wtorek, 17 września 2013

"Jó-jó" Steinunn Sigurðardóttir



Nie znam wprawdzie wszystkich książek Steinunn, ale jej najnowsza powieść bardzo mnie kusiła - wiedziałam, że jest nieco inna od poprzednich i że zawiera polskie akcenty. Powieści Steinunn lubię - recenzowałam je i tu, i w Archipelagu - ale nie jestem zagorzałą wielbicielką jej prozy. Islandka wprowadza w swoją prozę bardzo dużo elementów poetyckich, a ja z poezją żyję jak pies z kotem. Jó-jó jednak to inna bajka. Zanim zaczęłam lekturę zastanawiałam się nad znaczeniem tytułu, przekonana byłam, że chodzi o ksywkę bohatera, tymczasem to wcale nie imię ani pseudonim lecz zwykła zabawka! 

Akcja powieści rozgrywa się w Berlinie, Martin jest świetnym onkologiem i prowadzi spełnione życie u boku ukochanej Petry. Wydarzenia rozgrywają się praktycznie w jednym dniu życia lekarza, w dniu, w którym obchodzi pół roku wspólnego życia z Petrą. W tym dniu, jego przedostatni pacjent zachwieje ustalonymi ramami jego życia. Starszy mężczyzna z guzem w krtani, który wygląda jak czerwone, świecące jojo, po usłyszeniu diagnozy zaczyna panikować - dla Martina zachowanie bardzo nietypowe, pacjenci przeważnie przyjmują tę wiadomość ze spokojem. Do tego lekarz nie może pozbyć się wrażenia, że tego pacjenta już kiedyś gdzieś spotkał. 
To spotkanie jest przyczynkiem do wspomnień - opis tego dnia przeplata się ze scenami z dzieciństwa Martina oraz z najnowszej przeszłości. Poznajemy więc historię jego dziecięcej przyjaźni oraz pewnego powrotu ze szkoły, który przebiegł inaczej niż zazwyczaj. Steinunn płynnie przechodzi między przeszłością i teraźniejszością, co wymaga sporej uwagi czytelnika. 
  
Ważną rolę w powieści odgrywa także przyjaciel Martina - Francuz o tym samym imieniu, były kloszard, który ląduje przypadkiem na oddziale onkologicznym z guzem jądra. Terapia przebiega pozytywnie, obaj mężczyźni zawierają przyjaźń, a francuski Martin poznaje w berlińskim zoo kobietę swojego życia - niezwykle piękną i wszechstronnie utalentowaną Jadwigę. 

Steinunn nie byłaby sobą, gdyby nie zadbała o poetycką stronę swojej powieści - wśród krótkich dialogów i nieprzyjemnych tematów, przewijają się senne wizje i chłopięce marzenia, dodam, że w ilości dla mnie znośnej:)

Każda rozgrywająca się w Berlinie książka interesuje mnie już z zasady, a jeśli jest ona napisana przez pisarkę takiej klasy jak Steinunn Sigurðardóttir, nie należy czekać, tylko czytać!

Moja ocena: 5/6

Steinunn Sigurðardóttir, Jó-jó, tł. Coletta Bürling, 192 str.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz