środa, 25 listopada 2020

"Lizbona. Muzyka moich ulic" Marcin Kydryński

 


Po książki luzofońskie sięgam niezależnie od tematyki, z czystej żądzy dowiadywania się więcej czy poznawania nowych perspektyw. I nawet jeśli nie jestem fanką fado, a nazwisko Marcina Kydryńskiego mów mi niewiele, to Lizbonę kupiłam i zabunkrowałam na czytniku. Z okazji licznych podróży do tego miasta, sięgnęłam wreszcie po tę książkę i przeczytałam błyskawicznie. Oczywiście, jak się można domyślić, błędem jest czytanie tej pozycji na czytniku, bo to właściwie album, w którym zdjęcia odgrywają istotną rolę. Tu tekst nie ma racji bycia bez zdjęć. I bez muzyki. Czytając, trzeba jej słuchać, by podążać za odkryciami Kydryńskiego.

Z założenia ta książka (autor wielokrotnie nazywa ją książeczką, co mnie niemożebnie irytowało) jest bardzo osobista - to wyznanie miłości do Lizbony, pełne muzyki, wina i obrazów. Kydryński opisuje więc swoją drogę do Portugalii, pierwsze spotkania z muzyką, spacery po wąskich uliczkach Alfamy, rozmowy, koncerty, potrawy, widoki. To opowieść pełna dygresji, osobistych uwag, ciekawostek o organizacji koncertów i realizacji nagrań. Kydryński zaraził się portugalskim saudade i tęskni za Lizboną sprzed kilku lat, za widokami, których nie ma, za budynkami, które zniknęły, za knajpkami, które zamknęły lub zmieniły się w nowoczesne restauracje. Przyznam, że mam ambiwalentny stosunek do takich tęsknot, zakładając, że każde miejsce ma prawo do rozwoju, a my wprawdzie mamy prawo do tęsknoty, ale już niekoniecznie do odrzucania zmian w imię własnych wspomnień.

To nie jest odkrywcza książka, no może w kwestii muzyki dla mnie tak (bo fado nie słucham), to raczej upominek, gratka, cacko dla wielbicieli Lizbony. U Kydryńskiego nie ma Lizbony bez muzyki i nie ma fado bez Lizbony, dla mnie to trochę przesuwa tę książkę w obszar mniejszego zainteresowania - Lizbona jest dla mnie stolicą kraju, w którym mieszkam, owszem ładną, ale nie mam do niej nabożnego stosunku, a fado, jak wyżej pisałam, niekoniecznie porusza moją duszę. Mimo to przeczytałam tę książkę do końca, bo luzofońska żądza wiedzy jest u mnie nieskończona, a poszerzanie horyzontów jednym z moich mott życiowych. 

Moja ocena: 4/6

Marcin Kydryński, Lizbona. Muzyka moich ulic, 250 str., Wydawnictwo G+J 2013.

wtorek, 24 listopada 2020

"Dziwka" Anna Mazurek

 


Sięgnęłam po tę książkę, bo na tle aktualnych wydarzeń politycznych w Polsce chciałam przeczytać coś kobiecego i kontrowersyjnego zarazem. Nie spodziewałam się, że ta powieść będzie osnuta na wątku kryminalnym, który jednak nie jest w niej najważniejszy. 

Weronika i Mery przyjaźnią się od lat. Gdy zagadkowo umiera ta pierwsza, przyjaciółka postanawia zbadać, co stoi za jej śmiercią. Nie jest to łatwe przedsięwzięcie, gdyż wokół postaci Weroniki narosło mnóstwo stereotypów. Mery zaczyna przemierzać syfiaste bary i knajpy, podejrzane speluny, darkroomy, rozmawiać z ciekawskimi, pełnymi uprzedzeń sąsiadami - każda kolejna rozmowa i spostrzeżenie wydają się oddalać ją od prawdy i obdzierać polskie społeczeństwo z pozłotki. 

Ciało Weroniki przypadkowo znalazła pewna rodzina w lesie. Weronika jeszcze żyła, ale jej ciało było tak zmasakrowane, że przed rychłą śmiercią w szpitalu nie ujawniła niczego konkretnego na temat jej oprawcy. Mery dokłada śmierć przyjaciółki do licznych traum, z którymi się zmaga, a to, co stopniowo odkrywa wcale nie pomaga jej w uporaniu się z przeszłością. Weronika była aktywna w scenie BDSM, co od razu w opinii publicznej zmienia jej status: z ofiary staje się dziwką, która o śmierć sama się prosiła. Spirala przemocy zaczyna się nakręcać. Przemocy, która Mery zawsze towarzyszyła - w tym, co przeżyła, ale także w jej relacjach z innymi. 

Powieść Mazurek jest niezwykle mroczna, zagmatwana, uwikłana w najciemniejszych zakątkach ludzkiego jestestwa. Niestety stopniowo narracja zaczyna się rozmywać, a nic nie jest takie, jakim się wydawało być, co zapewne jest zamierzonym zabiegiem, który jednak do mnie nie trafił. Lektura tej książki to jak podróż przez gabinet strachu - na początku stać nas jeszcze na uśmiech, przewracamy strony z zaciekawieniem, ale po chwili pozostaje już tylko groza i niesmak. 

Moja ocena: 3/6

Anna Mazurek, Dziwka, 360 str., Fundacja Korporacja Ha!art 2019.

sobota, 21 listopada 2020

"I odpuść nam nasze..." Janusz Leon Wiśniewski




Dotychczas byłam bezkrytyczną fanką serii Na F/Aktach, ale niestety złamałam daną sobie x lat temu obietnicę i sięgnęłam po książkę Janusza Leona Wiśniewskiego. To był spory błąd. Trzeba było trzymać się własnych postanowień i nie zapominać, jak okropna była lektura Samotności w sieci

W tej książce Wiśniewski opisuje morderstwo Andrzeja Zauchy i jego przyjaciółki, a czyni to z perspektywy mordercy, który był mężem towarzyszącej muzykowi kobiety. Autor wybiega daleko wstecz, opisując historię życia mordercy, jego pierwszy przyjazd do Polski, miłość, małżeństwo i w końcu pobyt w więzieniu oraz życie po wyjściu na wolność. Postać mordercy jest bardzo ciekawa - to zakochany w Polsce Francuz, który pierwszy raz przyjechał do Polski jeszcze w czasach komunistycznych i był bliskim obserwatorem przemian politycznych. To człowiek oczytany, inteligentny, o szerokich zainteresowaniach, który w Polsce po wielokroć znalazł swoje przeznaczenie - w postaci pracy, języka i żony. Szaleńcza, zaborcza miłość, zazdrość i poczucie zranienia są motywami zbrodni. 

Niestety ckliwy, a czasem wręcz infantylny styl Wiśniewskiego zupełnie mnie nie przekonuje - a naprawdę podeszłam do tej książki bez uprzedzeń, a nawet z entuzjazmem, mając w pamięci pozytywne wrażenia z innych tomów tej serii. Ten ciekawy temat oraz nietuzinkową postać mordercy można było przedstawić dużo bardziej pasjonująco - tymczasem opowieść Wiśniewskiego to jedna wielka nuda. Denerwujące są przede wszystkim dygresje o innych osadzonych - dygresje na tyle dalekie, że odciągają od głównego wątku, tak jakby autor bał się, że nie ma dość materiału na powieść. Konstrukcja książki zasadzona jest na wspomnieniach głównego bohatera, który z więzienia już wyszedł i właśnie robi sprawunki wigilijne. Podczas zakupów co rusz się zamyśla i wspomina swoje życie. Ten zabieg śmieszy swoją sztucznością - ile razy jedna osoba może podczas zakupów się tak zamyślić, że muszą ją poganiać obcy? No więc, wyobraźcie sobie, co najmniej kilka i to na tak długo, by przypomnieć sobie całe swoje życie. Co gorsza te retrospekcje nie dotyczą tylko zbrodni czy też jej przesłanek, konkretnych faktów z życia małżeńskiego, lecz są relacją kuriozalnych sytuacji z PRL, streszczeniem działania Solidarności czy opisem zbrodni wyżej wymienionych współosadzonych. Relacja z punktu widzenia Francuza mogła być ciekawa, ale właśnie tylko mogła, bo nieliczne błyskotliwe myśli rozpływają się w narzekaniu na polską mentalność, wytykaniu win innym, rozważaniach ateisty. Sama zbrodnia gdzieś się tam przewija, ale pozostaje w tle. 

Zostało mi jeszcze kilka innych powieści z tej serii, które na pewno przeczytam. Panu Wiśniewskiemu dziękuję raz na zawsze.

Moja ocena: 2/6

Janusz Leon Wiśniewski, I odpuść nam nasze..., 220 str., Wydawnictwo Od deski do deski 2015.

wtorek, 17 listopada 2020

"S.Z.T.U.K.A." Sebastian Cichocki

 


Książki z tej serii to produkty wielokrotnego użytku - można czytać, zaglądać, przeglądać, wracać i wciąż odkrywać coś nowego. Ostatnio wróciliśmy więc do S.Z.T.U.K.I., bo mój syn bardzo jest tym tematem zainteresowany. Spędziliśmy nad tą publikacją wiele miłych wieczorów, sporo rozdziałów było dla nas inspiracją do dalszych poszukiwań w internecie. 

Sebastian Cichocki w krótkim wstępie prezentuje sztukę dwudziestowieczną - na tyle krótkim, by nie zanudzić młodego czytelnika, równocześnie go zaciekawiając. Wstępu jednak wcale nie trzeba czytać, można od razu przejść do słowniczka albo prosto do części "artystycznej".


Począwszy od Fontanny Marcela Duchampa poznajemy kolejnych współczesnych artystów, malarzy, rzeźbiarzy, performerów itd. Każda postać to krótka notka o najbardziej znanym dziele sztuki tego artysty i mnóstwo ilustracji. Opowieści jednak nie są podobne, Cichocki potrafi mówić o sztuce, zaskoczyć, zaciekawić, za pomocą słów przedstawić pracę danego artysty, ale także zachęcić czytelnika do skorzystania z własnej wyobraźni, podsuwając zadania i aktywności. Co ważne, teksty napisane są przystępnym, zrozumiałym dla dziecka językiem, ale równocześnie nie są infantylne. Bardzo duży plus za to!





Ta książka to jednak nie tylko kopalnia wiedzy - mnóstwo z przedstawionych artystów było dla mnie i dla syna nowych, (jednego poznałam osobiście) - ale przede wszystkim uczta dla oka. Duet Mizielińskich jest oczywiście gwarancją oprawy graficznej najwyższej jakości, ale także samo wydanie jest przepiękne i świetnie wpisuje się w całą serię, zapoczątkowaną przez D.O.M.E.K. Każda strona to inny kolor, przyjemny w dotyku papier, twarda oprawa, format - wszystko dopracowane i przemyślane. Polecamy! 

Sebastian Cichocki, Aleksandra i Daniel Mizielińscy, S.Z.T.U.K.A., 216 str., Wydawnictwo Dwie Siostry 2011.

piątek, 13 listopada 2020

"Przeproś" Aleksander Kościów

 


Ta powieść stała na mojej półce wiele lat. Pamiętam, że kupiłam ją na początku mojej blogowej ścieżki, zachęcona recenzjami na zaprzyjaźnionych blogach. I w sumie mogła sobie jeszcze postać, bo jej lektura była dla mnie drogą przez mękę. Gdyby nie sytuacja, w której nie miałam nic innego do czytania, pewnie rzuciłabym ją najpóźniej w połowie.

Niedoszły naukowiec i alpinista Błażej o mało nie przejeżdża trzynastoletniej Zuzanny, która wyraźnie przed czymś lub przed kimś ucieka. Za nią pędzi Marta, według której dziewczyna ukradła jej komórkę. Okazuje się jednak, że komórka jest, a Zuzanna, zwana Fix, twierdzi, że jest ścigana przez wyimaginowane postaci i ma do spełnienia misję. Marta natomiast przyjechała do Warszawy odnaleźć zaginionego dziesięcioletniego syna Szymona. Błażej decyduje się pomóc Marcie, która uwodzi go swoją urodą i angażuje się także w wizje Zuzanny, na którą początkowo ciągle się natyka. 

Zuzanna przeniosła w świat rzeczywisty grę komputerową, w którą wciąga opierającego się Błażeja i zdesperowaną Martę. Okazuje się bowiem, że idée fixe, nomen omen, Fix ma większe szanse na powodzenie niż poszukiwania policji. Kościów stopniowo wprowadza całą galerię dziwacznych postaci i przedmiotów - jacyś bezdomni, którzy każą sobie kupić wkładki do butów, grający na dudach szaleńcy itd. Błażej i Marta niby powątpiewają w sens tych działań, ale podążają za wizją Zuzanny. Co ciekawe początkowo desperacja Marty wcale nie jest duża, mimo że przecież zaginęło jej dziecko, dopiero wraz z coraz bardziej szaleńczymi wizjami Zuzanny, rośnie jej panika. 

Sam pomysł na fabułę do mnie nie przemawia, a jego realizacja zupełnie mnie pokonała. Poczynając od zbędnych dialogów, na zupełnie nieprzekonujących charakterach kończąc. Wiele stron odebrałam jak szalony bełkot bez większego sensu i z trudem opierałam się chęci ich przekartkowania. Co jednak najbardziej mi przeszkadzało, to fakt, że fabuła się zupełnie nie klei, postaci pojawiają się bez żadnych konsekwencji, wątki się nie łączą, a w finale autor zupełnie odjechał. Zdecydowanie należy sobie podarować.

Moja ocena: 2/6

Aleksander Kościów, Przeproś, 543 str., Muza 2008.

czwartek, 12 listopada 2020

"Zalotnica niebieska" Magdalena Samozwaniec


 

Gdy byłam dziewczęciem uwielbiałam książki Magdaleny Samozwaniec i choć tego nie pamiętam, myślę, że czytałam i tę. W październiku lekturę powtórzyłam i tym razem wielkiego zachwytu zabrakło. Owszem Samozwaniec pisze rzutko, ze swadą, dosadnie, ale i empatycznie. Z siostrzaną miłością opisała życie genialnej siostry, mnie jednak za serce nie chwyciła. 

Samozwaniec bardzo lirycznie, różowo wręcz opisuje siostrę, nie tracąc jednak ciętego humoru i udawadniając po raz kolejny, że dysponuje świetnym zmysłem obserwacji. Pochodzące z tak artystycznego domu i wychowane w artystycznej atmosferze siostry są nietuzinkowe, ekscentryczne, w pewien sposób genialne, a ich życie warte uwagi, nie tylko ze względu na rodzinę Kossaków, ale z powodu licznych kontaktów z bohemą artystyczną. Autorka przemyca niezliczoną ilość szczegółów i anegdotek z życia jej współczesnych artystów, przyjaciół rodziny i krewnych. 

Samozwaniec zasadziła biografię siostry na motywie miłości i poezji, które były dla Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej nierozłączne. Mamy więc okazję dowiedzieć się więcej o każdym z małżeństw poetki, o jej uczuciach, dążeniach, marzeniach, a przede wszystkich przeczytać jej wiersze w tym kontekście. Magdalena Samozwaniec cytuje ich wiele, nie tylko je interpretując, ale właśnie podając okoliczności powstania, przeżycia, które w danym momencie miała poetka. Dodać trzeba, że ta książka jest peanem na cześć Marii - siostra bez cienia zazdrości podkreśla różnorakie przymioty słynnej poetki, od urody poczynając, na talentach artystycznych kończąc. Opowieść Samozwaniec zachwyca uroczą staroświeckością, ale także rodzinną atmosferą miłości, wzajemnego zrozumienia i akceptacji. Czytając tę książkę, nie miałam wrażenia, że autorka chce coś ukryć, wybielić czy upiększyć. Nie odczułam w tej biografii fałszu, choć nie brak jej naturalnie subiektywności. 

Na pewno warto przeczytać tę książkę, nie sugerujcie się tym, że mnie nie zachwyciła. Myślę, że mój czas fascynacji tym tematem minął, choć ostatnio sporo o Kossakach czytałam.

Moja ocena: 4/6

Magdalena Samozwaniec, Zalotnica niebieska, 307 str., Wydawnictwo Glob, Szczecin 1988.

poniedziałek, 9 listopada 2020

"Mona" Bianca Bellová

 



Pozwólcie, by Bianca Bellová zabrała was w świat Mony. Świat tropikalny, pogrążony w wojnie, gdzie jutro jest niepewne, szpital się rozsypuje, a kobiety muszą zakrywać włosy. Świat, w którym wydarzyło się wiele złego i w którym niewiele dobrego ma okazje człowieka spotkać. 

Mona jest pielęgniarką, na oddziale opiekuje się zranionymi i umierającymi żołnierzami, wśród których jej uwagę zwraca Adam, młody mężczyzna, któremu amputowano nogę. W tych sypiących się, pożeranych przez wybujałą naturę wnętrzach rodzi się między nimi nic porozumienia i delikatne uczucie. 

