sobota, 29 lutego 2020

"Schwimmen Tote immer oben?" Michael Tsokos



Poprzednia książka Tsokosa o najczęstszych pomyłkach na temat pracy medyków sądowych cieszyła się taką popularnością, że powstała kolejna, niemniej ciekawa.

W tej publikacji najsłynniejszy medyk sądowy Niemiec rozprawia się z takimi stwierdzeniami, jak tytułowi topielcy, którzy podobno zawsze pływają brzuchem do góry czy eksplodujące ciała, różnice między ranami ciętymi i kłutymi, opisuje działania autoerotyczne, które prowadzą do śmierci czy proces mumifikacji. 

Tsokos bierze na warsztat kolejnych trzydzieści błędów, opierając się w swoich rozważaniach na słynnych serialach kryminalnych, głównie niemieckich. To ciekawe jak często reżyserzy idą na łatwiznę, propagując zupełnie zakłamany obraz pracy medyka sądowego. W większości seriali ma on czas, zajmuje się jednym ciałem i to kilka dni. W salach sekcyjnych nigdy nie widać kilkunastu sekcji na raz, nigdy nie widać współpracy kilkunastu medyków, czemu Tsokos przeciwstawia twarde, statystyczne dane.

Mimo dość poważnej tematyki, to przyjemna książka, głównie dzięki pióru autora - lekkiemu, dowcipnemu, ale i zasadniczemu. Bardzo lubię wyjaśnienia Tsokosa i bardzo lubię książki, które przy okazji przekazują mnóstwo wiadomości, a akurat informacje z tej dziedziny mnie interesują. To pewnie ta chorobliwa fascynacja śmiercią, o której wspomina autor.

Moja ocena: 5/6

Michael Tsokos, Schwimmen Tote immer oben, 176 str., czyt. Erich Wittenberg, Audible Studios 2019.

piątek, 28 lutego 2020

"27 śmierci Toby'ego Obeda" Joanna Gierak-Onoszko


Książka, która zostanie we mnie na zawsze. Książka, która boli, przeraża, przytłacza, ale którą trzeba przeczytać. Gloryfikowana Kanada oddarta z pozłotka, nieporadna i rozdarta. Gierak-Onoszko wzięła na warsztat temat szeroko dyskutowany w Kanadzie, o którym jednak nigdy nie słyszałam. Nie wiem, czy tak nieuważnie śledziłam prasę, czy europejskie media się po prostu nim nie zainteresowały?

Rdzenni mieszkańcy Kanady to nie Winnetou, dzielnie walczący z białymi najeźdźcami, lecz mieszkający w odległych zakątkach północy tubylcy. Walka z nimi była podstępna, bo polegała na zajęciu się dziećmi. Czyli ich odebraniu i wywiezieniu setki kilometrów dalej do internatu, który najczęściej był instytucją kościelną. Można by pomyśleć, że internat oznaczał edukację, szkołę, wyrwanie z marazmu i uwolnienie od pijących rodziców. Otóż nie, oznaczał on poniżanie, bicie, tortury, maltretowanie psychiczne i przemoc seksualną. Oznaczał systematycznie niszczenie dziecięcych dusz. Poziom okrucieństwa przekracza wyobraźnię, chciałam napisać ludzką, ale opiekunami w owych ośrodkach byli ludzie. Los dzieci rdzennych mieszkańców w pewien sposób przypomina mi to, co czytałam o dzieciach ludów zamieszkujących północną Norwegię. Równocześnie niemal w tym samym czasie czytałam Dzieci Aspergera i miałam trudności z rozdzieleniem tego, co dzieciom czyniły siostry zakonne oraz księża i nazistowscy lekarze. Po pewnym czasie okrucieństwo jednych i drugich zlało się w jedną wielką falę przemocy.

Abstrahując już od samego tematu Kanady, książki o takiej tematyce zawsze skłaniają mnie do rozważań na temat ludzkości w ogóle, na temat mojej naiwności (nie ma takich ludzi?) i dlaczego w takich procederach prawie zawsze ręce macza kościół.

Kanada niemal wzorcowo podeszła do rozprawienia się ze swoją bolesną przeszłością - politycy wykonali chyba wszystko - od przeprosin po odszkodowania, choć wiadomo, że krzywd naprawić się nie da. Co ciekawe od oficjalnych przeprosin i uznania winy wymigał się Watykan.

Gierak-Onoszko napisała dobry reportaż. Rozmowom z poszkodowanymi towarzyszą solidnie opracowane fakty, konkretne informacje, tło historyczne. Autorka stara się oddać jak najszerszy obraz problemu, równocześnie zachowując obiektywizm. Czekam na jej kolejne książki.

