niedziela, 30 listopada 2014

Statystyka listopad 2014

Przeczytane książki: 6 + 1 przerwana

Ilość stron: 1960

Książki w ramach wyzwania projekt nobliści: 0
Książki w ramach wyzwania południowoamerykańskiego: 1
Książki w ramach wyzwania Czytamy Zolę: 0

Ilość książek w stosie: 124

I jeszcze jedno ogłoszenie. Słyszeliście już o Robótce?? Jeśli nie, pędźcie szybko tutaj i bierzcie udział! Uważam, że to świetna inicjatywa, byłoby mi bardzo miło, gdybyście znaleźli chwilę, by ucieszyć Dzieciaki-Starszaki.

Stosikowe losowanie 12/14 - pary

Anna wybiera numer książki dla Gucimal (w stosie 130 książki) - 23
Guciamal wybiera numer książki dla Marianny (w stosie 109 książek) - 2
Marianna wybiera numer książki dla Maniiczytania (w stosie 150 książek) - 56
Maniaczytania wybiera numer książki dla Anny (w stosie 26 książki) - 18

piątek, 28 listopada 2014

"Rany kamieni" Simon Beckett



Tak się złożyło, że Rany kamieni to pierwsza książka Becketta, którą przeczytałam, a raczej wysłuchałam. Mimo że pociąga mnie tematyka kryminalno-prosektoryjna, jakimś sposobem nigdy nie wpadły mi w ręce książki tego autora. Rany kamieni przywędrowały do mnie same, w postaci audiobooka, który przydał się na długie dojazdy do szkoły. Ale nie myślcie, że słuchałam tej książki z dziećmi:)

Akcja powieści rozpoczyna się od środka. Młody Anglik porzuca zabrudzone krwią auto i rusza na piechotę przez francuską prowincję. Jako że wydaje się przed czymś uciekać, korzysta z bocznych dróg i spragniony trafia do odległego gospodarstwa. Wypija szklankę wody i rusza dalej. Daleko jednak nie zajdzie, wpada bowiem w nielegalnie zastawione sidła. Pułapka kiereszuje mu nogę do tego stopnia, że traci przytomność, nie zdoławszy uwolnić się z metalowych szczęk. Mężczyzna budzi się na poddaszu szopy, a jego wybawicielką okazuje się być kobieta, która wcześniej poratowała go szklanką wody. Mathilde nie mieszka jednak sama. W tym nietypowym gospodarstwie rządzi apodyktyczny ojciec - Arnauld, a kobiecie towarzyszy dużo młodsza siostra - osiemnastoletnia Gretchen - oraz niemowlę. Krok po kroku Sean odkrywa prawdę o tym dziwnym miejscu. W pewnym stopniu zauroczony tajemniczą Mathilde postanawia zostać w gospodarstwie do całkowitego wyleczenia nogi oraz pomóc rodzinie w remoncie zrujnowanego domu. Nie jest to łatwa decyzja, bo Arnauld jest osobą nieobliczalną, łatwo wpadającą w gniew, nie znoszącą sprzeciwu i niemiłą w obyciu. Sean nie widzi jednak alternatywy, nie ma planów na przyszłość i pozostanie we Francji wydaje mu się być najlepszą opcją. Beckett stopniowo przemyca wcześniejsze losy Seana - akcja przeplatana jest rozdziałami, w których wyjaśnia się dlaczego mężczyzna ucieka.

Rany kamieni nie są thrillerem, który wciąga od pierwszej strony. Co więcej początek nudził mnie do tego stopnia, że nie jestem pewna czy nie przerwałabym lektury. Stopniowo jednak atmosfera się zagęszcza; demoniczna Gretchen - uwodzicielka o destrukcyjnych zapędach, która ma bardzo wybiórczą pamięć oraz na pozór pokorna i cicha Mathilde stanowią najciekawszą wątek powieści. Nic nie mogę zarzucić językowi Becketta i właśnie dzięki niemu oraz dzięki świetnej interpretacji lektora wysłuchałam tę książkę do końca. Samo zakończenie nie było dla mnie wielkim zaskoczeniem i tak naprawdę dość dobrze wpisało się w spokojny rytm powieści.

Moja ocena: 3/6

Simon Beckett, Der Hof, tł. Juliane Pahnke, 464 str, czytał Johannes Steck, Argon Verlag 2014.

czwartek, 27 listopada 2014

"Raz. Dwa. Trzy" Hubert Klimko-Dobrzaniecki



Nareszcie! Od dawna czekałam na objawienie czytelnicze. Miałam ogromną ochotę na poznanie autora lub autorki, którzy mnie zachwycą, pokażą coś nowego, zafascynują i wciągną w swój świat. Żałuję, żes tak długo zwlekałam z lekturą powieści Dobrzanieckiego. Co gorsza kolejna jego książka, którą mam w stosie, jeszcze się ze mną nie przeprowadziła i będę musiała zaczekać, aż do mnie dotrze. 

Raz. Dwa. Trzy rozpoczyna się wielkim tąpnięciem - od pierwszej strony porywa i nie spuszcza z tonu do ostatniego słowa. Trzech chłopców, małe miasteczko, chore stosunki rodzinne, brak miłości, czasu, zrozumienia. Bagno, w którym grzęzną coraz głębiej. Autor opisuje życie na prowincji z punktu widzenia chłopców, a później nastolatków. Dba o odpowiedni koloryt językowy, potrafi przedstawić punkt widzenia dziecka, które nie rozumie zachowania dorosłych. Dużo tu wulgaryzmów, seksu, złośliwości i chamstwa - to świat widziany w krzywym lustrze, bez perspektyw i bez widoków na poprawę losu. Rodzice determinują życie dzieci, sami są zagubieni w swoich problemach i nie mają mocy ani wystarczająco szerokiego horyzontu, by je dostrzec.

W powieści Dobrzanieckiego ujął mnie nie tylko język, ale także jego obserwacje, bardzo celne. Opis mieszkańców bloku, do którego przeprowadza się jeden z chłopców, mistrzowski!

Wychodzi na to, że od książek sielskich i pozytywnych wolę właśnie mroczne, nie dające nadziei na zmianę, portretujące ludzi uwikłanych w swój los. Klimko-Dobrzaniecki zdecydowanie awansuje na listę pisarzy do skompletowania.

Moja ocena: 5/6

Hubert Klimko-Dobrzaniecki, Raz. Dwa. Trzy, 216 str., Wydawnictwo Ha!art 2007.

wtorek, 25 listopada 2014

O-S-I-E-M!

Tak osiem. Osiem lat mojej pisaniny. 

Bloga założyłam 5 dni po pierwszych urodzinach mojej córki i tak sobie to moje trzecie dziecko z nami rośnie. Przez te osiem lat opisałam tutaj niemal każdą przeczytaną książkę - kilka wyjątków to recenzje dla Archipelagu oraz pozycje stricte naukowe. 
Nadal piszę głównie dla siebie, ale nie ukrywam, że bardzo cieszą mnie czytelnicy, a pozytywne słowa podbudowują. Nie jestem blogerką lajfstajlową, rozpoznawalną, nie udzielam się w dyskusjach, nie jeżdżę na spotkania i pewnie nigdy się to nie zmieni. Lubię ten mój cichy kąt i staram się go jak najlepiej pielęgnować.

Kolejna rocznica jest zawsze okazją do podziękowania wam - za komentarze, za uwagi, za lajki na fejsbuku (ostatnie tak wiele nowych osób polubiło moją stronę!) nawet! Gdy zakładałam bloga nie miałam pojęcia, że jeszcze inni piszą o książkach i nawet nie wyobrażałam sobie, że kogoś dzięki blogowi poznam osobiście! Teraz wiem, że w sieci są osoby, z którymi można podyskutować i wymienić spostrzeżenia. Bądźcie nadal, piszcie i zaglądajcie do mnie:)

Z okazji tej rocznicy mam do was jedną prośbę: byłoby mi miło gdybyście zostawili komentarz pod tym postem. Chciałabym choć raz zobaczyć ile osób i kto do mnie zagląda:) Pewnie zdziwicie się czemu nie skorzystam z google analytics i nie przeanalizuje statystyk - chyba wolę taki bardziej staroświecki (!) i osobisty sposób kontaktu. Za każdym razem gdy zamierzam przestudiować statystyki mój zapał upada i wolę poczytać wasze blogi:)
A teraz zapraszam was na kawałek znalezionego na Pintereście tortu:


poniedziałek, 24 listopada 2014

Stosikowe losowanie 12/14

Zapraszam do zgłaszania się do rundy grudniowej! Pary rozlosuję 1 grudnia, czas na przeczytanie książek mamy każdorazowo do końca miesiąca.

Dla przypomnienia zasady:

1. Celem zabawy jest zmniejszenie liczby książek w stosie.

2. Uczestnicy dobierani są losowo w pary i wybierają numer książki dla partnera.

3. Wylosowaną książkę należy przeczytać do końca miesiąca.

4. Mile widziana jest recenzja, do której link należy zamieścić na moim blogu.

5. Podsumowanie losowania wraz z linkami znajduje się w zakładkach z boku strony.

6. Jeśli wylosowana książka jest kolejną z cyklu, można przeczytać pierwszy tom.

Serdecznie zapraszam do zabawy i czekam na zgłoszenia wraz z podaniem liczby książek w stosie.

"Oko świata. Od Konstantynopola do Stambułu" Max Cegielski



Chyba nigdy nie pisałam, że czuję ogromną sympatię do Turcji. Mój mąż wiele lat zwiedzał Turcję, aż po jej wschodnie krańce, mówi po turecku i zaraził mnie miłością do tego kraju. Dzięki niemu poznałam także przemiłych, serdecznych Turków.  I dlatego książka Cegielskiego stanęła na mojej półce. Niestety jej lektura nie dostarczyła mi oczekiwanej satysfakcji.

Reportażom Cegielskiego niewiele można zarzucić. Autor odwiedza Stambuł wiele razy, nie ogranicza się do dzielnic turystycznych lecz zapuszcza się na przedmieścia, do których nawet rodowici Stambułczycy nie zaglądają. Cegielski pragnie jednak oddać jak najbardziej pełny obraz tego miasta i stara się poznać i porozmawiać z przedstawicielami wszystkich warstw społecznych i grup religijnych. Zaimponowała mi jego ciekawość i dociekliwość, a także pokora wobec interlokutorów. Wiele razy pisałam, że nie znoszę pychy podróżników, ich zapatrzenia w siebie i poznawania kraju przez pryzmat własnego ja. Podobnie sprawa się ma u Cegielskiego, który stara się być przeźroczysty, pewnie mając w pamięci relacje wcześniejszych zafascynowanych orientem podróżników. Ich pycha i poczucie wyższości wobec mieszkańców Orientu tak samo go odrzuca, jak i mnie. Autor skrupulatnie odszukuje relacje pierwszych ciekawych mitycznego miasta Europejczyków, podąża ich tropem oraz bacznie obserwuje zmiany jakie zaszły w Konstantynopolu.
Oko świata to porządna dawka tureckiej historii, naświetlenie jej z wielu punktów widzenia i próba diagnozy współczesnego społeczeństwa tureckiego. Cegielski wyzywa czytelnika na próbę - niewiele objaśnia, zakłada, że należy posiadać elementarną wiedzę na temat historii Konstantynopola i pozwala skoczyć na głęboką wodę. Co więcej, przerzuca z dzielnicy w dzielnicę, z jednej epoki do drugiej. Gdy czytelnik zdążył oswoić się z Konstantynopolem, ląduje na przedmieściach Stambułu. Nie należy więc traktować tej książki jako przewodnika. Trudno będzie się z nią poruszać po mieście. To raczej lektura przygotowawcza, a potem retrospektywna, bo pewna jestem, że wizyta w Stambule zmieni odbiór książki.

Czemu więc Cegielski nie dostarczył mi literackiej satysfakcji - jego styl pisania odebrałam jako nużący. Nie potrafił przykuć mojej uwagi, a niektóre rozdziały przypominały bardziej podręcznik historii niż reportaż. Najciekawsze fragmenty to opisy rozmów, charakterystyka mieszkańców Stambułu, ale toną one wśród informacji historycznych.
Mimo to, jeśli uda mi się wyjechać do Stambułu na pewno do tej książki wrócę.