Opisując codzienność Mony, autorka przemyca informacje z jej dzieciństwa i młodości - przerażające, traumatyczne. Taka przeszłość uczyniła z Mony kobietę silną, nieugiętą, która ma siłę zawalczyć w szpitalu o Adama, ale także o godność i swoje pierwsze namacalne uczucia. Dotychczas nie miała bowiem okazji odczuwać tak głęboko - pozbawiona rodziców, wychowana surowo przez babkę, wydana za dobrego człowieka, który nie wzbudza w niej jednak drgnień serca, matka syna, który się jej wstydzi. Szpital jest jej domem, praca misją, praca, dodać trzeba, syzyfowa, bo na miejscu brakuje wszystkiego, a pielęgniarki mogą najwyżej zapewnić chorym jak najbardziej godne odejście. Odczłowieczeni przez wojnę żołnierze umierają w męczarniach, nie tylko fizycznych. Jedyny czynnik, który żyje i pulsuje to natura, która wdziera się do szpitala przez szpary, okna, dachy i stopniowo zagrabia tę przestrzeń.
Ta rozbuchana natura współgra z odkrywaną przez Monę kobiecością, zmysłowością i to ona wydaje się pokazywać drogę osaczonym przez kraj kobietom. To cud, że Mona w ogóle pracuje, bo największym szczęściem jest mąż, który nie bije. Kobieta nie ma praw, nie liczy się nawet dla własnego syna, jeśli nie ukryje włosów pod hidżabem.

Powieść Bellovej jest duszna, osaczająca, wciągająca i nieoczywista. Moja interpretacja wcale nie jest jedyną, każdy może odczytać Monę inaczej, zwrócić uwagę na inny aspekt - podążając za własnym doświadczeniem. To zdumiewające, że Czeszka potrafiła stworzyć tak szczupłą a zarazem wielowymiarową powieść. Nawet jeśli Jezioro podobało mi się bardziej, to Bellová na pewno pozostanie w kręgu pisarzy, których proza mnie interesuje.

Moja ocena: 5/6

Bianca Bellová, Mona, tł. Anna Radwan-Żbikowska, 176 str., Wydawnictwo Afera 2020.

niedziela, 8 listopada 2020

"Sprawa Niny Frank" Katarzyna Bonda




Nigdy nie ubolewałam nad tym, że nie poznałam słynnych książek rzekomej królowej polskiego kryminału i gdyby nie to, że tę książkę dostałam w postaci audiobooka, pewnie bym mojego braku ubolewania na konkretne czyny nie przekuła. Audiobooki wciągam jednak mimochodem i czasami sprawdza się tu zasada - im fabuła głupsza, tym łatwiej wchodzi. Sprawa Niny Frank idealnie się w takie audiobooki wpisała. Słuchałam, słuchałam, aż się skończyło, minęły jakieś dwa tygodnie, a ja z fabuły pamiętam strzępy. Książka z kategorii czysta rozrywka, która nic nowego do literatury nie wnosi. Owszem dość sprawnie napisana, z dbałością o charaktery (aczkolwiek raczej negatywne), ale jednak ten kryminał nigdzie nie haczy, nie skłania do refleksji, przepływa jak papka przez sfatygowany rzyganiem przełyk.

Bonda osadziła akcję w podlaskiej wsi, gdzieś przy wschodniej granicy, gdzie ciemnota, zacofanie i cerkiew. Lokalny matador to policjant, który znudzony ciepłą posadką szuka dreszczyku emocji w kryminałach podsuwanych przez bibliotekarkę, wielbicielkę bynajmniej nie książek, lecz seriali i gburowatego i średnio inteligentnego syna Borysa. Na tej zabitej dechami wsi ma swoją rezydencję słynna aktorka Nina Frank - na ekranach ociekająca słodyczą zakonnica, w rzeczywistości znudzona życiem skandalistka. Jak nie trudno się domyślić jej zabójstwo wstrząśnie najpierw napalonym listonoszem, a potem całą wsią. Podejrzani będą się zmieniać jak w kalejdoskopie i dopiero profiler Hubert Meyer nada bieg śledztwu. I to jest jedyna sprawa, której jest w stanie nadać bieg, bo swoje małżeństwo spierdolił koncertowo. Czytelnik przerzucany jest między wydarzeniami aktualnymi a pamiętnikiem niejakiej Agnieszki. Nastolatki o wybujałym ego i temperamencie, która oczywiście okaże się być słynną Niną Frank.

