czwartek, 28 czerwca 2018

"Baba Jaga w Ameryce" Zbigniew Dmitroca, Joanna Furgalińska



To kolejna książka z lubianej u nas bardzo serii Czytam sobie. Mój syn wprawdzie po polsku czyta, ale niezbyt chętnie sięga po dłuższe książki, więc nadal sprawdza się u nas ta seria, nawet poziom 2, zdecydowanie dla niego za łatwy. No ale jak tu nie czytać o Babie Jadze. I to w Ameryce!


Główna bohaterka dostaje list z Ameryki, od kuzyna, który popadł w tarapaty. Baba Jaga nie przypomina sobie żadnego kuzyna, ale przy pomocy magicznej kuli rozwiązuje tę zagadkę i wybiera się krewnemu na pomoc. A w Ameryce, jak to w Ameryce - cyklony, bizony i Nowy Jork!



W książce napotkaliśmy wiele, dla syna, nowych słów. Poczynając od tarapatów, poprzez telegram, sygnet, forsowny, skonstatować, mieć pietra po babulinkę i starowinkę. Właśnie wprowadzenie nietypowych i rzadziej używanych słów jest największym atutem tej serii. Dla moich dzieci, skazanych tylko na jedno źródło języka polskiego, to świetny sposób na rozszerzenie słownictwa.
A niezbyt długie zdania nie zniechęcają, wręcz przeciwnie zachęcają do samodzielnej lektury. Po napisaniu tej notki syn porwał książkę i przeczytał sam jeszcze raz. Czy może być lepsza rekomendacja?!

Zbigniew Dmitroca, Joanna Furgalińska, Baba Jaha w Ameryce, 48 str., Egmont, Warszawa 2017.

wtorek, 26 czerwca 2018

"Mała zagłada" Anna Janko


Nie wrócę już do tej książki, nie wytrzymam ponownej lektury. Tak, jak nie mogłam wytrzymać pierwszej. Czytałam jedno zdanie i czułam fizyczny ból. Potem czytałam łapczywie kilkanaście stron, żeby to już mieć za sobą. Żeby przeczytać, odłożyć, jak zbyt mocno rozgrzany garnek. Zapomnieć, nie wracać, nie widzieć, nie słyszeć. Ale nie da się zapomnieć. Ta przytłaczająca świadomość ogromu zła na świecie mnie zabija. Rzygać mi się chce od tego. Od tych wszystkich wojen, masakr, morderstw, tortur. Brzydzi mnie to. Nie rozumiem, nie chcę rozumieć, nie próbuję nawet zrozumieć. Ani tłumaczyć. Żadnej wojny, ani jednej. Rzygać mi się chce, jak widzę ten pęd do wojny. Niemowlaków i małe dzieci w ubrankach moro, pikniki, qrwa, wojskowe, parady z wojskiem w roli głównej. Strzelnice. Bóg, honor, ojczyzna wytatuowane na klacie. Po co? W imię czego? 

Nigdy się to nie zmieni. Ludzie zabijali, zabijają i będą zabijać. Gnidy rozciskać obcasem. Odstrzelać pierdolonych arabów/żółtków/białasów/sąsiadów. Psy, krowy, świnie, kurczaki, szkodniki cholerne. Ubić to wszystko, wykończyć. Żeby potem z zadowoleniem i poczuciem dobrze spełnionego obowiązku sobie pożyć. A te wszystkie dzieci? Dzieci wrogów - też ubić, bo po co to ma rosnąć, nowych rodzić.

Mam tego wszystkiego dość. Świadomość, że obłąkana moc zabijania może narodzić się w każdym narodzie mnie pogrąża. Jadę do Kambodży i widzę ludzi zataczających się traumą. Widzę ją w oczach uchodźców. Widzę takich ludzi w Polsce. W Niemczech też. Co to jest drugie czy trzecie pokolenie po wojnie. Rodzimy się z nią, wszczepioną w geny, wyżartą z polską ziemią. Żywieni nią w szkole, od małego flaga, hymn, ofiary, wojna. Wycieczka do Auschwitz w ósmej klasie, żeby pokazać. A co, niech się dzieciaki uczą. Wycieczka, po której przez kilka lat bałam się prysznica. Opowiadania babci, które na zawsze wpisały się w moje DNA - o trupach przy drodze po marszu śmierci z Auschwitz, o przypadkowo wykopanym w ogrodzie żołnierzu. O kuzynkach, które zginęły w wyniku działań wojennych, jak to pięknie ujęto w księgach kościelnych, a przecież dostali kulkę w łeb od Rosjan, za bycie Ślązakami, za stanie w nieodpowiednim miejscu. Nie wywalę tego ze mnie, co gorsza sprzedałam to dziedzictwo moim polsko-niemieckim, o ironio, dzieciom. Musiałam słuchać jak moja pięcioletnia córka mnie pytała dlaczego to Niemcy akurat Polakom i co ona ma z tym zrobić. Słuchałam i patrzyłam, jak odkrywała w tym wieku nielogiczność nauk o rasie aryjskiej, bo tata ciemny, a mama jasna. I mama i brat by przeżyli, bo tacy aryjscy, a ona, pięć lat i tata by poszli do obozu, bo tacy ciemni. 

