Dziesięć rozdziałów to dziesięć lotów szybowcem ojca z synem i dziesięć okazji do rozmowy o sprawach błahych i trudnych. Peetu ma niecałe osiemnaście lat i czeka na operację klatki piersiowej w ramach procesu zmiany płci. Urodzony jako Petra od zawsze źle czuł się w swoim ciele, chłopięca tożsamość była dla niego oczywista. Ojciec akceptuje, że ma dwóch synów (Peetu ma starszego brata Pyry) i krótkie, lakoniczne rozmowy w chmurach zmieniają się w wymianę uczuć, bo i on dzieli się swoimi problemami z synem.
Problematyczna jest Anita, matka, która nie potrafi do końca pogodzić się z tym, że jej córka okazała się być chłopcem. Jej zachowanie i próby poradzenia sobie z transpłciowością są całkowicie nieudane, krzykliwe, chaotyczne, bolesne. Całkowitego wsparcia Peetu nie ma także w starszym bracie. Natomiast bardzo wspiera go dziewczyna Aurora, z którą mieszka.
Dzięki przemyśleniom i rozmowom chłopca poznamy jego problemy na przestrzeni lat - począwszy od wyboru przebieralni w szkole po konieczność noszenia całej dokumentacji medycznej w najbardziej błahych sytuacjach. Sporo w książce informacji na temat przebiegu tranzycji płci w Finlandii.
Rozterki i zmartwienia Peetu pozwalają wejść w głowę, w sposób myślenia osoby transpłciowej, a zarazem nastoletniej. Chłopak jest całkowicie skoncentrowany na sobie i nie ma krzty zrozumienia dla matki czy brata. Nie ulega wątpliwości, że sposób w który mama próbuje rozmawiać z Peetu, i w który wyraża swoje wątpliwości jest nieakceptowalny, ale równie przykry jest absolutny brak zrozumienia dla niej, choćby dla faktu, że chciała zatrzymać zdjęcia córki/syna z młodości. To faktycznie książka o transpłciowym nastolatku, więc jego punkt widzenia jest najważniejszy i to rozumiem, zresztą o dynamice rodzinnej nie jest tu aż tak dużo, by do końca zrozumieć niechęć Peetu do matki.
Pomysł na konstrukcję książki jest świetny. Loty szybowcem wprowadzają element kontemplacyjny, dają nić porozumienia, pozwalają na najtrudniejsze rozmowy, bo syn i ojciec siedzą jeden za drugim, nie widząc swoich twarzy. Wynoszenie ponad ziemię, pozwala spojrzeć na wszystko z innej perspektywy. Niestety zupełnie nie podszedł mi język autorki - odebrałam go jako dość toporny, niemelodyjny i choć lubię i cenię lakoniczność, tu ona mi zupełnie nie leżała. Historia jest naprawdę świetna i ważna, ale ten język zepsuł mi przyjemność lektury. Bardzo trudno mi ocenić tłumaczenie, bo nie znam oryginału, ale często nie leżały mi wybory tłumacza, na tytule poczynając.
Moja ocena: 4/6
Siri Kolu, Po lecie wszystko będzie inaczej, tł. Adam Sandach, 120 str., Wydawnictwo dziwny pomysł 2021.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz