niedziela, 29 marca 2020

"Glaubst du, dass es Liebe war?" Alex Campus


Powieść Capusa to w zasadzie miniaturka, opowiadanie na jeden wieczór. Małomiasteczkowy mechanik rowerów Harry Widmer junior to w zasadzie odrażający typ. Przejmuje firmę po ojcu, ale na sumienną pracę nie ma ochoty, woli spędzać czas w knajpie albo z dziewczynami. Jego życie pewnie toczyłoby się w ten sposób jeszcze długo, gdyby nie Nancy. Z Nancy zostaje na dłużej, ale punktem zwrotnym jest jej ciąża. Tego Harry znieść nie może - ukrywa ten fakt przed nią, podmieniając test, następnie sprzedaje wszystko, co ma i wyjeżdża.

Mężczyzna ląduje w Meksyku, gdzie rozpoczyna całkiem nowe życie, które niespecjalnie różni się od tego, jakie wiódł w Szwajcarii. Jedyną różnicą jest to, że nad Pacyfikiem ma lepszy pomysł na biznes i staj się dość zamożnym człowiekiem. Autor na sam koniec zachowuje pointę i clou swojej opowieści, więc nie będę jej tu zdradzać. Dodam tylko, że nie należy spodziewać się wielkiego zaskoczenia, raczej dość smutnego końca. 

Capus zachwyca językiem, krągłością zdań, niejednoznacznym szykiem, skrupulatnie dobranym słownictwem. Capus jednak także rozczarowuje - jego postaci to marionetki. Trudno odgadnąć motywy ich postępowania, trudno rozpoznać uczucia, autor ogranicza się bowiem do opisu czynów i dość kuriozalnych rozmów. Mimo to jego powieść uwodzi - stylem i niesympatycznym bohaterem, bo tytułowej miłości, która powinna ową uwodzicielską rolę przejąć, na próżno tu szukać.

Moja ocena: 4/6

Alex Capus, Glaubst du, dass es Liebe war?, 142 str., dtv 2017.

środa, 25 marca 2020

"My zdies' emigranty" Manuela Gretkowska


Oczekiwałam emigracyjnych spostrzeżeń z lat osiemdziesiątych, paryskich historii, rozważań egzystencjalnych może, a dostałam... no właśnie co? Opis tworzenia pracy magisterskiej o Marii Magdalenie, przetykany emigracyjnymi dykteryjkami.

Forma pamiętnika, w którym autorka relacjonuje wydarzenia z okresu 1998 - 1990, jest dobrze dobrana i początkowo zwodzi czytelnika, obiecując osobiste doświadczenia emigracyjne. Te spostrzeżenia świeżej emigrantki są zresztą najciekawsze, zaprawione ironią, zaskakujące zmysłem obserwacji. Bardzo szybko Gretkowska jednak zaczyna koncentrować się na swoich badaniach fenomenu Marii Magdaleny i emigracyjne wspominki trzeba żmudnie z tych dywagacji wyłuskiwać.

Nie przeczę, tematyka pracy magisterskiej jest ciekawa, szczególnie poszukiwania motywu Marii Magdaleny w apokryfach, powiązania z mitologią i rozważania numerologiczne, ale czytając je, miałam wrażenie, że autorka koniecznie chciała się podzielić swoimi odkryciami, wiedząc, że pracy magisterskiej na pewno nikt poza promotorem nie przeczyta.

Ta niewielka książka to lektura na jeden wieczór, iskrząca się dowcipem, ale jednak nieco rozczarowująca.

Moja ocena: 3/6

Manuela Gretkowska, My zdies' emigranty, 142 str., W.A.B. 1995.

"Na południe od Sahary. Opowiadania afrykańskie"


Ten zbiór zawiera 39 opowiadań z wielu krajów afrykańskich położonych na południe od Sahary. Książkę wydano w 1967 roku, więc publikowane opowiadania odnoszą się do realiów powojennych, w Afryce to w praktyce oznacza konstytuowanie się państw, a w RPA apartheid i zamieszki na tle rasowym.