Anna Janko to wszystko znowu we mnie skotłowała, wzburzyła, wywaliła. Czytając jej książkę, czułam fizyczny ból. Odchoruję ją. Bo to, w jaki sposób napisała o tragedii wojennej matki jest tak inne od wszystkiego, co dotychczas czytałam i tak bliskie mojej percepcji, że nigdy tego nie zapomnę. Chorowałam już na zespół stresu pourazowego, a czytając o jego objawach u Reni, matki autorki, sama je znowu miałam. Jakieś flashbacki, zmiany nastrojów, koszmary, nerwowość, beznadzieja, bezsens życia. Niemoc.

Autorka szczerze, dosadnie, bezkompromisowo rozkłada na czynniki pierwsze genezę okrucieństwa, bestialstwa, przy okazji relacjonując pacyfikację Soch, wioski gdzie mieszkała jej matka. I tyle. Nie napiszę więcej. Jeśli czujecie się na siłach, czytajcie.

Moja ocena: 6/6

Anna Janko, Mała zagłada, 264 str., Wydawnictwo Literackie 2015.

Stosikowe losowanie 7/18


Zapraszam do zgłaszania się do rundy lipcowej! Pary rozlosuję 1 lipca, czas na przeczytanie książek mamy do końca miesiąca.

Dla przypomnienia zasady:

1. Celem zabawy jest zmniejszenie liczby książek w stosie.

2. Uczestnicy dobierani są losowo w pary i wybierają numer książki dla partnera.

3. Wylosowaną książkę należy przeczytać do końca miesiąca.

4. Mile widziana jest recenzja, do której link należy zamieścić na moim blogu.

5. Podsumowanie losowania wraz z linkami znajduje się w zakładkach z boku strony.

6. Jeśli wylosowana książka jest kolejną z cyklu, można przeczytać pierwszy tom.

Serdecznie zapraszam do zabawy i czekam na zgłoszenia wraz z podaniem liczby książek w stosie.

niedziela, 24 czerwca 2018

"Dziecko piątku" Małgorzata Musierowicz


Jak widać, jeszcze nie porzuciłam Jeżycjady, co więcej kontynuuję czytanie z większą chęcią, bo jak się okazuje, poczynając od Noelki zupełnie nie pamiętam treści kolejnych tomów, czytanych przeze mnie najwyraźniej tylko raz. W Dziecku piątku na karty powieści powraca Aurelia Jedwabińska vel Genowefa. Ta rezolutna dziewczynka wyrosła na smutną nastolatkę.

Aurelia kończy właśnie pierwszą klasę liceum, ale zupełnie jej to nie interesuje. Najważniejsze są problemy w domu - jej matka zmarła rok wcześniej, a dziewczyna mieszka z ojcem i jego macochą. Nie jest tam szczęśliwa, ale pokornie akceptuje swój los, starając się nikomu nie wadzić. Zerwała kontakty ze znajomymi z Roosvelta, a szczególnie z Kreską, zamieszkując z dala od Jeżyc. Ta nieszczęśliwa, pogodzona ze swoim losem Aurelia spotyka w ostatnim dniu szkoły Konrada. Bitnera zresztą. Znanego z Brulionu BeBe B. To już nie mały chłopczyk, ale nastolatek o artystycznej duszy. Tych dwoje outsiderów odnajduje cienką nić porozumienia, a przypadek chce, że razem wpadają na Piotra Ogorzałkę, czyli starszego brata męża Kreski, który zabiera ich do Pobiedzisk. Aurelia ma tam babcię, której nie widziała od bardzo dawna, a którą spontanicznie postanawia odwiedzić. I to jest najbardziej kuriozalny wątek tej książki. Babcia okazuje się bowiem być świetną kobietą, która Aurelię przygarnia od razu do serca, zaprasza na wakacje do domu i obdarza uczuciem. Babcia, z którą dziewczyna miała słaby kontakt. Babcia, która wiedziała, że jej jedyna wnuczka straciła matkę. Babcia, która mieszka niedaleko Poznania. I ta babcia nie interesowała się wnuczką? Pozwoliła swojemu oschłemu synowi na zerwanie kontaktów? W głowie mi się to nie mieści. Jeśli owa babcia tak bardzo kochała wnuczkę, jak to w książce przedstawia Musierowicz, nie potrafię zrozumieć, że tak łatwo zrezygnowała z kontaktów, pozostawiając dziecko na pastwę nielubianej drugiej żony syna i niezbyt serdecznego syna także. Niepojęte. Tak samo, jak skąpe kontakty, gdy żyła jeszcze matka Aurelii. W zasadzie autorka nie wyjaśnia, dlaczego były one tak rzadkie. Wspomina zaledwie, że babcia nie lubiła synowej, ale później babcia wypowiada się o niej raczej serdecznie.
Pomijając jednak ten fakt, to jest to oczywiście książka o pierwszym zakochaniu - o uwagę Aurelii rywalizują aż dwaj chłopcy - Konrad i poznany w Pobiedziskach Artur. Sympatia Musierowicz jest oczywiście przy zakochanym w teatrze Konradzie, a nie przy nieco topornym Arturku.

Najfajniejsze jednak w tej książce nie są perypetie miłosne Aurelii, ale wydarzenia z Roosvelta, a konkretnie córki Gabrysi. Przypominają mi one nadal Nutrię i Pulpę i są po prostu urocze. Ich przypadkowa znajomość z woźnym liceum, do którego uczęszczają wszyscy bohaterowie Jeżycjady, jest świetna. Zgorzkniały samotny starzec skonfrontowany z bezkompromisowymi, szczerymi i pełnymi pomysłów dziewczynkami, sięga granic swojego horyzontu w kwestii wychowania i zachowania dzieci. Łacińskie wstawki Tygryska oraz nieudolne próby okiełznania siostry przez Pyzę są przekomiczne, a przemiana woźnego bardzo sympatyczna i niewymuszona. No może poza spotkaniem z babcią Aurelii, które było zbyt przewidywalne.

Dziecko piątku zaliczam do mniej udanych tomów Jeżycjady, przede wszystkim ze względu na babciny, dla mnie absolutnie niezrozumiały, wątek.

Moja ocena: 3,5/6

Małgorzata Musierowicz, Dziecko piątku, 175 str., Wydawnictwo signum Kraków 1993.

środa, 20 czerwca 2018

"Opowiadania portugalskie XIX i XX w."


Wyszukane na allegro opowiadania portugalskie musiałam mieć - czyż istnieje lepszy sposób na przynajmniej pobieżne poznanie literatury danego kraju? No właśnie pobieżne. I sposób lepszy zapewne istnieje, ale jest bardziej czasochłonny. Dzięki tej książce mogłam jednak poznać prozę aż trzydziestu sześciu pisarek i pisarzy. Te skrupulatnie dobrane teksty mają ukazać czytelnikowi różnorodność poruszanej tematyki, zapoznać z prądami literackimi w Portugalii oraz przybliżyć portugalską duszę. 

Myślę, że warto sięgnąć po te teksty, gdy zna się już trochę luzofońską literaturę i portugalską historię - wtedy ich odbiór będzie z pewnością pełniejszy i bardziej wartościowy. 
Sama treść tekstów jest przeróżna - przede wszystkim obejmują one poza Portugalią także Wyspy Zielonego Przylądka, Angolę i Makao, ukazując przynajmniej część portugalskojęzycznego środowiska. Akcja wielu z opowiadań rozgrywa się na prowincji i na wsi, a stale przewijającym się  tematem jest miłość i kłótnia. Traktują o nich przede wszystkim starsze teksty, przy okazji ciekawie obrazując warunki życia w ówczesnej Portugalii oraz wiejskie zwyczaje, np. pogrzebowe. Innym dominującym wątkiem jest bieda, który przewija się przez niemal wszystkie teksty. Wrażliwość autorów na nędzę oraz problemy życia codziennego rzuca się w oczy. Podobnie ważna jest cnota i honor kobiet, ożenek, nieszczęśliwa miłość, a także zachowywanie pozorów, troska o opinię publiczną. Są tez opowiadania o zabarwieniu politycznym, jedno z nich ukazuje działania członka ruchu oporu, a inne wojnę z Francją.

Zaskoczona byłam, że dużo bardziej przypadły mi do gustu opowiadania początkowe, czyli najstarsze, bo nie jestem szczególną miłośniczką XIX-wiecznej prozy, poza naturalizmem może. Jak to w zbiorach opowiadań bywa, niektóre teksty zupełnie nie trafiły w mój gust, ale było ich faktycznie niewiele. Przeważały opowiadania interesujące, pouczające powiedziałabym wręcz. Ciesze się, że zdecydowałam się na lekturę tych tekstów. Obcowanie z tymi stosunkowo dawno tłumaczonymi opowiadaniami było w większości przypadków ucztą literacką - zachwycałam się starannością tłumaczenia, doborem słów i środków stylistycznych.

Moja ocena: 4/6

Opowiadania portugalskie XIX i XX w., tł. Krystyna i Wojciech Chabasińscy, Janina Z. Klave, 426 str., Wydawnictwo Literackie Kraków 1977.

sobota, 16 czerwca 2018

"Cuda niewidy" Marianna Oklejak


To jedna z tych książek, które nas zupełnie zaskoczyły. Na pierwszy rzut oka wydawała się być książką dla najmłodszych, tymczasem siedzieliśmy nad nią we trójkę, szukając rozwiązań  zagadek, wykoncypowanych przez Mariannę Oklejak.


To niezwykle kolorowa, wyróżniająca się w natłoku książek z zadaniami pozycja. Książkami z zadaniami nazywamy w domu wszelakie publikacje z łamigłówkami, krzyżówkami i zadaniami właśnie, które moje dzieci rozwiązywały namiętnie w wieku przedszkolnym. Teraz trudniej ich na taką aktywność namówić, Cuda niewidy jednak były taką odmianą, że zaangażowały nas wszystkich.


Oklejak opowiada historię dwóch braci, utrzymaną w konwencji baśni. Bracia są biedni i wyruszają w świat po drodze napotykając na różne przeszkody: a to ptaki, które wskażą drogę, gdy im pomóc, a to na ciemny bór czy też na diabła Rokitę. Każda kolejna strona to nowe zadanie, nowa przygoda i odsyłacz do innej strony, niekoniecznie kolejnej. Tym sposobem czytelnik eksploruje książkę, podążając za położonymi przez autorkę tropami. I wcale nie są to łatwe tropy, nad niektórymi stronami spędziliśmy sporo czasu, zanim odkryliśmy rozwiązanie zagadki.


