Książkę kupiłam już dawno, zachęcona poleceniem padmy, i wreszcie sięgnęłam po nią dzięki stosikowemu losowaniu.
Gilead to zapiski starego, chorującego pastora. John Ames mieszka w Gilead niemal od urodzenia, całe swoje życie poświęcił służbie pastorskiej. Dopiero w podeszłym wieku poznał żonę, która urodziła mu syna. Właśnie do niego kieruje swoje zapiski. Zamiarem Amesa jest pozostawienie listu dla syna, w którym opisuje mu swoje dzieciństwo i przodków, miłość do niego, historię swojego życia, a przede wszystkim przemyślenia, głównie teologiczne.
Pastor odbiega od formy listu i tworzy coś na kształt pamiętnika, luźnych zapisków - myśli się powtarzają, Ames wraca do rozpoczętych wątków, opisuje życie codziennie. Tak, to właściwie pamiętnik, a może nawet zapis hipotetycznych rozmów z synem. Taka forma książki wymaga od czytelnika sporo uwagi podczas lektury.
Książka została nagrodzona Pulitzerem i mimo że myślę, iż rozumiem pobudki jury, mnie ona aż tak nie zachwyciła. Traktowałam ją zdecydowanie poznawczo - losy urodzonego w 1879 roku Amesa ściśle wiążą się z losami stanu Iowa, a nawet całych Stanów Zjednoczonych. Oczami pastora widzimy wojnę secesyjną, kwestię niewolnictwa, a także zwykłe, ubogie małomiasteczkowe życie.
Mimo to, dłużyła mi się lektura powieści Robinson - szczególnie rozważania teologiczne nie trafiły u mnie na podatny grunt.
Moja ocena: 3/6
Marilynne Robinson, Gilead, tł. Witold Kurylak, 279 str., Wydawnictwo Sonia Draga 2006.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz