sobota, 8 grudnia 2018

"Wyspa" Sigríður Hagalín Björnsdóttir


Nieco sceptycznie podeszłam do tej książki, ale chciałam wrócić do czytania literatury islandzkiej, której kiedyś, z racji mojej pracy, czytałam bardzo wiele, więc zdecydowałam się na zakup. Jak wiadomo na niewielkiej Islandii pisarzy jest bez liku, stąd mój sceptyzm, zwłaszcza, że ta powieść jest debiutem Sigríður. Przez sporą część książki nie mogłam się więc wyzbyć wrażenia, że to niezbyt udana powieść, ot kolejne czytadło, ale stopniowo pochłaniała mnie wizja autorki i nagle okazało się, że nie mogłam przestać słuchać. Myślę, że Wyspa będzie ciekawsza dla osób, które znają Islandię i specyfikę tej wyspy.

Sigríður przedstawia scenariusz współczesnej katastrofy. Otóż pewnego dnia zostaje zerwana łączność ze światem: nie działa Internet, samoloty i statki znikają z radarów, wszystkie alternatywne i awaryjne ścieżki łączności są martwe. Nikt nie wie dlaczego. Premier i prezydent Islandii są w Europie, więc szybko utworzony zostaje sztab kryzysowy i ustanowiony nowy premier i prezydent. Nikt nie wie, jaka jest przyczyna tego stanu rzeczy, pojawiają się najdziwniejsze teorie o katastrofie, którą przetrwała tylko Islandia. Wyspa staje przed szeregiem problemów - przede wszystkim kwestią wyżywienia a także kilkudziesięciu tysięcy turystów i cudzoziemców, którzy przebywają w kraju. Mimo usilnych prób zachowania porządku, zaczyna szerzyć się anarchia.

Te wydarzenia dotykają Hjaltiego i jego byłą partnerkę. Hjalti jest dziennikarzem, który ma bliskie kontakty z nową premier, Maria i jej dwójka dzieci są cudzoziemcami. Mają wprawdzie islandzkie paszporty, ale kobieta pochodzi z Hiszpanii, a jej młodszy syn jest ciemnoskóry. Maria była skrzypaczką, ale z chwilą, gdy najważniejsze jest zdobywanie jedzenia, nikogo nie interesuje muzyka poważna. Hjalti miota się między tym, co widzi na ulicach, a tym, co głosi rząd. Gdy staje się pomocnikiem nowej premier i tworzy dla niej propagandowe teksty, ta przepaść staje się coraz wyraźniejsza. Dzieci i młodzież tworzą gangi i komuny, w których żyją wspólnie i razem zdobywają jedzenie z ostatnich jeszcze nie do końca splądrowanych sklepów. Na ulicach rządzą nowe siły, których rzekomych zadaniem jest utrzymanie porządku, a tak naprawdę są brutalną bojówką, szykanującą cudzoziemców i turystów. Gdy zaczyna brakować leków, ludzie zaczynają umierać na dotychczas niegroźne choroby.

Słuchając tej powieści, podświadomie szukałam słabych punktów w wizji Sigríður. I faktycznie, jej dystopia nie miałaby racji bytu, gdyby została umiejscowiona w którymś z europejskich krajów. Na Islandii świetnie się sprawdza, znając Islandczyków z przerażeniem podążałam za narracją. Świetnie potrafiłam sobie wyobrazić jak izolacja i surowy klimat wyspy ograniczają szansę zapewnienia wyżywienia takiej liczby osób. Największym zaskoczeniem jednak była dla mnie rosnąca niechęć, a potem nienawiść do cudzoziemców. W obliczu katastrofy, stają się oni zbędni, co więcej umniejszają szanse przeżycia rdzennych Islandczyków.

Podobała mi się konstrukcja powieści - połączenie wydarzeń po katastrofie i sprzed. Początkowo sądziłam, że dzielą je lata, nie spodziewałam się, jak szybko może nastąpić rozkład w społeczeństwie, jak wątpliwa i krucha jest jego stabilność i nie wątpię, że dotyczy to tylko Islandii. Brak jedzenia i kontroli niszczy wszelkie humanitarne odruchy, a ludzi zamienia w hordę zwierząt.

Mimo moich niezbyt wysokich oczekiwań, polecę wam więc tę książkę. Nie spodziewajcie się jednak islandzkich krajobrazów, a nastawcie na dość uniwersalną opowieść o upadku więzi społecznych.

Moja ocena: 4/6

Sigríður Hagalín Björnsdóttir, Wyspa, tł. Jacek Godek, czyt. Andrzej Ferenc, 288 str., Wydawnictwo Literackie 2018.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz