środa, 26 października 2016

"Morderstwo na mokradłach", "Trup z Nottingham" Sasza Hady


To kolejne dwie książki, które czytałam na przełomie marca i kwietnia, na urlopie. Oh, jak żałuję, że nie chciało mi się wtedy sporządzić choć kilku notatek, teraz tak trudno mi wrócić do ówczesnych wrażeń. Sasza Hady na pewno mnie zaskoczyła, i to pozytywnie. Nie spodziewałam się aż tak przyjemnej lektury, ciekawych zagadek kryminalnych, nietuzinkowego detektywa i umieszczenia akcji w kulisach brytyjskich.

Głównymi bohaterami kryminałów są przyjaciele - Nick i Rupert. Ten ostatni jest pisarzem i twórcą postaci detektywa Alfreda Bendelina, który przypadkowo mieszka pod tym samym adresem, co Nick.  Powieści Ruperta cieszą się ogromną popularnością, a Bendelin ma wierne grono fanek, które regularnie nachodzą Nicka.

Pewnego dnia Nicka odwiedza jednak nie tylko fanka, ale zleceniodawczyni. Otóż w Little Fenn, w posiadłości niejakiej Helen Badbury odnaleziona zostaje wśród zapasów głowa nieznanego mężczyzny. Miejscowa policja słabo radzi sobie ze śledztwem więc pani Bradbury postanawia zatrudnić prywatnego detektywa, nie przyjmując do wiadomości, że Bendelin to postać fikcyjna. Nick faktycznie jest policjantem i w końcu, ulegając urokowi ślicznej siostry Helen, godzi się pomóc mieszkańcom Little Fenn. Towarzyszyć ma mu oczywiście Rupert.

Nie trudno dostrzec, że inspiracją Hady są kryminały Agaty Christie. Prowadzi akcję niespiesznie, koncentrując się na drobiazgowym przedstawieniu procesu odkrywania poszlak, dedukcji i wyciąganiu wniosków. To nie są kryminały, które urzekają wartką akcją czy dogłębnymi szkicami charakterów. Książki Hady urzekają raczej angielskim klimatem, staroświeckością, brakiem pośpiechu i dedukcją właśnie.

Także w Trupie z Nottingham Nick właściwie wbrew swojej woli prowadzi śledztwo. Tym razem nie dał się jednak łatwo wmanewrować w to zadanie. Rupert musiał uciec się do podstępu, by zajął się tajemniczą śmiercią dyrektora wydawnictwa Darrington & Burrows. Rupert udaje, że planuje wydanie u nich swojej kolejnej książki i w ten sposób ma niemal nieograniczony dostęp do wszystkich pomieszczeń i pracowników. Nick zostaje jego asystentem.

I w tej książce Hady spokojnie, ale konsekwentnie prowadzi śledztwo, ucieka się do sprawdzonego już schematu - powolna dedukcja, dokładne wyjaśnienie mechanizmu zbrodni. Jej przystępny i lekko ironiczny styl świetnie dopełnia lekturę i naprawdę jestem ciekawa jak w przyszłości rozwinie swój warsztat literacki.

Moja ocena: 4/6

Sasza Hady, Morderstwo na mokradłach, 382 str., Wydawnictwo Oficynka 2012.
Sasza Hady, Trup z Nottingham, 416 str, Wydawnictwo Oficynka 2013.

wtorek, 25 października 2016

Stosikowe losowanie 11/16

Zapraszam do zgłaszania się do rundy listopadowej! Pary rozlosuję wyjątkowo 2 listopada, czas na przeczytanie książek mamy każdorazowo do końca miesiąca.

Dla przypomnienia zasady:

1. Celem zabawy jest zmniejszenie liczby książek w stosie.

2. Uczestnicy dobierani są losowo w pary i wybierają numer książki dla partnera.

3. Wylosowaną książkę należy przeczytać do końca miesiąca.

4. Mile widziana jest recenzja, do której link należy zamieścić na moim blogu.

5. Podsumowanie losowania wraz z linkami znajduje się w zakładkach z boku strony.

6. Jeśli wylosowana książka jest kolejną z cyklu, można przeczytać pierwszy tom.

Serdecznie zapraszam do zabawy i czekam na zgłoszenia wraz z podaniem liczby książek w stosie.

sobota, 22 października 2016

"Harjunpää i kapłan zła" Matti Yrjänä Joensuu


To jedna z najdziwniejszych książek, jakie kiedykolwiek czytałam. Kryminał, nie-kryminał, ale powieść obyczajowa też nie, choć porusza wiele trudnych kwestii. Krótkie rozdziały zachęcają do szybkiej lektury ale mnie ta książka nie ujęła. 

To dziesiąty tom o policjancie Timo Harjunpää, napisany podobno po przerwie i okrzyknięty jako wielki powrót Joensuu. Ale jeśli to jest wielki powrót, to po wcześniejsze tomy nie mam ochoty sięgać. Z drugiej strony to ciekawa książka, zaskakująca konstrukcja, mnóstwo niedopowiedzeń i otwarte zakończenie. Ze względu na te punkty nie żałuję, że ją przeczytałam. 

Tytułowy policjant zajmuje się zagadkowymi przypadkami śmierci w metrze - zupełnie nie związane ze sobą osoby wpadają pod nadjeżdżający na stację pociąg, a dokładnie między jego wagony. Policjanci przyjmują, że nie są to samobójstwa, jednak bardzo trudno znaleźć świadków tych wydarzeń, którzy naprawdę coś zaobserwowali, mimo że metro było pełne.

Konstrukcja powieści ujawnia od samego początku działania sprawcy - fanatyka religijnego, który wierzy w Macierz, ma zdolności hipnotyczne i telepatyczne, a zabójstwa w metrze są jego sposobem składania ofiar. 
Autor prowadzi nas więc trzema nitkami - obserwujemy działania policji, gnoma-szaleńca, który żyje swoją religią oraz słynnego pisarza i jego syna. Ten ostatni wątek jest najbardziej przejmujący. Mikko - pisarz - dorastał w rodzinie bez uczuć, manipulowany przez rodziców, zastraszany i niekochany. Ożenił się z podobną im kobietą, rozstał się z nią i cierpi z powodu braku weny pisarskiej. Jego syn - Matti - mieszka z matką, która traktuje go podobnie jak dziadkowe traktowali ojca. Te dwie postaci są najbardziej tragiczne, bardzo trudno było mi czytać o ich życiu. Opisy drętwoty uczuciowej, braku empatii mają na mnie zdecydowanie zły wpływ. Zagubiony i niepewny Matti łatwo ulega wpływowi kapłana, podobnie jak jego otyła koleżanka.

W tej książce nic do końca nie jest wyjaśnione - przez pierwszych kilkadziesiąt stron czytelnik dopiero układa sobie w głowie porządek wydarzeń, a autor rozpoczyna wątki, porzuca je, rozkłada poszlaki, sugeruje motywy, nie dopowiada.

W mój gust autor nie do końca trafił, choć zauważam w tej książce wiele pozytywów.

Moja ocena: 4/6

Matti Yrjänä Joensuu, Harjunpää i kapłan zła, tł. Bożena Kojro, 320 str., Wydawnictwo Kojro 2005.



poniedziałek, 17 października 2016

"Morfina" Szczepan Twardoch



Po słynną Morfinę sięgnęłam jeszcze w marcu pełna nadziei na wyjątkową lekturę. Książkę owszem przeczytałam do końca ale na zachwyt w moich oczach nie zasłużyła.

Główny bohater - Konstanty Willemann - mnie po prostu wkurzał, na tyle, że pod koniec książki nie mogłam go już znieść. To zadufany w sobie elegancik, bawidamek, utracjusz, który sam nie wie, czego od życia chce i kim jest. Tak, rozumiem, że Twardoch stworzył książkę o poszukiwaniu tożsamości, o borykaniu się z własnym ja. I zakładam, że miało to być dzieło kontrowersyjne, osadzone w realiach wojennej Warszawy - czasu, który wymagał od Polaków postawy jednoznacznie patriotycznej, gotowości do poświęcenia i zatroskania losem ojczyzny.

Tymczasem Willemann ma Polskę tam, gdzie kończą się plecy, dryfuje między żoną - ucieleśnieniem Matki Polki - a podłą dziwką, między żebraniem o morfinę, a upojnymi imprezami, między zdradą, a szlachetnością. I naprawdę nie mam nic przeciwko takiemu bohaterowi - przebrzydle patriotyczni herosi mnie nudzą - ale Willemann jest po prostu rozlazły i niespójny. Jego przydługie monologi o Polsce, martyrologii, wojnie i dziwkach nie wnoszą nic nowego, są powtarzającym się bełkotem.

Podoba mi się umieszczenie Willemanna w rodzinie na pograniczu - słaby, poharatany wojennie ojciec, dominująca matka, która ciągle balansuje między polskością i niemieckością naznaczyli charakter Konstantego. To założenie nie jest złe, ale jego realizacja kuleje. Na pewno nie językowo - tutaj Twardoch spisał się na piątkę. Już za samą polszczyznę (mnie obsceniczny język nie irytuje) i kreślenie realiów doczytałam tę książkę do końca. Co nie wyszło, to akcja - nierealistyczna, naciągana - oraz bohaterowie. Nie tylko Willemann wydaje się być niedopracowany. Także jego żona i przyjaciel wypadają blado.

Niestety nie napisałam tej notki zaraz po lekturze, a wtedy miałam w głowie całą listę punktów, które mi nie przypadły do gustu. Zamierzam jednak dać Twardochowi kolejną szansę, planuję lekturę Dracha, którego mam na czytniku.

Moja ocena: 3/6

Szczepan Twardoch, Morfina, 584 str., Wydawnictwo Literackie 2012.

"Wyjący młynarz" Arto Paasilinna



Do pewnej fińskiej wsi przybywa Gunnar (Kunnari) Huttunen, kupuje młyn i zabiera się za jego remont. To pracowity człowiek, który zna swój fach. Systematycznie naprawia mechanizm młyna, odnawia elementy drewniane, zamawia nowe pasy transmisyjne, uruchamia młyńskie kamienie i cieszy się z dobrze wykonanej roboty. Jego życie nabiera kolorów, gdy odwiedza go wioskowa działaczka, by zachęcić go do założenia ogrodu warzywnego. Gunnar od razu zakochuje się w rezolutnej i kobiecej Sanelmie. Dobrze rozumie się także z wioskowym policjantem, z którym ma zwyczaj polować. 

I wioskowe życie pewnie płynęłoby sennie i spokojnie, gdyby nie to, że nowy młynarz miał zwyczaj wyć w nocy. Poza tym był dziwny. I zbyt pracowity. I obcy.

"Ludzie we wsi mówili, że Kunnari jest wariatem podwójnie: po pierwsze - ma kłopoty z własnym rozumem, a po drugie - oszalał na punkcie pracy."
W ten sposób Gunnar dostaje łatkę wariata i wpada w matnię. Prowokacyjne zachowania mieszkańców wioski, zmuszają go do impulsywnych działań, które znowu potwierdzają powszechną opinię o szaleństwie młynarza. Im bardziej ten człowiek stara się zintegrować we wioskowe życie, tym częściej przydarzają mu się spotkania, w wyniku których wpada w furię. Młynarz kończy więc w szpitalu dla wariatów, który jest gorszy od więzienia.

To w gruncie rzeczy bardzo smutna książka. Paasilinna w prostych słowach opisuje jak bardzo życie i szczęście człowieka jest zależne od innych, w tym wypadku nieżyczliwych mu osób. Mała społeczność nie jest w stanie zaakceptować obcości i inności. Dużo bardziej wariackie zachowania w jej obrębie przyjmowane są ze spokojem ducha, ale najmniejsze potknięcie Gunnara urasta do rangi szaleństwa. Powszechnie znana prawda o nietolerancji wobec obcego przedstawiona jest przez autora  z dużą dozą sarkazmu. Myślę, że fiński czytelnik odczyta tę książkę jako satyrę fińskiej wsi - zadufani i przekonani o swojej racji urzędnicy są poddani przez Paasilinnę ironicznej wiwisekcji.