Moja ocena: 4/6

Max Cegielski, Oko świata. Od Konstantynopola do Stambułu, 341 str., Wydawnictwo WAB 2009.

poniedziałek, 17 listopada 2014

"Ostatnie fado" Iwona Słabuszewska-Krauze



I trafiłam na kolejne czytadło, jeszcze bardziej czytadłowate niż poprzednia książka. Aż zaczęłam się wstydzić, że tak nazwała powieść Wardy, bo przy Ostatnim fado to jednak wysokie loty.
W przypadku tej książki skusiła mnie oczywiście Portugalia i zapowiedź przyjemnej lektury. Po raz kolejny jednak się przekonałam, że nie nadaję się do przyjemnych lektur. Wszystkie książki spełniające warunki do stania się niezobowiązującą rozrywką na długie wieczory po kilkudziesięciu stronach mnie nudzą, denerwują lub zniesmaczają. Przeżywam chyba kryzys doboru książek (bo w końcu całkiem niedawno porzuciłam powieść z górnej półki), albo sama nie wiem, czego chcę. Ale przynajmniej konsekwentnie zmniejszam stos, wyciągając z niego pozycje, które niemal już przyrosły do półek, równocześnie zapełniając kindle kolejnymi. No ale tych przynajmniej nie widać!

Ale wróćmy do powieści Słabuszewskiej-Krauze. Główna bohaterka, polska emigrantka z Dublina, podczas pobytu w Warszawie spotyka swojego kuzyna - osobę dla niej bardzo ważną. Przez wiele lat właśnie on był dla niej największym autorytetem. Podróżnik, lekkoduch, niespokojna dusza, człowiek, który zwiedził cały świat i z niejednej miski jadł. Jednym słowem ideał, który nie wiedzieć czemu nagle przestaje podróżować. To, co było istotą jego życia, nagle przestaje nią być. Rzekomo dlatego, że Dominik, tak jak jego matka w wieku osiemdziesięciu lat, traci pamięć. Z tego tracenia niewiele widać, co więcej okazuje się, że jednak dobrze pamięta swoją przeszłość i po wspólnym przeglądaniu pamiątek z podróży daje Alicji list do pewnej kobiety. Rosa mieszkać ma w Lizbonie i wszystko wskazuje na to, że łączyło ją z Dominikiem uczucie. List ma zostać wysłany z Dublina ale kuzynka postanawia wybrać się do Portugalii i odszukać adresatkę. Nic o niej nie wie, nie zna kraju, ale za to świetnie zna język (podobno Dominik nauczył ją słówek po swoich pobytach w Brazylii) i nie wiedzieć czemu nie zawiadamia kuzyna o planach, nie mówiąc nawet o tym, że nie wpada na pomysł, by go o przeszłość bardziej szczegółowo dopytać. Dziewczyna krąży więc po Lizbonie, prowadzi długaśne rozmowy z jej mieszkańcami, po portugalsku a jakże, bazując według jej słów na kursie języka (wcześniej nie było o tym mowy) i na brazylijskich słówkach. Aha. Na kursie nie dowiedziała się niczego o portugalskiej literaturze, bo gdy w antykwariacie kupuje przewodnik po mieście autorstwa Fernanda Pessoi, bardzo jest zdziwiona, że został napisany w latach dwudziestych. Z książką w ręku zwiedza więc miasto, poszukując informacji o Rosie. Jej mieszkanie stoi puste, a sąsiadka jest bardzo opryskliwa. Bohaterka jednak stosując swoje wybitne umiejętności detektywistyczne i językowe wyciąga z niej co raz więcej informacji. Teresa przyjaźniła się z Rosą, obie były fadistkami. Alicja jakoś nie wpada na pomysł dopytania o szczegóły u innych sąsiadów, tylko pozwala się zwodzić humorom Teresy i krok po kroku próbuje dociec prawdy. Wizyta w muzeum Amálii Rodrigues owocuje nowymi informacji, aczkolwiek początkowo mało kto jest w stanie sobie przypomnieć jakąś Rosę. Później jednak okazuje się, że właśnie Rosa miała wyjątkowy talent i przyciągała tłumy na koncerty. 

