wtorek, 30 lipca 2019

"Rodzina Pascala Duarte" Camilo José Cela


Historia Pascuala Duarte to spisana przez niego samego książka odnaleziona po jego śmierci. Pasucal opisał swoje życie, czekając w więzieniu na egzekucję. Mężczyzna pochodzi z małej wioski nieopodal portugalskiej granicy, urodzony w biedzie i barbarzyńskich warunkach, z dziecięcą naiwnością opowiada swoje życie. 

To życie naznaczone brutalnością, przypadkowością, impulsami, agresywnością. Duarte nie był kochanym dzieckiem - matka to kobieta bezduszna, surowa, brutalna, mącicielka. W jego otoczeniu panuje alkoholizm, przemoc, bijatyki. Ów Pasucal w swoim życiu popełnia morderstwa, o których z biegiem historii opowiada. Opowiada szczerze, naiwnie wręcz, tłumacząc swoje czyny afektem, nagłym wezbraniem emocji, prowokacją, równocześnie kreując się na prostego, w zasadzie dobrego człowieka.

Nie jest to porywająca historia. Napisana w latach 40. ubiegłego wieku powieść jest dość archaiczna i zapewne jest zmorą dzieci w hiszpańskich szkołach, które (jak sądzę) muszą ją czytać jako lekturę obowiązkową. Na szczęście nie tak opasłą, jak dzieła naszych noblistów. 

Cela stawia pytanie na ile urodzenie, pochodzenie, wychowanie decydują o naszym życiu, charakterze, zachowaniu. Łatwo tłumaczyć morderstwa Pascuala ciężkim dzieciństwem, brakiem edukacji, okrucieństwem rodziców wobec upośledzonego brata, utratą dziecka, ale z drugiej strony nasuwa się myśl, czy nie jest on faktycznie zły do szpiku kości. Ja oczywiście mam tendencję do obarczania winą warunków zewnętrznych dorastania głównego bohatera, ale potrafię sobie wyobrazić, że można na ten temat dyskutować. 

Dla mnie ta lektura oznacza kolejnego zaliczonego noblistę, którego dalszych dzieł już raczej nie będę czytać.

Moja ocena: 3/6

Camilo José Cela, Pascual Duartes Familie, tł. George Leisewitz i Gerda Theile-Bruhns, 240 str., Arche 1989.

Stosikowe losowanie 8/19 - pary

Anna wybiera numer książki dla Gucimal (w stosie 90 książek) - 64
Guciamal wybiera numer książki dla Maniiczytania (w stosie 20 książek) - 1
Maniaczytania wybiera numer książki dla Basi (w stosie 11 książek) - 2
Basia wybiera numer książki dla Agnes (w stosie 2 książki) - 1
Agnes wybiera numer książki ZwL (w stosie 1100 książek) - 2
ZwL wybiera numer książki dla Anny (w stosie 243 książki) - 199

poniedziałek, 29 lipca 2019

"Die Zeichen des Todes" Michael Tsokos


Z niecierpliwością czekałam na kolejną książkę Tsokosa. Uwielbiam jego opowieści o swojej pracy medyka sądowego. Tutaj jednak zmienił trochę styl opowieści, dopasowując go trochę do swojego cyklu fabularnego. Kolejne przypadki przypominają więc powieść kryminalną, są jednak całkowicie prawdziwe. Tsokos ma we wszystkich spory udział, ponieważ jego opinia jako medyka sądowego ma ogromne znaczenia dla poszukiwań zabójcy lub wyjaśnienia przyczyn śmierci.

Autor świetnie opisuje tło poszczególnych przypadków, znanych również z mediów - jest tu więc niewyjaśnione do dziś zabójstwo kobiety, która biegała w lesie pełnym spacerowiczów, jest samobójstwo znanego muzyka, który czekał na proces w sprawie molestowania nieletnich, próby wyłudzenia pieniędzy z ubezpieczenia przez stomatologa, który sam sobie obciął palec, proces boksera, który rzekomo pobił kobietę w dyskotece, samobójstwo znanego polityka, który dopuścił się stalkingu i zabił swoją ofiarę itd.

Tsokos świetnie, rzeczowo, beznamiętnie nawet opisuje kolejne śledztwa, przypadki, dbając o szerokie tło i przedstawienie motywów i okoliczności wydarzeń. Jego rola jest istotna, ale w jego relacjach nie najważniejsza. Wydaje się, że lekarz dba o jak najszersze przedstawienie zbrodni. Bardzo podobało mi się, że w każdym rozdziale rozszerza perspektywę i wyszczególnia podobne przestępstwa z innych krajów, przytacza statystyki. 