Moja ocena: 4,5/6

Arto Paasilinna, Wyjący młynarz, tł. Bożena Kojro, 206 str., Wydawnictwo Punkt Warszawa 2003.

niedziela, 16 października 2016

"Kaznodzieja" Camilla Läckberg


Po nieudanym pierwszym spotkaniu z Camillą Läckberg, nie planowałam szybkiego powrotu do jej kryminałów. Podczas pierwszej lektury jedną ze spraw, która mnie rozczarowała był język. Miałam wrażenie, że nie spisała się tłumaczka, ale nie mogę tego sprawdzić, bo niestety nie znam szwedzkiego. Dlatego zdecydowałam się na wysłuchanie drugiego tomu po niemiecku. Językowo było o niebo lepiej! Ale Läckberg nadal pozostaje dla mnie fenomenem - nie jestem w stanie w żaden sposób dostrzec powodów jej oszałamiającej popularności. 

To dość mierny kryminał o przewidywalnej zagadce, nie trzymający niemal wcale w napięciu, co przecież jest najważniejszą cechą tego gatunku literackiego. Erica nie odgrywa tutaj tak dużej roli, jak w pierwszym tomie. Poza jednym udaniem się do biblioteki i odszukaniem niezwykle cennych informacji (które pewna dla śledztwa istotna Niemka bez problemu także sobie wynajduje), zajmuje się leżeniem i ciążą. A czym zajmuje się Patrick? Jego nowym mottem w trakcie śledztwa jest - jak mogłem o tym wcześniej nie pomyśleć! Najprostsze sprawy jakoś nie wpadają mu do głowy, a czytelnik ma ochotę krzyknąć - weź, chłopie, rusz głową, ale wioskowy pan policjant jak zwykle kombinuje pod górę.

Śledztwo zasadza się  na trzech ofiarach - młodej dziewczyny, której ciało zostaje odnalezione w wąwozie (autorka nigdy nie wyjaśnia jak się tam znalazło) oraz kości dwóch dziewczyn, które zostały zamordowane w ten sam sposób wiele lat wcześniej. Wszystkie tropy prowadzą do skłóconej rodziny Hultów. Seniorem rodu jest słynny kaznodzieja, który skupia wokół siebie rzesze wiernych, a jego małoletni synowie mają zdolność uzdrawiania, którą w okresie dorastania tracą. Współcześnie kaznodzieja już nie żyje, jeden z synów także, ale ich potomstwo drze koty, głównie na skutek niesprawiedliwego podziału majątku. Läckberg wielokrotnie tłumaczy powiązania między poszczególnymi członkami rodziny, czasami miałam wrażenie, jakbym oglądała serial, w którym na początku każdego odcinka przypominane są wydarzenia. Co ciekawe policjanci bardzo spieszą się z rozwiązaniem zagadki, bo znika kolejna dziewczyna ale ten wątek nie jest w żaden sposób urealniony. Wiemy tylko, że jej zaginięcie zgłaszają rodzice i tyle. Nie są przeprowadzane żadne dalej idące czynności śledcze na temat jej ostatnich dni.
Gdy policjanci wspominają o pośpiechu, czytelnik musi się dwa razy zastanowić, dlaczego jest on istotny. Dopiero tuż przed sceną finałową, umieszczony zostaje jeden krótki rozdział napisany z perspektywy porwanej.

Obawiam się, że jestem uprzedzona do Läckberg :( Kto mnie przekona do przeczytania trzeciego tomu o Fjällbace?

Moja ocena: 2/6

Camilla Läckberg, Der Prediger von Fjällbacka, tł. Gisela Kosubek, czyt. Ulrike Hübschmann, steinbach sprechende Bücher 2013.

poniedziałek, 10 października 2016

"Baśń" Jonas T. Bengtsson


Zachwycona Submarino tego autora, kupiłam jakiś czas temu dwie pozostałe jego powieści i dość długo, jak to zwykle bywa, zwlekałam z ich lekturą. Dzięki stosikowemu losowaniu sięgnęłam po Wie keiner sonst ale ta książka nie wywarła na mnie aż takiego wrażenia. Nadal podoba mi się język Bengtssona ale sama fabuła nie była tak zaskakująca i poruszająca, jak w przypadku Submarino.

Narratorem pierwszej części jest mały chłopiec, który mieszka z ojcem. Tata ewidentnie przed czymś lub kimś ucieka, stale zmienia zajęcia i miejsca zamieszkania. Pieniędzy jest mało, więc często podprowadza książki z biblioteki czy jedzenie z supermarketu lub wprowadza syna do muzeum czy zoo. Malec nie zna innego świata niż ten, który ukazuje mu ojciec. Gdy tata pracuje, spędza całe dnie samotnie w mieszkaniu, rysując. Ojciec jest kreatorem i nauczycielem, całym światem. Malec nie chodzi do szkoły, mimo że tego bardzo pragnie, stara się odgadywać życzenia ojca, być posłusznym synem, nigdy nie pyta o przyczyny takiego życia, a ojciec nigdy mu nic nie wyjaśnia.
Nad wiek odpowiedzialny chłopiec opowiada o swoim życiu w prostych, krótkich zdaniach. Bengtsson unika opisywania emocji czy analizowania powodów konkretnych zachowań. To bardzo oszczędna, beznamiętna proza, która właśnie dlatego porusza do głębi.

Druga część książki opowiada o życiu tego samego chłopca dziesięć lat później. Nie dowiadujemy się jak trafił w to miejsce, w którym jest. Nie znamy jego losów, domyślamy się tylko, że przeżył traumatyczny szok. Chłopak próbuje dowiedzieć się prawdy o ojcu, ale ze strzępów informacji możemy tylko domyślać się, co zaszło w jego dzieciństwie.

To obraz zagubionego młodego człowieka, który miota się między różnorakimi uczuciami i zapewne poszukuje swojej tożsamości. Tego ostatniego można się jednak tylko domyślać, bo Bengtsson nadal nie wyjaśnia przyczyn postępowania ani przemyśleń bohaterów. Tu są tylko czyny ubrane w krótkie zdania. Do mnie taka proza trafia, wolę niedomówienia od podawania wszystkiego jak kawę na ławę. Mimo to zabrakło mi w tej książce pointy, która ujęła by wszystkie niedomówienia w ramy. Pewny jest jednak, że to książka o samotności, o trudności w zawieraniu relacji z innymi oraz o głębokiej miłości między ojcem, a synem. Milczenie, które panuje między członkami rodziny, niechęć, by mówić o wydarzeniach z przeszłości odnajdują w surowym języku. Proza Bengtssona symbolizuje niemożność rozmawiania o uczuciach w rodzinie chłopca.

Wie keiner sonst należy do książek, które uwierają, zmuszają do refleksji.

Moja ocena: 4,5/6

Jonas T. Bengtsson, Wie keiner sonst, tł. Frank Zuber, 448 str., Klein & Aber Verlag 

niedziela, 9 października 2016

"Widerspruch zwecklos oder wie man eine polnische Mutter überlebt" Emmy Abrahamson


Sprzeciw nie ma sensu jeśli ma się matkę z Polski. Tak twierdzi Alicja, bohaterka powieści Emmy Abrahamson, o której pisała na swoim blogu bookfa. Co ciekawe niemiecki wydawca nie podaje, że matką autorki jest Polka, podkreśla za to, że dorastała ona w Rosji i przez całą lekturę nie mogłam się nadziwić, jak wpadła na pomysł pisania o życiu pod pantoflem polskiej matki. Dopiero teraz odnalazłam wpis na blogu bookfy i wszystko stało się jasne.

Alicja ma szesnaście lat, starszego brata Rafała i postrzeloną mamę Beatę. W oczach Alicji jej matka jest typową Polką - kombinując pomaga rodakom, gotuje tłuste zupy i niejadalne kotlety, sprowadza nielegalnie robotników z Polski i dzieli się wszystkimi problemami z siostrami. Alicja nie ma wiele do gadania, wszystkie jej protesty kwitowane są nieśmiertelnym nie krępuj się. Dziewczyna stara się ukrywać większość wybryków matki - przed koleżankami, przed chłopakiem, a także przed pracownikami elektrowni, których musi wzywać po tym jak pan Bogusław przeciął podczas remontu kabel. Miarka zaczyna się jednak przelewać, gdy mama sprowadza z Polski kuzynkę Sylwię i jej córkę Celestynę. Sylwia ma za sobą dwa nieudane małżeństwa i przyjeżdża do Szwecji w poszukiwaniu pracy. Nie może to być pierwsze lepsze zajęcie i podczas długich poszukiwań mieszka wraz z córką w domu Alicji. Celestyna jest dwa lata młodsza i postanawia, że podoba się jej Ola Olsson - chłopak, w którym podkochuje się przyjaciółka Alicji. Zaleca się do niego tak niefortunnie, że Alicja ląduje na policji. Niewiarygodnych i krępujących wydarzeń z Celestyną w roli głównej będzie więcej, a biedna Alicja będzie musiała z tych kłopotów jakoś wybrnąć, zwłaszcza, że i jej podoba się Ola.

Z założenia ta książka ma być dowcipna ale mnie jakoś nieszczególnie śmieszyła. Przejaskrawienia, które miały służyć komizmowi, mnie raziły. Zresztą w wielu zachowaniach Beaty nie widzę typowej polskiej matki, a już wizyta w Polsce służy chyba tylko opisowi nędzy i rozpaczy, jaką zastała Alicja. Zakładam, że akcja powieści toczy się w czasach komunizmu (nie jest to nigdzie wyjaśnione) i wizyta w Polsce dla szwedzkiej nastolatki musiała być szokiem, mimo to nie podoba mi się sposób, w jaki została opisana, a naprawdę nie jestem przewrażliwiona na punkcie Polski.

Alicja ma szesnaście lat i ta książka przeznaczona jest raczej dla starszych nastolatek niż dla czytelnika dorosłego. Podejrzewam, że bardziej niż mnie spodobałaby się mojej córce. Mnie chyba najbardziej podobała się lektorka, która ze swadą przeczytała książkę i nieźle poradziła sobie z polskimi wtrąceniami.

Moja ocena: 3/6

Emmy Abrahamson, Widerspruch zwecklos oder wie man eine polnische Mutter überlebt, tł. Anu Stohner, 216 str., czyt. Fritzi Haberlandt, Hörcompany. 

środa, 5 października 2016

Statystyka wrzesień 2016


Przeczytane książki: 10 plus 1 niedokończona

Ilość stron: 3211

Książki w ramach wyzwania projekt nobliści: 0
Książki w ramach wyzwania południowoamerykańskiego: 1
Książki w ramach wyzwania Czytamy Zolę: 0

"Co czytali sobie, kiedy byli mali" Jarosław Mikołajewski, Ewa Świerżewska


Uwielbiam podglądać półki z książkami, tak samo chętnie zaglądam na okładki czytanych przez innych książek. Tak jestem książkową wojerystką. Naturalną konsekwencją tego zboczenia, jest zamiłowanie do książek o książkach. Na przykład do takich jak ta. Cóż może być lepszego niż lektura o tym, co inni czytali, gdy byli mali, kiedy zaczęli czytać, co ich w książkach fascynowało.

W zależności od wieku opowiadających o swoich lekturach osób, odnajdywałam wspólne książkowe fascynacje. Wiele tytułów się powtarza i większość z nich należało do książek mojego dzieciństwa. Mam jednak wrażenie, a właściwie jestem pewna, że wtedy było po prostu tych książek mniej. Kanon każdego dziecka był niemal oczywisty i wszyscy czytali mniej więcej to samo. 

Książka jest pięknie wydana, wzbogacona zdjęciami, rysunkami, okładkami starych wydań - prawdziwa nostalgiczna podróż w przeszłość. Dawkowałam ją sobie przez kilka tygodni, po jednym rozdziale, przypominałam sobie z rozrzewnieniem dokładnie te same okładki, te same ilustracje, które tyle razy przeglądałam. 

Nazwiska osób, które zdradzają swoje ulubione tytuły znajdziecie na okładce. Ja jeszcze dodam, że opowiadają oni także o swoich szkolnych przezwiskach, o rodzinie, o czytelniczych rytuałach - bardzo często to zwierzenia bardzo intymne. 

Moja ocena: 5/6

Ewa Świerżewska, Jarosław Mikołajewski, Co czytali sobie, kiedy byli mali?, 320 str., Agora SA/Egmont 2014.

wtorek, 4 października 2016

"Kinder sind was Wunderbares, das muss man sich nur immer wieder sagen" Johann König


König jest znanym niemieckim komikiem, mnie jednak z niemieckimi komikami nie po drodze i na temat jego wystąpień niewiele mogę powiedzieć. Obawiam się, że mnie w ogóle występy komików mało śmieszą. Dlaczego więc zdecydowałam się na wysłuchanie tej książki? Skusił mnie tytuł (Dzieci są wspaniałe, trzeba sobie to tylko stale powtarzać) oraz potrzeba wysłuchania czegoś niezobowiązująco lekkiego po brutalnym Tsokosie. 