Moja ocena: 6/6

Joanna Gierak-Onoszko, 27 śmierci Toby'ego Obeda, 344 str., Dowody na Istnienie 2019.

wtorek, 4 lutego 2020

"Wir sind die Wolfskinder" Sonya Winterberg



Wolfskinder, czyli wilcze dzieci to nazwa określająca dzieci, które po II wojnie światowej pozostały na obszarze Prus Wschodnich. Dzieci te miały różnorakie losy, łączyło je jedno - samotność. Gdy zbliżała się Armia Czerwona Niemcy z Prus Wschodnich podejmowali różne decyzje. Najczęściej były to kobiety z dziećmi i wnuczętami, bo mężczyźni albo zginęli na wojnie, albo zaginęli albo zostali w ostatnim momencie powołani do walki. Wiele z tych kobiet zdecydowało się na ucieczkę - wędrując srogą zimą, walcząc o miejsce w pociągu gubiły czasem dzieci. Inne rodziny decydowały się zostać w domach, spodziewając się, że Rosjanie nie są tak groźni jak głosi poprzedzająca ich przybycie fama. Niestety ta decyzja była bardzo brzemienna w skutki - kobiety były zawsze brutalnie gwałcone, czego świadkiem były dzieci. Po spotkaniu z Rosjanami najczęściej dzieci chowały zgwałcone na śmierć matki i musiały radzić sobie same. Te kobiety, które przeżyły umierały prędko z głodu, bo po wojnie w kiedyś bogatych i żyznych Prusach nie było jedzenia. Rosjanie rozkradli wszystkie zapasy, a najczęściej po prostu wszystko niszczyli i palili. Ludzie byli tak strasznie głodni, że gdy zabrakło śmieci, kory, odpadków, wysyłali dzieci na Litwę, by tam żebrały. Podczas tych nielegalnych wyjazdów dzieci ginęły. Niektóre nie miały dokąd wracać, niektóre nie potrafiły odnaleźć drogi, inne trafiały do sowieckich więzień. Większość z nich tworzyła grupy i żyła w litewskich lasach. Litewscy gospodarze, choć biedni, bardzo często litowali się na dziećmi i przygarniali je. Niestety nie było to łatwe, bo za przyjęcie niemieckiego dziecka groziły sowieckie represje. Dzieci więc nie mogły mówić po niemiecku, zmieniały imię i nazwisko, nie chodziły do szkoły, traciły kontakt z rodzeństwem.

Sonya Winterberg udała się na Litwę, by spotkać ostatnie żyjące wilcze dzieci i poznać ich losy. Niestety nie są to szczęśliwe losy. Prawie wszyscy rozmówcy podkreślają dobroć Litwinów, którzy mimo biedy i niebezpieczeństw przysposabiali dzieci, ale ze względu na sowieckie represje prawie żadne z dzieci nie poszło do szkoły. Młodsze dzieci zapomniały język ojczysty, wyparły wiele szczegółów z pamięci, starsze często też nie miały możliwości używania języka. Z powodu braku wykształcenia już jako dorośli skazani byli na ciężką pracę fizyczną i biedę, która bardzo doskwiera na stare lata, ponieważ wszyscy dostają najniższą emeryturę. Dzieci te żyły w głębokiej traumie - wszystkie pochowały własnymi rękami przynajmniej jedną osobę, wszystkie widziały gwałty, wszystkie tęsknią za uczuciem, dotykiem, poczuciem przynależenia do kogoś. Dopiero po uzyskaniu przez Litwę niepodległości mogą poprzez Czerwony Krzyż odszukać swoje rodziny, którym udało się dotrzeć do Niemiec. Dla wielu z nich to nieoczekiwane szczęście, dla niektórych kolejna trauma, gdy krewni w Niemczech odżegnują się od biednej rzekomej rodziny ze wschodu.

W przypadku tych dzieci wojna nadal trwa - większość nigdy nie miała szansy na przezwyciężenie traumy i ułożenie sobie szczęśliwego życia. Prawie wszyscy zaznali ogromnej biedy. Ta książka to straszne, poruszające losy dzieci, które całe życie musiały borykać się z piętnem winy. Bo to właśnie one były obarczane winą za wojnę, chociaż rodziły się w latach 1934-1944. 

Książka Winterberg porusza, zasmuca, ukazuje kolejne oblicze wojny, myślę, że w Polsce raczej nieznane. Warto po nią sięgnąć i nie być obojętnym!

