czwartek, 30 czerwca 2011

Statystyka czerwiec 2011

Przeczytane książki: 8 (jedna przerwana)
Ilość stron: 2524

Książki w ramach wyzwania projekt nobliści: 0
Książki w ramach wyzwania reporterskiego: 0
Książki w ramach wyzwania japońskiego: 0
Książki w ramach wyzwania od zmierzchu do świtu: 1
Książki w ramach wyzwania nagrody literackie: 0
Książki w ramach wyzwania peryferyjnego: 0
Książki w ramach wyzwania Haruki Murakami: 0
Książki w ramach wyzwania Bracie, siostro, rodzino: 1
Książki w ramach wyzwania koło barw: 0

Najlepsza książka: "Das Glitzern der Heringsschuppe in der Stirnlocke" Óskar Árni Óskarsson

Ilość książek w stosie: 120

Bardzo dobry miesiąc, przeczytałam naprawdę wiele ciekawych książek - były wśród nich czytadła, ale czytadła niezłe, wciągające. Pewnie dlatego udało mi się przeczytać aż tyle pozycji, bo kilka powieści było typowymi page-turnerami. Książka miesiąca jest dla mnie niesamowitym odkryciem, nadal sporo o niej myślę.

Przy okazji recenzowanej przez Izę "Kartki miłości", wywiązała się dyskusja na temat czytania cyklu Rougon-Macquartów Emila Zoli. Od dawna mam już skompletowany ten cykl i pragnę go w całości przeczytać - odświeżyć książki czytane już dawno i doczytać nieznane mi tomy. Nosiłam się z zamiarem rozpoczęcia tego przedsięwzięcia jesienią. U Izy zauważyłam, że więcej osób ma ochotę na bliższe poznanie Zoli, więc zastanawiam się czy mielibyście ochotę czytać ze mną Rougon-Macquartów, na przykład w ramach bezterminowego wyzwania?

wtorek, 28 czerwca 2011

"Urodziny" Magda Szabó


Bori chce koniecznie być dorosła - nosić piękne suknie, eleganckie płaszcze, buty na obcasach i wreszcie móc zrezygnować ze znienawidzonych warkoczy i upiąć włosy. Niebawem będzie obchodziła czternaste urodziny. Z upragnieniem czeka na ten dzień, przekonana iż rodzice sprezentują jej wybraną suknię i buty. Ogromne rozczarowanie i płacz gdy dostaje tylko, w jej oczach niemodny, płaszcz zimowy są dla rodziców oznaką jej dziecinności. Bori bowiem nie zajmuje się problemami innych, nie zauważa ciężkiej pracy rodziców (ojciec jest kierowcą, a mama zarządza całym domem czynszowym, w którym mieszkają), nie angażuje się w działania grupy pionierów, do której należy. Swój czas spędza na rozmowach ze starszą od siebie sąsiadką, intrygantką Sylvią, na oglądaniu wystaw i dbaniu o swój wygląd. Przeciwieństwem Bori jest Jutka - sierota, która opiekuje się babcią, dba o gospodarstwo domowe, pomaga wszystkim, a równocześnie jest wzorową uczennicą. Można się domyślić, że Szabó ukaże czytelnikowi przemianę Bori.

Ta powieść Szabó jest biało-czarna i przewidywalna. Bori jest przesadnie dziecinna i naiwna, a jej przemiana wystudiowana. Jutka znowu to nadczłowiek pełen pozytywnych cech. W trakcie lektury można odczuć posmak propagandy (a może to znak ówczesnych czasów?): dziewczęta działają intensywnie w swojej grupie pionierów (Jutka jest przewodniczącą), biorą udział w pracach wskazanych przez szkołę, a ich wzorem ma być Benjamin Eperjes - lekarz, który podczas pobytu w więzieniu stworzył pierwszy podręcznik węgierskiego, a którego imię nosi ulica, przy której mieszkają wszyscy bohaterowie. Nie przystają do dzisiejszych czasów reguły życia i zasady, jakimi kierują się rodzice Bori. Można je odebrać jako uroczo staroświeckie (takie były moje odczucia) albo jako denerwujące i papierowe.

Mimo tego książkę przeczytałam w okamgnieniu. Wiedziałam przecież jak potoczą się losy Bori i Jutki, a mimo to nie odłożyłam książki. To z pewnością zasługa stylu Szabó - jej książki czytają się same. I choć nie sądzę, by ta powieść dla młodzieży, znalazła poklask w dzisiejszych czasach, myślę, że warto do niej wrócić, poznać życie w Budapeszcie wczesnych lat sześćdziesiątych i pozwolić sobie na zatopienie się w tej nieco staroświeckiej aurze. Zresztą pewna jestem, że fanów Szabó nie trzeba przekonywać, bo pewnie sięgną po każdą jej książkę, nawet tę słabszą.

Moja ocena: 3,5/6

Magda Szabó, Geburtstag, tł. Mirza Schüching, 318 str., Corvina Verlag

poniedziałek, 27 czerwca 2011

"Duchy w polskich zabytkach" Jerzy Sobczak


"Duchy w polskich zabytkach" to idealna książka dla mnie - łączy w sobie wiele moich zainteresowań - nie brak tu historii i geografii, nawet pod genealogię i imiennictwo można by ją podciągnąć.
Jerzy Sobczak opisuje sześćdziesiąt dwa polskie zamki. Każdy opis pełen jest informacji historycznych o budowie zamku, o jego właścicielach oraz o losach budowli. Przysłowiową wisienką na torcie są legendy związane z konkretnym zamkiem - każdy z przedstawionych zabytków może się poszczycić "własnym" duchem. Nie zawsze jest nim najbardziej znana biała dama, towarzyszą jej także takie postaci jak tajemniczy komtur, bezgłowy jeździec, czerwony upiór czy czarna i szkarłatna dama.
Każdy rozdział zakończony jest informacjami praktycznymi dotyczącymi zamku - położeniem geograficznym i adresem. I tu jedyna uwaga krytyczna z mojej strony - ucieszyłabym się z małej mapki z zaznaczoną miejscowością, w której mieści się zabytek.

Książka jest pięknie wydana - spory format, liczne ilustracje, twarda oprawa oraz szata graficzna zachwycają. To nie jest pozycja do czytania jednym tchem lecz do wielokrotnego przeglądania. W naszym przypadku pochłonęła tak samo mamę, jak i pięcioletnią córkę. Przecież w takich zamkach na pewno mieszkały księżniczki! Wspólnie zrobiłyśmy kilka fotografii, by pokazać wam szatę graficzną tego wydawnictwa.

Na początek wybrałyśmy Krzyżtopór, moim zdaniem najciekawszy polski zamek, który miałam okazję zwiedzać dwadzieścia pięć (!!!) lat temu:)


A tutaj Ogrodzieniec, by pokazać wam ilustrację ukazującą rekonstrukcję zamku. Ryciny z rekonstrukcjami poszczególnych obiektów chyba najbardziej mnie zainteresowały - niektóre z zupełnie podupadłych zamków były kiedyś potężnymi fortecami.


I jeszcze kilka impresji:


Bardzo chciałabym kiedyś zobaczyć większość z tym zamków, policzyłam, że dotąd widziałam zaledwie dwanaście z nich. Polecam wam bardzo tę publikację - jako przewodnik i jako wydawnictwo albumowe do przeglądania w domu.

Moja ocena: 5/6

Jerzy Sobczak, Duchy w polskich zabytkach, 366 str., Wydawnictwo Muza

niedziela, 26 czerwca 2011

"Żyjący z wilkami" Shaun Ellis, Penny Junor


Shaun Ellis to osoba niezwykła - człowiek zakochany w zwierzętach, a szczególnie w wilkach. Zakochany do tego stopnia, że dołączył do watahy dzikich wilków i blisko dwa lata z nimi żył. Zanim jednak przeczytamy jak do tego doszło i jak Ellis sobie radził w lesie, poznamy historię jego życia. Chłopiec dorastał w gospodarstwie dziadków w Norfolk, jego matka spędzała z nim niewiele czasu, ciągle ciężko pracując, by utrzymać siebie i dziecko. Shaun Ellis wychowywał się bez ojca i nigdy nie dowiedział się kto nim był. Dzięki dziadkowi chłopiec pokochał przyrodę, a dzięki swojej samotniczej naturze bardzo wcześnie zaczął obserwować zwierzęta.