König opowiada o codzienności z trójką małych dzieci. Swoje wrażenia i przemyślenia układa w formę pamiętnika. W krótkich słowach przedstawia to, co każdy rodzic przeżywa codziennie czyli katastrofę za katastrofą, kłótnie dzieci, wakacje w gospodarstwie agroturystycznym, odprowadzanie do przedszkola, na zajęcia, próby ugotowania obiadu z dziećmi, próby okiełznania bałaganu i oczywiście ciągłe porażki. To krótkie scenki, bardzo realistyczne, pewna jestem, że wszyscy rodzice podczas lektury pokiwają  ze zrozumieniem głową, nawet jeśli nie zawsze mają podobne pomysły na rozwiązanie piramidalnie rosnących konfliktów i problemów.

Pobieżny rzut oka na recenzje i oceny pozwolił mi stwierdzić, że książka się podoba. Ja znowu jestem po innej stronie barykady. Podczas słuchania nie zaśmiałam się ani razu. I mimo że wiele sytuacji było mi znanych i potrafię je po fakcie (!) obrócić w żart, to sposób pisania i mówienia autora do mnie nie trafia. Poza tym moje dzieci nigdy w życiu tak łatwo nie dałyby się przekonać, dać sobie odwrócić uwagę czy przyjąć argumentację jak to dzieje się w wypadku jego pociech.

To na pewno fajna książka do słuchania w samochodzie - rozrywka na kilka dni, o której jednak szybko się zapomina.

Moja ocena: 3/6

Johann König, Kinder sind was Wunderbares, das muss man sich nur immer wieder sagen, 368 str.,  czyt. Johann König, Bastei Lübbe 2016

niedziela, 2 października 2016

"Harry Potter and the Cursed Child" J.K. Rowling, Jack Thorne, John Tiffany



Nie wytrzymałam i nie zaczekałam na ukazanie się polskiego tłumaczenia. Jak tylko córka przyniosła do domu tę książkę i ją przeczytała, połknęłam ją w dwa dni. I bardzo żałuję, że to nie powieść!

Czytając ten zapis sztuki teatralnej automatycznie wyobrażałam sobie, jak wyglądałby w postaci powieści. Sam zamysł fabuły jest moim zdaniem świetny. Głównym bohaterem jest drugi syn Harry'ego i Hermiony - Albus Severus. Dziecko, które nie pasuje do rodziny, co gorsza Tiara wybiera dla niego dom Slytherina, a chłopiec zaprzyjaźnia się z synem Malfoya - Scorpiusem. Obaj chłopcy nie mają łatwego życia w szkole - Albus jako syn swojego ojca, a o ojcostwo Scorpiusa podejrzewany jest sam Voldemort. Co ciekawe Scorpius charakterologicznie przypomina Hermionę i zupełnie nie wygląda na Malfoya.
Stosunki między Harrym, a jego dojrzewającym synem są złe, żeby nie powiedzieć okropne.  Podobnie ma się sprawa w domu Malfoyów.
Rozpędu całej historii dodaje urządzenie, umożliwiające podróże w czasie. I więcej nie napiszę, bo każde następne słowo byłoby spoilerem.

Autorzy wyjaśniają i doświetlają wiele kluczowych dla życia Harry'ego wydarzeń. Świetnie jest poczytać na przykład o Turnieju Trójmagicznym z innej perspektywy. Zakładam jednak, że najciekawsze dla czytelnika będzie życie Harry'ego i jego przyjaciół po szkole. Dowiadujemy się, czym zajmują się już trzydziestosiedmioletni bohaterowie, ile mają dzieci i właściwie tylko tyle. Chętnie poczytałabym o rodzeństwie Rona, o jego rodzicach ale niestety dla nich w książce miejsca zabrakło.