Wysłuchałam tej książki w ekspresowym tempie, ale mogłabym słuchać bez końca. Fascynująca praca, bardzo ciekawa postać autora! (Pisałam, że znam go osobiście? :)

Moja ocena: 5/6

Michael Tsokos, Die Zeichen des Todes, czyt. Erich Wittenberg, 352 str., Audible Studios 2017.

sobota, 27 lipca 2019

"U2 o U2" U2, Neil McCormick


Jako wierna fanka tego zespołu, kiedyś wreszcie musiałam sięgnąć po tę książkę. Nie jest to biografia ani reportaż - tutaj członkowie U2 sami o sobie opowiadają. Zapewne nie jest to nowatorski zabieg, ale ja chyba jeszcze nie czytałam książki skonstruowanej w tej sposób. Nawet zakładając, że słuchając opowieści Neil McCormick wpłynął na całokształt wypowiedzi, układając odpowiedzi, redagując je i może przycinając, to jest to jednak w miarę autentyczny obraz czwórki muzyków. Ich wypowiedzi bardzo wyraźnie podkreślają charaktery poszczególnych osób, podejście do życia, sposób myślenia. Dzięki temu książka nie stanowi tylko relacji o powstaniu i rozwoju zespołu, ale także historię ewolucji poszczególnych osób.

Pomijając kwestię na ile wypowiedzi muzyków są samokreacją czy przemyślanym zabiegiem, czytelnik otrzyma ogromną dawkę informacji i emocji. Ja, ale nie jestem może całkiem obiektywna, nie odczułam w wypowiedziach fałszu czy samoprezentacji. Każdy z nich opowiada o swoich słabych momentach, gorszych chwilach, problemach osobistych, ale także o trudnościach zespołu, o poczuciu niedostateczności własnego talentu, braku wykształcenia muzycznego, przypadkowości tworzenia piosenek i oczywiście samego powstania zespołu. Bo U2 to nie komercyjny produkt, lecz szkolna kapela, kilku chłopaków, którzy spotykali się po szkole, żeby razem pobrzękać na instrumentach i dawać niezbyt udane koncerty na szkolnych imprezach. Młodzi i gniewni, którzy szukali sposobu na skanalizowanie emocji i fajne spędzenie czasu. Zaskakująca jest absolutna przypadkowość ich sukcesu i wielka doza szczęścia - to połączone z ich determinacją i zapewne odpowiednim momentem w czasie dało im szansę na wybicie się. Co ciekawe wypowiedziom Bono, Edge'a, Larryego i Adama towarzyszą też wspomnienia ich menedżera Paula McGuinessa, który towarzyszł U2 od samego początku.

Oprócz osobistych wspomnień, bardzo podobały mi się fragmenty o tworzeniu piosenek - o tekstach, frazach muzycznych i tym jak sami muzycy je rozumieją. Czytając te fragmenty, trzeba koniecznie słuchać muzyki. Dla mnie to była świetna okazja do powrotu do niektórych kawałków. 

Ta książka to w zasadzie mus dla wszystkich fanów U2, ja jedynie żałowałam, że kończy się na 2006 roku. 



Moja ocena: 5/6

Bono, The Edge, Adam Clayton, Larry Mullen Jr, Neil McCormick, U2 o U2, tł. Łukasz Głowacki, 584 str., Wydawnictwo In Rock 2009.

czwartek, 25 lipca 2019

"Trudne emocje u dzieci" Ross W. Greene



To ostatnia kwietniowa książka, której jeszcze nie opisałam. Długo się zresztą zastanawiałam, czy warto, bo odbiór takich pozycji to sprawa bardzo indywidualna. Myślę jednak, że jest ona warta wzmianki. Mam nadzieję, że nie odstraszy was, tak jak mnie, autor. Bardzo sceptycznie bowiem podchodzę do wszelakich amerykańskich poradników, nie wierząc w cudowną receptę na wszystko. Jeśli jednak was geny/Bóg/los obdarzyły dzieckiem, które każe wątpić wam we własne siły, jakiekolwiek pedagogiczne zdolności i doprowadza was regularnie do rozpaczy, być może warto sięgnąć po tę książkę.

Autor nie ma cudownej recepty, ale w bardzo klarowny sposób opisuje mechanizmy rządzące pewnym typem młodych ludzi, który i mnie się przytrafił. Na szczęście nie jest to kolejna książka, która obiecuje radę, a w efekcie skupia się tylko na mieleniu tam i z powrotem tego samego tematu. Greene faktycznie proponuje konkretne scenariusze działania - w zasadzie rozmów, które mają pomóc dziecku nauczyć się pewnych umiejętności, których mu brakuje. Autor zakłada bowiem, że te trudne zachowania nie wynikają z szeroko pojętej niegrzeczności, lecz braku konkretnych umiejętności. Jego zdaniem, dzieci, gdyby umiały, zachowywałyby się inaczej. I przyznam, że takie podejście koresponduje z tym, co i ja myślę i odczuwam. 

Recepta autora nie jest łatwa, wymaga ciężkiej pracy ze strony rodzica i dużego samozaparcia. Na razie wypróbowałam ją tylko fragmentarycznie i widziałam, że na moje dziecko działa. Dziękuję więc tym osobom, które mnie jednak do tej książki przekonały.

Bez oceny.

Dr Ross W. Greene, Trudne emocje u dzieci, tł. Michał Konewka, 216 str., Edgard 2014.