Moja ocena: 5/6

Sonya Winterberg, Wir sind die Wolfskinder. Verlassen in Ostpreußen, 336 str., Piper 2014.

poniedziałek, 3 lutego 2020

"Happy birthday, Türke!" Jakob Arjouni



W zeszłym roku przeczytałam przypadkowo książkę Arjouniego i bardzo polubiłam jego prozę. Mam już na półce kilka dalszych jego powieści, ale zaczęłam od tej serii kryminalnej.

Głównym bohaterem jest dwudziestosześcioletni Turek - Kemal Kayankaya. Nie jest on jednak typowym Turkiem, ponieważ jako dziecko został zaadoptowany przez niemiecką rodzinę, nie zna tureckiego ani tureckich obyczajów, wychowany został jak typowe niemieckie dziecko, a właściwie jak typowy frankfurtczyk. Dla innych jest jednak Turkiem, ze względu na wygląd i nazwisko. A że akcja powieści rozgrywa się w latach 80., Kayankaya ma do czynienia z całą gamą uprzedzeń według fali gastarbeiterów z Turcji. Poniżające stwierdzenia są na porządku dziennym, traktowanie go jak nieproszonego gościa także. Kemal jest prywatnym detektywem, żyje samotnie, dni spędza na pracy lub konsumpcji alkoholu i paleniu. Aż pewnego dnia odwiedza go Turczynka, której mąż został zamordowany. Policja nie czyni właściwie nic, by posunąć śledztwo do przodu, a ona ma pewne podejrzenia. Kayankayę wybrała przypadkowo z książki telefonicznej, zachęciło ją do kontaktu jego tureckie nazwisko. 

Kemal porusza się po najciemniejszych ulicach Frankfurtu, przesiaduje w spelunkach, rozmawia z podejrzanymi typami, spotyka prostytutki i ich alfonsów, pije litrami whiskey i się bije. W dosłownym tego słowa znaczeniu - siniaki czy obite nerki to dla niego nie problem, najważniejsze, że śledztwo posuwa się do przodu. 

Nawet jeśli rozwiązanie zagadki jest dość łatwe do przewidzenia, to książka trzyma w napięciu. To rasowy kryminał, co ciekawe Arjouni na 170 stronach potrafił przedstawić to, co nie jednemu słynnemu autorowi zajęłoby co najmniej czterysta. Mimo to niczego w tej książce nie brakuje - są przemyślenia i opisy, jest akcja i rozmowy. Bardzo ciekawy początek serii, którą mam zamiar kontynuować.

Moja ocena: 4/6

Jakob Arjouni, Happy birthday, Türke!, czyt. Rufus Beck, 170 str., Diogenes Verlag 2007.

niedziela, 2 lutego 2020

"Eberhofer, zefix!" Rita Falk



Ta niewielka książka była miłym przerywnikiem, bo jest ona tylko gratką do fanów Eberhofera. To zbiór kilku historii z życia Franza, które uzupełniają pozostałe tomy. Jest więc opowieść o tym, jak Franz dostał psa, historia kuriozalnej wycieczki do Austrii z kumplami z wioski czy wspólny sylwester z Rudim.

Ze względu na niewielką objętość te opowiadania nie zachwycają w szczególny sposób, poza tym niektóre z nich trudno umieścić w życiu Franza, w związku z czym nie nawiązują do kształtowania jego charakteru i są w pewien sposób zawieszone w przestrzeni. Ta książka powstała na fali popularności pozostałych kryminałów i trudno się oprzeć wrażeniu, że jedynym jej celem było żerowanie na wyżej wymienionej. Ktoś, kto nie zna tej serii, na pewno po tę publikację nie sięgnie, a jeśli nawet, to na pewno tego cyklu nie pokocha. Zagorzały fan będzie raczej rozczarowany, no chyba, że jest aż tak wielkim fanem, że o Franzu może czytać wszystko.

Nie była to strata czasu, bo książki wysłuchałam, jak zwykle, w świetnej interpretacji Christiana Tramitza, ale ze spokojnym sumieniem jej nie polecę.

Moja ocena: 3/6

Rita Falk, Eberhofer zefix!, czyt. Christian Tramitz, 96 str., dtv 2018.

sobota, 1 lutego 2020

Stosikowe losowanie 2/20 - pary

Agnes wybiera numer książki dla Anny (w stosie 276 książek) - 211
Anna wybiera numer książki dla Gucimal (w stosie 25 książek) - 15
Guciamal wybiera numer książki dla ZwL (w stosie 1100 książek) - 389
ZwL wybiera numer książki dla Maniiczytania (w stosie 43 książki) - 21
Maniaczytania wybiera numer książki dla Agnes (w stosie 20 książek) - 2