Akcja koncentruje się na Albusie i Harrym, pozostałe postaci pozostają na drugim planie, co oczywiście ma związek ze specyfiką tego gatunku literackiego. Pewna jestem, że w powieści charakterystyka innych byłaby pełniejsza. Jednym słowem ta książka pozostawia niedosyt, duży niedosyt. Ja spróbuję go zaspokoić ponowną lekturą po polsku.

Z ogromną przyjemnością wróciłam do świata Rowling i nawet jeśli ta książka jest tylko jego namiastką, to czytałam ją z przyjemnością i mam ochotę przypomnieć sobie cały cykl, a szczególnie ostatnie tomy.

Moja ocena: 4/6


J.K. Rowling, Jack Thorne, John Tiffany, Harry Potter and the Cursed Child, 320 str., Little, Brown & Company 2016.

Stosikowe losowanie 10/16 - pary

Marianna wybiera numer książki dla Anny (w stosie 190 książek) - 55
Anna wybiera numer książki dla Maniiczytania (w stosie 7 książek) - 2
Maniaczytania wybiera numer książki dla Gucimal (w stosie 102 książki) - 3
Guciamal wybiera numer książki dla ZwL (w stosie 961 książek) - 333
ZwL wybiera numer książki dla Niekoniecznie papierowej (w stosie 110 książek) - 74
Niekoniecznie papierowa wybiera numer książki dla Marianny (w stosie 700 książek) - 642

"Identyfikacja" Michael Tsokos, Andreas Gößling


Druga część serii o patologu Fredzie Ablu przytłacza czytelnika od pierwszych stron. Berlińscy śledczy mają pełne ręce roboty. W Bundestagu mnożą się przypadki waterboardingu - tortur ze śmiertelnym skutkiem, w których specjalizuje się CIA. Bardzo delikatna sprawa, o której nie może dowiedzieć się prasa, zwłaszcza, że ofiary to młodzi mężczyźni, pochodzący z krajów arabskich. Równocześnie odbywa się sekcja mężczyzny w sile wieku, który rzekomo zmarł na raka wątroby. Jego ciało jednak nie wykazuje żadnych oznak choroby, natomiast w zgięciu kolana uważne oko patologa odkrywa podejrzane nakłucie. Jakby tego było mało, Abel wylatuje do Nadniestrza, by zidentyfikować dwa ciała, które kilka lat przeleżały w niegaszonym wapnie. Abel podróżuje na zaproszenie prezydenta tego samozwańczego kraju, ale tuż po wylądowaniu orientuje się, że zidentyfikowanie ciał niekoniecznie będzie dobrze widziane, a on zostaje zamieszany w podejrzane zagrywki.

Informacje na temat tych trzech śledztw się przeplatają, zmienia się także ciągle perspektywa narracji. W przypadku waterboardingu znamy tylko fakty zarejestrowane przez policję, jeśli jednak chodzi o dwa pozostałe śledztwa, rozdziały współczesne przeplatane są opisami przeżyć ofiar. Te rozdziały są najbardziej brutalne w całej książce. Duet autorów nie cacka się z czytelnikiem, opisany jest każdy szczegół wymyślnych tortur. Trzeba mieć naprawdę dużo samozaparcia, żeby przez nie przebrnąć. Ja książki słuchałam i wiele razy jeżył mi się włos na głowie, zwłaszcza, że to książka z gatunku true-crime-thriller czyli oparta na faktach, zapewne zaczerpniętych z wieloletniej praktyki Tsokosa.

Sam doktor Abel ma zadatki na supermana - wysportowany, inteligentny i obdarzony niespotykaną intuicją. W moich oczach autorzy przesadzili trochę z gloryfikowaniem bohatera. Pół książki także zastanawiałam się dlaczego autorzy nie nawiązali do poprzedniego tomu w kwestii życia prywatnego Abla, zwłaszcza, że zakończenie było otwarte. Dopiero po jakimś czasie zorientowałam się, że zamysłem autorów jest cofanie się w czasie. W pierwszym tomie Abel zresztą wspomina swoje doświadczenia z Nadniestrza. Ciekawa jestem bardzo co więc autorzy zaplanowali na kolejny tom, który ma ukazać się w marcu przyszłego roku?

Moja ocena: 4/6

Michael Tsokos, Andreas Gößling, Zersetzt, 432 str., czyt. David Nathan, Lübbe Audio 2016.