środa, 31 sierpnia 2022
"Koliber" Sandro Veronesi
niedziela, 28 sierpnia 2022
"Zadra" Robert Małecki
Ostatnio zupełnym przypadkiem, przeglądając Legimi, odkryłam, że cykl o Bernardzie Grossie ma kontynuację, co mnie ucieszyło, bo bardzo polubiłam spokojną narrację Małeckiego oraz to, jak kreuje swoich bohaterów. W tym cyklu życie prywatne odgrywa tak samo ważną rolę jak śledztwo i jest tak nie tylko w przypadku komisarza Bernarda Grossa, ale także jego koleżanki Moniki Skalskiej. Nie ukrywam, że byłam ciekawa, jak potoczą się ich losy i dodam, że bardzo rzadko zdarza mi się tak dobrze pamiętać treść poprzednich tomów. O ile szczegóły śledztw i zagadek, z jakimi musieli się zmierzyć policjanci z Chełmży mi umknęły, to nadal byłam dobrze zorientowana w ich prywatnym życiu.
W Zadrze wiąże się ono ze śledztwem, przynajmniej w przypadku Skalskiej. Wszystko zacznie się od samobójcy w lesie, na którego trafiają żołnierze szukający padłych na zarazę dzików. Ciało jest tak zakamuflowane, że znajdują tylko czaszkę i nogę, które odpadły ze względu na siłę grawitacji i rozkład. Okazuje się, że zmarły to Rafał Becker, którego siostra zaginęła wiele lat wcześniej. Tamta historia nigdy nie została rozwiązana, a Gross od razu wiąże te dwie zagadki. I faktycznie sprawa okaże się być bardziej zawiła niż wszyscy się spodziewali, a zaplątani będą w nią były komendant policji, ale i także kochanek Skalskiej, policjant, który popełnił samobójstwo. Będzie tu dużo wątków pobocznych, które zwodzą śledztwo na manowce, jak na przykład przemoc domowa.
Dla mnie jednak najciekawsza wciąż jest warstwa obyczajowa tych kryminałów - rozterki Bernarda, który stoi pomiędzy będącą w śpiączce żoną, a nowym związkiem, sytuacja jego syna (nadal dość enigmatyczna) i wreszcie Skałka, której kochanek popełnił samobójstwo, która w tym tomie nawiązuje bliższą znajomość (choć tylko służbową) z wdową po Grzegorzu.
Przyznam, że lubię kryminały Małeckiego nie za to, że są kryminałami, czyli nie za samą zagadkę, lecz za atmosferę, spokój, brak gwałtownych zwrotów akcji i holywoodzkich zakończeń. Podoba mi się zwyczajność życia, herbata Grossa, niewymuszone rozmowy i melancholia. W Zadrze jest sporo dłużyzn, jak choćby streszczenie Jeziora Bianki Bellovej (świetna książka), które Gross czyta żonie, ale i przemyśleń - mnie one jednak nie przeszkadzały.
Moja ocena: 4/6
Robert Małecki, Zadra, czyt. Piotr Grabowski, 540 str., Czwarta Strona 2020.
czwartek, 25 sierpnia 2022
"Czekaj, mrugaj" Gunnhild Øyehaug
środa, 24 sierpnia 2022
"Mam na imię Lucy" Elizabeth Strout
Spokojna, melancholijna powieść Strout ujęła mnie swoją prostotą. Lucy zachorowała, niestety operacja nie przyniosła natychmiastowego uzdrowienia, komplikacje przykuły ją na kilka tygodni do szpitalnego łóżka. Kobieta tęskni za małymi córkami, mąż nie przepada za wizytami w szpitalu, więc organizuje przylot dawno nie widzianej matki. Lucy od lat nie utrzymywała kontaktu z rodziną, więc ta wizyta jest dla niej ogromnym zaskoczeniem. Także w kwestii logistyki, ponieważ mama przyleciała z niewielkiej mieściny w Illinois, a lotniska i sam Nowy Jork są dla niej przerażające.
Kobiety stopniowo zbliżają się do siebie, rozmawiając o wydarzeniach z przeszłości. Matka wspomina wspólnych znajomych i opowiada ich perypetie. Te historie przeplatane są wspomnieniami Lucy z dzieciństwa i młodości, a także refleksjami na temat jej małżeństwa oraz rodzącej się kariery pisarskiej. Okazuje się, że kobieta dorastała w skrajnej biedzie, w zimnie, głodzie i ciasnocie. Jej zauważone przez nauczycieli zdolności wyrywają ją z domu, jest pierwszą osobą w rodzinie, która wybrała się na studia, co więcej dokonała skoku o kilka szczebli, prowadząc teraz wygodne i dostatnie życie w Nowym Jorku. Ten rozwój jest dla jej rodzinny trudny do przełknięcia, Lucy staje się obca, a niemieckie pochodzenie jej męża jest wielką przeszkodą dla straumatyzowanego wojną ojca.
W tej książce pozornie nie dzieje się wiele, gawędy matki pozornie nie mają wielkiego znaczenia, a to dlatego, że najwięcej Strout ukryła między słowami. Powieść utkana jest delikatnymi wskazówkami, tropami, niedopowiedzeniami i to jest jej największą siłą. W ten sposób autorka buduje urok ale i napięcie w tej narracji. To nie jest spektakularna proza, która rzuca na kolana, porusza do głębi swoją brutalnością czy szczerością, to raczej ten tym książki, który zapada w pamięć i podskórnie boli. Ciekawa rzecz.
Moja ocena: 4,5/6
Elizabeth Strout, Mam na imię Lucy, tł. Bohdan Maliborski, czyt. Danuta Stenka, 224 str., Wielka Litera 2016.
wtorek, 23 sierpnia 2022
"Co ci się przydarzyło? Rozmowy o traumie, odporności psychicznej i zdrowieniu" Bruce D. Perry, Oprah Winfrey
poniedziałek, 22 sierpnia 2022
"Wrony" Petra Dvořáková
niedziela, 21 sierpnia 2022
"Sońka" Ignacy Karpowicz
piątek, 19 sierpnia 2022
"Gambit królowej" Walter Tevis
Przyznam, że nigdy bym o tej książce nie usłyszała, gdyby nie serial. Obejrzawszy jednak najpierw serial, pewnie bym po nią nie sięgnęła, gdyby nie syn szachista. I byłaby to wielka szkoda, bo ta książka tak mnie wciągnęła, że wysłuchałam jej w jeden dzień!
Trudno oczywiście opisać po krótce treść książki, którą wszyscy znają, a serial faktycznie dość wiernie oddał wydarzenia z powieści. Mimo to, czytałam ją z zapartym tłem. Tevis fantastycznie opisał historię Beth - ale przede wszystkim jej przejmującą samotność. Począwszy od śmierci matki, dziewczynka była przecież przeraźliwie samotna, co najbardziej widoczne staje się po tym, gdy odniosła sukces. Szachy są dla niej więc nie tylko logiczną rozrywką, ale wytchnieniem, poczuciem przynależności do pewnego świata, miejscem, gdzie może być sobą i gdzie odnajduje ukojenie.
Szachy odgrywają w powieści ogromną rolę, autor opisuje konkretne ruchy, otwarcia, obrony, zamknięcia - więcej tu konkretów niż w serialu, ale nawet ja, laiczka, z uwagą śledziłam te rozgrywki. Oczywiście dzięki synowi mam jakieś pojęcie, ale sama w szachy nie grywam. Dzięki kreacji Beth i jej przemyśleniom, mogłam jednak świetnie wczuć się w magię tej gry.
Podobały mi się także inne charaktery - przybrana matka jak i mistrz szachowy, który trenuje z Beth. Tutaj wszystkie postaci są samotne, zagubione, zaplątane w świecie. Pociechy szukają w szachach, alkoholu, lekach. Zresztą wątek uzależnień też jest bardzo ciekawy - stopniowe budowanie zależności od leków wśród dzieci w sierocińcu jest zatrważające. Oderwanie, samotność i poczucie zagubienia u Beth są tu czynnikiem sprzyjającym w rozwijaniu uzależnienia, które nie opuści ją przez całe życie. Tym bardziej warto docenić jej siłę i samodyscyplinę, na którą się zdobywa.
Tevis wplata w tę powieść także aktualny ówcześnie wątek konkurencji między USA i Rosją. To okres zimnej wody, napiętej sytuacji, więc wyjazd Beth do Rosji jest problematyczny i nie otrzymuje ona żadnego wsparcia, mimo że reprezentuje swój kraj. To także powieść feministyczna - od najmłodszych lat Beth natyka się na opór. Szachy to nie jest gra dla dziewczynek ani kobiet. Zawsze traktowana jest z pobłażaniem, a gdy staje się mistrzynią, porażka z kobietą jest umniejszająca dla mężczyzny. Beth kocha jednak zwyciężać, kocha walczyć, a walczy nie tylko z przeciwnikami na szachownicy, ale z własnymi demonami i poczuciem bycia niewystarczającą.
Świetna, wielowymiarowa książka, a do tego wspaniale przełożona!
Moja ocena: 6/6
Walter Tevis, Gambit królowej, tł. Hanna Pustuła-Lewicka, czyt. Aleksandra Popławska, 360 str., Wydawnictwo Czarne 2020.
