiek świadom zmian, przyjmujący je ze stoickim spokojem, celebrujący życie, jakie zna. Na tle tych przemian toczy się normalne szlacheckie życie. Bratanek się żeni, córki zakochują, chodzi się na polowania i bale. Ale i tu widać pewne zmiany. Tancredi, bratanek przyłącza się do rewolucjonistów, świadom konieczności zmian, które w pewien sposób pomogą jednak zachować stary porządek rzeczy. Jego wybranką jest piękna córka miasteczkowego nowobogackiego. Ten człowiek nie ma szlacheckich manier, nie wie, jak się ubrać, ukrywa nieokrzesaną żonę, ale poprzez edukację córki i uposażenie finansowe aspiruje do wyższej klasy. 

Życie rodziny Lamparta to poniekąd metafora przemian o skali bardziej globalnej. Żadna z nich nie następuje nagle, lecz stopniowo odmienia tryb życia. Znamienny jest tu monolog umierającego Lamparta, który bez żalu odchodzi ze świata, odczuwając upływające z niego życie. Ten proces przypomina powtarzalność fal morskich, jest absolutnym połączeniem z naturą i najbardziej poruszającym opisem książki. Lampedusa w ostatnim rozdziale opisuje życie córek Lamparta, niezamężnych, bezdzietnych, epigonek rodu i całej epoki.

Lampart nie jest książką, którą bez zastanowienia polecę każdemu. To jednak powieść tak klasyczna, że po prostu warto ją znać, choć pewnie włoscy uczniowie mają jej serdecznie dość.

Moja ocena: 4/6

Giuseppe Tomasi di Lampedusa, Lampart, tł. Zofia Ernstowa, 276 str., PIW 1970.

poniedziałek, 4 października 2021

"Der verlorene Sohn" Olga Grjasnowa

 


Oparta na faktach opowieść o pogrążonej w wojnie z państwami kaukaskimi Rosji rozgrywa się w połowie XIX wieku. To wtedy dumny władca górzystego Dagestanu przystaje na umowę z Rosjanami i oddaje im jako zakładnika swego najstarszego syna - dziewięcioletniego Jamalludina. 

Rosjanie nie wywiązują się z umowy i wywożą chłopca do Sankt Petersburga, gdzie staje się osobistym protegowanym cara Mikołaja. Jamalludin zostaje umieszczony w najlepszych szkołach, poznaje języki, kulturę, historię, literaturę i szkolony jest na przykładnego rosyjskiego żołnierza. Tak w skrócie można streścić całą akcję książki. Oczywiście Grjasnowa opisuje wszelkie perypetie, rozwój chłopca, jego dorosłe życie, ale pisanie o tym odebrałoby przyjemność lektury przyszłym czytelni(cz)kom. 

To nie jest jednak powieść historycznam, choć zawiera w sobie multum informacji i tła wojny kaukaskiej. Grjasnowa świetnie odmalowuje atmosferę epoki, przede wszystkim życie wyższych sfer, przepych pałaców, specyfikę carskiego dworu, ale także stroje, architekturę, nowinki kulturalne i literackie. To przede wszystkim powieść o zagubionym człowieku, dziecku na granicy kultur, które nigdzie nie będzie przynależało, które zawsze będzie obce. To ogromne rozterki o lojalności, poczuciu zadomowienia, swobodzie językowej, wychowaniu bez bliskich, roli przyjaźni. 

Powieść Grjasnowej nie jest porywająca, ma do niej pewne zastrzeżenia (np. charakterystyka postaci mogłaby być bardziej pogłębiona), ale była dla mnie niezwykle interesująca. Ze względu na całe tło historyczne, ukazanie rosyjskiej taktyki podporządkowywania sobie kolejnych państw i ludów. Te kolonialne zapędy są tu świetnie przedstawione, a także wyrafinowane i długoterminowe sposoby zagarniania kolejnych terenów. 