Bardzo podoba się nam szata graficzna tej książki - jak widać już na okładce - ludowo-słowiańska. Kreska Oklejak jest zachwycająco kolorowa, energiczna, dynamiczna i wciągająca. Co ciekawe, mimo że strony są pełne kolorów czy tekstu, to nie odczuwałam w nich przeładowania - i mówię to ja, wielbicielka minimalizmu. 


Jak się więc domyślacie, polecam wam tę książkę - przede wszystkim za jej uniwersalizm. Jestem pewna, że jest świetnym kompromisem do wspólnego czytania z dziećmi w różnym wieku.

Marianna Oklejak, Cuda Niewidy, 64 str., ArtEgmont, Warszawa 2017.

piątek, 15 czerwca 2018

"Wiatr z północy" Susan Abulhawa

 

Te książkę miałam w planach od dawna, bo bardzo chciałam poznać literaturę z Palestyny. Autorka wprawdzie jest emigrantką, ale jej powieść bardzo mocno osadzona jest na Bliskim Wschodzie. Akcja rozpoczyna się na początku lat 40. XX wieku w małej wiosce, a Abulhawa przedstawia czytelnikowi ówczesne życie palestyńskich rolników, uprawiających głównie sady oliwne i pomarańczowe. Ci mieszkający tam od wieków ludzie poświęcali swoje życie pracy na roli, kochali bezgranicznie ziemię, a najważniejszym wydarzeniem ich życia były zbiory plonów.

To właśnie tam rozpoczyna się opowieść o przodkach głównej bohaterki powieści - Amal. Abulhawa szkicuje całkowicie idylliczny obraz życia dobrych, kochających swoją pracę ludzi. W ten świat wtargnie brutalnie wojna. Wieśniacy nie rozumieją ani jej przyczyn, ani sytuacji politycznej na świecie czy nawet w swoim regionie, są bezradni wobec siły wojsk i ich brutalności. Wszystkie rodziny zostają wypędzone i zamknięte w obozie dla uchodźców. Tam rodzi się Amal jako późne dziecko swoich złamanych już wojną rodziców. Dziewczyna rośnie wśród ruin pod okiem nieobecnej matki. Utrata drugiego syna, dotychczasowego życia, brutalność z jaką się spotkała czynią z niej wrak człowieka. Kolejne zamieszki, szykany i życie pod okiem Izraelczyków, zabijają w matce resztki energii życiowej. Ukochany ojciec Amal natomiast znika podczas jednego z izraelskich ataków. Amal do końca życia nie dowie się, co się z nim stało. Pozostaje jej starszy brat, który po poniżającym traktowaniu przez wojska izraelskie, zaczyna pielęgnować w sobie chęć zemsty i w końcu dołącza do palestyńskiego ruchu oporu. Amal jest sama, wychowuje się wraz z ukochaną przyjaciółką, przeżywa wraz z nią najstraszniejsze ataki oraz zagląda w oczy śmierci. Nie wie, że ma jeszcze jednego brata, który zaginął podczas wypędzenia mieszkańców wioski. Był wtedy kilkumiesięcznym niemowlęciem, które porwał izraelski żołnierz, by uszczęśliwić bezpłodną żonę. 

Amal otrzymuje stypendium i może zamieszkać w domu dla palestyńskich sierot, gdzie kończy edukację, a potem wyjeżdża na studia do Stanów Zjednoczonych. Tam odcina się od swojej przeszłości, staje się Amy, idealnie wpasowaną w nowe środowisko, wykorzenioną, pozbawioną tożsamości. Autorka niezwykle szczegółowo opisuje rozterki wewnętrzne Amal - pustkę i bezcelowość jej życia przede wszystkim, które rozwiać może dopiero kolejna wizyta na Bliskim Wschodzie, tym razem w obozie dla uchodźców w Libanie, gdzie spotyka brata i jego rodzinę. 

Powieść Abulhawy odebrałam jako odpowiedź na zapewne znane potencjalnemu czytelnikowi informacje przekazane z izraelskiego punktu widzenia. Autorka buduje swoją książkę na emocjach, traktując wybiórczo i po macoszemu konkretne wydarzenia w życiu swoich bohaterów. Nigdy nie dowiadujemy się, co studiowała Amal, ani z czego żyła, jakiego rodzaju pracę wykonywała, za co kupiła dom. Kilkadziesiąt stron za to wypełniają wspomniane wyżej jej rozterki emigranckie, co same w sobie nie jest złe, aczkolwiek nie poparte żadnymi faktami z jej życia. Co ciekawe, wszystkie indywidualne charaktery są w tej powieści pozytywne. Palestyńczycy to wspaniali, serdeczni ludzie, którzy potrafią kochać, jak nikt inny. Każda z tych osób trafia na miłość swojego życia od pierwszego wejrzenia, miłość, która trwa wiecznie. Wszyscy oni mają szczere intencje i są prostymi, dobrymi ludźmi. Jeśli zaczyna się w nich rodzić chęć zemsty, jej podstawą są najgorsze z możliwych tortury i nieszczęścia. Także nieliczny sportretowani przez Abulhawę Izraelczycy są wyrozumiali i tolerancyjni.