Z zaskoczeniem stwierdzam, że nie znalazłam w tej publikacji słabych tekstów. Wszystkie opowiadania są niezmiernie ciekawe zarówno językowo jak i treściowo. Na tej ostatniej płaszczyźnie można je podzielić na teksty traktujące o kulturze poszczególnych ludów, opierające się na wierzeniach, przesądach, zwyczajach, tak jak pierwsze opowiadanie z Nigerii o kradzieży ryb, opowiadanie z Mali o dwóch zwaśnionych plemionach czy z Ugandy, gdzie ojciec poświęca jedyną córkę, jako daninę dla potwora jeziora, by wreszcie spadł deszcz. Ciekawe są teksty o zwyczajach dotyczących zamążpójścia. Opowiadanie z Ghany opisuje władcę, który ma tyle żon, nie zauważa, że po raz drugi poślubia piękność, która go zauroczyła. Jedna z nigeryjskich opowieści obrazuje zwyczaj kradzieży wybranki, kolejna znowu opisuje życie dziewczyny, która od urodzenia przeznaczona była na żonę konkretnego mężczyzny, co traktowała jak ogromne nieszczęście. Ów człowiek opłacał dla niej edukację, by przekonać kobietę do siebie, tymczasem jednak rozniecił w niej chęć dalszej nauki.

Ogromna część opowiadań traktuje o konfliktach między białymi a czarnymi. Wszystkie te teksty wyszły spod pióra autorów południowoafrykańskich i są zaskakująco różnorodne. Traktują o wypieraniu czarnych z ich ziem, o braku akceptacji dla wykształcenia czarnych, którzy obejmują wysokie pozycje, o afrykańskim rzeźbiarzu, który niespodziewanie wygrał konkurs czy o osobach o tak jasnej skórze, że uchodzą za białych. Mimo że tak wiele opowiadań traktuje o apartheidzie, przedstawiają różnorodne aspekty tego niechlubnego okresu w historii RPA.

Niezwykle ciekawe są teksty, które opowiadają o wyjeździe do Europy, która prawie zawsze nie spełnia oczekiwań Afrykańczyków. Poruszający jest tekst z Senegalu o służącej, która wyjeżdża wraz z rodziną do Francji. Dziewczyna pełna jest oczekiwań, lecz życie w Europie będzie dla niej nieznośne, a rodzina będzie ją traktować jak niewolnicę. Bardzo dowcipny jest tekst z Sierra Leone o młodym Afrykańczyku w Londynie, który na odległość poślubił krajankę - jego zaskoczenie po przylocie nowej żony jest bezgraniczne. 

To bardzo różnorodny zbiór, wiele z tekstów świetnie oddaje ówczesne nastroje afrykańskie, prawie wszystkie, nawet te całkiem krótkie, zaskakują pointą. Warto!

Moja ocena: 5/6

Na południe od Sahary, Opowiadania afrykańskie, 440 str., tł. Zofia Kierszys, Cecylia Lewandowska, Zygmunt Łanowski, Katarzyna Witwicka. Państwowy Instytut Wydawniczy 1967.

niedziela, 22 marca 2020

"Pięć razy o przekładzie" Małgorzata Łukasiewicz


Bardzo cieszyłam się na lekturę tej książki. Przekład mnie fascynuje, zresztą sama jestem tłumaczką, uwielbiam dyskusje o języku, rozmowy o kruczkach, trudnościach, takie jak w podcaście Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury. Tymczasem eseje Małgorzaty Łukasiewicz są zupełnie inne. To raczej ogólne rozważania pełne odwołań do historii literatury. Wstyd mi niemal przyznać, że jestem tą książką rozczarowana. Łukasiewicz to przecież utalentowana tłumaczka literatury mojej, czyli niemieckojęzycznej, dwukrotnie była nominowana do nagrody Nike za eseje literaturoznawcze. Co więcej była nagradzana za swoje przekłady. Jednym słowem sława i postać wszystkim pasjonatom przekładu znana.

