niedziela, 16 października 2016

"Kaznodzieja" Camilla Läckberg


Po nieudanym pierwszym spotkaniu z Camillą Läckberg, nie planowałam szybkiego powrotu do jej kryminałów. Podczas pierwszej lektury jedną ze spraw, która mnie rozczarowała był język. Miałam wrażenie, że nie spisała się tłumaczka, ale nie mogę tego sprawdzić, bo niestety nie znam szwedzkiego. Dlatego zdecydowałam się na wysłuchanie drugiego tomu po niemiecku. Językowo było o niebo lepiej! Ale Läckberg nadal pozostaje dla mnie fenomenem - nie jestem w stanie w żaden sposób dostrzec powodów jej oszałamiającej popularności. 

To dość mierny kryminał o przewidywalnej zagadce, nie trzymający niemal wcale w napięciu, co przecież jest najważniejszą cechą tego gatunku literackiego. Erica nie odgrywa tutaj tak dużej roli, jak w pierwszym tomie. Poza jednym udaniem się do biblioteki i odszukaniem niezwykle cennych informacji (które pewna dla śledztwa istotna Niemka bez problemu także sobie wynajduje), zajmuje się leżeniem i ciążą. A czym zajmuje się Patrick? Jego nowym mottem w trakcie śledztwa jest - jak mogłem o tym wcześniej nie pomyśleć! Najprostsze sprawy jakoś nie wpadają mu do głowy, a czytelnik ma ochotę krzyknąć - weź, chłopie, rusz głową, ale wioskowy pan policjant jak zwykle kombinuje pod górę.

Śledztwo zasadza się  na trzech ofiarach - młodej dziewczyny, której ciało zostaje odnalezione w wąwozie (autorka nigdy nie wyjaśnia jak się tam znalazło) oraz kości dwóch dziewczyn, które zostały zamordowane w ten sam sposób wiele lat wcześniej. Wszystkie tropy prowadzą do skłóconej rodziny Hultów. Seniorem rodu jest słynny kaznodzieja, który skupia wokół siebie rzesze wiernych, a jego małoletni synowie mają zdolność uzdrawiania, którą w okresie dorastania tracą. Współcześnie kaznodzieja już nie żyje, jeden z synów także, ale ich potomstwo drze koty, głównie na skutek niesprawiedliwego podziału majątku. Läckberg wielokrotnie tłumaczy powiązania między poszczególnymi członkami rodziny, czasami miałam wrażenie, jakbym oglądała serial, w którym na początku każdego odcinka przypominane są wydarzenia. Co ciekawe policjanci bardzo spieszą się z rozwiązaniem zagadki, bo znika kolejna dziewczyna ale ten wątek nie jest w żaden sposób urealniony. Wiemy tylko, że jej zaginięcie zgłaszają rodzice i tyle. Nie są przeprowadzane żadne dalej idące czynności śledcze na temat jej ostatnich dni.
Gdy policjanci wspominają o pośpiechu, czytelnik musi się dwa razy zastanowić, dlaczego jest on istotny. Dopiero tuż przed sceną finałową, umieszczony zostaje jeden krótki rozdział napisany z perspektywy porwanej.

Obawiam się, że jestem uprzedzona do Läckberg :( Kto mnie przekona do przeczytania trzeciego tomu o Fjällbace?

Moja ocena: 2/6

Camilla Läckberg, Der Prediger von Fjällbacka, tł. Gisela Kosubek, czyt. Ulrike Hübschmann, steinbach sprechende Bücher 2013.

6 komentarzy:

  1. Ja cię na pewno nie przekonam ;-) Raczej wybiję ostatecznie z głowy. Ania, nie wszystko musi nam się podobać, a już na pewno niekoniecznie to, co lubią masy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, jasne, ale jednak wiesz, fenomen, zachwyty, same pozytywne recenzje itp.... No i akurat mam książki na stanie więc się proszą o lekturę. Może w akcie desperacji kiedyś przeczytam kolejny tom :P A Ty czytałaś w ogóle?

      Usuń
    2. Pierwszy tom. Ale chyba nawet nie do końca, bo to było po prostu fatalne. Potem próbowałam jeszcze innego, późniejszego tomu (bo wiadomo, debiut, może się jeszcze autorka wyrobi), ale to samo. Język, postacie, sposób narracji tak naiwniutki i płytki, że dałam sobie spokój.

      Usuń
    3. Ja miałam podobne przemyslenia po pierwszym tomie. Agnieszka, wiesz, że na Tobie polegam więc już nie nastawiam się na poprawę.

      Usuń
  2. Mam podobne odczucia odnośnie skandynawskich kryminałów w ogóle. Nie jestem stanie pojąć ich popularności w świecie. Wszystkie na jedno kopyto. Bohaterowie pozbawieni cech indywidualnych, z jednej sztancy. W ramach nauki języka sporo słuchałem i czytałem. Nie pamiętam bohatera-policjanta o uporządkowanym życiu rodzinnym. Zawsze jest to samo. Jakaś była żona, problemy z córką itp. Do tego szefowstwo, które naszego bohatera nie docenia. Sam bohater snuje jakieś mętne rozważania o swoich życiowych problemach, czasem ma jakieś fizyczne dolegliwości w rodzaju biegunki. Zawsze prawie ma jakiegoś starego kumpla w policji, co to mu dostarcza materiałów. Wszystko podlane sosem politycznej poprawności aż do porzygania. I nie ma znaczenia, czy to komunista Mankell, czy jeszcze gorszy komunista Stieg Larsson czy jakiś Adler Olsen. Zawsze jest to samo. Ta pierwsza książka bywa jeszcze znośna, ale potem to już jest tylko wyuczony na kursach dla pisarzy schemat...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W zasadzie się z Tobą zgadzam ale nie całkowicie. Mankella czytałam w 2003 roku, kiedy jeszcze o kryminałach. skandynawskich nic nie słyszałam. To było coś nowego, innego. Potem wpadłam w kryminały islandzkie i o ile początkowe książki Indridasona były jeszcze dla mnie w jakiś sposób odkrywcze, to teraz sa tylko rozrywkowe i czytam je z sentymentu. Z innych Skandynawów czytałam Nesbo i wymęczyłam pierwszą część, Läckberg - wiadomo, porażka, Theorin moim zdaniem niezły, wypada z formatu śledczych o zrujnowanym życiu, a Adlera Olsena lubię. I właściwie tylko jego śledzę z chęcią. Aha, Larssona strawiłam tylko 1 tom. Co do policjanta nieźle to podsumowałeś i masz rację, tak to mniej więcej wygląda ;)

      Usuń