Historię tę autorka dawkuje nam w postaci krótkich, maksymalnie trzystronicowych rozdziałów, przeplatając je ustępami o życiu mieszkańców kamienicy, w której mieści się hostel bohaterki oraz fragmentami, których bohaterem jest Pessoa. Te ostatnie są najmocniejszą stroną książki. Autorka nieźle naszkicowała obraz poety, jego rozterki i wahania. Rozdziały o życiu Pedra-rybka i jego problemach z wychowaniem nastoletnich dzieci są już banalne. Scena pomocy podczas porodu sąsiadki jest wręcz kuriozalna - Pedro nie dzwoni po karetkę, bo się nie opłaca, a w jaki sposób jego pomoc w końcu wygląda, poza tym, że po fakcie jednak po karetkę dzwoni, która notabene przyjeżdża po chwili, nie wiadomo. 
Jakby nie było tutaj mało wątków, autorka próbuje także oddać rozterki głównej bohaterki - niby samodzielnej i zadowolonej z życia ale równocześnie samotnej i niepewnej. Dziewczyna myśli o swoim przyjacielu z Dublina, ale nie wiedzieć czemu do niego nie dzwoni. Jej wahania i wnioski ocierają się mocno o złote myśli Coelho - w sumie to jeden obszar językowy.

Słabuszewka-Krauze próbowała naszkicować obraz Lizbony - opisy mieszkańców, życia Pessoi i samego miasta z pewnością miały służyć oddaniu jak najpełniejszej wizji portugalskiej stolicy. Moim zdaniem jednak rozmieniają powieść na drobne. Za dużo tu wszystkiego, a miłość jest zbyt banalną spoiną wszystkich wątków.

Zagorzałym fanom fado, Lizbony, kawy i azulejos polecam.

Moja ocena: 3/6

Iwona Słabuszewska-Krauze, Ostatnie fado, 315 str., Wydawnictwo Otwarte 2011.

piątek, 14 listopada 2014

"Nikt nie widział, nikt nie słyszał" Małgorzata Warda



Cieszę się, że w ramach przeprowadzki zabrałam ze sobą tylko część mojego stosu, dzięki temu sięgam po książki, które kurzyły się na półce już od lat. Nawet nie pamiętam już dlaczego kupiłam powieść Małgorzaty Wardy - może skusiły mnie pozytywne recenzje, a może promocja? Zakładam, że to pierwsze, podparte dobrą ceną. 
Sięgając po tę książkę oczekiwałam wyrazistej prozy, dryfującej nieco w stronę reportażu - to pewnie wina sugestywnej czarno-białej okładki. Gdy spojrzałam na drugą stronę obwoluty miałam jednak ochotę zrezygnować z lektury - rekomendacja Janusza L. Wiśniewskiego jest dla mnie antyreklamą. Dotąd niemile wspominam moje pierwsze i ostatnie spotkanie z jego prozą.

Powieść Wardy nie wywarła na mnie wielkiego wrażenia. Autorka porusza wprawdzie tematykę, które należy do kręgu moich zainteresowań. Tylko nie pytajcie czemu interesuję się porwaniami!
Nikt nie widział, nikt nie słyszał to opowiadane naprzemiennie historie młodych kobiet. Jest wśród nich Lena - młoda studentka, która dorabia sobie pracą modelki dla studentów ASP i która boryka się z traumą, jaką przeszła po zaginięciu jej siostry. Kolejna to Agnieszka - żyjąca we Francji Polka, która ma bardzo traumatyczny stosunek do matki. I wreszcie Monika, którą spotkał los podobny do Nataschy Kampusch i która osaczona przez media próbuje dojść do siebie po traumatycznych przeżyciach i ucieczce z domu oprawcy. Niemal od początku książki Warda sugeruje, że wszystkie trzy kobiety łączy nie tylko trauma ale że ich losy, w którymś miejscu się splotły. 

Mocną stroną książki jest nie tyle historia kobiet, co ich psychologiczny szkic. Autorka szczególnie zadbała o medyczne czy właśnie psychologiczne tło, problemy bohaterek ma swoją przyczynę w ich przeszłości. To właśnie zachowanie matek, ich sposób wychowania, interakcji z córkami definiuje ich przyszłe życie. I o ile problemy i konkretne działania dziewczyn są realistyczne, to jednak zaskakuje jak dobrze radzi sobie Lena z utratą matki, siostry, częstymi przeprowadzkami w dzieciństwie, nieobecnym duchem ojcem i brakiem przyjaciół. Zachowanie Agnieszki natomiast wydaje się bardziej przystawać do jej przeszłości, którą w sporym zakresie wyparła.

Nie zachwycił mnie język pisarki - wydawał mi się być zbyt zwyczajny i niestety w niektórych dialogach dość sztywny. Mimo to, ta książka jest z gatunku tych, które czyta się niemal jednym ciągiem.

Mimo ważkiej tematyki i dość ciekawego ujęcia tematu powieść Wardy była dla mnie tylko czytadłem na deszczowe wieczory.

Moja ocena: 3,5/6

Małgorzata Warda, Nikt nie widział, nikt nie słyszał, 397 str., Świat Książki 2010.

sobota, 8 listopada 2014

"Lampart" Giuseppe Tomasi di Lampedusa



Po przeczytaniu wielu pozytywnych opinii o tej książce, sprawiłam ją sobie i postawiłam na półce. Dzięki stosikowemu losowaniu wreszcie po nią sięgnęłam, przeczytałam 40 stron i odłożyłam. Nie chce mi się czytać o dalszych losach księcia Salina. Może miałabym okazję poznania kawałka sycylijskiej historii, a zarazem włoskiej literatury. Ale główny bohater jest tak antypatyczny, a sama historia tak nudna, że uznałam, że szkoda mi czasu na dalszą lekturę, skoro te czterdzieści stron męczyłam przez 3 dni. 
Czyli bez oceny i sięgam po kolejną książkę.

Giuseppe Tomasi di Lampedusa, Lampart, tł. Zofia Ernestowa, 276 str., PIW 1970.

czwartek, 6 listopada 2014

"Fikcje" Jorge Luis Borges



Borges od dawna był na mojej liście pisarzy, których prozę koniecznie muszę poznać. Ostatnia fejsbukowa akcja, w której należało spontanicznie podać dziesięć książek, które miały na nas największy wpływ, przypomniała mi o Argentyńczyku. Poza tym nadal nie zrezygnowałam z wyzwania południowoamerykańskiego, więc pomyślałam, że przeczytanie Fikcji byłoby dobrą okazją do powrotu na ten kontynent. 

Książkę zamówiłam, przeczytałam i ... nic. Oczekiwałam odkrycia, fajerwerków, ekstazy słownej i uniesień. I nic. Opowiadania Borgesa ani mnie nie poruszyły, ani do mnie szczególnie nie dotarły, ani nie zaspokoiły mnie intelektualnie czy emocjonalnie. I wstyd mi. Bo chyba zrozumiałam ich istotę i ideę Borgesa, ale zupełnie nie spotkała się z moim postrzeganiem świata i oczekiwaniami. A tak bardzo chciałam odkryć prozę najwyższego lotu, która mną poruszy i nie pozwoli myśleć o niczym innym. I wstyd mi, bo nie poznałam się na Borgesie:(

Nawet nie jest w stanie uchwyć dlaczego tak się stało. Język opowiadań mi odpowiadał, zwłaszcza nawiązania do literatury światowej, a także starannie dobrane słowa, zgrabne zdania. Zaciekawił mnie także motyw poszukiwania nieskończoności, luster, odbicia, odkrywanie drugiego i trzeciego dna. Zachwycił mnie pomysł na opowiadanie o nieistniejącym kraju, a przede wszystkim powtarzający się motyw biblioteki. Mimo wszystko nic nie trafiło do mnie, a w trakcie lektury się nudziłam. 

Ciekawa jestem waszych opinii o Borgesie? 

Bez oceny.