Łukasiewicz porusza różnorodne tematy - od samej istoty i sensu przekładu poczynając (na przykładzie tłumaczeń Harry'ego Pottera na łacinę), poprzez rozważania, czy przekład może być zarazem wierny i piękny po wieżę Babel i odwołania do wielkich dzieł literackich. Eseje skrzą się od humoru i zachwycają elokwencją i wiedzą autorki. Ponadto czyta się je błyskawicznie - choć nie zaszkodzi dać im więcej czasu i zadumać się nad często niedocenianą rolą tłumacza. Dlaczego więc jestem tą lekturą rozczarowana? Po prostu oczekiwałam czegoś innego - może więcej technikaliów, więcej przykładów, więcej konkretów? Sama nie wiem, na pewno miałam nadzieję na coś bardziej odkrywczego. Dlatego dopuszczam się blasfemii i biorę na klatę wszelką krytykę.

Moja ocena: 3/6

Małgorzata Łukasiewicz, Pięć razy o przekładzie, 160 str., Wydawnictwo Karakter 2017.

"Był sobie chłopczyk" Ewa Winnicka


Historią chłopczyka, którego ciało zostało znalezione w stawie w Cieszynie wstrząsnęła całą Polską. Dopiero dwa lata po makabrycznym odkryciu odnaleziono rodziców dziecka. Ewa Winnicka krok po kroku rekonstruuje tę sprawę, od momentu odnalezienia ciała po proces. 

Autorka wnikliwie i rzetelnie przedstawia pracę policji i prokuratury, liczne działania, jakie podjęto w celu zidentyfikowania chłopca. Nie jest to jednak beznamiętna relacja, Winnicka wskazuje emocje policjantów, którzy sami są ojcami w podobnym wieku, ich determinację w walce o nadanie dziecku imienia. Tę część książki czyta się wręcz jak kryminał, makabryczny, bo prawdziwy.

Równie drobiazgowo autorka opisuje w drugiej części życie rodziców Szymona - dzieciństwo, problemy, warunki, w jakich dorastali. Nie usprawiedliwia, nie ocenia, nie potępia - przedstawia fakty. 
Najtrudniejszym fragmentem książki jest opis życia chłopczyka - porażająca niewydolność wychowawcza rodziców, zupełny brak zainteresowania otoczenia, całkowita obojętność dalszej rodziny.

Winnicka pokusiła się o szerszy obraz Będzina, próbując wytłumaczyć strukturę społeczną tego miasta, przyczyny znieczulicy i braku więzi między mieszkańcami. Przerażające są nawiązania do sprawy Madzi z Sosnowca i domu dziecka prowadzonego przez siostrę Bernadettę. Trzy potworne sprawy w jednej książce obezwładniają. 

Winnicka opisując jedną z najtragiczniejszych spraw ostatnich lat, punktuje wszystkie niedociągnięcia systemu opieki na dziećmi, który przez dwa lata nie zauważył braku dziecka, na które pobierano zasiłek. Równocześnie wskazuje na fakt obojętności, o którym pisałam wcześniej. Zdjęcie dwulatka w czerwonej kurteczce obiegło media, było tematem z pierwszych stron gazet przez wiele miesięcy i nikt nie zainteresował się brakiem chłopca. Media także odgrywają w tym reportażu rolę - publikowanie zdjęć mimo zakazu policji, ogromny hejt na matkę dziecka, kiedy jeszcze nie znano jego tożsamości ani okoliczności sprawy. Te tematy są tutaj poboczne, ale niemniej ważne.

Wstrząsająca książka, dobry reportaż.

Moja ocena: 5/6

Ewa Winnicka, Był sobie chłopczyk, 208 str., Wydawnictwo Czarne 2017.

środa, 18 marca 2020

"J jak jastrząb" Helen Macdonald



Powieść Helen Macdonald, wbrew ogromowi pozytywnych opinii, w ogóle mnie nie poruszyła, co więcej, głównie mnie odrzucała.

Główna bohaterka niedawno straciła ojca i niezbyt dobrze radzi sobie z żałobą. Jej sposobem na przepracowanie straty jest zakup jastrzębia i jego układanie, czyli trening. Macdonald szczegółowo opisuje proces ujarzmiania sokołów i jastrzębi, szeroko i bogato cytując wspomnienia i dzieła niejakiego T.H. White'a. I w zasadzie więcej o treści tej powieści powiedzieć nie można.

Szczegółowe opisy zachowań ptaków, a przede wszystkim ich oswajania są bezgranicznie nudne, a te drugie wręcz okrutne. Odstręcza mnie sama idea przetrzymywania w domu dzikiego ptaka, treningu, układania go, decydowania o nim. Jeszcze nudniejsze są opisy życia i układania ptaka przez White'a, który o tym pojęcia nie miał i biedne zwierzę w zasadzie maltretował. Ciekawsze są nieco opisy jego życia, ale na dobrą sprawę zupełnie mnie historia tego angielskiego pisarza nie interesuje. 

Jedynymi ciekawymi fragmentami powieści były opisy radzenia sobie z żałobą, wzmianki o życiu narratorki, ale nie te związane z ptakiem. Niestety było ich za mało, żeby unieść całą książkę. Gdyby nie plastyczny, ciekawy język, nie doczytałabym do końca.

Moja ocena: 3/6

Helen Macdonald, J jak jastrząb, tł. Hanna Jankowska, 352 str., Wydawnictwo Czarne.

wtorek, 17 marca 2020

"Zombie" Wojciech Chmielarz


Druga część cyklu gliwickiego podobała mi się bardziej od pierwszej, która mnie rozczarowała. Nie była zła, ale to było moje pierwsze spotkanie z Chmielarzem i oczekiwałam fajerwerków. Podobał mi się w zasadzie tylko styl autora, który i teraz uwiódł mnie od pierwszej strony.

W Zombie Chmielarz nieco odwraca rolę. Tym razem to prokurator Adam Górnik jest głównym bohaterem, a Dawid pełni nieco bardziej drugorzędną rolę. Fabuła usnuta jest powiem wokół przeszłości Górnika. Dynamiczny i przebojowy prokurator chodził do zwykłej, gliwickiej podstawówki, w której, jak to w każdej szkole, rządził Korsarz. Chłopak niepokorny, nieprzystosowany, postrach całej szkoły. Korsarz wymuszał pieniądze, terroryzował młodszych, poniżał i zastraszał. Jedną z jego ofiar był także Górnik. Prokurator Korsarza zabił, ciało ukrył, a sprawa nigdy nie została wyjaśniona. Gdy teraz dostaje wezwanie do ciała odnalezionego w miejscu ukrycia, jest pewny, że wreszcie zakończy sprawę z przeszłości. Tymczasem na miejscu okazuje się, że odnaleziono zupełnie inne ciało, a po Korsarzu ani widu, ani słychu.

Górnik traci rezon - nagle nic nie jest takie, jakim się wydawało. Czyżby Korsarz nie zginął? Czyżby uderzenie młotkiem nie było wystarczająco mocne? A może Korsarz powrócił i chce się zemścić? I tutaj wkracza Dawid, który dostaje zlecenie wyśledzenia Korsarza. Najmocniejszą stroną fabuły jest niepewność, mnogość tropów i duchy przeszłości. Czytelnik stopniowo odkrywa prawdziwe ja Górnika, który może konkurować z Dawidem o miano najmniej sympatycznego bohatera kryminały. Dawid bowiem wcale się nie zmienił - dalej prowadzi życie w bałaganie, bez planu, bez pomysłu, od papierosa do papierosa. Dużo ciekawsze są postaci drugoplanowe - niektóre znane z poprzedniego tomu i te nowe, jak przyjaciele Górniak z młodości - Bill i Karolina.

Mimo że książka jest wyjątkowo, jak na kryminał, długa, to przeczytałam ją jednym tchem. Chmielarz fajnie powiązał przeszłość z wydarzeniami aktualnymi, wprowadził nutkę tajemniczości, podchodzącą miejscami pod thriller i konsekwentnie poprowadził główne charaktery.

Moja ocena: 5/6

Wojciech Chmielarz, Zombie, 420 str., Czarne 2017.

poniedziałek, 16 marca 2020

"Mapa Anny" Marek Šindelka


Bardzo cieszyłam się na lekturę Mapy Anny - od kilku lat bardzo chętnie sięgam po czeską prozę. Niestety opowiadania Marka Šindelki zupełnie nie trafiły w mój gust. Nie lubię prozy poetyckiej, niejasnej, zwodzącej, a właśnie taką czytelnikowi autor oferuje. 

Te dziesięć opowiadań pozornie nic nie łączy, jednak uważny czytelnik dostrzeże powtarzalność postaci, tematów i stylu. Šindelka porusza się na płaszczyźnie związków międzyludzkich i cielesności, skupia na emocjach, obrazuje nieporozumienia i szkicuje mapę. Tytułowa mapa to nic namacalnego, konkretnego, lecz szkic emocji, gestów, spojrzeń, tego, czego nie sposób wypowiedzieć. 

Kilka tygodni po lekturze pozostało w mojej głowie niewiele, przypominam sobie raczej moje zniechęcenie i rozczarowanie. Zapamiętałam tylko dwa opowiadania - o komiku i jego walce z tremą przed występem oraz parze, która wyjeżdża na urlop. Okazuje się, że są ze sobą tylko ze względu na ciążę, żadne z nich jednak nie podejrzewa, że partner myśli tak samo. Brak zdolności komunikacji skazuje ich na bycie w nieszczęśliwym związku. Oba te opowiadania, mimo całej poetyckości, podszyte są sporą dozą ironii.

Mimo braku zachwytu z mojej strony, chcę podkreślić piękną okładkę oraz świetne tłumaczenie Anny Wanik.

Moja ocena: 3/6

Marek Šindelka, Mapa Anna, tł. Anna Wanik, 180 str., Wydawnictwo Afera 2020.

niedziela, 15 marca 2020

"Wada" Robert Małecki



Kolejny kryminał Małeckiego mnie nie rozczarował, co więcej, podobał mi się jeszcze bardziej niż Skaza. Okazuje się, że w mojej opinii jestem dość odosobniona, ale całkowicie uległam czarowi Małeckiego. Uwodzi mnie swoim językiem, kreowaniem małomiasteczkowego świata, niespieszną narracją, na pozór nic nie wnoszącymi scenami. I to mówię ja, która nie znosi wodolejstwa. Wychodzi na to, że po prostu polubiłam Grossa i jego modelarstwo. I spokój, rozwagę.

W Wadzie jest upalnie, sierpniowo, cała Chełmża nad jeziorem, wakacje i radosny nastrój. Oh wait, radosnego nastroju nie ma, bo upał i oddychać się nie da, no i ten namiot nad jeziorem. Namiot pusty, ale w środku krwi jak po zarzynaniu świni, a nieopodal kobiece majtki. To wszystko śmierdzi zabójstwem na kilometr, chociaż nie ma denata. Gross nie odpuści, choć początkowo wszystkie poszlaki prowadzą na manowce. Niby w okolicy odbył się obóz harcerski, a na nim dziwne wydarzenia związane ze zniknięciem komendanta, a przy namiocie znaleziono harcerską lilijkę, ale dalej nie sposób powiązań tych wydarzeń.

Przypadkowo odchodzi z komendy szef, który zostawia Grossowi teczkę z nierozwiązanymi sprawami. Jedną z nich jest zaginięcie matki i niemowlaka. Oboje zaginęli dwadzieścia lat wcześniej tuż przed domem. Grossa intryguje ta sprawa, odwiedza męża kobiety, który pozostał sam z małą wówczas córką i zaczyna drążyć. Małecki chętnie sięga po sprawy sprzed lat, małomiasteczkowe tajemnice, skrzętnie skrywane. Każda mała społeczność ma podejrzane historie, o których wiedzą wszyscy i o których nie chce mówić nikt. W Wadzie kontekst jest nieco inny, bo stara sprawa dotyczy prostych, zwykłych ludzi. To nie miejscowy biznesmen, który się dorobił i ma co ukrywać, lecz zwykli ludzie, którzy kiedyś gdzieś podjęli jedną złą decyzję. Ta właśnie decyzja zaważy na życiu kilku osób, a przede wszystkim kobiety, która jako mała dziewczynka straciła matkę.

W tle śledztwa również sporo się dzieje. Skałka ponownie wikła się w niezbyt korzystny dla niej związek, a nowo przyjęty do ekipy policjant ginie, co ponownie przypisywane jest na pechowe konto Grossa. Ten jednak zajęty jest żoną, która choruje i jej życie wydaje się wisieć na jeszcze cieńszym włosku niż zazwyczaj. Problemy z synem także się nie rozwiązały, co gorsza sytuacja jeszcze bardziej się skomplikowała.

Mam ogromną nadzieję na kolejny tom, bardzo jestem ciekawa, jak autor pociągnie rodzinny wątek Grossa. Jak pisałam wyżej, mam słabość do prozy Małeckiego i żadne niekonsekwencje czy inne usterki warsztatowe tego nie zmienią.

Moja ocena: 5/6

Robert Małecki, Wada, 536 str., Czwarta Strona 2019.

piątek, 13 marca 2020

"Mój rok relaksu i odpoczynku" Ottessa Moshfegh


Tytuł tej książki mnie uwodził, obiecywał coś ulotnego a zarazem kuszącego. Jednak ta książka to opis głębokiej depresji i żałoby, nie pozbawiony jednak sporej dozy ironii.

Główna bohaterka, bogata, młoda kobieta, która pracuje w galerii sztuki, straciła niedawno oboje rodziców. Jej najlepszym pomysłem na poradzenie sobie z pustką w życiu i żałobą są wizyty u nie całkiem normalnej lekarki, która przepisuje jej dowolny koktajl leków. Kobieta, czyli bezimienna bohaterka, łyka wszystko jak leci i decyduje się na roczną hibernację, świadomie odcina się od kontaktów socjalnych, od życia, od wydarzeń, decyduje na sen. 
Początkowo jednak czytelnik nie zna przyczyn tej decyzji. Kobieta wydaje się wieść idealne życie - luksusowe, bogate, zabezpieczone. Stopniowo opisywana przeszłość - brak miłości matki, jej obojętność także nie tłumaczą do końca jej parcia do autodestrukcji i wyłączenia się ze świata. Równocześnie autorka przedstawia Revę - przyjaciółkę, która stale próbuje aspirować do nowojorskiej elity, głodząc się, rzygając i dbając o samokreację. 

Nie za bardzo przemawia do mnie zamysł autorki. Rozumiem chęć napisania satyry nowojorskiej społeczności - która zresztą świetnie jej wyszła, ale cała otoczka, kompulsywne łykanie leków jest moim zdaniem chybiona. Jako osoba wręcz fanatycznie unikająca leków, nie czuję tej fazy. Nie przemawia do mnie autodestrukcja, nie widzę tu możliwości autoterapii ani instynktu przetrwania. Najbardziej jednak mierzi mnie zakończenie, które nieuchronnie dąży do 9/11. Czytając, miałam nadzieję, że moje przeczucia okażą się błędne, ale niestety nie i właśnie to pogrzebało dla mnie tę powieść do reszty.

Moja ocena: 3/6

Ottessa Moshfegh, Mój rok relaksu i odpoczynku, 272 str., Wydawnictwo Pauza 2019.

wtorek, 10 marca 2020

"Nowe przygody Pana Samochodzika" Zbigniew Nienacki


To jak dotąd najsłabszy tom z serii o panu Samochodzikau- nie ma tu przygód, zagadki, poszukiwań, za to jest dydaktyczny smrodek. Pan Tomasz wybiera się nad Jeziorak, w celu odnalezienia tajemniczego człowieka z blizną. Ów osobnik prawdopodobnie poszukuje zatopionej niemieckiej ciężarówki ze skradzionymi eksponatami muzealnymi i to jest jedyna zagadka historyczna. Przypadkowo bowiem pan Tomasz w czasie studiów prześledził możliwe trasy ucieczki Niemców i wytypował Jeziorak.