Początkowe rozdziały "Żyjącego z wilkami" nieco mnie nużyły, a sposób relacjonowania przeszłości przez Ellisa nawet drażnił. Czyni on to w sposób bardzo prosty, dziecinny wręcz, często podkreśla swój brak edukacji i odmienność. Ale niepostrzeżenie książka wciągnęła mnie na tyle, że czytałam ją niemal bez przerwy. Opisy zachowań wilków oraz przede wszystkim relacje z interakcji z nimi są niesamowite. Ellis faktycznie żył jak wilk - nie mył się, nie przebierał, chodził na czworakach, jadł wspólnie z wilkami surowe mięso, starał się przejąć role w watasze, a nawet niańczył małe wilczęta. Wiedza na temat wilczych zachowań, jaką zebrał Ellis, jest imponująca. Przekazana w przystępny sposób jest przystępna nawet dla laika. Autor wykorzystał swoje obserwacje także w zajęciach z psami - jestem przekonana, że jego wskazówki przydadzą się właścicielom psów. W czasie lektury żałowałam, że nie mogę skonfrontować ich z rzeczywistością.

Powieść Ellisa to nie tylko informacje o zwierzętach, autor nie pomija także szczegółów z życia prywatnego - nieudane związki, długie poszukiwania pracy, bieda, trudności w kontaktach międzyludzkich oraz ciągłe ucieczki do świata zwierząt towarzyszyły mu przez całe życie.

Polskiego czytelnika zaciekawią z pewnością informacje o wilkach żyjących w Polsce oraz o pomocy, jaką uzsykali od Ellisa polscy właściciele gospodarstw nękanych przez te ssaki.

Dzięki "Żyjącemu z wilkami" po raz kolejny nauczyłam się, że nie należy osądzać książki po pierwszych dwudziestu stronach. Z czystym sumieniem polecam wam tę, z resztą pięknie wydaną, książkę.

Moja ocena: 5/6

Shaun Ellis, Penny Junor, Żyjący z wilkami, tł. Dorota Kozińska, 334 str., WAB.

piątek, 24 czerwca 2011

Stosikowe losowanie - runda 7/11

Zapraszam do zgłaszania się do rundy 7. Pary rozlosuję 1 lipca.
Dla przypomnienia zasady:

1. Celem zabawy jest zmniejszenie liczby książek w stosie.
2. Uczestnicy dobierani są losowo w pary i wybierają numer książki dla partnera.
3. Wylosowaną książkę należe przeczytać do końca miesiąca.
4. Mile widziana recenzja, do której link należy zamieścić na moim blogu.
5. Podsumowanie losowania wraz z linkami znajduje się w zakładkach u góry strony.
6. Jeśli wylosowana książka jest kolejną częścią cyklu, można zacząć czytanie od pierwszego tomu.

Serdecznie zapraszam do zabawy i czekam na zgłoszenia wraz z podaną liczbą książek w stosie.

wtorek, 21 czerwca 2011

"Pożeracz snów" Bettina Belitz


Właściwie nigdy nie czytam niemieckich książek w tłumaczeniu, wydawnictwo Znak emotikon przesłało mi jednak tę powieść, więc zabrałam się od razu za lekturę. Czytałam kilka pozytywnych recenzji "Pożeracza snów" na niemieckich blogach, a i z wielką ciekawością przyjrzałam się tłumaczeniu, które zresztą okazało się być świetne. Tylko niemiecki tytuł bardziej mi się podoba, ale on de facto jest nieprzetłumaczalny.

"Pożeracz snów" to właściwie powieść dla nastolatek. Siedemnastoletnia Elisabeth Sturm przenosi się wraz z rodzicami do nowego domu. Przeprowadzka jest jej w niesmak, w gwarnej Kolonii czuła się dobrze, odnalazła się w swojej klasie, nawiązała przyjaźnie, tymczasem rodzicie kupili dom na zapadłej wsi. Elisabeth jest wściekła na rodziców i na cały świat, niespecjalnie ma ochotę na nowe przyjaźnie i jej pierwsze dni w szkole wyrabiają jej opinię osoby odpychającej i zadzierającej nosa. Mieszkanie na wsi staje się dla Elisabeth atrakcyjne gdy pewnego dnia przypadkiem poznaje tajemniczego Colina, który wydaje się być nie z tego świata. Ellie powoli poznaje jego tajemnice i ze zdumieniem odkrywa, że także jej rodzina jest niezwykła.

Muszę przyznać, że początkowo powieść Belitz mnie nie wciągnęła, nawet rozważałam jej odłożenie. Gdy jednak akcja przyspieszyła, a autorka wreszcie wyjaśniła pochodzenie Colina, książka całkowicie mnie pochłonęła. Czułam się niemal tak jak dwadzieścia lat temu - gdy powieść potrafiła mnie wciągnąć do tego stopnia, że czytałam z wypiekami na twarzy do późnej nocy. Wtedy jeszcze nie zamykały mi się przy każdej okazji ze zmęczenia oczy, a niesforny urwis nie dbał o liczne pobudki. Niewątpliwie odmładzające działanie książki jednak dobrze mi posłużyło - nawet zasiadywałam mniej przy komputerze, żeby dokończyć lekturę, a teraz zastanawiam się czy nie wpaść do biblioteki po kolejny tom:)

Jednym słowem - "Pożeracz snów" to miła rozrywka, fajny powrót do czasów nastoletnich i mimo kilku niedociągnięć (niewiarygodne zbiegi okoliczności, nierealistycznie dokonania Elisabeth, natychmiastowa akceptacja sił ponadludzkich) książkę czyta się bardzo przyjemnie.
Szkoda tylko, że nie pozostawiono niemieckiej okładki, IMO dużo ładniejszej:


Za przekazanie powieści po raz kolejny dziękuję wydawnictwu:


Moja ocena: 4/6

Bettina Belitz, Pożeracz snów, tł. Alicja Rosenau, 507 str., Wydawnictwo Znak emotikon

czwartek, 16 czerwca 2011

"Das Glitzern der Heringsschuppe in der Stirnlocke" Óskar Árni Óskarsson


Cudownie melancholijna książka. Odłożyłam ją z ogromnym żalem, bo przytaczane przez Óskara Árniego historie mogłabym czytać bez końca.

Autor wyrusza na wschód Islandii, skąd pochodzi jego rodzina. Właśnie wykaraskał się z ciężkiej choroby i traktuje swoją podróż jako rekonwalescencję. Ale nie myślcie, że to chronologiczna relacja z wyprawy. Ta niewielka książka to zbiór luźnych wspomnień. Autor koncentruje się głównie na swojej babce i jej bracie - pisarzu. Spisane wspomnienia to wręcz ułamki, scenki, skrupulatnie zebrane okruchy. Ich czytanie przypomina przeglądanie wyblakłych fotografii. Zresztą wiele z opisanych epizodów zilustrowanych jest czarno-białymi zdjęciami.
Życie Islandczyków na początku dwudziestego wieku było niewyobrażalnie ciężkie - niewielkie wioski przyklejone do gór, położone na skraju fjordu odcięte były od świata. Przeżycie zimy zależne było tylko od szczęścia i zaradności rodziców. Kobiety najczęściej same dbały o gromadkę dzieci. Dla wielu klepiących biedę i cierpiących w odosobnieniu Islandczyków jedynym wyjściem była emigracja do Kanady. Mimo to widać wśród przodków autora radość życia, a zarazem pokorę wobec natury oraz niezwykłą twardość wobec przeciwności losu.
Brat babki pisarza to postać wyjątkowo - poeta, który publikował pod pseudonimem, podczas gdy pod swoim prawdziwym nazwiskiem prowadził całkiem zwyczajne życie. Fascynujące jest ilu innych pisarzy spotkał w czasie swojego życia. Wydaje się, że w każdym islandzkim fjordzie mieszka przynajmniej jednej pisarz.
Ókar Árni opisuje także kilka własnych spostrzeżeń z jednego z najodleglejszych zakątków Isladii - błyskotliwych i dobitnych.
Jego język jest niepowtarzalny w swojej prostocie - bez zbędnych ozdobników, w prostych, celnych słowach Óskar Árni przedstawia swoje spostrzeżenia. Przekonał mnie, że do zachowania przeszłości nie trzeba opasłego tomu, chronologii i długich wstępów. Uroku książce dodaje mapa Islandii z 1900 roku, wyżej wspomniane fotografie oraz świetne zdjęcie na obwolucie.
Już nie raz pisałam, że niezmiernie lubię czytać rodzinne historie - fascynuje mnie wracanie do przeszłości, próba jej uchwycenia i zachowania. Forma jaką wybrał do tego celu Óskarsson mnie zachwyciła. Czuję się zmotywowana do uporządkowania moich notatek i nagrań, póki nie będzie za późno.

Moja ocena: 6/6

Óskar Árni Óskarsson, Das Glitzern der Heringsschuppe in der Strinlocke, tł. Betty Wahl, 115 str., Transit Verlag.

"Späte Sühne" Viktor Arnar Ingólfsson


To już czwarty kryminał tego autora, po który sięgam. Viktor Arnar nie jest, w moim mniemaniu, mistrzem kryminału ale każda z jego książek przyciąga ciekawą otoczką morderstwa, najczęściej historyczną. Tym razem jednak sięgnęłam po tę książkę ze względu na miejsce akcji.

W gabinecie ambasadora Islandii w Berlinie zostaje popełnione morderstwo. Po wieczorze autorskim kilkoro gości oraz poeta kontynuują rozmowy z ambasadorem w sali konferencyjnej ambasady. Spotkanie się przedłuża, zamówiona zostaje kolacja oraz alkohol - większość gości upija się. Gdy wszyscy opuszczają nocą teren ambasady, okazuje się, że jednego gościa brakuje. Ochroniarz zawiadamia radcę, który odnajduje ciało. Dużą rolę w powieści odgrywa specyfika berlińskiej ambasady. Po zjednoczeniu Niemiec wszystkie placówki dyplomatyczne przenosiły swoje siedziby z Bonn do Berlina. Kraje skandynawskie wspólnie zakupiły teren w centrum stolicy, na którym powstał jedyny w swoim rodzaju kompleks - otoczony miedzianym płotem teren mieści ambasady Danii, Szwecji, Norwegii, Finlandii oraz Islandii. Każdy budynek zbudowany jest w innym stylu, lecz wszystkie zwrócone są do wspólnego dziedzińca, a pracownicy korzystają ze wspólnego domu zwanego Felleshus. Właśnie w nim odbywają się wszelkie imprezy, wystawy i odczyty. Wszystkie te fakty odgrywają w trakcie śledztwa sporą rolę. Viktor Arnar szczegółowo opisuje wnętrza ambasady, zasady panujące na jej terenie oraz w Felleshus.

Dwaj islandzcy policjanci (znani już z poprzednich kryminałów autora) przybywają do Berlina, by zbadać miejsce zbrodni. Po jednodniowym pobycie wracają jednak do Islandii, ze względu na dyplomatyczne zasady śledztwo przeciągnęło się i uczestnicy spotkania zdążyli opuścić już Berlin. Zagadkę rozwiązują wi ęc w Reykjaviku. W trakcie śledztwa cofną się do lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku i będą obracać się głównie w środowisku artystów i hipisów.

Viktor Arnar pisze prostym językiem, książkę czyta się wręcz niepostrzeżenie. I chociaż morderca bardzo długo nie jest jasny, to zabrakło mi dreszczyka emocji, jakiego oczekuję podczas czytania kryminału.

Moja ocena: 3/6

Viktor Arnar Ingólfsson, Späte Sühne, tł. Coletta Bürling, 335 str., Lübbe.

niedziela, 12 czerwca 2011

"Zagubiona przeszłość" Jodi Picoult


Swgo czasu, zachęcona pozytywnymi recenzjami na zaprzyjaźnionych blogach, sięgnęłam po "Bez mojej zgody" Jodi Picoult. Wtedy pobrałam na Tauschticket jeszcze jeden tytuł - "Zagubioną przeszłość" właśnie. Pierwsze spotkanie z Picoult nie rzuciło mnie na kolana, więc do drugiego musiało mnie dopiero zmusić stosikowe losowanie.
Lektura tej książki niestety potwierdziła moje odczucie wobec tej autorki.

Delia Hopkins prowadzi szczęśliwe życie - jest matką małej Sophie, niebawem ma poślubić narzeczonego, mieszka z ukochanym ojcem. Wiele lat tęskniła za matką, która zginęła w wypadku samochodowym, gdy Delia miała cztery lata, ale ojciec starał się jej wynagrodzić tę stratę, zapewniając córce wspaniałe dzieciństwo. Pewnego dnia jednak do domu Hopkinsów wpada policja i aresztuje ojca, który dwadzieścia osiem lat temu rzekomo uprowadził córkę. Zamiast z końcem weekendu odwieźć ją do swojej rozwiedzionej żony uciekł z nią na drugi koniec Stanów. Po aresztowaniu w ciągu dwóch dni ojciec zostaje przeniesiony do więzienia w Arizonie, gdzie nastąpiło uprowadzenie. Delia wraz z córką przeprowadzają się do Phoenix, a jej narzeczony - prawnik, zostaje obrońcą ojca.
Historia Delii wydaje się być ciekawa? Zgoda, co więcej książkę Picoult czyta się szybko i wręcz, mimo opisywanych wydarzeń, dość rozrywkowo. Niestety trudno współczuć wraz z bohaterami. Ich sylwetki są niezwykle płytkie, brak tu jakiejkolwiek głębi charakterów. Delia wyjątkowo lekko przyjmuje ogrom tragedii, jaką na nią spada.

Picoult stosuje ten sam sposób narracji, jak w "Bez mojej zgody". Poszczególni bohaterowie kolejno relacjonują wydarzenia, równocześnie przybliżając własną przeszłość. Lektura tych opowieści przypominała mi do złudzenia scenariusz hollywoodzkiego wyciskacza łez. A niestety, pechowo dla pani Picoult, takich filmów nie trawię. Piramidalne nagromadzenie nieszczęść i zbiegów okoliczności czyni historię Delii tak niewiarygodną, że aż śmieszną. Nie wystarczy uprowadzenie, nie wystarczy alkoholizm partnera, nagle okazuje się, że alkoholików w powieści mamy więcej, a samemu uprowadzeniu towarzyszy jeszcze kilka nieszczęść - jeśli ktoś jednak miałby ochotę przeczytać tę książkę, oszczędzę spojlerów.

Gdyby książki nie czytało się tak szybkio, najprawdobniej bym nie zdzierżyła. Ale że czytałam ją głównie na plaży, potraktowałam ją jako odmóżdżającą rozrywkę. Pani Picoult jednak za dalsze spotkania podziękuję.

Moja ocena: 2,5/6

Jodi Picoult, Die Wahrheit meines Vaters, tł. Ulrike Wasel und Klaus Timmermann, 535 str., Piper.

sobota, 11 czerwca 2011

"Supersmutna i prawdziwa historia miłosna" - wyniki losowania

Pięciopółlatka jak zwykle świetnie się sprawdziła w roli sierotki:


i wylosowała:


Isabelle proszę o kontakt ze mną, adres mailowy znajdziesz w zakładce "o mnie". Gratuluję i życzę miłej lektury, a wszystkim dziękuję za liczny udział w losowaniu.

wtorek, 7 czerwca 2011

"Z ciemnością jej do twarzy" Kelly Keaton


"Z ciemnością jej do twarzy" dorobiło się już mnóstwa, w większości pozytywnych, recenzji w blogowym świecie. I ja otrzymałam tę książkę od wydawnictwa Znak emotikon. Początkowo nastawiona byłam sceptycznie, bo raczej nie sięgam po tego typu literaturę. Czasem jednak mam ochotę na książkę, która jest czystą rozrywką i którą połyka się w przysłowiową jedną noc. A że bardzo cenię wydawnictwo Znak, zaryzykowałam. Przyznam, że było warto, bo "Z ciemnością jej do twarzy" przeczytałam z ogromną przyjemnością.

Przyczyniło się do tego kilka aspektów. Przede wszystkim bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie treść. Okładka (w moim odczuciu koszmarna) nie była zachęcająca i obawiałam się kolejnej wampirzej szmiry (dotąd udało mi się ustrzec przed tego typu książkami). Tymczasem Keaton napisała bardzo wciągającą historię.
Siedemnastoletnia Ari poszukuje swoich rodziców - właśnie trafiła na trop matki, która popełniła samobójstwo podczas pobytu w zakładzie psychiatrycznym. Ta wiadomość jednak nie wystarcza bohaterce, która udaje się do miejsca jej urodzenia czyli do Nowego Orleanu. To miasto nie jest jednak zwyczajne, kilka lat wcześniej, po przejściu wyjątkowo silnych huraganów, stało się Nowym 2 - niszczejącymi ruinami, wykupionymi przez kilka bogatych rodzin, które zamieszkane są przez wyrzutków i odmieńców. Ari podskórnie czuje, że Nowy 2 może stać się jej miastem i że także ona należy do odmieńców. Powiem tylko, że jej odczucia okażą się nie być bezpodstawne, a w Nowym 2 przeżyje wiele przygód.

Najbardziej w całej historii podobało mi się wprowadzenie przez autorkęelementów mitologii greckiej, którą swego czasu pasjami czytałam. Mam wrażenie, iż właśnie ten zabieg nadał powieści najwięcej oryginalności. Z przyjemnością odkrywałam w jaki sposób Keaton zaadaptowała mity do przygód swojej bohaterki.
Bardzo wyczulona jestem na przedstawianie wątków miłosnych, zwłaszcza w książkach młodzieżowych. Keaton bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła - udało się jej nie popaść w kicz ani w przesłodzone opisy. Na pewno przysłużyła się temu narracja prowadzona w pierwszej osobie - Ari zdaje relacje ze swoich przygód, a że jest dziewczyną odważną i konkretną, nie należy się obawiać słodkich opisów.
Jeśli ukaże się kolejny tom tej powieści, z chęcią po niego sięgnę:)
Tymczasem zapraszam was na stronę powieści na FB.
Za przekazanie książki dziękuję wydawnictwu:



Moja ocena: 5/6

Kelly Keaton, Z ciemnością jej do twarzy, tł. Anna Gralak, 260 str., Znak emotikon

piątek, 3 czerwca 2011

"Supersmutna i prawdziwa historia miłosna" Gary Shteyngart - losowanie!