środa, 17 sierpnia 2022
"Słoń z Étretat" Joanna Stoga
poniedziałek, 15 sierpnia 2022
"Stramer" Mikołaj Łoziński
Stramer to nazwisko żydowskiej rodziny, która mieszka na początku XX wieku w Tarnowie. Rodziny niespecjalnie bogatej, a właściwie biednej, wielodzietnej i takiej, jakich wiele. Ojciec Nathan wrócił do Tarnowa z Ameryki, by ożenić się z piękną Rywką. Rywka natomiast cierpliwie znosi wybuchy i depresyjne okresy męża, który z amerykańską swadą za przysyłane przez brata pieniądze rozpoczyna coraz to nowe biznesy, by wreszcie zapewnić rodzinie dobrobyt. Nathan wymyśla, kombinuje, unosi się na fali swoich wizji, a potem upada i nie rozumie, dlaczego kolejny pomysł nie wypalił. Najpierw piekli się po angielsku, a potem kładzie się do łóżka z katarem żołądka. To więc cierpliwa Rywka mrówczą pracą utrzymuje szóstkę dzieci. To ona dba o to, by chodziły do szkoły, bo przecież według Nathana od książek to się tylko oczy psują. A dzieci jak to dzieci są różne. Mają swoje zamiłowania, upodobania i zdolności - większość z nich chętnie się uczy i jest zdolna, co dziwi ojca.
Łoziński sprawnie opisuje przedwojenne realia w Tarnowie oraz zasymilowaną żydowską rodzinę, w której mówi się płynnie po polsku i praktycznie nie zagląda do synagogi. Dzieci są zdolne, oczytane, pracowite, zarabiają na szkołę udzielaniem korepetycji, dorabiają się względnej stabilności. Ot, zwykłe życie. Gdzieś tam w tle jednak istnieje kryzys i polityka, która stopniowo ma coraz większy wpływ na Stramerów. Niektóre z dzieci angażują się w ruchy komunistyczne, a autor dobrze ujmuje mechanizm przyciągania nowo tworzących się partii. Nie ma tu wątpliwości, że ruchy komunistyczne mają gorliwych wyznawców wśród młodych ludzi takich jak dzieci Nathana Stramera - błyskotliwych, żądnych wiedzy, dorastających w biedzie i mających świadomość ogromnych różnic klasowych.
Gdzieś tam pojawia się także widmo wojny i czytając tę książkę, wiemy przecież, jak ona się skończy, ale Łoziński nie stworzył kolejnej powieści o zagładzie. Napisał opowieść o rodzinie i jej losach. Po prostu. Nie ma tu brutalnych scen, nie ma sugestii na temat przyszłych wydarzeń, nie ma wszechwiedzącego narratora. Stramerowie żyją, a historia się wydarza, ma wpływ na ich życie, ale widzimy ją właśnie z ich perspektywy, a nie naszej, współczesnej. Bardzo podoba mi się to podejście, ale także zarysowane przez Łozińskiego charaktery - każde z szóstki dzieci to inny świat i to wyraźnie widać. Podobają mi się także przeskoki w czasie, które zapobiegają niepotrzebnemu wydłużaniu historii i krótkie retrospektywy. Autor dopuszcza do głosu swoich bohaterów naprzemiennie, dzięki czemu bliżej kreśli ich charaktery i punkty widzenia.
Można by powiedzieć, że to kolejna powieść o zagładzie i wojnie, ale ja jej tak nie odebrałam. To powieść o zwykłej rodzinie, którą dopadła historia.
Moja ocena: 6/6
Mikołaj Łoziński, Stramer, czyt. Piotr Grabowski, 440 str., Wydawnictwo Literackie 2019.
piątek, 12 sierpnia 2022
"Kroniki portowe" Annie Proulx
Mając w pamięci, że migały mi bardzo dobre recenzje te książki, spontanicznie zdecydowałam się na jej wysłuchanie. I dobrze, bo gdybym tę książkę czytała, w życiu bym jej nie skończyła. Nawet słuchanie szło mi dość ciężko.
Proulx opisuje historię Quoyle'a - niezgrabnego, postawnego mężczyzny, któremu w życiu niewiele wychodzi. W rodzinie był popychadłem, w szkole ofiarą, w pracy sukcesów nie odnosi, nie mówiąc już o miłości. Z beznadziejnego związku z Petal, która bardziej była zainteresowana innymi mężczyznami niż mężem, pozostają mu dwie córki, które żona tuż przed tragiczną śmiercią próbowała sprzedać. Wtedy w życie Quolye'a wkracza cioteczka, która ma pomysł. Pakuje całą pokiereszowaną psychicznie rodzinkę do auta i wywodzi na Nową Fundlandię. Wybór pada na tę dość nieprzyjazną do życia wyspę, ponieważ stamtąd pochodzą. Quoyle wychował się w USA i niewiele ma pojęcia o miejscu, gdzie rozpocznie nowe życie. Na wyspie okazuje się, że rodzinny dom jest położony na absolutnym zadupiu, do którego trudno się dostać drogą lądową, a poza tym jest totalną ruderą. Pracę załatwił Quoylowi kolega z poprzedniej gazety, w której pracował, bo pewnie i tego nie dałby rad sam sobie załatwić. Rodzina rozpoczyna więc nowe życie i to tyle. Nic wielkiego się nie wydarzy oprócz łowienia fok, homarów i ryb, jedzenia niezdrowych i tłustych potraw, remontowania domu, zajmowania dziećmi i gadania o wszystkim, co związane z morzem i wyspą. Jak dla mnie były to całkowite nudy. Nie zainteresowała mnie treść, nie zaciekawiły postaci, nie zachwycił język. Podoba mi się tylko okładka.
Moja ocena: 2/6
Annie Proulx, Kroniki portowe, tł. Jędrzej Polak, czyt. Maciej Więckowski, 424 str., Wydawnictwo Poznańskie 2019.
czwartek, 11 sierpnia 2022
"Niedźwiedzi bóg" Hiromi Kawakami
Niedźwiedzi bóg to nowela, którą Hiromi Kawakami napisała w 1994 roku. To krótka opowieść o spacerze z niedźwiedziem, nowym sąsiadem narratora lub narratorki (ja wyobrażałam tu sobie kobietę, ale faktycznie nie jest to wyjaśnione w tekście). Ta nietypowa para wybiera się razem nad rzekę, gdzie urządza sobie piknik. Podczas drzemki narratora/-rki niedźwiedź łapie ryby, które potem suszy. W całej opowieści jest tylko jedna interakcja z ludźmi - choć nad rzeką jest ich sporo. To bawiące się dzieci wyśmiewają się z niedźwiedzia. Ta nowela zasadza się jednak na interakcji między tą parą - to relacja pełna respektu, zdumienia, uprzejmości, ale i czułości. Niedźwiedź przybył z odległej prowincji i pragnie nawiązać kontakt, cieszy go nawet najmniejsze powiązanie z narratorem/-rką. Na pozór nie ma tu zbyt wiele pola do interpretacji, mnie jednak uderzył smutek tej historii i samotność jej bohaterów.
Po tragedii, jaka dotknęła Japonię 11 marca 2011 roku, Kawakami napisała tę nowelę jeszcze raz. I znowu niedźwiedź wraz z sąsiadem/sąsiadką wędruje nad rzekę przez pola ryżowe. To już jednak nie jest ten sam świat. To świat po katastrofie, niebezpieczny, promieniujący, groźny. I znowu natykają się na ludzi, którzy nie traktują ich życzliwie. I znowu wracają po wspólnym, mile spędzonym dniu. Kawakami pokazuje w tej wersji, jak bohaterowie próbują odszukać normalność w świecie po. Jak racjonalizują nową rzeczywistość i się do niej adaptują.
Lekturę dopełniają wprowadzenie Karoliny Bednarz, posłowie autorki i słowo od tłumaczki. Te dwa pierwsze koncentrują się na trzęsieniu ziemi i tsunami oraz osadzają te opowiadania w tym kontekście. Dla nieobeznanej tak dobrze z Japonią czytelniczki te uwagi są bardzo cenne. A z ostatniego tekstu tłumaczki dowiedziałam się, że przekład Niedźwiedziego boga to praca zbiorowa - faktycznie bardzo udana. Tak samo jak wydanie tej książki, zresztą nie spodziewałam się czego innego po Tajfunach. Obcowanie z tą książką to po prostu przyjemność dla wszystkich zmysłów - bo ta książka po prostu pięknie pachnie!
Moja ocena: 5/6
Hiromi Kawakmi, Niedźwiedzi bóg, tł. Beata Kubiak Ho-Chi i studenci, 66 str., Wydawnictwo Tajfuny 2019.
środa, 10 sierpnia 2022
"Dom żółwia. Zanzibar" Małgorzata Szejnert
poniedziałek, 8 sierpnia 2022
"Lalka z Lizbony" Iwona Słabuszewska-Krauze
Statystyka lipiec 2022
Przeczytane książki: 11
piątek, 5 sierpnia 2022
"Wiatr" Jozef Karika
czwartek, 4 sierpnia 2022
"Pustostany" Dorota Kotas
środa, 3 sierpnia 2022
"Szachinszach" Ryszard Kapuściński
wtorek, 2 sierpnia 2022
"Posełki" Olga Wiechnik