Na jeziorem jednak prawie wcale nie zajmuje się eksponatami. Otóż grasuje tam banda nastolatków, która napada turystów, kradnie ryby i barany, a potem rozbija obozowisko w nieprzystępnych miejscach, gdzie żywi się skradzionymi łupami. Owa banda zaszła za skórę letniakom, harcerzom i tajemniczemu kapitanowi Nemo. Poza tym w jednej z zatok kotwiczy swoim jachtem Wacek Krawacik, rzekomy król spinningu oraz pan Anatol z kolegą i żonami, który do tego tytułu aspiruje. Mam wielką nadzieję, że te postaci zostały przerysowane celowo, bo są tak karykaturalne, że trudno uwierzyć, by były na serio. Pan Samochodzik początkowo podejrzewa ową kompanię o niecne zamiary, ale jego uwagę odwraca tajemniczy ornitolog-nurek. Tomasz nie ma jednak czasu zająć się poszukiwaniami, ponieważ całą energię poświęca wychowywaniu niesfornej młodzieży. Banda Franka staje się dla niego punktem honoru, a nawrócenie na dobrą drogę herszta i jego koleżanki misją. Niestety pan Tomasz zdolności pedagogicznych nie ma żadnych i jego działania, zwłaszcza te wobec dziewczyny są po prostu śmieszne. Brak tu jakiejkolwiek refleksji na temat przyczyn łobuzerstwa, tła rodzinnego, za to mamy mnóstwo sztywnego moralizatorstwa.

I wreszcie tajemniczy Nemo, którego prawdziwa tożsamość jest dla czytelnika dość oczywista. Ów Nemo to znowu postać zupełnie wyidealizowana, która i spinningiem pobije, i wszystkie ryby zna i kobiecością zachwyci.

Oprócz dydaktycznych wtrętów znajdziemy w tym tomie także te socjalistyczne. Nienacki nie omieszka udowodnić, że Mazury są prastarymi ziemiami polskimi, cytując nawet lokalnego poetę.
Jednym słowem ten tom można sobie spokojnie podarować, zwłaszcza jeśli tolerancja czytelnika na nachalny dydaktyzm nie jest zbyt wysoka.

Moja ocena: 3/6

Zbigniew Nienacki, Nowe przygody Pana Samochodzika, 212 str., Liber Novus 2012.

niedziela, 8 marca 2020

"Trylogia tatrzańska" Wawrzyniec Żuławski


Bardzo się cieszę, że pewna Ania zwróciła moją uwagę na tę książkę. To cudownie nostalgiczna opowieść o Tatrach - o pierwszych taternikach, o wytyczaniu pierwszych tras, o ratowaniu zaginionych turystów, ale i doświadczonych wspinaczy.

Wawrzyniec Żuławski - słynny taternik, ale i pisarz oraz muzyk cudownie opisuje swoje tatrzańskie wspomnienia. Poczynając od lat 30. XX wieku po lata 50. opowiada o akcjach ratunkowych, w których brał udział, o próbach wytyczania pierwszych tras, o legendarnych taternikach oraz pracownikach TOPR-u, a także o własnych górskich wyprawach. Jego opowieści pełne są szczegółów, drobiazgowych opisów grani, przełęczy, turni, szlaków, a przede wszystkich zachwycają cudownym językiem. Właśnie dzięki niemu odbiegają od innych "górskich" książek. Tutaj widać pióro pisarza, który maluje góry i krajobrazy, który umiejętnie buduje napięcie, szkicuje charaktery i specyfikę środowiska. Zachwycające są opisy techniki wspinaczkowej, która już między latami 30. a 50. przeszła rewolucję, do dzisiejsze nie da się jej w żaden sposób porównać. Taterniczki i taternicy dysponowali bardzo prymitywnych sprzętem, oszczędzali na linach i hakach, marzli w przemoczonych ubraniach, na śnieg wychodzili w zwykłych trampkach - innych strojów po prostu nie było. Jak trudne były pierwsze wytyczenia tras, a przede wszystkim akcje ratunkowe świadczy nie tylko ten skąpy sprzęt, ale także kompletny brak komunikacji. Jedynym środkiem zawiadomienia o nieszczęściu było wołanie i czekanie na łut szczęścia. 

Żuławski świetnie opisuje górską atmosferę - życie w schronisku, wspólnotę wspinaczy, klimat jaki panował w tym środowisku. Co ciekawe narzeka na zachowania turystów aktualne do dziś - głośne zachowanie, niezważanie na zmiany pogody, nieodpowiedni strój. Piękny jest opis jego samotnej wyprawy w Tatry, pierwszej po przerwie zimowej, w czerwcu, gdy sypia w góralskiej kolibie, kąpie w górskim jeziorze i wdycha piękno gór. 

Ta książka to perełka, wspaniałe świadectwo początków taternictwa, obraz ówczesnych gór i językowa uczta. Polecam!

Moja ocena: 5/6

Wawrzyniec Żuławski, Trylogia tatrzańska, 300 str., Wydawnictwo Sklepu Podróżnika 2015.

niedziela, 1 marca 2020

"Nadfiolet" Ewa Schilling



Ponura dystopia Ewy Schilling to zaskakująco realna powieść, to wizja przyszłości bardzo bliskiej, której zaczątki widać już teraz. Głęboko osadzona w realiach polskiej prowincji powieść przeraża, zwodzi i oburza. Oburza dlatego, że wizja autorki nie odbiega bardzo od tego, co dzieje się teraz, już.

Hanna mieszka na prowincji, jest pielęgniarką, samotnie wychowuje córkę. Dziewczynkę bystrą, która w wieku ośmiu lat potrafi prowokować i zakłócać szkolny ład. Ów ład podporządkowany jest klerowi, który decyduje, czego dzieci mogą się uczyć, kto jest przykładnym parafianinem, a kogo należy kontrolować. Co więcej ścisłym kontrolom podlegają także księża, szczególnie ci niepokorni. 

Do tego małomiasteczkowego marazmu przybywa Ewa. Ewa jest inna, inaczej wygląda, inaczej się zachowuje, a przede wszystkim zaczyna wpływać na mieszkańców. Kobieta zamieszkuje u Hanny i naturalnie integruje się w życie małej rodziny, pomagając w pracach domowych i opiece nad córką. Równocześnie rozmawia z miasteczkowymi dewotkami, które mają w zwyczaju spotykać się i plotkować. Krok po kroku zmienia kobiety, które odkrywają, że odmienność nie jest zła. 

Nadfiolet to powieść o lęku przed nieznanym, o zamknięciu się w swoim małym światku, o przyczynach nietolerancji, która bardzo często rozkwita na bardzo wątłej pożywce. Czasem wystarczy tylko rozmowa, by wyrwać osobę z matni przekonań. Indywidualna rozmowa, bo pęd grupy jest porażający.

Mroczna wizja Schilling jest przerażająca, momentami niezwykle realna, czytając, wiele razy uświadamiałam sobie, że autorka nie opisuje rzeczywistości. Kontrola obejmuje wszystkich - dzieci, dorosłych i księży. Nikt nie jest na pozycji wygranej. 

To ciekawa powieść, świetny szkic społeczności małego miasteczka, a właściwie tylko kobiet. Nie podobało mi się tylko zakończenie, zbyt egzaltowane, nie pasujące do spokojnego toku reszty powieści.

Moja ocena: 4/6

Ewa Schilling, Nadfiolet, 216 str., Wydawnictwo Seqoja 2020.

Stosikowe losowanie marzec 2020 - pary

Agnes wybiera numer książki dla Guci (w stosie 17 książek) - 11
Gucia wybiera numer książki dla Anny (w stosie 270 książek) - 57
Anna wybiera numer książki dla McDulki (w stosie 120 książek) - 108 
McDulka wybiera numer książki dla ZwL (w stosie 1100 książek) - 999
ZwL wybiera numer książki dla Maniiczytania (w stosie 14 książek) - 4
Maniaczytania wybiera numer książki dla Agnes (w stosie 19 książek) - 10