niedziela, 30 czerwca 2024

Stosikowe losowanie – lipiec 2024


 

ZwL wybiera numer książki dla Agnes (w stosie 9 książek) - 3
Agnes wybiera numer książki dla Katarzyny (w stosie 30 książek) - 
Katarzyna wybiera numer książki dla Guci (w stosie 37 książek) - 33
Gucia wybiera numer książki dla McDulki (w stosie 250 książek) - 222
Mcdulka wybiera numer książki dla Anny (w stosie 232 książki) - 77
Anna wybiera numer książki dla Maniiczytania (w stosie 22 książki) - 17 
Maniaczytania wybiera numer książki dla ZwL (w stosie 1250 książek) - 49

"O mojej córce" Kim Hye-Jin


Narratorka tej powieści to samotna kobieta po sześćdziesiątce, która pracuje w domu opieki. Jej podopieczna Jen odniosła za życia wiele sukcesów, teraz jednak osamotniona wegetuje w ośrodku, pogrążając się w demencji. Główna bohaterka prowadzi uporządkowane, przewidywalne życie, osadzone na tradycji i koreańskich konwenansach. Pewnego dnia spotyka się ze swoją trzydziestoletnią córką, która ewidentnie ma jakieś kłopoty, nie tylko finansowe. Po długiej rozmowie i próbach zdobycia kredytu, kobiety dochodzą do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem będzie, gdy córka zamieszka z matką. Ta sprowadza się do niej jednak z partnerką – to jest jednak dla starszej kobiety absolutnie nie do zaakceptowania. Homoseksualizm zupełnie nie mieści się w jej światopoglądzie, targają nią obawy, co powie otoczenie, męczą troski, że córka nie ułożyła sobie normalnego życia. 

Matka krok po kroku poznaje życie córki, dowiaduje się, że jest ona zaangażowana w protesty pod uniwersytetem, na którym wykładała. Homoseksualni pracownicy zostali wyrzuceni z pracy, co wzburzyło sporą grupę osób. Matka balansuje więc na linii – troska o córkę i troska o Jen. W domu opieki nie dzieje się dobrze, oszczędza się na środkach higieny, a osoby pogrążone w demencji przenoszone są w inne miejsca. Narratorka decyduje się na swój prywatny protest. Równocześnie autorka szczegółowo opisuje jej myśli i rozterki. Miłość do córki i przywiązanie do tradycji stanowią dwa bieguny, które nie mogłyby być bardziej oddalone od siebie. Paradoksalnie jednak to partnerka córki nawiązuje z nią nić porozumienia.

Ta niewielka powieść porusza dwa bardzo ważne tematy – opiekę nad osobami starszymi oraz akceptację homoseksualizmu. Tematy odległe, ale jednak w pewien sposób powiązane. To, co dzieje się w pracy pomaga narratorce rozpocząć powolny proces wewnętrznej rewolucji kulturowej. Ale nie będzie tu happy endu, lecz delikatne zbliżenie się, próba zrozumienia niezrozumiałego i mnóstwo rozważań na temat stosunków międzyludzkich. Ciekawa powieść, bardzo koreańska w sposobie myślenia i języku, melancholijna, pełna emocji i zaskakująco uniwersalna. 

Moja ocena: 5/6

Kim Hye-Jin, O mojej córce, tł. Łukasz Janik, 184 str., Kwiaty Orientu 2022.

piątek, 28 czerwca 2024

"Zew oceanu. 312 dni samotnego rejsu" Tomasz Cichocki, Marcin Mastalerz

 


Tomasz Cichocki wymyślił sobie plan – opłynąć samotnie świat, mijając trzy najważniejsze przylądki (Dobrej Nadziei, Horn i Leeuwin) i nie zawijając do portów. Plan, powiedzmy, dość karkołomny, ale i ciekawy. Cichocki zabiera nas więc w ten rejs, dzieląc się wpisami z dziennika pokładowego, ale nie jest to tylko relacja na jego podstawie.
Cichocki pokusił się o barwną narrację okraszoną wspomnieniami i przemyśleniami, która pozwala nam poznać go jako człowieka, a nie tylko towarzyszyć mu podczas wyprawy. Autor jawi się więc jako postać nietuzinkowa, która lubi iść pod prąd, nie stroni od przygód i która zaliczyła już wiele przygód. To jednak także człowiek z dystansem do siebie, pełen humoru, człowiek, który da się lubić. O swoim rejsie pisze bez zadęcia i maniery, potrafi wypunktować swoje słabości, śmiać się z siebie i popatrzeć na siebie z szerszej perspektywy.

Oczywiście ta książka aż skrzy się od przygód, których Cichocki podczas rejsu miał wiele i to dość niebezpiecznych. Opisuje także problemy, na jakie się natknął – brak snu, brak jedzenia, sztormy, demolka wewnątrz łodzi, liczne awarie, samotność, zimno i wiele innych. Nie ma tu koloryzowania ani romantyzowania tej wyprawy, jest za to pot, krew i pewnie też łzy. 

Nie ukrywam, że chętnie sięgam po książki podróżników ekstremalnych i z całą pewnością mogą powiedzieć, że ta zalicza się do tych, które nie tylko są wciągające, ale które też warto przeczytać. 