Jorges Luis Borges, Fiktionen, tł. Karl August Horst, Wolfgang Luchting, Gisbert Haefs, 187 str., Fischer Taschenbuch Verlag 2013.

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania:

poniedziałek, 3 listopada 2014

Świąteczno-zimowe książki dla dzieci, część druga

Pamiętacie moje zestawienie zimowo-świątecznych książek dla dzieci? Okazało się, że nadal z niego korzystają czytelnicy i czytelniczki mojego bloga. W ciągu trzech lat od publikacji poprzedniego posta ukazało się wiele nowych pozycji więc pomyślałam, że może warto moje zestawienie uzupełnić.

Wydawnictwo Zakamarki wydało książkę "Wierzcie w Mikołaja!", która zawiera aż 24 rozdziały do czytania w każdy dzień Adwentu:


Także Lasse i Maja mają pełne ręce roboty tuż przed Bożym Narodzeniem, np w "Tajemnicy pływalni" oraz w "Tajmenicy szafranu":


W zimowym klimacie utrzymana jest książka "Yeti":


Podobnie śniegowa jest "Zimowa wyprawa Ollego":


Słynna Mama Mu także obchodzi święta:


Starszym dzieciom na pewno spodoba się właśnie wydana przez Dwie siostry "Wigilia Małgorzaty". Przyznam, że i my na nią mamy chrapkę i być może kupię ją dla mojej Starszaczki.


Wydawnictwo Babaryba proponuje "Gąskę Zuzię i pierwszą gwiazdkę":


Dla początkujących czytelników znajdzie się książka o Świętym Mikołaju ze świetnej serii Czytam sobie wydawnictwa Egmont:


W wydawnictwie Ezop ukazała się urocza "Gwiazdka z nieba":


Wydawnictwo Jedność planuje jeszcze w listopadzie wydanie "Historii pod choinkę":


Media Rodzina wydała kolejną świąteczną książkę o Pettsonie i Findusie, tym razem dużo dłuższą. My mamy ją od dawna, w wersji niemieckiej, czas wyjąć ją z półki do ponownej lektury.


Z radością odkryłam, że także została wydana nowa zimowa Basia. Moja Starszaczka z Basi już wyrosła ale nadal pała do niej sentymentem, więc pewne jej tę książkę kupię:


To zestawienie z pewością nie jest kompletne. Zaglądałam na strony wydawnictw, które lubimy i cenimy. Moje dzieci wyrastają już jednak z typowych książek do czytania przez rodziców. Starsza czyta sama, dużo poważniejsze lektury, a Młodszy korzysta ze zgromadzonych zasobów. Ja najchętniej kupowałabym i kupowała, ale na półkach brakuje już miejsca, a ostatnia przeprowadzka zmusiła mnie do przetrzebienia półek:( Jeśli jednak nie ujęłam tutaj innych ciekawych pozycji, proszę was o wskazówki!

niedziela, 2 listopada 2014

"Utracone serce Azji" Colin Thubron



Niezwykle długo czytałam tę książkę, nie przypominam sobie, kiedy ostatni raz aż tyle tygodni poświęciłam na lekturę tylko jednej pozycji. A jeśli mnie zapytacie o tego przyczyny, nie będę w stanie dać wam jednoznacznej odpowiedzi. Przede wszystkim książka Thubrona jest dobra, świetna wręcz.

Angielski pisarz wybrał się w podróż przez Turkmenistan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan i Kazachstan tuż po upadku ZSRR. Thubron imponuje mi swoim sposobem podróżowania. Po prostu wsiada w autobus czy pociąg, rusza i nie snuje dalekosiężnych planów, poznaje miejscowych, którzy jeżdżą z nim, śpi na podłodze w chatach i domach przypadkowo poznanych osób. Pisarz nauczył się rosyjskiego, by móc rozmawiać ze spotkanymi osobami, nie wywyższa się, nie ocenia, niczym się nie  brzydzi. Jedzie w step i pustynię, je to, co jego współpodróżnicy, pije, rozmawia, dyskutuje i pyta. To chyba przede wszystkim jego wyjątkowa ciekawość świata i zarazem delikatność w stawianiu pytań, czynią z niego podróżnika idealnego. By stawiać mądre pytania, trzeba mieć wiedzę, chęć zrozumienia napotkanych ludzi i zdolność analizowania. Thubron posiada wszystkie te cechy. Do swojej podróży starannie się przygotował - swoje obserwacje opiera na faktach, szczegółowo opisuje historię odwiedzanych krajów, dobrze wie, jakie miejsca chce zobaczyć i zna ich rolę kulturalną i sakralną. Nierzadko wiedza historyczna autora przewyższa wiadomości miejscowych, a jego upór i instynkt podróżnika każą mu podążać w najbardziej dzikie i odległe przełęcze.