środa, 24 lipca 2019

Stosikowe losowanie 8/19


Zapraszam do zgłaszania się do rundy czerwcowej! Pary rozlosuję 30 lipca, czas na przeczytanie książek mamy do końca miesiąca.

Dla przypomnienia zasady:

1. Celem zabawy jest zmniejszenie liczby książek w stosie.

2. Uczestnicy dobierani są losowo w pary i wybierają numer książki dla partnera.

3. Wylosowaną książkę należy przeczytać do końca miesiąca.

4. Mile widziana jest recenzja, do której link należy zamieścić na moim blogu.

5. Podsumowanie losowania wraz z linkami znajduje się w zakładkach z boku strony.

6. Jeśli wylosowana książka jest kolejną z cyklu, można przeczytać pierwszy tom.

Serdecznie zapraszam do zabawy i czekam na zgłoszenia wraz z podaniem liczby książek w stosie.

poniedziałek, 22 lipca 2019

"Genialna przyjaciółka" Elena Ferrnate



Bestseller, który przeczytali pewnie już wszyscy. Ja jak zwykle sięgam po niego z opóźnieniem, zresztą, co ja mówię, sięgam w ogóle! Ale jako audiobook - tak mi bestsellery lepiej wchodzą, a Genialna przyjaciółka dobrze się słucha, choć czasem nudzi. Potoczysta proza, dużo opisów, szczegółów, włoski koloryt - to pewniaki wciągającego page-turnera. Historia dziewczęcej przyjaźni na tle biednej dzielnicy Neapolu lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku wciągnęła rzesze czytelników do tego stopnia, że trylogia Ferrante była jednym z nielicznych tłumaczeń, a na pewno jedynym z języka włoskiego, w USA. Mnie ta historia jednak nie poruszyła, na pewno nie na tyle, bym rozważała lekturę kolejnego tomu w najbliższej przyszłości. Nie wykluczam jednak, że gdy skończą mi się audiobooki, kolejnego tomu wysłucham. Do auta jest w sam raz.

Ferrante stosuje niezbyt lubiany przeze mnie zabieg - przyjaźń opisuje jedna z dziewcząt, przedstawiając swoją koleżankę jako postać tajemniczą, enigmatyczną, taką, której działania nie podlegają żadnej logice ani konsekwencji. Kreuje samą siebie na szarą myszkę, która do stóp nie dorasta tytułowej genialnej przyjaciółce. Ta druga do głosu nigdy nie zostaje dopuszczona - czytelnik nie zna jej myśli na temat przyjaźni ani narratorki. 

Elena jest córką stróża, Lila szewca. Dziewczynki poznają się w pierwszej klasie i zostają przyjaciółkami, a właściwie Elena zdana jest na łaskę Lili, która decyduje, czy poświęci jej swoją uwagę. Zadziorna Lila nie stroni od konfliktów, głośno wypowiada swoje zdanie, podejmuje niepopularne decyzje, igra z niebezpieczeństwem i tym, co zabronione. Ułożona Elena zafascynowana jest dziewczynką i daje się jej wciągnąć w karkołomne przedsięwzięcia. Jest jednak jeszcze jedna cecha Lilii - jej inteligencja. Lila jest genialna - nie wiadomo kiedy i skąd nauczyła się czytać, pisać, liczyć, czyta wszystkie książki z biblioteki, sama uczy się w bardzo krótkim czasie łaciny, a potem greki. Elena nie dorasta jej do stóp. Ale to w końcu Elena zdobywa najlepsze oceny, to ona przechodzi do kolejnych, wyższych szkół, to ona zyskuje uznanie nauczycieli, to ona się rozwija i wreszcie dostrzega, że to właśnie edukacja zaczyna odróżniać ją od plebsu, z którego sama pochodzi. Ów plebs i dzielnica Neapolu, w której mieszka odgrywają ważną, jeśli nie najważniejszą rolę w powieści. Tutaj rządzi siła, przemoc, praca. Życie toczy się na ulicy, przed oczyma wszystkich sąsiadów. Dziewczyny marzą o zamążpójściu, chłopcy o żeniaczce. Samochód jest symbolem bogactwa. Nikt nie słyszał o gimnazjum czy o uniwersytecie, nikt nie bywa nad morzem, horyzont ludzi rozciąga się od jednego końca ulicy, przy której mieszkają, do drugiego. Tu nie ma miejsca na marzenia, na bycie innym, na próby wyrwania się z utartych mechanizmów. I właśnie superinteligentna Lila nie potrafi tego zrobić. Jej intelekt nie idzie bowiem w parze z inteligencją emocjonalną. 

Nie przeczę, że ta tematyka nie jest ciekawa - jednak wielostronicowe opisy rozmów, strojów, spotkań, opisów która dziewczyna, z którym chłopakiem, który sąsiad kiedy i co powiedział mnie nużyły. To nie jest zła książka, ma szansę zainteresować czytelnika, ale nie jest to proza wybitna, poruszająca, taka, która pozostanie w pamięci na lata.

Moja ocena: 4/6

Elena Ferrante, Meine geniale Freundin, tł. Karin Krieger, 422 str., czyt. Eva Mattes, der Hörverlag 2018.

piątek, 19 lipca 2019

"Basia i lato pod psem" Zofia Stanecka i Marianna Oklejak


To pierwsza powieść o Basi - na tyle gruba, że można ją czytać z dzieckiem przez kilka wieczorów i na tyle pasjonująca, że, jeśli głos rodzica pozwoli, można ją przeczytać w jeden dzień.

Wszyscy zagorzali czytelnicy Basi pamiętają, że o niczym bardziej nie marzy niż o własnym psie. Nawet żelki i zabawa nie są tak ważne jak pies. Urlop też nie. Gdy Basia się dowiaduje, że ma wyjechać nad morze pod namioty i nie będzie mogła spotykać Anielki i Paszczaka jest zrozpaczona. Tylko nadzieja, że nad morzem będą inne psy trzyma ją przy jako takim dobrym humorze. Najpierw jednak po drodze będą różne przygody. Tata Jacek pożyczył auto od wujka Rysia, a na wakacje pojechała z nimi kuzynka Lula, która wcale pod namioty nie chciała jechać. Po drodze łapią gumę, a potem nie mogą znaleźć kempingu i na miejsce docierają nocą. I w deszczu. Od razu pierwszej nocy namiot zalewa deszcz. Podziwiam rodziców Basi, że nie trafił ich szlag, bo ja bym się z czwórką dzieci w życiu pod namiot nie wybrała, a jakby mi się tyle przygód po drodze przytrafiło, to raczej nie miałabym dobrego humoru. Oni jednak są oazą spokoju, w środku nocy przenoszą obozowisko, mają siły utulić załamaną Lulę i nawet udaje im się trochę pospać.

Basia szybko poznaje na kempingu nowych przyjaciół - kolegę Rocha i psa Azora. Tym sposobem wakacje nie są takie złe, choć oczywiście nie pozbawione przygód. W drodze na urlop Basia obserwuje bowiem na stacji benzynowej scenę maltretowania psa i ten wątek będzie później bardzo istotny. Stanecka bardzo sprawnie wplata w odpowiedni dla dzieci sposób ten ważny temat. Porzucanie zwierząt latem, bicie, opuszczanie a także postępowanie ze straumatyzowanymi psami są centralną częścią książki.



Autorka zachwyciła mnie umiejętnością opowiadania o trudnych tematach w przystępny sposób. I jak zwykle językiem, no i wszystkimi tymi superpedagogicznymi zdaniami, jakie wkłada w usta rodziców Basi.

Zofia Stanecka, Marianna Oklejak, Basia i lato pod psem, 166 str., Literacki Egmont 2018.

czwartek, 18 lipca 2019

"Lost in Fuseta" Gil Ribeiro


To bardzo przyjemny kryminał, do tego łączący dwa kraje, które są mi bardzo bliskie. Niemcy i Portugalię. Gil Ribeiro wcale nie jest Portugalczykiem, to piszący pod pseudonimem Niemiec. Niemiec zakochany w Portugalii, tak jak ja z resztą. W ramach europejskiego projektu, kraje UE wymieniają się policjantami. Portugalia w projekcie też musi wziąć udział, ale nikomu się za bardzo w te cuda nie chce bawić, więc wysyłają policjanta - pięknisia, który niespecjalnie sie zasłużył, a ze śledztwami kryminalnymi w ogóle nie ma nic wspólnego. Trafia on do Hamburga, a na jego miejsce przyjeżdża Leander Lost - dziwoląg, jakich mało. Wszyscy Portugalczycy przyjmują go z konsternacją, szok kulturowy jest przeogromny. Okazuje się, że cierpiący na zespół Aspergera Leander jest bardzo pomocny - nie dość, że nauczył się portugalskiego w kilka miesięcy, to z niemiecką dyscypliną i fotograficzną pamięcią przyczynia się walnie do rozwiązania niełatwej łamigłówki. Gdyby jeszcze tylko nie brał wszystkiego na serio, nie nosił tych dziwnych garniturów i zaczął łapać sarkazm, byłoby idealnie.

Zanim jednak do wspólnego śledztwa dojdzie, Leander musi przekonać do siebie swoich portugalskich kolegów, czyli Gracianę i Carlosa. Graciana pochodzi z Fusety - małej nadmorskiej wioski nieopodal Faro, gdzie nadal mieszka cała jej rodzina, a przede wszystkim tata, były policjant oraz siostra, która jako pierwsza rozszyfruje Leandra. Carlos jest z pochodzenia Hiszpanem i ten fakt daje pełne pole do popisu, by przedstawić wszystkie uprzedzenia jakie mają Portugalczycy wobec swoich sąsiadów. Ribeiro z resztą dużo miejsca poświęca na przedstawienie portugalskiej kultury - tłumaczy wiele zwyczajów, typowych zachowań czy nazw. Tym sposobem ten kryminał staje się także małą wprawką do zrozumienia portugalskiej mentalności.

Sama zagadka kryminalna wydaje się być mniej istotna niż portugalski koloryt, tymczasem również bardzo mocno osadzona jest w realiach tego kraju i porusza bardzo ważny temat grożącego nam braku wody i próbie zrobienia z tego faktu wielkiego biznesu. 