Moja ocena: 5/6

Tomasz Cichocki, Marcin Mastalerz, Zew oceanu. 312 dni samotnego rejsu, 256 str., Carta Blanca 2013.

czwartek, 27 czerwca 2024

"Ognie. Miłość i inne katastrofy" Sigríður Hagalín Björnsdóttir

 


Ziemia pod islandzkim półwyspem Reykjanes ciągle drży. Sztab specjalistów spodziewa się najgorszego, czyli erupcji wulkanu. Problem w tym, że system wulkanów w tym miejscu jest skomplikowany i nie bardzo wiadomo, jak przemieszcza się magma. Na pewno nie będzie to erupcja stożkowa, a szczelinowa, a gdzie te szczeliny się otworzą nie wie nawet najlepszy specjalista. Sytuacja jest bardzo delikatna, bo na polach lawy z dawnych erupcji pobudowano rozległe osiedla domów. To okręg stolicy Islandii, gdzie mieszka większość obywateli.

W sztabie naukowym ważną rolę odgrywa Anna – wulkanolożka, specjalistka w swoim fachu i autorytet dla wielu osób. Anna, jako córka wulkanologa, ma ogromną wiedzę i wyczucie tematu, lecz napięcie przed erupcją przenosi się na jej życie. Podczas jednego z lotów zwiadowczych poznaje Tomasa – fotografa, który przyciąga ją jak magnes. Naukowyczyni zdolna jest postawić na szalę wspaniałego męża, dzieci i wpaść w ramiona kochanka. Nie czyni tego jednak bez wątpliwości, które buzują w niej niczym magma pod skorupą ziemi. Tytułowe ognie to określenie tego typu erupcji, ale to także emocje władające sercem i ciałem Anny. 

Kolejne rozdziały wprowadzają cytaty z rozpraw naukowych na temat wulkanologii – przyznam, że były one często ciekawsze od fragmentów fabularnych. Björnsdóttir nie kupiła mnie tą opowieścią. Romans Anny mnie nie przekonał, jej rozterki są niewiarygodne, a zachowanie nieracjonalne. Ciekawym wątkiem są jej rodzice, zwłaszcza matka, ale także niedopracowanym. Nie potrafię sobie wyobrazić, co autorka chce w tej powieści przekazać? Że romans po czterdziestce zaćmiewa umysł i się zemści? Że nie warto iść za głosem serca? Że uporządkowane życie kryje niespełnione marzenia i niezrealizowane emocje? Wszystkie te wnioski wydają mi się być miałkie. Niemniej przeczytałam tę książkę do końca i się nie rozczarowałam, bo samo zakończenie jest świetne, choć przyznam, że znamion thrilleru w tej powieści nie widzę.

Na moje niezadowolenie z lektury miał ogromy wpływ przekład – nie rozumiem, dlaczego usunięto wszystkie islandzkie litery i znaki diakrytyczne? Czytelniczka wie, że jest w Islandii, zresztą tekst jest wręcz naszpikowany islandzkimi nazwami miejscowymi, dlaczego więc taka zbrodnia na tekście (ale na okładce nie)? Drga kwestia to absolutnie nielogiczne i niekonsekwentne używanie feminatywów, chyba na zasadzie, jak mi się napisze – na jednej stronie mamy ministrę i naukowca, geolożkę i wulkanologa, wszystko w odniesieniu do kobiet. Gdy Anna została nazwana islandzkim geologiem to już w ogóle straciłam serce do tego tekstu. Jeszcze rozumiem, gdyby w całej powieści używano maskulatywów, jakoś bym to przełknęła, ale ten miszmasz przyprawiał mnie o wewnętrzne drgawki. 

Moja ocena: 3/6

Sigríður Hagalín Björnsdóttir, Ohnie. Miłość i inne katastrofy, tł. Jacek Godek, 360 str., Wydawnictwo Literackie 2021.

środa, 26 czerwca 2024

"Rajska jabłoń" Pola Gojawiczyńska


Rajska jabłoń to kontynuacja losów kobiet z powieści Dziewczęta z Nowolipek. Amelia, Cechna, Kwiryna i Bronka nie mają ze sobą już wiele wspólnego, każda inaczej ułożyła sobie życie. Amelia przeszła swoisty awans społeczny. Jako żona aptekarza ma pieniądze, służbę, piękne stroje i mnóstwo czasu na nudę. Równocześnie odkrywa, że nie kocha dużo starszego od siebie męża i że jej życie nie jest szczęśliwe. Najbliższy kontakt Amelka ma z Kwiryną, która pozostała w sklepie i zajmuje się ponadto wynajmem mieszkań. Podobnie jak Amelia prowadzi dostatnie życie, ale nie pozbawione wątpliwości moralnych, które zasiewa w niej mąż Roman, człowiek o dobrym sercu, pomagający biedniejszym.
Cechna natomiast powraca z dalekich wschodnich rubieży jako samotna matka, a wkrótce rozwódka i robi karierę, choć nie bez początkowych trudności. Cechna stawia jednak na emancypację, niezależność i zaufanie sobie samej, po tym jak pomieszkała w domu siostry.
Bronka natomiast spotyka Ignacego – aktualnie męża Magdaleny, człowieka zaangażowanego politycznie, co zakończy się niekoniecznie dobrze rokującym romansem.

Gojawiczyńska bardzo dojrzale pociągnęła wątki tych czterech kobiet, wskazując na liczne problemy, z jakimi muszą się zmagać. To już nie tylko parcie na awans społeczny czy wyrwanie się z Nowolipek, ale też to, że osiągnięcie tego nie zawsze będzie oznaczać szczęście i spełnienie. Sporo tu moralnych rozważań na temat sposobów walki o dostatek, poczucia szczęścia, ale także radzenia sobie z otaczającą biedą. Autorka rozwinęła tu mocno wątek polityczny, pokazując często bezsensowne działania aktywistek i aktywistów. 