Od pierwszych stron tej powieści, wiedziałam, że autorka zaserwuje mi najgorsze sceny wojenne, brutalność, niesprawiedliwość, horror w najgorszym wydaniu. Byłam tego tak pewna, że czułam fizyczną niechęć do kontynuowania lektury. Nie dlatego, że boję się takich scen, ale dlatego, że miałam poczucie bycia manipulowaną. Świat Abulhawy jest czarno-biały i nie było szans się mu wymknąć. Męczyło mnie jej ciągłe granie na emocjach, którego częścią składową było wspomniane wyżej przeze mnie przedstawianie tylko emocji bohaterów z pominięciem faktów. Wiedziałam, że na końcu czekają na mnie niezwykle bolesne sceny, które doprowadzą mnie do łez i oczywiście tak się stało. I o ile wierzę autorce, nie posądzam ją o koloryzowanie, bo wiem, że to co się działo i dzieje na Bliskim Wschodzie jest straszne, to ciągłe poczucie manipulowania moimi uczuciami budziło we mnie niesmak. Wolałabym przeczytać powieść bardziej rzeczową, podbudowaną faktami, a mniej emocjonalną. 

Mimo to nie żałuję czasu poświęconego tej książce - dowiedziałam się sporo o Palestyńczykach, poza tym nie mogę nic zarzucić stylowi autorki (może poza męczącymi i nic nie wnoszącymi zmianami perspektywy i narratora oraz powtarzaniem niektórych wydarzeń). Co jednak jest dla mnie absolutnie nie do przyjęcia to beznadziejnie cukierkowa i nie przystająca do treści polska okładka i dziwaczny tytuł.

Moja ocena: 4/6

Susan Abulhawa, Während die Welt schlief, tł. Stefanie Fahrner, 448 str., Diana Verlag 2012.

środa, 13 czerwca 2018

"Food Pharmacy" Lina Nertby Aurell, Mia Clase


To chyba pierwsza książka kucharska, którą recenzuję na blogu. Choć słowa kucharska użyłam właściwie na wyrost, bo to raczej książka o jedzeniu, świadomym jedzeniu. Autorki najpierw stworzyły blog, na którym opisywały swoją drogę do lepszego, zdrowszego gotowania, a potem, jak to ostatnio bywa modne, przeniosły swoje doświadczenia i myśli na papier. 


Food Pharmacy to w zasadzie kompendium ich wiedzy, odkryć i zmian. Autorki świadome są, że bardzo trudno całkowicie zrewolucjonizować sposób gotowania i starają się ich pomysły przekazać w sposób życiowy, zachęcając do małych kroków, połowicznych zmian, stopniowego zmieniania żywienia. Każdą ze swoich propozycji tłumaczą od strony biologicznej i medycznej, szczegółowo uzasadniając jej ważkość oraz podają propozycję wprowadzenia danego produktu do diety. Wszystko to okraszone jest mnóstwem ilustracji, dodatkowych informacji w ramkach i wskazówek. Język jest bardzo przystępny, w moim odczuciu aż za bardzo. Nie podoba mi się zupełnie styl autorek, które w moich oczach silą się na luz i dowcip. Ta maniera mnie bardzo drażniła i wydała się mi być sztuczna, a ich dowcipy nic a nic mnie nie śmieszyły.


Ale najważniejsze jednak jest to, czy autorki przekonały mnie do swojej koncepcji. W zasadzie tak i to na tyle, że kupiłam ich książkę z przepisami. Wypróbowałam już kilka proponowanych przez nie receptur i moje dzieci je zaakceptowały, co jest nie lada sukcesem. Wiele z prezentowanych propozycji było mi już znanych, wiele z nich pokrywa się z moimi przekonaniami, więc myślę, że stopniowo będę wprowadzać nowe przepisy. Jestem realistką w tej kwestii i wiem, że nie uda mi się całkowicie zrewolucjonizować mojej kuchni, ale jeśli wypróbuję choć 1/4 przepisów, będę bardzo zadowolona.


Książkę tę można czytać, by być bardziej świadomym tego, co jemy. Nie trzeba od razu ruszać posadami własnego kuchennego świata, ale jestem pewna, że każdy kto na Food Pharmacy trafi, z czasem coś zmieni, nawet jeśli to będzie tylko wprowadzenie kurkumy jako naczelnej przyprawy.

Moja ocena: 4/6

Lina Nertby Aurell, Mia Clase, Food Pharmacy, tł. Justyna Högström, 185 str., Wydawnictwo Otwarte Kraków 2017.

"To ja, Malala" Malala Yousafzai, Christina Lamb


Tę książkę czytałam bardzo długo. Zaczęłam jakieś dwa lata temu z dużą dozą nieśmiałości, bo była to moja pierwsza powieść dla dorosłych po portugalsku. Czytanie przy stole ze słownikiem okazało się jednak być tym, co wymagało zbyt dużego nakładu czasu i zabijało we mnie chęć lektury. Dlatego tym razem postanowiłam czytać tę książkę, jak każdą inną. I poszło mi super, przeczytałam całą błyskawicznie. Spora zasługa tu też samego języka, bardzo przystępnego moim zdaniem.

Malala Yousafzai opowiada historię swojej rodziny, doliny Swat, w której się wychowała oraz dzieje Pasztunów. Tę opowieść czyta się z zapartym tchem - na dobrą sprawie niewiele wiedziałam o Pakistanie, a o Pasztunach chyba nic. Dodać trzeba, że Malala miała szczęście urodzić się w wyjątkowej rodzinie i mieć wyjątkowego ojca. Ojca, który dbał o edukację, który nie dyskryminował córki, który wspierał ją we wszystkich decyzjach i utwierdzał w jej szczególnej roli. Malala natomiast to dziewczyna o otwartym umyśle, podatna na wpływ ojca, ale także niezwykle inteligentna i przekonana o celowości swojej walki. Zresztą Malali chyba nie trzeba przedstawiać bliżej. Nie znałam szczegółowo jej działalności, która doprowadziła do przyznania jej Nagrody Nobla, ale także wielu innych nagród i zaskoczona byłam jak różnorodna i odważna ona była.

Malala opisuje swoją działalność, rządy talibów, zamieszki i swoje przemyślenia w sposób tak ujmująco bezpretensjonalny, szczery, że od razu ją polubiłam. Mimo wielu krytycznych komentarzy na goodreads, pochodzących głównie ze strony Pakistańczyków, uwierzyłam jej i nie podejrzewam jej o konfabulację.

Malala zapłaciła wysoką cenę za wolność - żyje daleko od ojczyzny, przeszła bardzo trudny okres w szpitalach, ale nie poddaje się. Walczy o zrozumienie, tłumaczy, wyjaśnia, przybliża islam i wreszcie ma na uwadze prawa dziewcząt i kobiet. Nie zgodzę się z zarzutami, że książka jest chaotyczna czy rozwlekła, właśnie fragmenty pokazujące historię Pakistanu czy islamu z szerszej perspektywy nadają jej głębi, pomagają zrozumieć historię dziewczyny. Dla mnie to była głęboko pouczająca opowieść.

Moja ocena: 5/6

Malala Yousafzai, Christina Lamb, Eu, Malala, tł. Maria de Almeida, António Carlos Andrade, Cristina Carvalho, 351 str., Editorial Presença 2015.

poniedziałek, 11 czerwca 2018

"Stulecie chirurgów" Jürgen Thorwald



Od dawna sobie ostrzyłam apetyt na książki Thorwalda. Chciałam przeczytać je po niemiecku, ale okazało się, że zdobycie ich wcale nie jest takie proste, zdecydowałam się więc na zakup audiobooka, który towarzyszył mi przez niemal cały maj.

Stulecie chirurgów to fascynująca opowieść o narodzinach chirurgii, oparta na dziejach rzekomego dziadka autora, Henry'ego Stevena Hartmanna. Przodek ów zafascynowany był nagłym rozwojem chirurgii i korzystając z pokaźnych zasobów finansowych podróżował po USA i Europie, starając się tropić najnowsze odkrycia medyczne. Wraz z wynalezieniem narkozy w 1846 chirurgia zamienia się z przypominającej rzeźnię dość przypadkowej działalności w pełnoprawną gałęź medycyny. To niepojęte, że niespełna dwieście lat temu, jakakolwiek pomoc chirurgiczna raczkowała i ograniczała się do amputacji i usuwania piersi oraz kamieni moczowych. O towarzyszącym jej potwornym bólu nie wspominając. Hartmann następnie towarzyszy odkryciu przez Roberta Listona aspetyki, niechętnie przyjętej przez znanych chirurgów. Opisując kolejne etapy podróży Hartmanna, Thorwald wspomina o jego życiu prywatnym, a zwłaszcza o chorobach, które dotykają jego rodzinę. To także przyczynek do ukazania, jak powszechnie leczone teraz schorzenia zabijały w krótkim czasie sporą część populacji, np. zapalenie wyrostka robaczkowego. Jeszcze nieco ponad sto lat temu było ono wyrokiem śmierci.

Słuchając tej książki, przygotowywałam się mentalnie do mojej operacji i nie mogłam wciąż wyjść z podziwu, jak dalece rozwinęła się chirurgia i jak fascynująca jest to nauka. Nie ukrywam, że ciągoty medyczne mam od dawna i temat niezwykle mnie interesuje, ale książka Thorwalda to dla mnie odkrycie. Mimo że uważam słuchanie tego typu książek za bardzo wymagające, bardzo dużo zapamiętałam i nie miałam problemu w podążaniu za wątkami. Niemiec bardzo zgrabnie opisuje kolejne wydarzenia, wplatając bardzo często wydarzenia historyczne i barwnie opisując postacie poszczególnych chirurgów. Stulecie chirurgów to gawęda, wspaniała i pouczająca opowieść, zwłaszcza dla osób zainteresowanych medycyną.

Moja ocena: 5/6

Jürgen Thorwald, Stulecie chirurgów, tł. Karol Bunsch, czyt. Grzegorz Przybył, 560 str., Wydawnictwo Aleksandria. 

niedziela, 10 czerwca 2018

"Pulpecja" Małgorzata Musierowicz



Staram się nie czytać dwóch tomów Jeżycjady w jednym miesiącu, ale pakując książki do szpitala, zdecydowałam się jednak na Musierowicz, sądząc że ta lektura będzie gwarancją lekkiej rozrywki. I miałam rację, po operacji nie miał sił na bardziej ambitne powieści, Pulpecja była idealna. Warto też czytać tom zaraz po poprzednim, bo zaczyna się dokładnie w tym momencie, gdzie Noelka się kończy. Musierowicz przenosi tylko swój fokus z Elki na Patrycję, a także zmienia chronologię. O ile Noelka toczyła się w ciągu kilku po sobie następujących dni, Pulpecja obejmuje pół roku, ale Musierowicz opowiada tylko wydarzenia z najważniejszych dni, takich jak Walentynki, Wielkanoc czy Dzień Dziecka.