To bardzo sympatyczna, lekka lektura, która z pewnością zachwyci każdego fana Portugalii.

Moja ocena: 4,4/6

Gil Ribeiro, Lost in Fuseta, 400 str., Kiepenheuer & Witsch 2017.

środa, 17 lipca 2019

"Księga Małgorzaty" Judith Merkle Riley


Nie spodziewałam się po tej książce wiele, tymczasem to była bardzo przyjemna i dość pouczająca lektura. Autorka opowiada historię życia Małgorzaty z Ashbury - kobiety, która żyła w XIV wieku i znacznie wyprzedzała swój czas. Nie mam pojęcia, czy autorka opierała się na prawdziwych losach, ale jeśli nawet, to na pewno bardzo je fabularyzowała. Trudno mi także całkowicie ocenić realia średniowieczne, ale to, co zostało przedstawione w książce brzmi spójnie i dobrze się czyta.

Średniowieczna Anglia to miejsce, gdzie kobieta nie znaczyła wiele, żeby nie powiedzieć nic. Jej rolą było gotowanie, rodzenie, sprzątanie i słuchanie męża. Jej rozum nie pozwalał na nic więcej, na dobrą sprawę nie odbiegał szczególnie od rozumu bystrego zwierzęcia. Nawet bardziej postępowe osoby nie mogły pomieścić w głowie, że kobieta mogłaby mieć swoje zdanie, jeśli nawet zdolna była nauczyć się pisać i czytać. W takich właśnie czasach na prowincji rodzi się Małgorzata, która chowana jest na przyszłą żonę i matkę. Jej pierwsze małżeństwo to horror - wydana zostaje za sadystę, który ją maltretuje. Dżuma, która dziesiątkuje wsie i miasta, ratuje kobietę z tego małżeństwa i jak na przykładną powieść historyczną przystało, różne zbiegi okoliczności i szczęśliwe wydarzenia kierują jej dalszym życiem.

Małgorzata myśli postępowo, jest bystra, pojętna, stawia pod znakiem zapytania dogmaty, uczy się wreszcie czytać i pisać. I oczywiście stale lawiruje w świecie, gdzie rządzi źle pojęte chrześcijaństwo, a co za tym idzie bogaci, rozpici mężczyźni oraz śmieszne i bezsensowne zasady. Zadziwiające jak wiele z tych przekonań i prawd oświeconych głoszonych jest do dziś. Siedem wieków później sytuacja kobiety jest inna, ale niestety niektóre z ograniczeń nadal tkwią w ludzkich głowach.

Wracając jednak do książki, powieść czyta się bardzo dobrze. Język Riley jest rzutki, potrafi zatrzymać uwagę czytelnika i zaciekawić opisywaną epoką. Chciałabym przeczytać kolejne tomy, ale okazuje się, że wcale nie tak łatwo je dostać.

Moja ocena: 4,5/6

Judith Merkle Riley, Księga Małgorzaty, tł. Ewa Pankiewicz, 441 str., Książnica 2003.

wtorek, 9 lipca 2019

"Jutro przypłynie królowa" Maciej Wasilewski


O Pitcairn nie wiedziałam wiele, ale przynajmniej znałam pobieżnie historię odkrycia i zaludnienia wyspy oraz miałam kilka wiadomości na temat jej aktualnego statusu. To bowiem miejsce niezwykle ciekawe, w każdym tego słowa znaczeniu. Odizolowane od świata, nie tylko ze względu na dystans, jaki dzieli wyspy od najbliższych lądów, ale także ze względu na sposób życia, jaki wybrała pitcairnińska społeczność.

Pitcairn jawi się osobom z zewnątrz jak raj, daleka cudowna wyspa, na której żyje garstka ludzi, potomków słynnych buntowników z Bounty - dumnych, nieustraszonych i krewkich marynarzy. Współcześni mieszkańcy określani są jako najmniejsza demokracja świata, są zamorskim terytorium Wielkiej Brytanii, którego utrzymanie kosztuję koronę krocie. Garstka ludzi potrzebuje przecież Internetu, poczty, dostaw żywności i przeróżnych przedmiotów potrzebnych do życia. Można by wyobrazić sobie Pitcairneńczyków jako szczęśliwych ludzi wiodących proste, bliskie naturze życie. Jak się pewnie domyślacie, tak nie jest. 

Ci ludzie chronią zazdrośnie swojej prywatności, bardzo trudno uzyskać pozwolenie na odwiedzenie wyspy w roli dziennikarza. Wasilewski ucieka się więc do kłamstwa, by móc wtopić się w tamtejszą społeczność, gdzie stopniowo zaczyna odkrywać koszmar. Koszmar, jaki zgotowali sami sobie ludzie. Na Pitcairn nie ma beztroski i raju, jest ciągłe obserwowanie kto, co robi, jak postępuje, z kim rozmawia, z kim się brata. Jest zależność od kilku silnych mężczyzn, bo tylko oni są w stanie wybudować dom, zaorać pole czy ściąć drzewo. I wreszcie jest lęk. Lęk matek o córki i lęk młodych dziewcząt. I lęk autora przed odkryciem, przed postawieniem niewłaściwego pytania lub zagadnięciem nieodpowiedniej osoby.