Rajska jabłoń to powieść dojrzalsza, bardziej spójna narracyjnie niż pierwsza część, poruszająca szerszą gamę tematów i oczywiście w swoim realizmie smutna. Co ważne, ta dylogia dobrze się zestarzała – wiele z wątków, problemów, tematów są wciąż aktualne. Podobnie prowadzenie narracji przez Gojawiczyńską jest na tyle dynamiczne i ciekawe (mowa pozornie zależna), że ułatwia wejście w głowę każdej z bohaterek i zarazem dobrze się czyta. 

Ogromną wartością dodaną tej dylogii jest obraz Polski z początku XX wieku, a zwłaszcza Warszawy. Gojawiczyńska nie skupia się na głównych bohaterkach, wprowadzając cały szereg postaci drugoplanowych, których kreacje tworzą fantastyczny obraz ówczesnego życia. Widać tu zmiany polityczne i społeczne, które jednak nie mają bezpośredniego przełożenia na poprawę życia bohaterek. Osoby znające dobrze Warszawę na pewno wyłuskają tu wiele smaczków o poszczególnych dzielnicach czy nawet ulicach.

Bardzo polecam obie powieści, klasyka, która wciąż potrafi zachwycić.

Moja ocena: 5/6

Pola Gojawiczyńska, Rajska jabłoń, 304 str., Zielona Sowa 2006.

niedziela, 16 czerwca 2024

"Czas huraganów" Fernanda Melchor

 


La Matosa – prowincjonalne miasteczko w Meksyku, w którym ton nadaje bieda, brak perspektyw, brutalność i lęk. To tam banda dzieciaków odkrywa w rzece rozkładające się ciało Wiedźmy. W kolejnych rozdziałach Melchior będzie odkrywać warstwa po warstwie życie w mieście i poszukiwać mordercy Wiedźmy.

Okaże się, że Wiedźma była ratunkiem kobiet, zwłaszcza tych w niechcianej ciąży, i postrachem mężczyzn, zwłaszcza tych, którzy ukrywają swój homoseksualizm. W La Matosie żyje się z dnia na dzień, zarabia na podstawowe potrzeby, poza tym pije, ćpa i uprawia seks, a czasem morduje, bije i gwałci. Tu nie ma miejsca na czułość, oznakę miłości czy jakiegokolwiek pozytywnego uczucia, nie ma niczego poza kłótnią, nienawiścią i rozpaczą. Matki wyzywają dzieci, dzieci rodzeństwo, mężczyźni kobiety, kobiety mężczyzn. Zaufania i wsparcia nie można odnaleźć także u jakichkolwiek służb, które są skorumpowane i w ogóle nie są zainteresowane pomocą komukolwiek, czy to będzie szpital, opieka społeczna czy policja.

Melchor szkicuje ten świat bez perspektyw w bardzo specyficzny sposób. Jej narracja jest pospieszna, pędzi w długich zdaniach, których nie sposób przerwać. Te zdania to gorączkowe słowa, wulgaryzmy, wyzwiska, epitety. Nie ma tu wyróżnionych dialogów, nie ma zabiegów ułatwiających czytanie, mimo to nie sposób odłożyć tę książkę, co więcej, nie sposób nabrać powietrza i odetchnąć. Czytelniczka czuje się wręcz zmuszona, by podążać z autorką i zagłębiać się w świecie La Matosy. To podróż bardzo ciężka, przypomina zatapianie się w bagnie. To podróż bez nadziei, bez perspektyw i bez jakiejkolwiek szansy na poprawę lub zmianę losu. To beznadzieja wyuczona, ciągnąca się przez lata, przekazywana z pokolenia na pokolenie. Czas huraganów to jednak nie tylko powieść o braku perspektyw i dorastaniu w najmniej uprzywilejowanym środowisku, jakie można sobie wyobrazić. To także powieść o przejmującym lęku i wstydzie. Lęku przed tym, że ktoś odkryje prawdziwą seksualność, lęku przed wyrwaniem się z wyuczonych schematów, lęku przed staniem się pośmiewiskiem. Wstyd obejmuje podobne kwestie – wstyd wykorzystywanego dziecka, wstyd homoseksualisty ukrywającego swoją tożsamość, wstyd kobiet za mężczyzn nieudaczników, wstyd noszony do kościoła, obmodlony i przemilczany. 

Melchor pisze wprawdzie o meksykańskiej mieścinie, ale jej powieść zdaje się być uniwersalna. Taka La Matosa może istnieć wszędzie, na każdym kontynencie. Czytanie o ludzkiej słabości i niemocy jest bardzo przygnębiające, ale Melchor robi to w tak mistrzowski sposób, że naprawdę bardzo warto.

Moja ocena: 5/6

Fernanda Melchor, Czas huraganów, tł. Katarzyna Sosnowska, 280 str., Wydawnictwo Mova 2021.

czwartek, 13 czerwca 2024

"Zaufanie" Hernan Diaz


 

Benjamin Rask to multimilioner, który dzięki wspaniałej intuicji, słusznym decyzjom i sprzyjającym warunkom dorobił się na amerykańskiej giełdzie lat 20. XX wieku. Rask i jego żona Helen wzbudzają powszechne zainteresowanie, to jednak wycofana para, która nie lubi zadawać szyku na wytwornych balach. Helen stawia na muzykę i organizację koncertów oraz realizuje się w filantropii. Benjamin powiększa fortunę, nienaruszoną nawet przez krach na giełdzie. Tak się zaczyna ta powieść. To pierwsza część, która potrafi zniechęcić do dalszej lektury. Mnóstwo opisów instrumentów finansowych, działań na giełdzie, konszachtów i spekulacji to zaiste monotonna i niezbyt porywająca lektura. Co więcej ta pierwsza część nie zachwyca stylistycznie, płynie bez większych zwrotów akcji, przypominając bardziej relację niż powieść. Kilka razy wracałam zresztą do początku książki, bo zmyliła mnie druga karta tytułowa z innym autorem i innym tytułem. Jest w tym jednak sens i metoda, co okaże się później. 

Drugi rozdział to kolejna historia o podobnej parze potentatów finansowych. Podobne losy, podobne szczęście i podobna tragiczna śmierć żony. Moje zniechęcenie było jeszcze większe, bo po raz kolejny musiałam się przedzierać przez rozwlekłe opisy kwestii finansowych. 

Dopiero trzecia część mi podeszła, która wreszcie tłumaczy zamysł autora, ale też napisana jest z największą swadą, potoczystością i obejmuje szerszy wachlarz postaci. Czwarta i ostatnia część natomiast to po raz kolejny rozczarowanie, choć pięknie dopełnia kompozycję powieści.

Nie będę się jednak skupiać na treści, by nie zdradzić zbyt wiele. Cały pomysł tej książki opiera się na jej konstrukcji i to ona jest jej najmocniejszą stroną. Ten zaskakujący zamysł faktycznie uratował dla mnie tę powieść i uczynił z niej coś zupełnie innego niż historia nowojorskiej finansjery na początku XX wieku. Diaz bowiem zasadził narrację na tytułowym zaufaniu, a właściwie wierności (tak ja bym tłumaczyła ten tytuł). Wierności faktom, wierności temu, co się przeżyło, czego się doświadczyło. Autor wspaniale ukazuje, jak wiele oblicz może mieć jedna prawda, jak można ją kreować, nią manipulować i ją zmieniać. To samo życie można opisać na wiele sposobów i nie chodzi tu o celowe kłamstwo, ale o to, co zapamiętamy, jak zapamiętamy i co wpływa na nasze postrzeganie świata oraz co chcemy przekazać innym.

To ciekawa koncepcja i tematyka, nieźle ubrana w formę, ale niezbyt pasjonująco napisana. Doceniam oczywiście zmiany stylu w zależności od części książki, doceniam jeszcze bardziej pracę tłumacza, ale sama tematyka okazała się być dla mnie zwyczajnie nudna. 

Moja ocena: 3,5/6

Hernan Diaz, Treue, tł. Hannes Meyer, 416 str., Hanser Berlin 2022.

środa, 12 czerwca 2024

"Fechmistrz" Arturo Pérez-Reverte

 


Jaime Astarloa to fechmistrz starej daty. Człowiek zasad i tradycji. Dobiegający sześćdziesiątki szermierz mieszka w Madrycie i pracuje jako nauczyciel. Oprócz tajników szermierki przekazuje swoim młodym uczniom zasady, tradycje i uczy honorowego zachowania. Czas spędza także ze swoim codziennym uczniem markiem Luisem de Arayolą, który jest całkowitym przeciwieństwem Astarloi, mimo to obu mężczyzn połączy przyjaźń. Popołudnia natomiast to wizyty w kawiarni, gdzie grupa przyjaciół żywo dyskutuje o polityce, a jest o czym dyskutować. W dziewiętnastowiecznej Hiszpanii wrze – królowa Izabela nie cieszy się popularnością, a monarchiści i rewolucjoniści walczą o władzę. To polityczne tło jest dla powieści ważne, choć równocześnie zupełnie nie interesuje fechmistrza, stoika nie angażującego się w spory, żyjącego w swoim zamkniętym świecie.

Pewnego dnia kontaktuje się z nim młoda i piękna Adela de Otero. Mistrz początkowo nie chce przyjąć kobiety – tradycyjne podejście do życia nie pozwala mu uczyć płci pięknej szermierki. Gdy się jednak okazuje, że Adela lepiej włada szpadą niż nie jeden mężczyzna, ulega. Ta znajomość zachwieje jego życiem – wstrząśnie jego donkichotowskimi przekonaniami, zmusi do konfrontacji ze współczesnością.

Ta niewielka powieść pełna jest szermierczych opisów, ale są one tak dobrze wplecione w akcję, a nawet z nią sprzężone, że, nawet mnie laiczki, nie były nudne. Jako takie odbierałam raczej wydarzenia polityczne. Dzięki przedsłowiu tłumacza, chwała mu za to, miałam szansę w ogóle zrozumieć ówczesną sytuację, ale nie wystarczyło to, by wzbudzić we mnie autentyczne zainteresowanie. Na nich zasadza się jednak intryga i dobrze się w te wydarzenia wgryźć i choć trochę je zrozumieć.

Pérez-Reverte jak zawsze zachwyca sprawnym piórem, rewelacyjnymi charakterami (Jaime i Adela są naszkicowani po mistrzowsku), ale i kontekstem, w którym umieszcza swoje powieści. Cieszę się, że wróciłam do jego prozy.

Moja ocena: 4,5/6

Arturo Péerez-Reverte, Fechmistrz, tł. Filip Łobodziński, 280 str., Muza 2006.

wtorek, 11 czerwca 2024

"Dziewczęta z Nowolipek" Pola Gojawiczyńska


 