Jak sam tytuł wskazuje główną bohaterką jest najmłodsza latorośl rodu Borejków, która dzieli los dzieci najmłodszych, wychowywanych przy okazji, których problemy toną w nawale innych wydarzeń. Bo przecież mamy ślub Idy, związane z tym powiększenie liczby mieszkańców Roosvelta 5, problemy Gabrysi i jej małe córki - gdzie tu czas na nastoletnie problemiki Patrycji. Tymczasem jest ona obiektem wzdychań wielu osobników płci męskiej, z których żaden jej nie interesuje, oprócz Baltony może. Ten ostatni znowu nie okazuje jej aż takich względów, pozostawiając w niepewności i rozterkach. Tak wielkich, że nie sposób się uczyć to zbliżającej się matury. Cała ta sytuacja jest nieco kuriozalna - nikt w rodzinie nie zauważa, że z zazwyczaj wesołą i pewną siebie Patrycją coś się dzieje. Nikt się tak naprawdę nie interesuje, jak przebiegają jej przygotowania do matury. Jak na tak bardzo kochającą się rodzinę, to bardzo dziwne.

A sama Patrycja? Jak to u Musierowicz bywa, cała książka poświęcona jest oczywiście pierwszemu i, jak prawie zawsze, ostatniemu zakochaniu głównej bohaterki. Patrycja w wieku osiemnastu lat przeżywa uniesienia serca na poziomie wczesnej nastolatki, a Baltona po krótkim epizodzie szaleństw zamienia się w statecznego przedsiębiorcę, tak by zadowolić przyszłego teścia zapewne.

Mogłabym tu wyliczyć jeszcze wiele negatywnych punktów, ale czytałam tę książkę na pooperacyjnym odlocie i skupiałam się tylko na idylli i happy endzie.

Moja ocena: 4/6

Małgorzata Musierowicz, Pulpecja, 188 str., Wydawnictwo Signum, Kraków 1993.

sobota, 9 czerwca 2018

"Une mort très douce" Simone de Beauvoir



I kolejna książka, którą podsunęła mi koleżanka z DKK, wielbicielka Simone de Beauvoir zresztą. Ja dotąd nie miałam przyjemności spotkać się literacko z tą wybitną pisarką, więc dałam się na tę lekturę namówić. 

To już któraś książka o śmierci matki, którą czytam i która ponownie w zupełnie odmienny sposób ujmuje ten temat. To właście pamiętnik, w którym de Beauvoir bez żadnych upiększeń opisuje chorobę i umieranie matki. Odwiedziny, rozmowy, spotkania, czuwanie, unikanie, spanie, karmienie, okłamywanie. I codzienne życie przy okazji. Dwie przestrzenie - tę pełną ludzi, zabiegania, terminów i tę zatrzymaną w czasie, gdzie umiera matka. Matka nieświadoma, przekonana o rutynowości zabiegu, słabnąca, ale walcząca o życie.

Ten pamiętnik jest przyczynkiem do przedstawienia życia matki, opisania jej charakteru, motywacji działań, osobowości, a także relacji z samą autorką. De Beauvoir opisuje wszystko szczerze, prosto, bez zbędnych ozdobników, jej słowa przypominają czasem beznamiętną relację.

Autorka opisuje także ciągłe wahanie, niepewność decyzji, żal i smutek. Nie jest pewna, czy dobrze robiła, ukrywając przed matką jej faktyczną chorobę. Uczucia, które zna każdy, kto znalazł się w podobnej sytuacji. Uczucia, których doświadczyliśmy z mężem.

Niedługa, ale poruszająca w swojej prostocie, szczerości i tematyce książka.

Moja ocena: 4,5/6

Simone de Beauvoir, A Very Easy Death, tł. Patrick O'Brian, 107 str., Pantheon Books New York.

czwartek, 7 czerwca 2018

"Okruchy szczęścia" Claudia Piñeiro



Na tę książkę pewnie nigdy bym nie trafiła, gdyby nie pożyczyła mi jej znajoma z DKK. Wprawdzie zakończyłam już moją przygodę z czytaniem powieści z Ameryki Południowej, ale nie oznacza to, że nie będę się już zapuszczać literacko w tamte strony. Powieść Claudii Piñeiro była tego zdecydowanie warta.

Mary Lohan, María Elena, Marilé - tajemnicza kobieta, która wraca do Argentyny po dwudziestu latach. Nie wraca z własnej woli. Została oddelegowana, by przeprowadzić w prywatnej szkole testy i rozmowy kwalifikujące ją do nadania prestiżowego statusu, ustanowionego przez jednostkę edukacyjną, dla której pracuje w USA. Mary została wybrana do tego zadania, ponieważ zna hiszpański. Nikt nie wie, że zna także szkołę i miasto, do którego leci. Rozmowy w szkole będą dla niej przyczynkiem do powrotu do przeszłości. Przeszłości niezwykle trudnej, traumatycznej.