To reportaż o tym, jak ludzie sami sobie zgotowali piekło. O braku empatii, zezwierzęceniu, upodleniu. Reportaż świetny i trudny w odbiorze, bo Wasilewski opowiada wyrywkowo, przeskakuje w czasie i przestrzeni, kluczy i pozostawia zaledwie tropy.

Koniecznie czytajcie!

Moja ocena: 5/6

Maciej Wasilewski, Jutro przypłynie królowa, 168 str., Czarne 2013.

poniedziałek, 8 lipca 2019

"Fajbus. 997 przypadków z życia" Magda Omilianowicz, Michał Fajbusiewicz


Lipiec miesiącem nowości! Zapewnie nie będzie tak do końca miesiąca, ale zaczęłam samymi nowościami. Ta książka skusiła mnie współautorstwem Magdy Omilianowicz oraz swoim podtytułem, bo sięgając po nią, miałam nadzieję na informacje zakulisowe o przypadkach omawianych w programie 997. Wyjechałam na tyle dawno z Polski, że program właściwie znałam z jego początków i nic nie wiedziałam o tym, jak potoczyły się jego losy. O życiu Michała Fajbusiewicza wiedziałam jeszcze mniej.

Dzięki tej książce wiem o Fajbusie sporo - że to człowiek-orkiestra, o niespożytej energii, pełen pomysłów, zakochany w podróżach i wierzący w przeznaczenie i przypadek. To właśnie ten ostatni jest największą siłą napędową Fajbusiewicza - dzięki różnym zbiegom okoliczności wykonywał wiele zawodów, poznał mnóstwo ciekawych osobowości i odwiedził 150 krajów. Nie zdawałam sobie sprawy, jak fascynujące było i jest życie dziennikarza. Fajbusiewicz urodził się w Łodzi i szczerze opowiada o swoim dzieciństwie, rodzicach, szkole i zainteresowaniach. W jego opowieści nie wyczułam fałszu, za to szczerą chęć podzielenia się swoim życiem w realiach PRL-u. Fajbus nie unika tematów politycznych, ani swojego uwikłania w system. Świetne są opowieści o tym, jak rzeczywistość wpływała na wykonywaną pracę, czy to kaowca i dyrektora w ośrodkach wypoczynkowych, czy to filmowca. Kombinowanie, interesy na boku, korzystanie z pleców i kontaktów były na porządku dziennym. Gawęda Fajbusiewicza jest potoczysta, pełna swady i humoru. To po prostu dobrze się czyta.

Ten wywiad-rzeka koncentruje się oczywiście na życiu dziennikarza, ale na szczęście nie zabrakło historii z programu 997, na które najbardziej się cieszyłam. Fajbusiewicz opowiada o najciekawszych, najgroźniejszych, najbardziej kuriozalnych przypadkach, o tych, które zostały dzięki programowi rozwiązane, a także o tych, które do dziś nie dają mu spokoju. To najlepszy fragment książki - uważam, że to świetny materiał na obszerniejszą opowieść. Ze smutkiem dowiedziałam się, że nagrania z programu leżą w archiwum i korzystanie z nich jest praktycznie niemożliwe, bo bardzo kosztowne.

Nie miałam pojęcia, że to właśnie Michał Fajbusiewicz odkrył dla świata Jana Karskiego! Ciekawie opowiada o spotkaniach i kręceniu filmu o tym słynnym Polaku. Tej i wszystkim innym historiom towarzyszy mnóstwo fotografii, dlatego cieszę się, że nie czytałam tej książki w wersji elektronicznej.

Nie spodziewałam się po tym wywiadzie cudów, tymczasem to naprawdę ciekawa i przyjemna lektura. Potoczysta, gawędziarska, pozytywna i w pewnym sensie pouczająca.

Za przekazanie książki dziękuję wydawnictwu.

Moja ocena: 4/6

Magda Omilianowicz, Michał Fajbusiewicz, Fajbus. 997 przypadków z życia, 275 str., Kampania Mediowa 2019.

sobota, 6 lipca 2019

"Jeszcze jeden oddech" Paul Kalinithi


Kolejny amerykański bestseller, który potwierdza moją zasadę - trzymaj się daleko od bestsellerów.  A zwłaszcza amerykańskich. Nawet jeśli trudno jest recenzować ostatnie słowa umierającego człowieka, pokuszę się o krótką notkę. 

Książka składa się z trzech części. Początkowy wstęp Abrahama Verghese jest długi i zawikłany. Twierdzi on, że nie znał autora, po czym wspomina, że spotkał go a potem prowadzili długą korespondencję. Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że ten wstęp powinien być posłowiem. Na pewno nie zachęca do przeczytania książki. Pisząc te słowa jeden dzień po lekturze, nie jestem w stanie przypomnieć sobie żadnej wypowiedzi z tego wstępu.

Druga część napisana przez autora przedstawia nam bliżej jego życie, ze szczególnym naciskiem na filozoficzne rozważania o roli lekarza oraz bliskości życia i śmierci. Kalanithi był człowiekiem wysoce uzdolnionym - ukończył studia z literatury angielskiej, biologii, filozofii, a dopiero potem zdecydował się zostać lekarzem, czyli pójść w ślady rodziców i braci. Ze względu na jego filozoficzne zainteresowania najbliższa była mu neurochirurgia, w której najbardziej dotykał fenomenu działania mózgu i cienkiej linii między godnym życiem a wegetacją czy śmiercią. W tych rozważaniach czasem z trudem wyłuskać informacje o życiu i działaniach autora, ponieważ on zalewa czytelnika cytatami ze swoich lektur. Kalinthi zawsze chciał zostać pisarzem i ta książka jest jego szansą na spełnienie tego marzenia. Pisał ją w ostatnich tygodniach choroby, więc w zasadzie trudno ocenić jego styl, kompozycję wspomnień czy narrację. Na pewno zawarł w niej wiele godnych zapamiętania myśli - o roli chirurga, o wyborze specjalizacji, o balansowaniu na linii lekarz-pacjent. Autor był wybitnym lekarzem, który oprócz swoich niewątpliwie wielkich zdolności chirurgicznych, miał wiele zrozumienia i wspaniałe podejście do pacjentów, szczególnie chorych terminalnie. To niewymowna ironia losu, że właśnie jego, człowieka, który mógł uratować tyle żyć, dotknęła choroba nowotworowa.

Najlepszą częścią książki jest ostatni rozdział, napisany przez żonę, Lucy Kalanithi. Opisuje ona ostatnie dni męża, jego śmierć w otoczeniu bliskich - taką, jakiej wielu z nas nie będzie mogło doświadczyć. Kalanithi miał szczęście być otoczonym najlepszą opieką lekarzy z rodziny i przyjaciół.
Lucy potrafi pisać, wzruszyć, wyrazić w niewielu słowach to, co ważne, aczkolwiek nie udało się jej uniknąć patosu, który zawsze pobrzmiewa w tle, gdy słyszę określenie amerykański bestseller.

To nie jest lekka lektura, skłoni zapewne nawet największego sceptyka do refleksji i przemyśleń. Mimo mojej dość chłodnej opinii, polecę ją.

Moja ocena: 3,5/6

Paul Kalanithi, Bevor ich jetzt gehe, tł. Gaby Wurster, 192 str., Albrecht Knaus Verlag 2016.

czwartek, 4 lipca 2019

"Pamiętnik księgarza" Shaun Bythell


Książka o książkach? Biorę w ciemno. Jak sam tytuł wskazuje ten pamiętnik traktuje nie tyle o samych książkach, co o życiu wśród nich i z nich. Shaun Bythell prowadzi bowiem antykwariat w niewielkim szkockim miasteczku Wigtown i słynie ze swoich dowcipnych wpisów na Facebooku.

Praca księgarza nie jest łatwa, do tego stale się zmienia. Wraz z rosnącym znaczeniem amazona i handlu w sieci, upadają małe księgarnie i antykwariaty. Niemal każdą pozycję można kupić taniej i wygodniej przez Internet. Shaun więc oprócz sprzedaży w sklepie prowadzi sprzedaż przez amazona i AbeBooks. Mimo że nienawidzi tych portali, niestety od nich nie ucieknie. Jego codzienność to jednak przede wszystkim klienci - dziwaczni, nieuprzejmi, natarczywi, denerwujący oraz przeglądanie setek księgozbiorów i praca fizyczna. Tak, fizyczna, bo noszenie kartonów z książkami to ciężka harówka. Shaun przegląda czasem kilkutysięczne księgozbiory, których chcą się pozbyć właściciele lub spadkobiercy, by wybrać perełki i książki, które mają szanse się sprzedać. 
Jego życie to jednak nie tylko książki - antykwariat mieści się w starym, zabytkowym budynku, w którym czasem przecieka rynna albo jest strasznie zimno. To także organizowanie festiwali książkowych i słowne utarczki z ekscentryczną współpracowniczką Nicky. Na dobrą sprawę to ona jest najbardziej oryginalna i na swój sposób dowcipna w całej książce.

Pamiętnik księgarza to lektura na kilka wieczorów, czysta rozrywka i gratka dla bibliofilów, przede wszystkim ze względu na tytuły, o których wspomina autor. Shaun dzieli się bowiem tytułami perełek, które wyławia z zapleśniałych i zakurzonych księgozbiorów, a także książek, które sam czyta albo innych książek o książkach.

Nie będę liczyć, ile razy w tej notce padło słowo książka, ale zdecydowanie należę do osób, które mogą je odmieniać przez wszystkie przypadki i to przez calutki dzień. Jeśli cierpicie na tę samą przypadłość, polecam wam tę książkę.

Dziękuję wydawnictwu Insignis za umożliwienie mi przeczytania tej, a jakże, książki.

Moja ocena: 4/6

Shaun Bythell, Pamiętnik księgarza, 386 str., Insignis 2019.

środa, 3 lipca 2019

Statystyka czerwiec 2019


Przeczytane książki: 7

Ilość stron: 3530

"Harry Potter i Zakon Feniksa" J.K. Rowling



Od mojej córki dowiedziałam się, że ten tom określany jest jako najnudniejszy serii. Według mnie, nie. Według niej, też nie. Dla mnie lektura tej książki była o tyle ciekawa, że faktycznie bardzo niewiele pamiętałam z treści. Ten tom czytałam zapewne w 2004 roku, czyli naprawdę na tyle dawno, że z narracji pozostały mi w pamięci zaledwie fragmenty. Lektura z mojej teraźniejszej perspektywy była zupełnie inna - bo przecież wiele razy przeczytałam pierwsze cztery tomy, odwiedziłam z dziećmi Harry Potter World w studiach Warner Bross pod Londynem, przeprowadziłam wiele rozmów z córką na temat tych książek. 

Tym razem z zaciekawieniem obserwowałam, jak Rowling pogłębia powiązania między bohaterami, a przede wszystkim konflikt na osi zło-dobro. Ta książka jest jakby łącznikiem między pierwszymi czterema tomami, a kolejnymi. To tu pogłębiają się więzi, budują głębokie, doroślejsze przyjaźnie i tworzą silne strony przyszłego konfliktu. 

Rowling obrazując opozycję ministerstwo - Dumbledore, parafrazuje w pewien sposób rzeczywiste konflikty, często taktykę wypierania zagrożeń, aż staną się nieodwracalne. Równocześnie ciekawie pogłębia istotę więzi między Harrym a Voldemortem, ujawniając przepowiednię. Dopiero tu widać, jak głęboko przemyślany jest cały cykl i w jaki sposób autorka pozwala czytelnikowi dorastać do bardziej kompleksowych tematów. Coraz bardziej wielowymiarowe tło konfliktu staje się zrozumiałe dla dojrzewającego Harry'ego i dorastającego z nim czytelnika. Sam rozwój Harry'ego odbywa się zresztą na wielu płaszczyznach. To nie tylko fizyczne dorastanie, to także odkrywanie różnic między chłopcami i dziewczynami na przykładzie sympatii do Cho, ale i pogłębienie relacji z Syriuszem. Ten ostatni traktuje chłopca podobnie do jego ojca, częściowo jak kumpla. Obaj jednak odkrywają, że Harry choć zewnętrznie bardzo przypomina Jamesa, jest zupełnie odmienny. Te cechy, który przypisuje mu stale Snape, ale w zasadzue także Syriusz, są mu zupełnie obce. Harry daleki jest od brawury, przekory, wywyższania się, choćby ze względu na wychowanie, jak i zapewne na genetyczne dziedzictwo matki. Nie jestem fanką Syriusza, uważam, że mógłby być lepszym ojcem chrzestnym dla chłopca, jego śmierć dotknęła mnie więc o tyle tylko, że Harry znowu stracił bliską osobę. Pozostawię oczywiście na uboczu kwestię, ile może znieść nastolatek i czy Rowling nie przesadza z ilością ciosów, jakimi obarcza Harry'ego, bo już o tym kiedyś pisałam. To jest, moim zdaniem, jeden z najsłabszych elementów cyklu.

Podobało mi się za to, jak Rowling wyjaśnia rolę ciotki Petunii i sens pobytu Harry'ego u wujostwa. Dotychczasowe pobieżne tłumaczenia zdecydowanie nie były wystarczające. Druga kwestia to Ginny - w tym tomie zamienia się z cichej i głupiutkiej wręcz dziewczynki w pewną siebie osóbkę, która musiała przebić się wśród tylu braci. Nie mogę nie wspomnieć także o Lunie, jestem ciekawa jaką rolę odegra w kolejnych tomach, bo że jakąś odegra, jest pewne.

Do szeregu postaci, które nabierają szerszego wymiaru należą Hagrid i Syriusz. W obu przypadkach poznajemy pochodzenie i ich rodzinę, co szczególnie w przypadku Syriusza jest istotne i zaskakujące.

Last but not least - potworna Dolores Umbridge. To ona zastępuje Snape'a na pierwszej pozycji najbardziej znienawidzonych osób. Świetnie na tym tle wypadają inni nauczyciele Hogwartu i ich cichy bunt. No i Dumbledore, który popełnia błąd, w swoim zamiarze chronienia Harry'ego nie docenia pędu wiedzy młodego człowieka.

Rowling zapełniła ponad 900 stron nie tylko wartką akcją, ale wieloma wątkami, drobnostkami czasem, która później okazują się być istotne. Dopiero teraz, podczas ponownej lektury, gdy nie muszę zwracać aż takiej uwagi na akcję, doceniam ten rozmach i szerokie spojrzenie na cykl jako całość.

Moja ocena: 6/6

J.K. Rowling, Harry Potter i Zakon Feniksa, tł. Andrzej Polkowski, 955 str., Media Rodzina 2004.