Nowolipki pod zaborami były robotniczą dzielnicą Warszawy, całkowicie oddaloną mentalnie i klasowo od Saskiej Kępy i ulicy Marszałkowskiej. Niby też stolica, ale inny świat. Tam mieszkają robotnicy, biedota i główne bohaterki – Frania, Kwiryna, Cechna, Bronka i ich rodziny. Ta czwórka wspólnie chodzi do szkoły i snuje plany na przyszłość. Dziewczęta są pełne nadziei, chęci do nauki, optymistycznie patrzą na świat. Stopniowo jednak dostrzegają, że ten świat nie jest dla nich łaskawy, że pochodzenie określa ich przyszłość i przekreśla wiele szans. Dotyczy to możliwości edukacji, pracy, ale i szans na miłość. Wychowane skromnie, często o chlebie i herbacie, z wielkim naciskiem na tak zwaną porządność, muszą odnaleźć się w świecie poza Nowolipkami, ale także zrozumieć, że ich perspektywy nie są świetlane. Dla mężczyzn stanowią najczęściej łatwy kąsek, dla chlebodawczyń, nawet tych najlepszych, zagrożenie kradzieżą lub uwiedzeniem męża. Tu nie ma uśmiechu losu, zbiegów okoliczności i szczęśliwych przypadków. Nie ma też wsparcia ze strony rodziny, ojciec najczęściej umiera, matka walczy o jakikolwiek byt, a narzeczony nie planuje ślubu. Jedyne wsparcie dziewczęta uzyskują u siebie samych. To siostrzeństwo niejednokrotnie ratuje im skrórę czy nakierowuje na dobrą drogę, ale niestety nie zawsze. Każda z nich boryka się z innymi problemami, a ich drogi stopniowo się rozchodzą.

Ta powieść osadzona jest częściowo na doświadczeniach autorki, która sama dorastała na Nowolipkach i zapewne dzięki temu jest tak autentyczna. Ponadto jest wciąż bardzo aktualna – wiele z poruszonych wątków mogłoby znaleźć się w powieści współczesnej. Awans społeczny, próby wydostania się z zamkniętego, małomiasteczkowego kręgu, problemy kobiet, niechciane ciąże, zapracowane matki – choćby wymienić tylko kilka z nich. 

Gojawiczyńska zaskoczyła mnie językiem – pełnym ciekawych metafor, celnym, po prostu pięknym, ale i narracją. To pozornie mowa zależna, narratorka obserwuje i opisuje zastany świat, ale i oddaje głos każdej z bohaterek, pozwalając czytelniczce poznać jej myśli i wejść w jej świat. Wspaniale się to czyta i to sama przyjemność obcować z tak piękną prozą.

Dziewczęta z Nowolipek byłyby ciekawą lekturą szkolną, o ile w ogóle lektury nadal muszą istnieć, na pewno bardziej aktualną i zrozumiałą od wielu innych napisanych, a jakże, przez mężczyzn.

Moja ocnea: 5/6

Pola Gojawiczyńska, Dziewczęta z Nowolipek, 304 str.. W.A.B. 2023.

poniedziałek, 10 czerwca 2024

"Severina" Rodrigo Rey Rosa


 

Główny bohater, księgarz i aspirujący pisarz, spotyka pewnego dnia tajemniczą piękność. Owa kobieta wpada do jego księgarni i kradnie książki. To zachowanie powtarza się kilka razy, aż księgarzowi udaje się z nią porozmawiać. Fascynacja Severiną przeradza się niemal w obsesję, a mężczyzna zaczyna podejmować nieracjonalne decyzje, by jak najczęściej móc ją spotykać. Całą narrację otacza aura niedopowiedzeń i tajemniczości: autor nie zdradza żadnych szczegółów na temat Severiny oraz jej dziadka/ojca/męża. Poszlaki o fałszywych paszportach, niepewnym pochodzeniu, nagłe zniknięcie dodatkowo wzmacniają tę zagadkową atmosferę.

Severina to króciutka powieść o miłości na przekór wszystkiemu, o przyciągającej mocy tajemniczości, o stracie zmysłów i zdolności logicznego myślenia. W pewien sposób przypomina mi ona Urugwajkę, choć ta ostatnia jest bardziej rozbudowana, a właściwie to pełnowymiarowa powieść. Obiekt miłości obu mężczyzn to jednak tak samo niezbadana, tajemnicza postać, której motywacje i zamiary niekoniecznie są czyste i prostolinijne.

Severina naszpikowana jest odniesieniami do literatury – w końcu główny bohater to księgarz, a Severina namiętnie otacza się książkami. Pewnie warto sięgnąć po te wszystkie książki, być może ten wybór książek pomoże zrozumieć zamysł autora. 

Ta niewielka książka to ciekawa opowieść, nowelka na jeden wieczór, ale ja jednak chętnie przeczytałabym coś dłuższego. 


Moja ocena: 4/6

Rodrigo Rey Rosa, Severina, tł. Barbara Jaroszuk, 128 str., Wielka Litera 2013.

niedziela, 9 czerwca 2024

"Ukłon świata" Hanka Saqib

 


Bohaterka tej powieści ma dwadzieścia kilka lat, ukończony licencjat z filologii klasycznej, fajnych rodziców i psa, ale nie ma planu na życie. Tytułowy ukłon świata to fragment piosenki, która jej wpada w ucho. Według tekstu świat się kłania dwudziestolatkom. Tymczasem głównej bohaterce nic się nie kłania. Postanawia więc wziąć los we własne ręce i stawia wszystko na jedną kartę. Najpierw wyrusza do Getyngi na kurs języka niemieckiego i od razu wplątuje się w przemocowy związek z Anglikiem Darrenem. Ta relacja będzie miała na nią przemożny wpływ – negatywny, ale i też pozytywny. Dzięki pomysłowi partnera dziewczyna pojedzie na studia do Walii finansowe z funduszy Unii Europejskiej. Dzięki niemu wpadnie też na pomysł nauczania angielskiego zagranicą, który w końcu zaprowadzi ją do Wietnamu. Zanim tam jednak dotrze, zaliczy wiele przygód i wypraw, a i pobyt w Azji będzie w nie obfitował.