Lenny Abramov pracuje jako koordynator programu "Miłośnicy Wiecznego Życia", pragnie zostać pierwszym nieśmiertelnym ale wpierw musi namierzyć jak największą ilość OWSZ czyli Osobników o Wysokim Stopniu Zamożności, potencjalnych członków MWŻ. Niestety w ciągu rocznego pobytu we Włoszech udało mu się zwerbować tylko jednego klienta, za to niezdrowe jedzenie i styl życia pogorszyły jego wyniki krwi, a spore wydatki status Credit. Ponadto w noc przed wylotem poznał młodą Amerykankę koreańskiego pochodzenia, w której na zabój się zakochał. Lenny jest staroświecki: kocha książki, które dla innych śmierdzą jak stare skarpety, nie ma najnowszego modelu äpärätu, który jest bardziej rozwiniętym smartfonem, skanującym wszystkkich i wszystko oraz służącym do błyskawicznego zbierania informacji. Jego wybranka serca Eunice za to całkowicie oddana jest nowym technologiom, a jej życie i kontakty z bliskimi toczą się wobrębie portalu GlobalTeens. Brzmi utopijnie? Taką wizję świata Shteyngart umieszcza w całkiem niedalekiej przyszłości. W tym świecie USA jest państwem rozkładu i niepokojów, podlega całkowicie azjatyckim supermocarstwom. Ludzie oceniani są według ich wyników Credit oraz poziomu Fuckability.
Z każdą stroną powieści wizja świata jest coraz bardziej zatrważająca - powierzchowność kontaktów międzyludzkich, płytkość komunikacji, nowomowa oraz materializm przerażają. Początkowo uderza podobieństwo do wizji orwellowskiej. Stopniowo jednak czytelnik zaczyna rozumieć, że shteyngertowski świat bazuje na naszym współczesnym, że w tym kierunku zmierzamy. Dowcipna satyra oraz historia miłosna zaczynają smakować bardzo gorzko.

Shteyngart potrafi zachwycić językiem - nowatorskim na płaszczyźnie słownikowej, wartkim i dowcipnym. Koniecznie chcę podkreślić, że tłumacz spisał się naprawdę nieźle. Tłumaczenie wymyślonej przez autora nowomowy na pewno nie było łatwym zadaniem.

Mimo tych wielu zalet nie udało mi się doczytać do końca tej powieści. Losy bohaterów nie zainteresowały mnie aż tak bardzo, bym chciała spędzić z nimi więcej czasu, a wizja świata przeraziła.

Jeśli macie ochotę poznać wizję Shteyngarta, proszę zgłoście swą chęć w komentarzach - 10 czerwca rozlosuję wśród was mój egzemplarz. A wcześniej zapraszam was na stronę książki.

Moja ocena: 3/6

Gary Shteyngart, Supersmutna i prawdziwa historia miłosna, tł. Jerzy Korpatny, 462 str., Świat Książki.

czwartek, 2 czerwca 2011

Stosikowe losowanie 6/2011 - pary

Futbolowa wybiera numer książki dla Maniiczytania (w stosie 110 książek) - 100
Maniaczytania wybiera numer książki dla Paidei (w stosie 46 książki) - 1
Paideia wybiera numer książki dla Karto_flanej (w stosie 149 książek) - 37
Karto_flana wybiera numer książki dla Bujaczka (w stosie 35 książek) -33
Bujaczek wybiera numer książki dla Izy (w stosie 160 książek) - 30
Iza wybiera numer książki dla Anny (w stosie 115 książek) -30
Anna wybiera numer książki dla Futbolowej (w stosie 300 książek) - 17

Proszę o podawanie w komentarzu wybranego numeru oraz tytułu wylosowanej książki a po przeczytaniu linka do recenzji. Efekty stosikowego czytania można znaleźć w zakładce u góry strony.

Przepraszam za jednodniowe opóźnienie w losowaniu, wczoraj niespodziewanie zawiódł internet:(

UWAGA: na przeczytanie wylosowanej książki mamy czas do 30 czerwca.

środa, 1 czerwca 2011

Statystyka maj 2011

Przeczytane książki: 4
Ilość stron: 1838

Książki w ramach wyzwania projekt nobliści: 0
Książki w ramach wyzwania reporterskiego: 0
Książki w ramach wyzwania japońskiego: 1
Książki w ramach wyzwania od zmierzchu do świtu: 0
Książki w ramach wyzwania nagrody literackie: 0
Książki w ramach wyzwania peryferyjnego: 0
Książki w ramach wyzwania Haruki Murakami: 1
Książki w ramach wyzwania Bracie, siostro, rodzino: 1
Książki w ramach wyzwania koło barw: 0

Najlepsza książka: "Piłat" Magda Szabó

Ilość książek w stosie: 122

"1Q84" tom 1 Haruki Murakami


Około dziesięć lat temu zaczytywałam się w książkach Murakamiego. Wtedy szalenie mi się podobały więc niecierpliwie czekałam na kolejne spotkanie z tym pisarzem. Pierwszy tom najnowszej powieści "1Q84" wydawał się być ku temu najlepszą okazją. Niestety ani się nie zachwyciłam, ani nawet nie jestem w stanie powiedzieć, że książka mi się podobała. Przejrzałam sporo blogowych recenzji tego tomu i wydaje się, że w mojej opinii jestem odosobniona. I zastanawiam się co się stało? Czy dziesięć lat zmieniło mnie jako czytelnika, czy recepcja Murakamiego po niemiecku bardziej mi leżała czy też najnowszy utwór po prostu jest słabszy? Nie jestem w stanie odpowiedzieć na żadne z tych pytań, mogę tylko snuć przypuszczenia.

Murakami opowiada naprzemiennie historię dwojga Tokijczyków. Najpierw poznajemy Aomame - trenerkę sztuk walk oraz morderczynię. Siedzi w nieco dziwacznej taksówce, która utknęła w korku, słucha muzyki poważnej i dyskutuje z taksówkarzem jak najszybciej wydostać się z pełnej samochodów autostrady. Gdy opuszcza ją przez strome schody awaryjne świat zaczyna się zmieniać. Najpierw spostrzega ubranego w nietypowy mundur policjanta, by w końcu zauważyć na niebie dwa księżyce. Aomame dochodzi do wniosku, że przenosi się w paralelny świat roboczo nazywając go 1Q84.

Tengo naucza matematyki i marzy o karierze pisarza. Na razie jednak zostaje namówiony przez swojego redaktora do poprawienia nadesłanej na konkurs debiutanckiej powieści siedemnastoletniej Fukaeri. "Powietrzna poczwarka" zachwyca niebanalną fabułą, ale napisana jest tak niezręcznym językiem, iż wymaga daleko idących poprawek. Tengo zmaga się z wątpliwościami natury moralnej, ale w końcu decyduje się podjąć to zlecenie. Treść "Powietrznej poczwarki" zawładnęła nim do tego stopnia, że nie potrafi odmówić.

Jest jeszcze Fukaeri - niezwykła dziewczyna, która wychowywana była do dziesiątego roku życia w tajemniczej sekcie. Tam najprawdopodbniej zetknęła się z Little People i tytułową poczwarką. O Little People czytelnik nie dowiaduje się zbyt wiele, Murakami daje jedynie do zrozumienia, że są oni odpowiednikiem orwellowskiego Big Brothera.

Nie spodziewałam się, że lektura "1Q84" będzie przebiegała tak wolno. Murakami nie potrafił mnie wciągnąć w swoją historię, wątki dotyczące paralelnego świata podobnie jak liczne powtórzenia mnie drażniły. Dopiero pod koniec powieści faktycznie zainteresowałam się historią Aomame i Tengo, których losy najprawdopodbniej niebawem się splotą. Nie podobał mi się również język ale tutaj mam poważne podejrzenia, że to wina tłumaczenia. - niektóre wyrażenia wydawały mi się być zbyt proste, dziecięce wręcz. Dodatkowo z czytelniczego rytmu wybijały mnie błędy, które zdecydowanie powinny były zostać wypałane przez korektę. Ostatnie sto stron jednak zachęciły mnie do przeczytania drugiego tomu i dania szansy Murakamiemu. I na pewno wrócę do tych jego powieści, które mi się podobały - już nawet wyciągnęłam je z biblioteczki i ułożyłam w stosie.

Moja ocena: 3/6

Haruki Murakami, 1Q84, tł. Anna Zielińska-Ellliott, 477 str., Muza.