Autorka stopniowo odkrywa przed czytelnikiem to, co wydarzyło się Mary. Wraz z jej ponownym odkrywaniem miasta i szkoły, ukazuje czytelnikowi fragmenty, okruchy przeszłości. Życie z pogrążoną w depresji matką, szybkie małżeństwo, narodziny dziecka. Dominujący, odnoszący sukcesy mąż. Życie w dostatku, realizacja w roli matki. I jeden mały błąd. Pechowy zbieg okoliczności. Zła decyzja podjęta w ułamku sekundy. To wszystko mogło zmienić życie Marilé, ale nie musiało uczynić jej potępić. Kluczową rolę odgrywają tu przyjaciele i mąż. Decyzja kobiety wydaje się być na pierwszy rzut oka niezrozumiała, a jej konsekwencje tragicznie, nie tylko dla niej.

Piñeiro opowiada jak kruche jest szczęście, jak szybko jedna sekunda może je zniweczyć i jak można sobie poukładać życie po traumie. Nie ucieka się przy tym do wielkich słów i zawiłych tłumaczeń. Jej opowieść to szkic, to przestrzeń, to prztyczek dla czytelnika, którego zachęca do powolnego odkrywania historii Marii Eleny.

Piękna, nastrojowa powieść - polecam!

Moja ocena: 5/6

Claudia Pineiro, Ein wenig Glück, tł. Stefanie Gerhold, 219 str., Unionsverlag 2016.

poniedziałek, 4 czerwca 2018

"Noelka" Małgorzata Musierowicz


Wraz z Noelką zaczynają się tomy Jeżycjady, które dotychczas czytałam tylko raz. To był już czas mojego liceum, gdy łatwiej było dostać te książki i jakoś już do nich tak często nie wracałam. Podczas ponownej lektury okazało się, że Noelka należy do tych części cyklu, które mają właśnie ten klimat. Jak Ida sierpniowa na przykład. Mnóstwo w tym tomie Borejków, ale główna bohaterka pochodzi spoza klanu i w niego dopiero się będzie integrować.

Elka jest córką Grzegorza Stryby, dziewczyną siedemnastoletnią, wychowywaną przez dziadka, jego brata i najmniej chyba przez ojca. Jej matka dawno zmarła, a tata nigdy nie odnalazł wspólnego języka z córką, rzucając się w wir pracy. Elka wyrosła na rezolutną, pewną siebie i trochę rozpieszczoną dziewczynę. Wie, że wychowujący ją mężczyźni niczego jej nie odmówią. Tegoroczna Wigilia ma być specjalna - umówiła się na przejażdżkę z Baltoną, chłopakiem, który ją zauroczył. Niestety kolega nie nadjeżdża, a Ela musi być w domu. Pech chciał, że ekstrawagancki chłopak nie przypadł go gustu wujowi dziewczyny, który długo się nie zastanawiając go odesłał. Gdy Ela się o tym dowiaduje, wpada w furię. Co gorsza wuj zaprosił na Wigilię spotkaną na mieście dawną przyjaciółkę z młodości. Tego jest dla Eli za wiele, która opuszcza dom, trzaskając drzwiami. Szukając Baltony, bez pardonu mówi przyjaciółce wuja i dziadka, co o niej myśli, a potem trafia do Kowalików, w nadziei na informacje o chłopaku. Tam zostaje zaangażowana do roli aniołka, który ma pomagać Tomkowi - świętemu Mikołajowi.

Gdy Ela krąży z Tomkiem po mieście i coraz bardziej zapomina o Baltonie, u Borejków następuje sądny dzień. Ida, w przeddzień swojego wesela, orientuje się, że nie ma białych butów. W misję zdobycia stosownego obuwia zostaje zaangażowana cała rodzina, z seniorem rodu włącznie. Na Roosvelta 5 panuje zresztą typowy dla Borejków rozgardiasz. Mama panicznie przygotowuje i Wigilię, i wesele, obawiając się pierwszego spotkania z przyszłą teściową Idy, która na wesele przyleciała z Ameryki, między nogami dorosłych plączą się, psocąc, córki Gabrysi, które swoim zachowaniem i pomysłami przypominają małe Patrcyję i Natalię, a senior rodu, jak zwykle jest ponad wszystkim. Zagłębiony w lekturę, oderwany od rzeczywistości, niezaangażowany w prace domowe i porządkowe buja w obłokach, a podczas pierwszej próby pomocy, przysparza jeszcze więcej kłopotów. Ta w zasadzie szowinistyczna kreacja Ignacego Borejki jest w moich oczach najmniej komiczna i urokliwa, choć przypuszczam, że w wieku nastoletnim nie dostrzegałam jego cech negatywnych. Pomijając jednak ojca oraz uwagi o biciu dzieci, ten tom skrzy się od musierowiczowego humoru, ciepła i serdecznej atmosfery. Noelka to urokliwa, pocieszająca, sentymentalna lektura i jednej z najlepszych tomów Jeżycjady.

Moja ocena: 4,5/6

Małgorzata Musierowicz, Noelka, 226 str., Wydawnictwo Bestseller, Poznań 1992.

piątek, 1 czerwca 2018

Stosikowe losowanie 6/18 - pary

Maniaczytania wybiera numer książki dla Gucimal (w stosie 105 książek) - 6
Guciamal wybiera numer książki dla McDulki (w stosie 275 książek) - 177
McDulka wybiera numer książki dla Anny (w stosie 216 książek) - 199
Anna wybiera numer książki dla Marianny (w stosie 38 książek) - 19
Marianna wybiera numer książki dla ZwL (w stosie 1050 książek) - 666
ZwL wybiera numer książki dla Maniiczytania (w stosie 11 książek) - 4