Thubron kusi się na analizę sytuacji w postsowieckich republikach - opisuje zmiany w kraju, ale także w ludziach, którzy poszukują swojej nowej tożsamości. Świetnie udaje mu się ująć ich stan zawieszenia, niemoc i niezdecydowanie, które dotyczą zarówno Rosjan, którzy całe życie spędzili w tej części kontynentu, jak i obywateli nowych krajów, którzy dotychczas swojej kultury nie znali lub nie cenili. Książka Thubrona to w pewnym sensie zatrzymanie w kadrze ówczesnej sytuacji politycznej, to już dzieło niemal historyczne, bo każdy z krajów od tego czasu bardzo się zmienił i obrał swoją ścieżkę do własnej państwowości.

Utracone serce Azji to jednak nie tylko opis krajobrazów, miast i systemów politycznych ale portrety napotykanych przez autora ludzi - baczne obserwacje każdego z narodów czy krótkie szkice ich przedstawicieli, których historii Thubron chętnie wysłuchuje.

Najbardziej zaskoczył mnie język Thubrona. Spodziewałam się raczej konkretnego, może nawet suchego reporterskiego stylu, tymczasem autor nie stroni o licznych, bardzo poetyckich metafor. Jego skojarzenia, obrazy i porównania były dla mnie bardzo zaskakujące. Równocześnie stawia on między wierszami wiele ważnych pytań - o rolę kobiet, fundamentalizm, religię, naukę i przyszłość. Słucha, dziwi się, czasem denerwuje ale zawsze stara się zrozumieć.

Dlaczego więc tak długo czytałam tę książkę? Pewnie dlatego, że wymaga ona czasu, zadumy, refleksji. Co kilka zdań spoglądałam na zamieszczoną na początku mapkę - prawie za każdym razem mocno sklejone strony powodowały, że książka się zamykała, a ja ponownie szukałam miejsca, gdzie skończyłam lekturę. Niestety nie sposób czytać tej książki, bez podtrzymywania stron ręką - to jej największy mankament!

Moja ocena: 4,5/6

Colin Thubron, Utracone serce Azji, tł. Dorota Kozińska, 469 str., Wydawnictwo Czarne 2012.

sobota, 1 listopada 2014

Statystyka październik 2014


Przeczytane książki: 3

Ilość stron: 1170

Książki w ramach wyzwania projekt nobliści: 0
Książki w ramach wyzwania południowoamerykańskiego: 0
Książki w ramach wyzwania Czytamy Zolę: 0


Przeczytane tytuły: 

- "Gdzie mól i rdza" Paweł Pollak
- "Religa. Biografia najsłynniejszego kardiochirurga w Polsce" Dariusz Kortko, Judyta Watoła
- "Utracone serce Azji" Colin Thubron

Najlepsza książka: "Religa" Dariusz Kortko, Judyta Watoła

Ilość książek w stosie: 129

W tym miesiącu mało czytałam, a może raczej czytałam bardzo wolno. Zarówno powieść Pollaka jak i Thubrona zajęły mi wyjątkowo dużo czasu. Liczne remonty w domu oraz wizyta dawno niewidzianej kuzynki skróciły mój czas na czytanie, a i ja mniej chętnie sięgałam do książek. Na krótkie chwile, które mogłam poświęcić lekturze bardziej nadawały się czasopisma, co mnie cieszy, bo stos z nimi niebawem osiągnie rozmiary książkowego. Remonty nadal trwają ale mam nadzieję w listopadzie trochę bardziej zmniejszyć mój stos.