Agnes Grey to młodsza córka pastora, który podupada na zdrowiu a i nie dysponuje dużymi środkami finansowymi. Wychowana pod kloszem dziewczyna postanawia więc wspomóc rodzinny budżet i nająć się jako guwernantka. Dziewczyna jest pełna dobrych myśli i entuzjastycznie nastawiona do tego zajęcia, jednak okazuje się, że rzeczywistość znacznie odbiega od jej wyobrażeń. Trafia na rozwydrzone, pozbawione jakichkolwiek zahamowań dzieci, do tego wyniosłe, rozpieszczone i trudne do prowadzenia. Nie inaczej jest w kwestii jej chlebodawców, którzy reprezentują zupełnie inny kodeks wartości niż Agnes, a ponadto traktują ją jak służącą.
Ta powieść utrzymana jest w formie dziennika, w którym młoda kobieta zwierza się ze swoich myśli, ale i marzeń związanych oczywiście z zamążpójściem. W ten sposób mamy wgląd w tok myślenia wiktoriańskiej panny – dobrze wychowanej, skromnej i mądrej. I to jest największa zaleta tej książki. Dzięki tej formie to świetny dokument ówczesnego stylu życia i tak należy czytać tę powieść. Starałam się o tym pamiętać, bo oczywiście większość poglądów i myśli Agnes przyprawiało mnie o trzepotanie przedsionków. Na pierwszy ogień poszły mądrości dotyczące wychowania – guwernantka uskarża się, że nie może w swoich podopiecznych wyrobić sobie autorytetu, bo nie wolno jej ich bić. Po przełknięciu tych wywodów, trzeba umieć pogodzić się z tym, że w dziewczynkach zabijane są jakiekolwiek przejawy inicjatywy, aktywności, tupetu. Oczywiście nadrzędną wartością i rozrywką (!) jest kościół – a jaki obraz kobiety przekazuje, wiadomo.
Sporą rolę w książce odgrywa męczenie zwierząt, któremu Agnes jest przeciwna, co jednak nie powstrzymuje autorkę przed szczegółowymi opisami. Niektóre trudno było mi przetrwać, z miłosiernym zabijaniem piskląt kamieniem na czele. Nastawić się jednak trzeba także na kopanie psów, wyrywanie odnóży i inne tego typu wątpliwe atrakcje.
Wreszcie wspomniane wyżej zamążpójście – Agnes wiele razy skarży się na pustkę w swoim życiu, na brak celu i samotność, które może wypełnić tylko miłość. I oczywiście od pierwszego przedstawienia pewnego osobnika płci męskiej wiadomo, że to będzie właśnie ten. Narracja nie pozostawia tu żadnych wątpliwości, co oczywiście ma wpływ na atrakcyjność lektury.
Rozumiem oczywiście, że czytałam książkę napisaną w XIX wieku i odpowiadającą ówczesnym poglądom i ideałom, ale nie mam chyba sił na czytanie takich wychowawczych rewelacji, a także na znoszenie tak czarno-białej narracji (bogaci są zawsze zepsuci i źli, biedni zawsze pobożni i dobrego serca). Doceniam starania tłumaczki w oddaniu stylu epoki, ale ciągłe używanie celownika i konstrukcji "trzeba mi było" skupiło moją uwagę na stałym wyłapywaniu tego zwrotu.
Podsumowując, powieść dla zagorzałych fanek i fanów sióstr Brontë.
Moja ocena: 3/6
Anne Brontë, Agnes Grey, tł. Magdalena Hume, 232 str., Wydawnictwo MG 2012.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz