niedziela, 31 sierpnia 2008

"Pan Lehmann" Sven Regener


Pan Lehmann mieszka w Berlinie, konkretnie na Kreuzbergu. Już od dziewięciu lat i czuje się tam świetnie. Pracuje w jednej z knajpek Erwina, śpi w dzień i kręci się w swoim mikrokosmosie, który obejmuje tylko Kreuzberg 36. Jego świat jest zaburzony, gdy musi przejść przez jedną z ulic Neukölln, by dostać się do niemiłosiernie nudnego Kreuzbergu 61. Wyjazd do Charlottenburga jest już wyprawą. Franka Lehmann poznajemy tuż przed jego trzydziestymi urodzinami. Znajomi, pracujący w lokalach Erwina nazywają go Panem Lehmannem, ze względu na stateczny wiek, a Frank poznaje Katrin, w której się zakochuje i dowiaduje się, że do Berlina wybierają się rodzice. Ty wszystkie wydarzenia zmieniają uporządkowane życie bohatera. Frank swoje trzydzieste urodziny będzie obchodził 9 listopada, w dniu, w którym rozpadł się berliński mur.
Regener opisuje szczegółowo ulice Kreuzbergu, knajpy, życie bohaterów, które toczy się od jednego piwa, do drugiego piwa. Przez pierwszych niemal sto stron trudno było mi odnaleźć cokolwiek interesującego w tej historii. Jedynie opisy znanych mi miejsc trzymały mnie przy lekturze. Po jakimś czasie przyzwyczaiłam się do stylu Regnera i doczytałam książkę do końca, nie znajdując w niej jednak niczego dla siebie. Styl Regnera nie jest łatwy - buduje on kolosalnie długie zdania, które mają śledzić tok myślenia Lehmanna. A tok ten często zakłócony jest przez alkohol i różne dziwne wydarzenia. "Głębokie" filozoficzne przemyślenia i dialogi bohaterów były dla mnie często tylko bełkotem podchmielonych błękitnych ptaków żyjących z jednego dnia na drugi:
"Er kommt sich noch großzügig dabei vor, wenn er die Leute zum Schnapstrinkenüberredte, dachte Herr Lehmann, dabei tut er das bloß, um selbst Vorwand zum Saufen zu haben, aber andererseits, dachte er, ist es auch nicht richtig, am Ende ist man immer selber schuld, wenn man Schnaps trinkt."


Jakoś nie mam szczęścia do wyzwaniowych książek, żadna dotąd mnie nie zachwyciła. Na razie robię przerwę i wracam do literatury islandzkiej.

31 sierpnia Blog Day - Dzień Blogu

Dziś blogowicze mają swoje święto. Tradycją tego dnia jest polecenie pięciu blogów, nie związanych tematycznie z własną dziedziną, które się czyta. Sęk w tym, że czytam li tylko blogi książkowe. Tak więc siłą rzeczy muszę się ograniczyć tylko do nich. Zaglądam na wszystkie, które mam w zakładkach. Zwrócić uwagę muszę jednak na blog prowincjonalnej nauczycielki, dzięki której bardziej zajęłam się swoim blogiem i poznałam świat książkowych blogów. Bardzo lubię również czytelnię, miasto książek, blog chihiro oraz bibliomanię.
Zaglądam jednak chętnie na każdy z zakładkowych blogów i dziękuję wam, że je piszecie. Bez was brakowałoby mi codziennego rytuału przeglądania blogów - jednoznacznego dla mnie niemal z codzienną prasówką. Happy Blog Day!

sobota, 30 sierpnia 2008

"Lekcje pana Kuki" Radek Knapp


Radek Knapp - Polak mieszkający we Wiedniu - opowiada historię i przygody młodego polskiego chłopaka, który po raz pierwszy postanawia wyruszyć na Zachód. Już samo słowo Zachód wzbudza w nim tęskne wizje świata rajskiego, cudwonego, kuszącego od dawna. Do swojej podróży przygotowuje się skrupulatnie, zasięgając rady u obytego z życiem na zachodzie pana Kuki. Uzyskane trzy rady okażą się być nienajlepsze, ale wpierw pomogą podjąć Waldemarowi decyzje o wyjeździe do Wiednia i zapewnić środek transportu, jakim jest autokar firmy Dream Travel. Autokar okaże być się rzęchem pełnym przemytników o podejrzanych zamiarach, a po przyjeździe do stolicy Austrii o życiu Waldemara kierował będzie przypadek oraz szczęście w nieszczęściu:)
Knapp dowcipnie opisuje perypetie Waldemara oraz wielu innych Polaków, szukających szczęścia na Zachodzie. To lekka, pełna humoru lektura, w sam raz na jeden wieczór. Irytującym był dla mnie jednak język książki. Knapp z pewnością celowo użył języka potocznego, prostego, bez wyszukanych metafor i rozbudowanych zdań. Czasem jednak wywierał on na mnie wrażenie wręcz prymitywnego, a niektóre zdania przypominały wymuszoną rozprawkę na poziomie szóstej czy siódmej klasy. Niestety tak się złożyło, że czytałam powieść w polskim tłumaczeniu, więc być może to tylko niedociągnięcia tłumacza. Nie przeszkadzało to jednak w przeczytaniu tej pozycji z uśmiechem na twarzy, zwłaszcza że temat jest mi dość bliski.
Wiedeń i wiedeńczycy odgrywają tu sporą rolę - wraz z Walemarem zwiedzamy zabytki, poznajemy punkty miasta istotne dla nielegalnego imigranta i dziwimy się sposobowi bycia wiedeńczyków. Pierwsze obserwacje Waldemara wyglądają tak:

"Autobus wjechał na Ring i zobaczyłem wreszcie pierwszych wiedeńczyków. Wyglądali na całkiem nieszkodliwych. Tyle że trudno było odróżnić ich od siebie. U nas na pierwszy rzut oka wiadomo, kto jest robotnikiem, a kto dyrektorem banku. A wiedeńczycy byli do siebie zdumiewająco podobni. Nosili prawie identyczne modne ciuchy. Na dodatek wszędzie unosiła się jakaś dziwna powolność."


Tak charakteryzuje wiedeńczyków pani Simackowa, od której Waldemar wynajmuje łóżko:

"Nie mam nic przeciwko obcokrajowcom. Wręcz przeciwnie, uważam, że wiedeńczycy powinni się cieszyć, iż cudzociemcy przyjeżdżają wyręczać nas w najcięższych robotach. Czyszczenie ubikacji, zamiatanie ulic i sprzedawanie gazet, to zajęcia nie dla nas, my jesteśmy na to zbyt wytworni. A mimo to nie przepadamy za obcokrajowcami. (...) To właśnie dla waszego dobra głosuję zawsze na wolnościową partię FPÖ. Żeby do naszego kraju nie przyjeżdżało jeszcze więcej Murzynów i nie zabierało wam pracy."


Polecam jako lekką lekturę na letni dzień.

czwartek, 28 sierpnia 2008

"Chłopiec z latawcem" Khaled Hosseini

To historia dwóch chłopców - wzrastających w Kabulu lat siedemdziesiątych. Chłopców bardzo podobnych - obaj nie mają matki, obaj wychowywani są przez ojców, obaj kochają latawce. Jednak Amir jest synem bogatego ojca, a Hassan jego sługą. I wiernym przyjacielem, na dobre i na złe, w każdej sytuacji. Amir takim przyjacielem nie jest, nie starcza mu odwagi. W końcu Hassan jest tylko Hazarą, członkiem gorszego narodu.
To zaledwie początek długiej historii, którą Hosseini zgrabnie opisuje. Rozpoczyna w roku 2001, gdy Amir snuje wspomnienia, opisuje swoje dzieciństwo i wspólne życie z Hassanem. Podążamy za tą historią do momentu powrotu Amira do Afganistanu.
Nie można odmówić Hosseiniemu talentu pisarskiego, ciekawej kompozycji powieści, umiejętnie skontrułowanych zdań, żywego opisu postaci, miasta i przyrody. Ja jednak ciągle miałam wrażenie, że jestem wodzona za nos, że autor tych wszystkich zabiegów użył celowo, by właśnie skomponować zgrabną i wciągającą powieść (co oczywiście powinno być celem każdego pisarza, tu jednak ciągle się o tą myśl potykałam). Nie mogłam wyzbyć śledzenia warsztatu pisarskiego Hosseiniego, odgadywania celu zabiegów pisarskich. Sama historia, z pewnością ciekawa i wzruszająca, wydaje mi się niewiarygodna. Każde z opisywanych wydarzeń z osobna ma racje bytu, ale przytłacza mnie nagromadzenie ich wszystkich w życiu jednej osoby. Hosseini nie rezygnuje z niczego: jest śmierć, choroba, samobójstwo, gwałt, walka wręcz. A little bit to much.
Bardziej interesowało mnie tło powieści: życie w przedwojennym Kabulu, afga ńskie zwyczaje, stosunek do religii i szczególnie sytuacja imigrantów w Stanach Zjednoczonych. Ten temat wydaje mi się być wartym rozszerzenia i dyskusji, a zwłaszcza takie punkty jak asymilacja, zachowanie zwyczajów czy znajomości języka.
Dużym walorem powieści jest Kabul - przedwojenny, wojenny i ten, zajęty przez Taliban. Sugestywne opisy pozwalają wchłaniać miasto wszystkimi zmysłami - Hosseini opisuje zapachy, rośliny, bazar, życie na ulicy. Nie szczędzi też opisów miasta zniszczonego, zrujnowanego, zamienionego w ruiny, wśród których wegetują ludzie. Opisy obejmują też inne miasta afgańskie i pakistańskie - choćby dla nich warto sięgnąć po tą książkę.
Z pewnością warto sięgnąć po "Chłopca z latawcem", ja jednak chyba zbyt bardzo oczekiwałam "dzieła".

piątek, 22 sierpnia 2008

"Aimée & Jaguar" Erika Fischer

Książka to niezwykła, poruszająca temat trudny i na pierwszy rzut typowy - temat miłości w czasie wojny. Jednak nie jest to zwykła miłość. To uczucie łączy dwie kobiety: Niemkę i Żydówkę, które po raz pierwszy spotykają się w 1942 roku. Elisabeth Wust nazywana Lilly czy Aimée, matka czterech synów jest zwykłą dziewczyną, która zbyt wcześnie wyszła za mąż i zakończyła szaleństwa młodości, wiodąc życie przykładnej żony i matki. Nie interesuje się polityką i wojną. Dzięki przydzielonej jej pomocy domowej, poznaje Felice czyli Jaguara - piękną, młodziutką Żydówkę, żyjącą, mimo trudnych warunków, pełnią życia. Felice uwodzi Lilly i tak rozpoczyna się historia miłości szalonej, bezwarunkowej, pełnej czułości i oddania. Lilly nie wie, że Felice jest Żydówką, dowiaduje się tego od niej samej dopiero później. Od tego momentu ich miłość jest coraz bardziej rozpaczliwa, podświadomie dążąca ku nieuchronnemu.
Jednak nie historia związku dwóch kobiet była dla mie w tej powieści najciekawsza. Zupełnie nieznane mi były losy Żydów, mieszkających w Berlinie - ich próby uniknięcia deportacji, kończące się najczęściej egzystencją w ukryciu. Ale nie w zupełnym ukryciu, jak uczyniła to rodzina Anny Frank. Tutaj Żydzi igrają ciągle z ogniem, podszywają się pod inne osoby, prowadzą na pozór normalne (na ile to w czasie wojny możliwe) życie, ciągle walcząc ze strachem przed odkryciem. Tutaj odnajdujemy wojenny Berlin - wręcz z mapą w ręce można śledzić miejsca, gdzie spotykają się bohaterki, gdzie mieszczą się berlińskie instytucje i bunkry.
Nie są to jednak poetyckie opisy. "Aimée & Jaguar" napisana jest oszczędnym językiem - brak tu długich opisów, rozbudowanych zdań. Pokusiłabym się o nazwanie tej książki reportażem, a nie powieścią. Autorka surowo, wręcz sucho zdaje relacje z wydarzeń, przeplatając je opisem sytuacji w Berlinie oraz cytując wypowiedzi bohaterów i listy Felice oraz Lilly. Długo było mi trudno zaprzyjaźnić się z tym stylem. Oczekiwałam powieści, w całkowitym tego słowa znaczeniu, a trzymałam w rękach suchy opis wydarzeń. Dopiero w momencie aresztowania Felice książka mnie wciągnęła. Aresztowano ją 21 sierpnia 1944 - 21 sierpnia skończyłam czytać książkę. Wzruszył mnie ten zbieg okoliczności. Wzruszjące są zresztą listy obu kobiet - tak przepłnione miłością i czułością, a zarazem pozbawione kiczu, że aż wyjątkowe.
Historia Lilly i Felice stawia wiele pytań - nie tylko tych oczywistych, dotyczących holokaustu. Najbardziej zaciekawiła mnie przemiana w Lilly - z osoby, dla której sytuacja Żydów i propoganada Hitlera w najlepszym przypadku była obojętna w zwolenniczkę judaizmu. Jej początkowa postawa to z pewnością przykład setek, tysięcy osób, które w jakiś sposób umożliwiły to, co się wydarzyło. A jej przemiana jest tylko wynikiem miłości do Felice, obejmuje tylko płaszczyznę emocjonalną, nie sięga do przekonań politycznych. Drugi aspekt warty dyskusji, to życie Lilly po wojnie. Jak wyglądałoby jej życie gdyby Jaguar wrócił? Czy byłyby szczęśliwe? Czy miałaby dość siły na życie w związku homoseksulanym? Pytań i refleksji mam wiele i czekam niecierpliwie na kolejne recenzje tej książki:)

wtorek, 12 sierpnia 2008

Ciekawostki netowe

Buszując w poszukiwaniu ciekawych niemieckich blogów książkowych trafiłam na świetną stronę. Stronę stworzoną w formie portalu społecznościowego dla moli książkowych. Po zalogowaniu się można dodawać książki, tworzyć własne półki, pisać recenzje i co najlepsze w ten sposób odszukiwać innych uczestników, mających np. te same książki na półkach, pochodzących z tego samego miasta, czytających te same książki itd. Za aktywność na portalu zbiera się tzw. "ośle rogi". Funkcji jest sporo, a portal dopiero się rozwija. Jeśli macie ochotę, poznajcie lovely books.
Drugie odkrycie jest w duchu wyznaniowym. Na mapie świata umiejscawia się książki wg miejsca ich akcji. Stronka tu.

"Kradnąc konie" Per Petterson


Kolejna wyznaniowa książka - tym razem Oslo. Nie było łatwo ją zdobyć, ale zapisałam się na listę w bibliotece i za niewielką opłatą książkę mi zarezerwowano.
7 kwietnia 1990 roku wybuchł pożar na promie "Scandinavian Star", na skutek którego zgnięli rodzicie i dwaj młodsi bracia narratora. To powieść z elementami autobiograficznymi. Narrator, kilka lat po tragedii, wciąż boryka się z jej skutkami. Nie radzi sobie z własnymi uczuciami wobec zmarłego ojca, który był osoba diametralnie różną od niego. Nie potrafi znaleźć wspólnego języka ze starszym bratem, który również pochłonięty jest żałobą. Arvida, głównego bohatera spotykamy na jednej z ulic Oslo, gdy stoi przed księgarnią, w której niegdyś pracował. Z urywanych wspomnień, krótko szkicowanych wydarzeń i przemyśleń Arvida pomału wyłania się obraz jego aktualnej sytuacji psychicznej i życiowej. Miota się on między wspomnieniami, miejscami swojego dzieciństwa, a jego mieszkaniem w ponurym bloku. Jego życie po katastrofie uległo diametralnej zmianie - nie jest już poczytnym pisarzem, opuściła go żona i nie ma prawa widzenia swoich córek.
Styl Pettersena jest bardzo surowy, wiele zdań jest bardzo krótkich, wręcz urywanych i wymaga sporej koncentracji czytelnika.
Długo szukałam na kartach książki Oslo - wśród mrocznego, zimnego, wciąż zaśnieżonych lub deszczowych bloków. Bloków, które mogłyby być wszędzie. Dopiero w połowie książki natykamy się na fjordy, nazwy dzielnic, zatłoczone ulice - wciąż zimne, wręcz mroźne, nieprzyjazne. Ja Oslo tu nie odkryłam - odniosłam wrażenie, że miasto nie odgrywa tu istotnej roli.
Nie da się ukryć, że książka mnie rozczarowała, zarówno wyzwaniowo jak i swoją treścią, czy też może sposobem jej przekazania. Sam styl pisania Pettersona jest bardzo ciekawy, zachwycił mnie sposób konstrukcji zdań. Nie wciągnęła mnie jednak historia Arvida i książkę tylko i wyłącznie skończyłam czytać ze względu na wyzwanie i trudności z jej zdobyciem. Nie jestem pewna, czy sięgnę po pierwszą powieść tego autora.

sobota, 9 sierpnia 2008

"Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki" Mario Vargas Llosa


To historia wielkiej miłości, miłości grzecznego chłopca do niegrzecznej dziewczynki. Fabuła podzielona jest na siedem części, z których każda opisuje inny etap życia i miłości do niegrzecznej dziewczynki. A owa niegrzeczna dziewcyznka to skandalistka, perfidna osoba, żądna bogactwa i luksusu, gotowa dopuścić się każdego szelmostwa, by osiągnąć swój cel. Nigdy nie zdradza swego pochodzenia, szczegółów ze swojej przeszłości, nigdy nie można być pewnym czy nie wymyśla kolejnej historii. Zarazem jest niesamowicie piękna i świadoma swej urody. Grzceny chłopiec - Ricardo - to skromny chłopak z jednej dzielnic Limy. Poznajemy go jako ucznia, króty pewnego lata poznaje Chilijeczkę - piękną, śmiałą i pewną siebie dziewczynę, która rzekomo przybyła z Chile. Tak nagle jak przybyła, znika, po wykryciu jej oszustwa. Marzeniem Ricarda jest wyjazd do Paryża. I następnym razem spotykamy go właśnie w tym mieście, gdzie po wielu latach biedowania zostaje tłumaczem przy UNESCO. Gdy przypadkiem spotyka Chilijeczkę w innym wcieleniu, jego miłość wraca z całą siłą, romantyzmem i tkliwo ścią, by nie opuścić go już nigdy. W kolejnych etapach autor opisuje wybryki niegrzecznej dziewczynki, skromne życie Ricarda oraz przede wszystkim jego przemyślenia na temat własnych uczuć. Jednak Llosa nie ogranicza się tylko studium psychologicznego historii niezwykłej miłości, a także opisuje sytuację polityczną w Peru, na Kubie a także w Europie. Wiele miejsca poświęca także na opis Paryża - ukochanego miasta Ricarda.
Llosa prowadzi swoją narrację z wielką starannościa, wręcz leniwie, budując długie i niezwykle rozbudowane zdania - zwłascza na początku powieści. Dlatego też czytając pierwszych kilkanaście stron nie byłam przekonana do tej powieści. Jednak mimo tak niespiesznego sposobu przedstawiania wydarzeń, powieść wciągnęła mnie do tego stopnia, że nie mogłam jej odłożyć. To znów książka z kategorii tych, o których trzeba myśleć, gdy się jej akurat nie czyta.
Z wielką uwagą i pieczołowitością autor opisuje sceny erotyczne, wyznania miłosne, "banały" Ricarda, jak je nazywa niegrzeczna dziewczynka - łatwo w takich momentach o otarcie się o kicz, na co akurat bardzo jestem wyczulona. Muszę jednak przyznać, że Llosie udało się to znakomicie.
Przeczytałam już kilka książek Llosy, ale dotąd nie miałam konkretnego zdania na temat jego pisarstwa. Każda z jego powieści wydawała mi się zupełnie inna. Tą niniejszym oceniam jako najlepszą z dotąd przeze mnie przeczytanych.

wtorek, 5 sierpnia 2008

"Pan Norris się przesiada" Christopher Isherwood

Berlin to pierwszy przystanek mojego miejskiego wyzwania. To miasto szczególnie mi bliskie, tak więc moje oczekiwania wobec książki Isherwooda były wysokie.
William Bradshaw - Anglik, mieszkający w Berlinie - poznaje w pociągu pana Norrisa. Osoba to bardzo oryginalna, dystyngowana, posługująca się wyszukanym słownictwem i mająca eleganckie maniery. Nic dziwnego, że od pierwszych chwil fascynuje on narratora powieści. Nawiązana w pociągu znajomość przeradza się w przyjaźń. William, wciąż pozostający pod urokiem Norrisa, przyjmuje zagadkowe wyjaśnienia, dotyczące jego zajęć i finansów, poznaje wraz z nim świat prostytutek oraz angażuje się po troszę w działania partii komunistycznej. Jego zainteresowania i przyjaźni do Norrisa nie zachwieją wskazówki znajomych ani wątpliwe tłumaczenia Arthura dotyczące jego zajęć. Krok po kroku William zbliża jednak się do poznania prawdziwego Arthura.
Isherwood opisuje postaci i wydarzenia bardzo dokładnie, wręcz fotograficznie. Wiele miejsca poświęca na szczegółowe opisy wyglądu i mimiki postaci, szczególnie Arthura Norrisa. Ten styl powoduje, że akcja powieści toczy się powoli, ró∑nocześnie nie nudząc czytelnika.
A co z Berlinem? Berlin tutaj to głównie atmosfera. Atmosfera nienawiści, rewolucji, niepokoju i dochodzenia nazistów do władzy. Czytelnik gdzieś ją miedzy wierszami przeczuwa, ale więcej miejsca na jej opis Isherwood poświęca dopiero w połowie książki oraz w ostatnim rozdziale, który poniekąd jest konkluzją i podsumowaniem całej narracji Bradshawa.
Dla mnie to zbyt mało, odczuwam niedosyt - oczekiwałam bardziej namacalnych opisów miasta, odszukiwania znanych mi ulic i realistycznych opisów stolicy w latach trzydziestych.
Mimo że książka mi się podobała, raczej nie planuje w najbliższym czasie sięgnięcia po kolejne utwory Isherwooda. Raczej sięgnę najpierw po inne książki z Berlinem w tle.

niedziela, 3 sierpnia 2008

"Lexikon der bedrohten Wörter II" Bodo Mrozek

Druga część leksykony słów zagrożonych. Mrozek znów opisuje szereg słów zapomnianych oraz tych, które mają za sobą bardzo krótką karierę. Każdemu z nich poświęca osobną notkę, gdzie dowcipnie i celnie szkicuje użycie, etymologię i przyczyny zniknięcia danego słowa. Wiele ze słów opisanych przez Mrozka, zostało zgłoszonych na specjalnie w tym celu założonej stronie. Jeśli ktoś chce ratować ginące słowa, może to uczynić tu.

piątek, 1 sierpnia 2008

Biblioteka

Tak jest, zapisałam się do biblioteki! Pierwsze podejście, przedwczoraj, było nieudane - wzięłam paszport, ale nie zabrałam potwierdzenia meldunku. Byłyśmy niepocieszone - ja i córka - bo obie nastawiłyśmy się na wypożyczenie książek. Na drugi dzień poszłam sama - wszystko poszło jak po maśle i po paru minutach byłam posiadaczką karty bibliotecznej i bogatsza o wiedzę korzystania z biblioteki. Bardzo podoba mi się katalog online i możliwość zamawiania książek z domu, również z innych bibliotek. Sama biblioteka jest dobrze zorganizowana - mieści się na 3 piętrach, wszystko przestronne, na każdym piętrze stanowisko bibliotekarza i komputerowe, a na samej górze dział dla dzieci i młodzieży. Tam książki posortowane są tematycznie - książki dla maluchów ustawione są w wielkich skrzyniach, które znowu mieszczą się w wielkim kącie do zabawy. Dzieci mają okazję pooglądać książki i samemu wybrać coś dla siebie. Żałuję, że wcześniej nie odkryałam tego miejsca - musimy nadrobić zaległości i wybrać się z córką niebawem. Tymaczasem wypożyczyłam jej kolejną część przygód Elmerka, którą już kilkakrotnie przeczytałyśmy. A po co ja szłam do biblioteki? Miałam nadzieję znaleźć książki wyzwaniowe. Przede wszystkim szukałam Isherwooda, bo ani w amazonie, ani na ebayu nie mogłam "Pana Norrisa" dostać. Akurat tą książkę znalazłam ale poza tym wszystko wypożyczone. Rushdiego próbuję właśnie dostać za rozsądną cenę na ebayu. Jeśli nie dostanę pozostałych, chyba zmienię listę lektur.