To nie jest jednak typowa powieść przygodowa oraz z serii: jak wylądowałam zagranicą i poznałam prawdziwy świat. Hanka Saqib wprawdzie opisuje liczne perypetie, spotkania, nie tylko te pozytywne, ale stawia przede wszystkim na ukazanie rozwoju wewnętrznego głównej bohaterki. Tytułowy ukłon świata to w jej przypadku odnalezienie siebie, swojej ścieżki i życie w zgodzie z własnymi przekonaniami. By ten rozwój ukazać, autorka posłużyła się ciekawym zabiegiem. Cierpiąca na ciężkie migreny bohaterka spotyka podczas nich przeróżne postaci: to może być Witkacy, którego fanką była w liceum, filozofowie starożytnych Grecji i Rzymu, hinduskie bóstwa itd. Rozmowy z nimi kształtują światopogląd kobiety, popychają do wielu decyzji, które niekoniecznie są logiczne i zdroworozsądkowe, ale zawsze okazują się być słuszne. Jest w tej powieści także wątek miłosny, ale na tyle nienachalny, że był dla mnie do strawienia. 

Podchodziłam do tej powieści z ogromnym dystansem, bo z definicji nie sięgam po selfpublishing, a po książki pisane przez znajomych już w ogóle. Po tym, jak autorka przesłała mi powieść, zdecydowałam się na przeczytanie jednego rozdziału i wpadłam.  Ta powieść bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Czytałam z przysłowiowymi wypiekami, do późna w nocy. Autorka pisze potoczyście, bezpretensjonalnie, potrafi zainteresować czytelniczkę. Ponadto dobrze położyła akcenty, nie ma tu dłużyzn, zbędnych fragmentów, narracja jest dynamiczna i wciągająca. Naprawdę świetnie się bawiłam podczas lektury i bardzo kibicowałam głównej bohaterce (zapewne alter ego autorki). Jeśli więc chcecie dać szansę wydanej własnym sumptem, to zachęcam. 

Moja ocena: 5/6

Hanka Saqib, Ukłon świata, 403 str., Wydawnictwo Hanna Loch 2024.

sobota, 8 czerwca 2024

"Arystokratka pod ostrzałem miłości" Evžen Boček

 



Jako niepoprawna fanka arystokratki bardzo długo zwlekałam z przeczytaniem ostatniej części, która, nie wiadomo czemu, została rozbita na dwie króciutkie książki. Uważam ten zabieg za zupełnie zbędny i w jakiś tam sposób skłania mnie do myślenia, że stoją za nim tylko względy finansowe. 

To pierwsza arystokratka, której słuchałam i choć nic nie mogę zarzucić lektorce, to książka nie śmieszyła mnie tak jak poprzednie, choć, owszem, kilka razy wybuchłam śmiechem. Mam jednak wrażenie, że moja interpretacja w głowie mnie bardziej śmieszy niż ta narzucona. A co się dzieje u Marii? Po powrocie z Niderlandów ma dwóch absztyfikantów – dotychczasowego Maksa i nieprzytomnie bogatego Holendra Marka. Maria miota się w wyborze, a na zamku jak zwykle cyrk. Deniska niemal zagłodziła osoby, które pozostały w zamku podczas gdy pani Cicha, mama i hrabianka wojażowały. Po powrocie wszystko staje do góry nogami, bo z Holandii przyjeżdżają Helena z Emmą, by nakręcić film o nietypowej rodzince i zamku. Co gorsza obie panie znajdują sobie na miejscu wybranków. Pani Cicha wraca do gotowania, raczenia się orzechówką i komentowania rzeczywistości, ojciec zamieszkuje w fotelu obok cioci Nory, żeby wyczaić, skąd ta bierze pieniądze, matka wyjeżdża do USA i tak toczy się niekonwencjonalne życie na zamku Kostka.

Po tę książkę/te książki nie sięgnie nikt, kto arystokratki nie zna, a kto zna i lubi na pewno sam z siebie je przeczyta, więc recenzowanie ich mija się właściwie z celem. Warto jednak wiedzieć, że nie jest to już ten sam poziom humoru – oczywiście brakowało mi efektu świeżości i zaskoczenia – niemniej przeczytać trzeba, a potem udać się na zamek Kostka i zostać muflonem.

Moja ocena: 4/6

Evžen Boček, Arystokratka pod ostrzałem miłości vol.1, tł. Mirosław Śmigielski, 176 str., Wydawnictwo Stara Szkoła 2023.

Evžen Boček, Arystokratka pod ostrzałem miłości vol.2, tł. Mirosław Śmigielski, 176 str., Wydawnictwo Stara Szkoła 2024.

piątek, 7 czerwca 2024

"GOPR. Na każde wezwanie" Wojciech Fusek, Jerzy Porębski


Górskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe obchodziło w 2022 roku swoje siedemdziesięciolecie. Z tej okazji powstała ta książka skupiająca się na historii i funkcjonowaniu organizacji. Fusek i Porębski we współpracy z naczelnikiem i pracownikami GOPR-u napisali książkę o sporej objętości, która jednak nie pozostawiła mnie z poczuciem, że czegoś szczególnego się dowiedziałam. 

Początkowa, historyczna część jest tak naszpikowana datami i nazwiskami, że faktycznie zapamiętałam z niej tylko tyle, że GOPR powstał i że TOPR miał w tym swoją rolę. Autorzy zatracają się w szczegółach i szczególikach, a tego się po prostu niezbyt dobrze słucha. 
Rozdziały o poszczególnych sekcjach GOPR są ciekawsze, ale głównie dlatego, że zamieszczono opisy gór, ich specyfiki, trudnych szlaków, warunków i najciekawszych akcji ratunkowych. Wiadomo, że czytelniczkę ciekawią te ostatnie, ale Fusek i Porębski są tu dość oszczędni i traktują te opisy zaledwie jako dodatek, skupiając się ponownie na nazwiskach i informacjach organizacyjno-administracyjnych.

Ta książka nie jest ciekawą gawędą ani rzutką opowieścią, a raczej monografią, jubileuszowym wydaniem dla pasjonatów. Mało która osoba spoza środowiska ma szansę się nią zachwycić, bo jest to narracja zwyczajnie nudna, bez polotu. Ciągłe odnośniki w nielicznych najciekawszych momentach do innych rozdziałów to już w ogóle jakiś dziwny pomysł – czyta się to jak pracę magisterską lub inne dzieło z pretensjami do naukowego. 

Niestety nie wyniosłam zbyt wiele z tej lektury, przesłanie do ostrożności i respektu przed górami było mi znane, opisy gór niezbyt zaskakujące, a informacje stricte historyczne nudne. 

Moja ocena: 3/6

Wojciech Fusek, Jerzy Porębski, GOPR. Na każde wezwanie, 424 str., Wydawnictwo Agora 2022.

czwartek, 6 czerwca 2024

"Maus" Art Spiegelman


Jedną z najsłynniejszych powieści graficznych przeczytałam po portugalsku, co było ciekawych doświadczeń, bo przecież sporo w niej polskich i niemieckich zwrotów. I mimo że powieści graficzne zazwyczaj czyta się szybko, ja spędziłam z nią kilka dni. Nie ze względu na język i nie ze względu na tematykę stricte holocaustu.  

Art Spiegelman spotyka się ze swoim ojcem, prosząc go, by mu opowiedział swoje życie, na podstawie którego chce napisać i narysować powieść. Jego książka nie będzie jednak tylko relacją z dorastania ojca, małżeństwa, początków wojny i wreszcie ukrywania się, obozu, lat powojennych, to przede wszystkim opowieść o towarzyszeniu starzejącemu się człowiekowi. Spiegelman balansuje na dwóch płaszczyznach – obie kojarzą się z jednym słowem: groza. Wojenna, wszystkim znana, choć pokazana w sposób zindywidualizowany zawsze porusza, przeraża, po raz kolejny pozostawia bez słów. Ta druga – współczesna działała na mnie podobnie, a może nawet jeszcze mocniej. Władek – ojciec autora – to człowiek zniszczony przez wojnę. Postać bardzo trudna w obyciu, podejrzliwa, skąpa, chora. Ojciec wymaga, domaga się, oskarża, zachowuje się irracjonalnie. Art natomiast boryka się między chęcią pomocy, planem na książkę, a własnymi odczuciami. Jako dziecko rodziców, którzy przeżyli holocaust wyniósł cały bagaż problemów, z którymi wciąż się boryka.

Ta wielopłaszczyznowość była dla mnie trudna do uniesienia – ogrom smutku, nierozwiązywalnych problemów i przekazywanej wciąż traumy mnie poraził. Spiegelmanowi udaje się przekazać tę kompleksowość sytuacji nie tylko słowem, ale i obrazem. Zabieg z użyciem zwierząt jest świetny, podobnie jak z maskami oraz realnym ukazaniem jego problemów w rysowaniu konkretnych sytuacji. To zagubienie, uwikłanie jest namacalne w całej książce. Nagroda Pulitzera całkowicie zasłużona.

Moja ocena: 5/6

Art Spiegelman, Maus, tł. Joana Neves, 296 str., Bertrand Editora 2022.

wtorek, 4 czerwca 2024

"Bułgaria. Złoto i rakija" Magdalena Genow

 


Niestety nie byłam nigdy w Bułgarii, a chciałabym, więc miałam nadzieję, że Magdalena Genow przybliży mi ten kraj. Autorka jest nie tylko pół-Bułgarką, ale i bułgarystką, osobą z otwartym umysłem, która w Bułgarii ma rodzinę, spędziła wiele czasu i wciąż na temat swojej drugiej ojczyzny się dokształca. Dla mnie to najlepsza rekomendacja – wielkim łukiem unikam książki napisane przez osoby, które dany kraj opisują po kilku latach pobytu. Sama wiem, jak trudno wejść dogłębnie w kulturę i tajniki nacji, jeśli nie ma się do niej furtki od wewnątrz, czyli partnera, rodziny, lat spędzonych z babcią i ciocią na słuchaniu gawęd i opowieści. 

Genow to wszystko ma, do tego sprawne pióro, odpowiednią dozę humoru i wiele do powiedzenia. Tak wiele, że czasem tym ogromem faktów czułam się przytłoczona i traciłam orientację. Doceniam streszczenie historii Bułgarii, ale, książkę słuchałam, bywało, że nagromadzenie nazwisk i dat mnie nudziło. Ciekawiły mnie za to osobiste doświadczenia autorki, które stanowiły dla niej kanwę do opowiedzenia o konkretnych zwyczajach i osobliwościach Bułgarek i Bułgarów. Są więc mieszkania, łazienki, stroje, zachowanie, sposób pracowania i jedzenie, dużo jedzenia. Genow stara się przybliżyć sposób życia tej nacji – o wiele bardziej wyluzowany od polskiego, zasadzony na korzystaniu z życia i rozkoszowaniu się jadłem i trunkiem. Przy okazji dowiadujemy się wiele o problemach tego kraju – wyludnieniu, emigracji, korupcji, prowizorce itd. Autorka nie unika trudnych tematów, przy okazji świetnie pokazując, jak różnice kulturowe do dziś trwają w jej rodzinie. 

Bardzo podobały mi się rozdziały o regionach Bułgarii – nie tych nadmorskich – ale górskich, oddalonych od utartych ścieżek turystycznych. Tak sobie Bułgarię wyobrażam i takiej chciałabym doświadczyć. 