Moja ocena: 4/6


Olga Grjasnowa, Der verlorene Sohn, 383 str., czyt. Julian Mehne, HörbuchHamburg 2020.

sobota, 2 października 2021

"Moraliści. Jak Szwedzi uczą się na błędach i inne historie" Katarzyna Tubylewicz

 


Przeczytawszy Samotnego jak Szwed, zapragnęłam natychmiast sięgnąć po poprzednią książkę Katarzyny Tubylewicz, która zresztą odleżała na moim czytniku swoje lata. Samotnym jak Szwed byłam nieco rozczarowana, więc tym wyższe miałam oczekiwania wobec tak zachwalanych Moralistów. Od razu na początku lektury zorientowałam się, że i w tej książce autorka przyjęła podobną formułę, tzn zasadziła cały reportaż na wywiadach, dodając do nich jedynie kilka stron własnego wprowadzenia czy nawet podsumowania. Książka powstawała w czasach kryzysu uchodźczego, więc ten temat dominuje, bo Szwecja przyjęła przecież ogromną ilość osób. 

Tubylewicz w pewien sposób odczarowuje wyidealizowany obraz Szwecji, równocześnie czyniąc to z serdecznością. To nie jest bowiem czcza krytyka, wytykanie błędów, a raczej polemika, próba zrozumienia i przede wszystkim proponowania rozwiązań. Ten temat dominuje więc w rozmowach z osobami obcego pochodzenia, które w Szwecji odniosły sukces niekoniecznie zawodowy. To aktywiści, działacze, osoby pracujące w terenie bezpośrednio z uchodźcami. Tubylewicz nie skupiła się na jednej narodowości - dotarła do ludzi pochodzących z Afganistanu czy Kurdystanu, ale też do Polaków, których ścieżki emigracyjne były bardzo odrębne. Oprócz osób zaangażowanych w pomoc i integrację uchodźców znaleźli się tu rozmówcy i rozmówczynie, którzy pracują z więźniami czy angażują się w ruchu feministycznym. 

Autorka wraz ze swoimi rozmówczyniami i rozmówcami zastanawia się, dlaczego Szwedzi przyjęli tak wielką grupę emigrantów i czynili to przez lata. Mówią tu o szwedzkim poczuciu równości i o wierze w człowieka oraz zaufaniu do niego. Mimo tego, że zdarzały się konflikty z uchodźcami, że wielu obywateli zgłaszało wątpliwości, to ta postawa pozostała niezachwiana. Tubylewicz naświetla przyczyny takiego nastawienia i, co mi się bardzo podobało, szuka rozwiązań na lepszą integrację uchodźców. To właśnie te konkretne propozycje wypracowane w rozmowach są najmocniejszą stroną tej książki, czyniąc z niej wartościowy reportaż. I mimo że temat uchodźców dominuje, to łączy się on zarazem z innymi poruszanymi kwestiami - dobrocią, śmiercią, prawami mniejszości i osób LGBTQ+, rolą religii i kościoła. Pokazane tu postawy i poglądy są mi bliskie, więc pewnie dlatego ta książka uderzyła u mnie w pozytywną strunę. Równocześnie nie ma tu patosu i megalomanii, jest prostota i zwykła, ludzka dobroć i to właśnie mnie tak przekonuje. To jest to, co cenię w kraju, w którym mieszkam i coś, czego tak mi brakuje w Polsce. 

Warto sięgnąć, przemyśleć, bo choć książka powstała kilka lat temu, nadal jest bardzo aktualna.

Moja ocena: 5/6

Katarzyna Tubylewicz, Moraliści. Jak Szwedzi uczą się na błędach i inne historie, 408 str., Wydawnictwo Wielka Litera 2017.

piątek, 1 października 2021

"GRM. Brainfuck" Sibylle Berg


Sibylle Berg wyrzygała w tej książce wszystko, co tak strasznie mnie, pardon, wkurwia we współczesnym świecie. GRM. Brainfuck to dystopia, ale bardzo aktualna dystopia. Berg czerpie pełnymi garściami z aktualnych wydarzeń i odwołuje się do mnóstwa postaci, z których kojarzę zaledwie kilka (Musk, Zuckerberg). Autorka puściła wodze fantazji i pokazała najbliższą przyszłość w Wielkiej Brytanii, po Brexicie, wśród ludzi, którzy żyją tylko dla swoich urządzeń elektronicznych, chorych, depresyjnych, zagubionych, bezrobotnych, biednych, pozbawionych jakiejkolwiek nadziei. To nie jest bowiem wesoła książka, owszem sarkastyczna, cięta, dobitna, ale przeraźliwie smutna. Cynicznie smutna. Przerażająco smutna. Bo Berg odwołuje się do tego, co się dzieje teraz. Zdania jakby wyjęte żywcem z ust polskich polityków. Decyzje, które, gdy pisała książkę, jeszcze należały do przyszłości, a teraz są w Polsce rzeczywistością. I do tego przerażającą rzeczywistością, bo jeszcze cztery lata temu nikt by nie uwierzył, że tak będzie ona wyglądała.

Berg prowadzi narrację zasadzoną na czwórce bohaterów - dzieci z nieuprzywilejowanych domów. Dzieci wychowanych bez miłości, czułości i akceptacji. Dzieci zdanych na siebie, które zamieszkują razem, gdy dookoła ludzie wierzą w każdą bzdurę, teorię spiskową, manipulację, pozwalają na stały monitoring, czipy, kontrolę. Łączy ich jedno, niezależnie od statusu finansowego - kompletny brak nadziei na cokolwiek. O przyszłości nawet nie myślą. Autorka wprowadza oprócz głównej czwórki cały szereg bohaterów, charakteryzując każdego według przydatności do społeczeństwa, zainteresowań seksualnych, płci, rasy itd. Seks jest tutaj bowiem ostatnią rozrywką, która zajmuje ludzi. Podczas gdy roboty, maszyny i różne inne ustrojstwa przejęły wszystkie prace, ludzie niezależnie od wykształcenia nie mają zajęcia, za to mają mnóstwo czasu na seks, Netflix i jedzenie. To co oglądają na telefonach i w telewizorach jest dla nich jak religia. A politycy robią, co chcą, czyli przejaskrawiają to, co już teraz przeraża. Świat zdominowany jest przez patriarchat, prawicę, kontrolę i kamery. Berg zgrabnie wplata te wizje w to, co dzieje się teraz, tak że granica między dystopią, a rzeczywistością jest bardzo płynna. Nie patrząc daleko, całkowity i surowo przestrzegany zakaz aborcji został osadzony na propozycji Polaków. 

Berg jak zawsze zachwyca językiem - niezwykle ostrym, celnym, krótkimi ciętymi zdaniami. Muszę jednak przyznać, że po pewnym czasie cała powieść trochę się rozjeżdża i rozdrabnia w szczegółach. Jest tu za dużo wszystkiego i wszystkich, główne przesłanie rozmywa się w natłoku postaci. To co pozostaje, to poczucie beznadziei i smutku. I niestety także poczucie, że autorka ma rację, a jej wizja jest bardzo, ale to bardzo możliwa i realna.

Moja ocena: 4/6

Sibylle Berg, GRM. Brainfuck, 634 str., Kiepenheuer & Witsch 2019.

Stosikowe losowanie październik 2021


 


ZwL
 wybiera numer książki dla Anny
 (w stosie 280 książek) - 88
Anna wybiera numer książki dla Maniiczytania (w stosie 16 książek) - 15
Maniaczytania wybiera numer książki dla McDulki (w stosie 150 książek) - 
McDulka wybiera numer książki dla Agnes (w stosie 5 książek) - 
Agnes wybiera numer książki dla Guci (w stosie 60 książek) - 48

Gucia wybiera numer książki dla ZwL (w stosie 1200 książek) -