Wszystko to słucha się dobrze, może do momentu, gdy Bonda odjeżdża w ezoterykę. Konia z rzędem temu, kto te fragmenty wziął za dobrą monetę, a nie kicz. Kolejnym razem autorka odpłynęła, pisząc zakończenie, począwszy od zabójcy, którego wybrała chyba po rzucie kostką, a na zagmatwanym i idiotycznym wyjaśnieniu całej historii kończąc. Po lekturze pozostała mi w głowie plątanina tematów, które Bonda zdołała w tej książce upchnąć - polityka, nowotwór, spieprzone dzieciństwo, dewocja, kazirodztwo, ostry seks i bóg wie, co jeszcze.

Podsumowując, trzeba było jednak posłuchać czegoś innego. Pani Bondzie za literackie doznania jednak podziękuję.

Moja ocena: 2/6

Katarzyna Bonda, Sprawa Niny Frank, 416 str., czyt. Marek Bukowski, Muza.

piątek, 6 listopada 2020

"Białe morze" Roy Jacobsen

 


Kolejny tom opowieści o wyspie Barrøy podobał mi się tak samo jak pierwszy. Ingrid wraca na wyspę, całkiem sama. Ucieka od wojny, od której uciec nie sposób. Szarpie się z naturą, z własnymi lekami, z samotnością. Gdy pewnego dnia morze zaczyna wyrzucać na wyspę trupy, trauma staje się rzeczywistością. Kobieta nie wie, czy wyrzucone ciała należą do żołnierzy niemieckich czy innej narodowości, gdy jednak znajduje półżywego mężczyznę, którym się opiekuje, stopniowo odkrywa, że jest Rosjaninem. Związek między nimi nie ma szans na powodzenie, mimo że wyspa jest oddzielona od cywilizacji, ta ostatnia regularnie tam zagląda pod postacią niemieckiego komendanta i jego norweskiego współpracownika. 

Ten tom nie ogranicza się tylko do wyspy, nie jest tak intymny, bo z powodu wojny akcja przenosi się na stały ląd, a autor wprowadza wiele silnych kobiecych postaci. Jak wiadomo, to kobiety, pod nieobecność mężczyzn muszą zmagać się z wojną, życiem codziennym, dziećmi, utratą wszystkiego. W tej książce jest ich wiele - srodze doświadczonych, osamotnionych, straumatyzowanych. Jacobsen jest mistrzem w szkicowaniu charakterów, w tym tomie pokazał jednak także, że potrafi w fabułę. O ile pierwszy tom był spokojny, skupiony na ukazaniu życia w ciężkich warunkach naturalnych, ten jest o wiele bardziej dynamiczny. Mimo to Jacobsen pozostaje wierny swojemu stylowi - nie wyjaśnia motywów postępowania, nie przedstawia tła, nakreśla tylko i wyłącznie konkretne wydarzenia, stawiając czytelnika na pozycji obserwatora. 
Ten surowy, chłodny styl współgra z wydarzeniami, poraża i wstrząsa czytelnikiem, uwypuklając siłę Ingrid. W pierwszym tomie bohaterowie wydawali się być pogodzeni z samotnością, tutaj widać rozpaczliwe poszukiwanie kontaktów, bliskości, czułości, zrozumienia. Ta rozpacz jest paraliżująca i bezgranicznie smutna. 

Świetna proza, fascynująca opowieść, rewelacyjne tłumaczenie, na pewno sięgnę po kolejne tomy.

Moja ocena: 5/6

Roy Jacobsen, Białe morze, tł. Iwona Zimnicka, 263 str., Wydawnictwo Poznańskie 2019.

niedziela, 1 listopada 2020

Stosikowe losowanie listopad 2020 - pary

McDulka wybiera numer książki dla Natalii (w stosie 990 książek) - 888
Natalia wybiera numer książki dla Gucimal (w stosie 55 książek) - 31
Guciamal wybiera numer książki dla Anny (w stosie 229 książek) - 222
Anna wybiera numer książki dla Momarty (w stosie 30 książek) - 15
Momarta wybiera numer książki dla Agnes (w stosie 19 książek) - 8
Agnes wybiera numer książki dla Maniiczytania (w stosie 19 książek) - 18
Maniaczytania wybiera numer książki dla ZwL (w stosie 1200 książki) - 121
ZwL wybiera numer książki dla McDulki (w stosie 200 książek) - 47