Dzięki tej książce sporo się dowiedziałam, choć myślę, że ta wiedza może być w sporej części ulotna i zapewne przed potencjalną wyprawą do tego kraju zaopatrzę się w wydanie papierowe. Polecam niemniej i zamierzam zapoznawać się z kolejnymi krajami opisanymi w tej serii.

Moja ocena: 4/6

Magdalena Genow, Bułgaria. Złoto i rakija, 311 str., Wydawnictwo Poznańskie 2019.

niedziela, 2 czerwca 2024

"Cmentarz w Pradze" Umberto Eco


 

Nie wiem dlaczego ta książka znalazła się w moim stosie, nawet nie wiem, od kiedy tam czekała. Niespecjalnie miałam na nią ochotę, bo Eco to był licealny zachwyt, który dość szybko opadł, gdy sięgnęłam po niego ponownie po studiach. Cmentarz w Pradze niestety potwierdził te odczucia. Nie zainteresował mnie, nie zachwycił, nie wciągnął i pewnie tych nie mogłabym wyliczyć jeszcze kilka. Mogłam się jednak tego spodziewać, bo już kiedyś przekonałam się, że tzw. powieści łotrzykowskie to nie moja bajka. Nie można jednak Eco nie przyznać erudycji, oczytania i świetnego umieszczenia akcji w kontekście historycznym.

Główny bohater rekapituluje swoje życie u końcu XIX wieku, życie pełne przygód, wrażeń i kombinowania. To właśnie on był słynnym fałszerzem dokumentów, szpiegiem i oszustem. Jego zlecenia i życie poprowadziły go do bliskiego kontaktu z Garibaldim, Freudem, Zolą i wieloma innymi postaciami historycznymi. Simonini to syn Francuzki i Włocha wychowany przez dziadka, który wtłoczył wnukowi w geny i mózg swój głęboki antysemityzm. Nie przeszkodzi mu on jednak pracować dla każdego, kto będzie dobrze płacił, choć sprawa żydowska będzie dominować w jego życiu, a tytułowy cmentarz jako miejsce żydowskiego spisku stanie się jego idée fixe

Eco relacjonuje ówczesne ważne wydarzenia historyczne (powstanie Garibaldiego, ruchy rewolucyjne we Francji, sprawa Dreyfusa, rola masonów), uzupełniając historyczne fakty treścią fikcyjną. Widać tu niezwykłą wyobraźnię, talent do oddania realiów, ogromny warsztat badawczy – to niewątpliwe zalety tej książki, podobnie jak umiejętne łącznie wątków. Jest jednak jedno wielkie ale – mnie ta tematyka zupełnie nie chwyciła. Ani intrygi, ani kombinacje, ani wyrafinowane oszustwa. Nie wykluczam, że kiedyś bym bardziej weszła w taką tematykę, teraz szukam w literaturze czegoś innego.

Moja ocena: 3/6

Umberto Eco, Cmentarz w Pradze, tł. Krzysztof Żaboklicki, 498 str., Wydawnictwo Noir sur Blanc 2011.

sobota, 1 czerwca 2024

"Wymazana" Miha Mazzini

 


1992 rok w Słowenii to rok kształtującej się państwowości, odcinania się od pozostałych państw, które powstały po rozpadzie Jugosławii i od panującej w nich wojny. Słowenia na ich tle wydaje się być rajem – cywilizowanym, rozwijającym się, spokojnym. Nie dla Zali, która udając się do szpitala w bólach porodowych, dowiaduje się, że nie istnieje. Dosłownie. Jako córka Słowenki i Serba, urodzona w Serbii, ale wychowana w Słowenii, utraciła obywatelstwo i nie może opuścić szpitala ze swoim nowonarodzonym dzieckiem. Zala z godziny na godziny staje się bohaterką koszmaru, która ląduje w azylu dla uchodźców, a jej dziecko ma zostać oddane do adopcji.

Może się wydawać, że przecież coś można zrobić – wyrobić dokumenty, wskazać pochodzenie po matce, skontaktować się z urzędnikami, poprosić o pomoc pracodawcę. Otóż nie. Cichaczem uchwalono prawo o uchodźcach i wszystkie osoby z podwójnym pochodzeniem okazały się być bezpaństwowcami. To nie jest jakaś koszmarna dystopia, lecz prawda. Słowenia wykręciła taki numer swoim obywatelom i obywatelkom, niszcząc życie tysięcy ludzi.

Wracając jednak do powieści, Zala ucieka się do wszelkich sposobów, by wydobyć synka ze szpitala. Próbuje go karmić, widywać, zwraca się o pomoc do rodziców, z którymi zerwała kontakty, do mężczyzny, który o ciąży nie wiedział, próbuje na wszystkich frontach i coraz bardziej pogrąża się w rozpaczy. Dobrze, że autorem tej książki jest mężczyzna, który dość oszczędnie opisuje cierpienia świeżo upieczonej matki, która ma piersi pełne mleka, odczuwa dolegliwości połogu i spogląda na pustą kołyskę, bo te wszystkie fakty były dla mnie tak koszmarnie triggerujące, że bolało mnie podczas lektury całe ciało. Mazzini skupia się na myślach Zali, poczuciu zagubienia, matni, uwięzienia, niemocy, świetnie opisując jej stan ducha. Książka jest napisana tak dobrym językiem, że dosłownie nie byłam w stanie się od niej oderwać, mimo że tak mocno mną poruszała. 
Polecam bardzo, duży ładunek emocjonalny, ale i poznawczy.

Moja ocena: 6/6

Miha Mazzini, Wymazana, tł. Marlena Gruda, 296 str., Wydawnictwo Wyszukane 2020.