To najbardziej zaskakująca książka, jaką ostatnio przeczytałam. Powieść subtelna i dosadna zarazem, o kobietach i mężczyznach, o obcości, o wojnie, która toczy się gdzieś w tle, ale jest, o rodzicielstwie, o matkowaniu, o miłości i o filozofii. I zapewne o jeszcze wielu, wielu innych kwestiach, bo przekonana jestem, że każdy odnajdzie w niej coś innego i każdego poruszy inny aspekt.
W pierwszym rozdziale obserwujemy powojenną scenerię w Szczecinie, Rosjanie rabują i gwałcą. Młoda kobieta Alice, pielęgniarka i jej syn próbują opuścić miasto pociągiem. Gdy im się to udaje, matka opuszcza syna na jednym z dworców. Franck zostawia czytelnika z tą sceną i od razu przerzuca go wstecz do Budziszyna u progu XX wieku, gdzie w bardzo dziwacznym domu dorastają dwie dziewczyny. Marthę i Helene dzieli dziewięć lat a łączy poniekąd kazirodczy związek. Nie mogą one liczyć na troskę i miłość matki, która żyje w swoim własnym świecie pełnym bibelotów, gratów, śmieci i zbieranych wszędzie drobiazgów. Matka nigdy nie przynależała do miejscowej społeczności, jako obca z pochodzenia i wyznania, miłością otaczał ją tylko ojciec, który teraz jest na wojnie. Dziewczyny zdane są więc na siebie i gdy nadarza się okazja do wyjazdu do Berlina i zamieszkania u dalekiej ciotki nie zastanawiają się ani chwili. Franck świetnie oddała stosunki w niewielkim mieście, ale jeszcze lepiej wyszedł jej koloryt Berlina lat 20. Dziewczyny zatapiają się w dekadencji stolicy - mają kontakty z artystami, bohemą, chadzają do klubów, są wyzwolone, zmieniają styl bycia i ubierania się. Helene zakochuje się w studiującym filozofię Carlu - ten związek nadaje jej życiu sens, oboje snują plany na przyszłość, które jednak nie zostaną zrealizowane. Nie chcę zdradzić zbyt wiele z dalszej narracji, bo z pewnością ucierpiałaby na tym przyjemność lektury. Ta powieść jest jednak tak pełna wydarzeń, myśli, nawiązań, że nawet w tym fragmencie, który powyżej streściłam, można odnaleźć o wiele więcej wątków.
Dlaczego więc twierdzę, że Południca mnie zaskoczyła - przede wszystkim nie spodziewałam się takiej treści a czytając ciągle się zastanawiałam dokąd mnie autorka zawiedzie. Narracja była dla mnie całkowicie nieprzewidywalna, losy Helene zaskakujące. Ponadto zdumiewało mnie osadzenie akcji w kontekście społeczno-historycznym. Wojna ma ogromny wpływ na losy opisanych kobiet, ale nie jest ona tak wszechobecna jak w innych powieściach i takie jej ukazanie czyni ją groźniejszą. Przerażającą. Oczywiście uwikłanie w uwarunkowaniach politycznych ma ogromny wpływ na życie, ale ja jestem skłonna widzieć tę powieść bardziej jako analizę stosunków między matką i córką. Odrzucenie przez matkę ma wpływ na całe życie Helene, a także na jej macierzyństwo. Zresztą sama Helene jest zagadkowa - czasem zimna i niedostępna, a równocześnie współczująca i troskliwa. Zastanawiam się czy tytułowa południca to nawiązanie do niej czy raczej do matki. W moim odczuciu to żadnej z nich nie pasuje. Sama autorka odnosi tę legendę do Helene, która wraz z rosnącymi problemami staje się coraz cichsza, małomówna i niedostępna.
Południca to ten typ powieści, o których jeszcze długo się myśli, pamięta, rozważa. Z upływem czasu coś innego staje się ważniejsze, inny szczegół zaprząta myśli. Moim zdaniem to jedna z najlepszych laureatek Deutscher Buchpreis.
Moja ocena: 5/6
Julia Franck, Die Mittagsfrau, 430 str., S. Fischer Verlag 2007.