Od dawna cieszyłam się na tę lekturę, wyobrażałam sobie, że czeka mnie wielka uczta literacka i czekałam na odpowiedni moment, by zagłębić się w tej obszernej powieści. Srogo się rozczarowałam, nie pamiętam kiedy ostatni raz byłam tak rozczarowana książką.
Dałam się omamić nagrodom, pozytywnym recenzjom i zachwytom. Niestety. Staram się przed lekturą nie zapoznawać dokładnie z treścią ani nie czytać dogłębnie recenzji, by nie zepsuć sobie odbioru ale w tym przypadku nie była to dobra praktyka. Co więcej zanim przeczytałam Balladyny i romanse, kupiłam inną powieść Karpowicza, skuszona promocją. Teraz chyba tylko z ciekawości po nią sięgnę, bo nie spodziewam się fajerwerków.
Do teraz zastanawiam się dlaczego właściwie przebrnęłam przez tę książkę. Chyba tylko dlatego, że do końca miałam delikatną nadzieję na ciekawy zwrot akcji, pozytywne zaskoczenie. Sam zamysł powieści nie jest zły. W pierwszej części Karpowicz opisuje losy kilku osób w Polsce. Olga - stara panna, młody chłopak Janek, Kama i jej narzeczony Artur, siostra Kamy Anna, przyjaciele-geje Rafała tworzą mikrokosmos, w ramach którego autor rozpracowuje sygnalizowane na początku rozdziałów kwestie, takie jak pamięć, czas, entropia czy dusza, często redukowane tylko do banałów z chińskich ciasteczek i prozy Coelho. Paralelnie do wydarzeń ziemskich, rozgrywają się przetasowania w niebie. W tej bliżej nie zdefiniowanej przestrzeni żyją bogowie - wszyscy bogowie. Ta koegzystencja karykaturalnie opisuje życie ziemskie. Eros złośliwie łączy bogów w pary, Nike trzepie kasę na butach, Jezus ma problemy z ojcem, a Afrodyta i Ares myślą tylko o seksie. Pomysł dobry i mający potencjał komediowy, niestety Karpowiczowi nie udało się wywołać u mnie nawet jednego uśmiechu.
Akcja potencjalnie nabiera rozmachu gdy bogowie zstępują na ziemię, a konkretnie do objętego promocją kraju, czyli do Polski. Piszę potencjalnie, bo na ten rozmach i kulminację miałam nadzieję, tymczasem przewracałam kolejne strony i czułam się jakby autor się ze mnie naigrywał.
Moje rozczarowanie jest tym większe, bo mam wrażenie, że autor zmarnował świetny pomysł. Może nie nowatorski, bo czasami miałam wrażenie, że odkrywam inspiracje na przykład Odkryciem nieba Mulischa, ale jednak dobry. Dobry przede wszystkim dlatego, że Karpowicz zachwyca elokwencją, skojarzeniami, odwołaniami czyli smaczkami, które tak lubię. Wrzuca je niemal wszędzie, jeśli nie pasują w treść, umieszcza je w nawiasach. Jest i tyle, że po jakimś czasie już tylko nudzą. Miałam wrażenie, jakby autor chciał w tę powieść władować wszystko, co tylko mu przyszło na myśl. Każdą pointę, każde skojarzenie, każdą ciekawą myśl. I niestety wyszedł monotonny misz-masz.
Nie odkryłam tu większego zamysłu (bo zakładam, że na pewno taki był), celu, pointy. Znalazłam wiele fragmentów pełnych uroku, elokwencji, zachwycających erudycją, niestety grzęzną one w bagnie narracji.
Moja ocena: 2,5/6
Ignacy Karpowicz, Balladyny i romanse, 575 str., Wydawnictwo Literackie 2011.
Dałam się omamić nagrodom, pozytywnym recenzjom i zachwytom. Niestety. Staram się przed lekturą nie zapoznawać dokładnie z treścią ani nie czytać dogłębnie recenzji, by nie zepsuć sobie odbioru ale w tym przypadku nie była to dobra praktyka. Co więcej zanim przeczytałam Balladyny i romanse, kupiłam inną powieść Karpowicza, skuszona promocją. Teraz chyba tylko z ciekawości po nią sięgnę, bo nie spodziewam się fajerwerków.
Do teraz zastanawiam się dlaczego właściwie przebrnęłam przez tę książkę. Chyba tylko dlatego, że do końca miałam delikatną nadzieję na ciekawy zwrot akcji, pozytywne zaskoczenie. Sam zamysł powieści nie jest zły. W pierwszej części Karpowicz opisuje losy kilku osób w Polsce. Olga - stara panna, młody chłopak Janek, Kama i jej narzeczony Artur, siostra Kamy Anna, przyjaciele-geje Rafała tworzą mikrokosmos, w ramach którego autor rozpracowuje sygnalizowane na początku rozdziałów kwestie, takie jak pamięć, czas, entropia czy dusza, często redukowane tylko do banałów z chińskich ciasteczek i prozy Coelho. Paralelnie do wydarzeń ziemskich, rozgrywają się przetasowania w niebie. W tej bliżej nie zdefiniowanej przestrzeni żyją bogowie - wszyscy bogowie. Ta koegzystencja karykaturalnie opisuje życie ziemskie. Eros złośliwie łączy bogów w pary, Nike trzepie kasę na butach, Jezus ma problemy z ojcem, a Afrodyta i Ares myślą tylko o seksie. Pomysł dobry i mający potencjał komediowy, niestety Karpowiczowi nie udało się wywołać u mnie nawet jednego uśmiechu.
Akcja potencjalnie nabiera rozmachu gdy bogowie zstępują na ziemię, a konkretnie do objętego promocją kraju, czyli do Polski. Piszę potencjalnie, bo na ten rozmach i kulminację miałam nadzieję, tymczasem przewracałam kolejne strony i czułam się jakby autor się ze mnie naigrywał.
Moje rozczarowanie jest tym większe, bo mam wrażenie, że autor zmarnował świetny pomysł. Może nie nowatorski, bo czasami miałam wrażenie, że odkrywam inspiracje na przykład Odkryciem nieba Mulischa, ale jednak dobry. Dobry przede wszystkim dlatego, że Karpowicz zachwyca elokwencją, skojarzeniami, odwołaniami czyli smaczkami, które tak lubię. Wrzuca je niemal wszędzie, jeśli nie pasują w treść, umieszcza je w nawiasach. Jest i tyle, że po jakimś czasie już tylko nudzą. Miałam wrażenie, jakby autor chciał w tę powieść władować wszystko, co tylko mu przyszło na myśl. Każdą pointę, każde skojarzenie, każdą ciekawą myśl. I niestety wyszedł monotonny misz-masz.
Nie odkryłam tu większego zamysłu (bo zakładam, że na pewno taki był), celu, pointy. Znalazłam wiele fragmentów pełnych uroku, elokwencji, zachwycających erudycją, niestety grzęzną one w bagnie narracji.
Moja ocena: 2,5/6
Ignacy Karpowicz, Balladyny i romanse, 575 str., Wydawnictwo Literackie 2011.
Aż chciałoby się zapytać na jakiej lekturze swój gust ukształtowali ci od nagród, chociaż zważywszy na relacje Dunin i Karpowicza było to chyba obojętne :-). Podobne wrażenia do Twoich miałem po lekturze "Sońki" - niby wszystko ok, czyta się dobrze, a jednak gdy trochę poskrobie się paznokciem to schodzi politura i pokazują się paździerze.
OdpowiedzUsuńNie strasz mnie "Sońką", bo się okaże, że dwa razy wywaliłam kasę w błoto. W Balladynach to nawet bardzo drapać nie trzeba było, bo niby wszystko fajne, ale kupy się nic, a nic nie trzymało.
UsuńBez przesady, tragedii nie ma, "czyta się", tyle tylko, że to książka przereklamowana ale zdaje się, że przypadku kilku pupili, którzy mają nadawać ton współczesnej literaturze polskiej to zwykła praktyka.
UsuńBalladyny o tragedię się już niestety ocierają. Oświecisz mnie kim są ci inni pupile, bo ja chyba nie zorientowana? Podejrzewam, że Twardoch?
UsuńWystarczy przeczytać listę nominacji do nagrody Nike albo jakąś listę bestsellerów "z pretensjami", o których gdy tylko akcja marketingowa ucichnie słuch bezpowrotnie ginie.
UsuńPewnie tak, ja jakoś nie zaliczałam Karpowicza do tych "słynnych i wspaniałych" ale teraz już wiem. Innych typu Bonda czy Mróz na razie nie tykam.
UsuńHahaha, no to ekstra, bo ja mam sześć książek Karpowicza (czyli chyba wszystkie?) na Kindle'u, kiedyś hurtem kupiłam jego ebooki (bardzo tanie były na szczęście)! :D Jeszcze żadnego nie czytałam, ale sam zakup wziął się stąd, że ogromnie podobały mi się jego teksty w "Bluszczu", ta właśnie elokwencja, zabawa słowami, lekkość... No nic, skoro już mam, to dam kiedyś szansę ;)
OdpowiedzUsuńHaha, to popłynęłaś. Weź przeczytaj, bo ciekawa jestem Twojej opinii!! Albo już wiem w stosikowym ci wylosuję :P
UsuńJa sobie chyba zaraz sama coś wylosuję :D
UsuńSuper, ciekawa jestem, czy się zdecydujesz i na którą książkę.
Usuń